Pomyłka (BL?)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Wiem tylko, że mówimy o twoim dziecku

-Ale ono nie jest tylko moje, przysięgam na boga! Schowaj resztki swojej dumy i się do niego przyznaj!

Zza rogu wyłania się jasnowłosy chłopczyk ze zdrowym rumieńcem. Bosą nóżkę kieruje do tych dwojga. Przeciera oczko ręką i mówi:

-Mama? Tata? Co wy robicie? Jest ciemno. Boję się...

-Widzisz?! I że niby JA mam się zająć tym bachorem?

-CICHO! Nie przy dziecku... Słonko, położę cię do łóżeczka, dobrze?

-Dobrze...

Wziął go za rękę i zaprowadził do jego pokoju. Ułożył na posłaniu. Dzieciątko przykryło się kołdrą. Pocałował go w czółko. Nie chciał z nim zerwać. Nie mógł. Wszystko dla syna. Zasługuje on na dobre dzieciństwo. Ten debil nie chce się nawet do niego przyznać! Cieknie łza na policzku. Trzeba do niego wrócić.

-Wytłumacz mi, proszę, czemu ty śmieciu nie powiedziałeś, że jesteś transem i sobie zachowałeś te pieprzone organy wewnętrzne! Okłamałeś mnie perfidnie z tą kastracją! że niby miałeś, a przepraszam, MIAŁAŚ wymuszone obrzezanie?! Kłamca pierdolony!

-Nasze dziecko...

-Twoje dziecko! Nie moje! W omegę się chcesz bawić? Wiesz co, jakoś mało zabawne

-Proszę! Nie zostawiaj mnie sam!

-PIERDOL SIĘ!

Trzask drzwi. Padnięcie na kolana. Dziki wrzask bólu. Czyli będzie samotnym ojcem, skrywającym tam na dole przykrą niespodziankę? Co on ma teraz zrobić...? Jego synek niespodziewanie pojawia się obok niego i przykrywa ich obu kocykiem. Przytula się do klaty swojego rodziciela. Unosi głowę. Dwie zapłakane twarze na siebie patrzą. Mocniejsze zaciśniecie więzów.

-Nie martw się, mamo... poradzimy sobie...

-Oczywiście... poradzimy...

-Cokolwiek się stanie, będę ci wierny, mamusiu... tylko nie płacz!

Zadarcie głowy.

-Gdyby to tylko było takie proste...

***

To chyba nie trzyma się logiki, ale ma chyba zadatek na op.

Chociaż ja tam nie wiem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro