Historia Rozstania Yuhiego

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Pora się pożegnać Juhi! - zawołała wesoło, jakby mówiła ,,chodźmy coś zjeść, a później trening!" 

- Jak to pożegnać? - zapytałem zaskoczony, nie rozumiejąc.

- Wiesz, o tym, że często widzę przyszłość nie? - zapytała, nie l
icząc na odpowiedź, którą znała. - Powinieneś zacząć realizować swój plan. 

- Chcesz powiedzieć?! - zawołałem zaskoczony.

- Wystarczy ci informacja, że łeb jego ojca jest nie za bardzo tam gdzie reszta ciała? - zapytała z uśmiechem, zaczynając coś mówić w starożytnym języku smoków, a nagle z dupy zmaterializował się przede mną legendarny w historii smoków ,,Durnehviir strażnik kopca dusz".

- Witaj dovahkiin. - odezwał się i do tego nie po jakimś dziwnym starożytnym języku, czego się spodziewałem na jego czasy.

- Witaj Durnehviir, pora mi stąd iść. - odpowiedziała i wsiadła na jego grzbiet, choć właściwie szyje, jednym skokiem. - Juhi... Powodzenia. - pożegnała się i odleciała, na smoku.

No nie powiem, szok. Poznałem laskę dwa miesiące po rozstaniu z Uzenem i nie spodziewałem się, że potrafi takie coś... No właśnie, to już były z dwa lata od kiedy odszedł z ojcem. Nie raz piekło mnie całe ciało, więc domyślałem się, że był oblany wodą... Tak było przez pierwsze pół roku, później przestałem czuć takie rzeczy, bo więź na tyle osłabła. Eh... Sporo się działo przez ten czas. Przez pierwszy miesiąc cierpiałem katusze psychiczne, z powodu więzi, później dołączyłem do akademii łowców smoków, gdzie po miesiącu dwie osoby dopiero skapły się, że przecież kiedyś na mnie polowano i jestem częściowo smokiem (no mają zapłon szybki, że hej), a ja im tam nagadałem, że właśnie dlatego chce je zabijać, aby takie mieszańce jak ja się nie rodziły i bla,bla,bla. W każdym razie w tym samym czasie do miasta w którym przebywałem przyjechali handlarze niewolników. Wśród nich była dziewczyna z którą się żegnałem zanim zacząłem to tutaj pisać. Okazała się mieć pazurki i chciała tylko wypuścić zwierzołaki, które chcieli sprzedać, na wolność. Bez najmniejszego problemu pokonała strażników, mając skute ręce, bez broni. No, ale zaprzyjaźniliśmy się i ze względu na mnie też dołączyła do akademii. Przez te niecałe dwa lata zżyliśmy się jako partnerzy W WALCE, żeby nikt nie pomyślał, że se kimś zastąpiłem Uzena! Apropo mojego małego Uzusia, to opowiedziałem jej jako jedynej jak to się stało, że go poznałem, mój plan aby mógł mnie znaleźć i w ogóle wszystko. W zamian dowiedziałem się, że ona jest pół demonem, ale ma też w sobie DNA smoka i jest tym legendarnym Dovahkiinem, w co uwierzyłem kiedy mieliśmy test i musieliśmy walczyć ze smokami, ale ich nie zabić, bo teraz takowe trafiają do niewoli, a nie są zabijane ponoć. Oczywiście już wtedy robiliśmy na około siebie małe zamieszanie, ot tak dla zabawy. Co prawda wtedy kiedy musieliśmy uciekać z karczmy przed całą gildią najemników na nas nasłanych, z rękoma pełnymi jedzenia chwilowo bez broni, nie było zabawnie... Co ja gadam śmialiśmy się nawet kiedy w naszą stronę leciały ogniste kule i strzały. Oczywiście uważałem aby nie zginąć, ale przy tym dość często się narażałem, bo musiałem stać się silniejszy, aby móc sobie poradzić jak już pójdę na całość z tym rozgłośnieniem mojego imienia. Jeszcze żeśmy się załapali do gildii zabójców i najemników. U zabójców była najlepsza ona, a u najemników ja, co było paradoksem, bo ona prawie nigdy nie zabijała, a ja dostawałem misje tylko związane z cichym zabijaniem, no ale ważne, że zdobyliśmy sławę, oczywiście akademię skończyliśmy z najwyższymi wynikami, przeskakując z dwadzieścia lat nauki. Jednak bycie smokiem i wiedza o sobie się przydaje. Mała cholera mnie zostawiła akurat teraz, kiedy najbardziej przydałaby mi się pomoc, bo jak już zrobię to czego nie robiłem od ponad trzech lat, to będę miał tyle zabójców, najemników i łowców smoków, oraz ich zabójców na głowie, że właśnie ta moja głowa mała. Westchnąłem widząc, że już tutaj nic nie zdziałam. Pora spełnić mój plan i trochę pocierpieć. Postanowiłem się przemienić, co po trzech latach nie dość, że było w huj trudne, bo po pierwsze mój smok się rozleniwił i a ledwo dawał oznaki życie przez ostatni rok, a po drugie załamał się po odejściu Uzena, bo to właśnie przez wewnętrzną naturę są oni ,,wykrywani" i to najbardziej ona cierpi i odczuwa rozstanie, nie żeby nie dość, że mnie to bolało, to jeszcze on mnie męczył, no ale jakoś to przetrwałem.

- Pora wstawać i pokazać naszemu partnerowi, że żyjemy! - zawołałem, wiedząc, że i tak w pobliżu nikogo nie ma. 

Przemienienie w pełni zajęło mi pieprzone pół godziny, męczarni i znoszenia cholernie silnego bólu, naciągania mięśni, zmiany kształtu kości, podorastanie tego i owego, oraz ,,ołuskowanie". Wzbiłem się w powietrze, aby ,,wylądować" (o ile tak nazwiemy spadnięcie i przywalenie w ziemie) nawet nie trzy metry dalej. 

- Cholera! Nie przebywałem w tej postaci trzy lata, odzwyczaiłem się i najwyraźniej zapomniałem jak się lata! - warknąłem w myślach, a próbując westchnąć, zamroziłem jakieś drzewo. - Oooo... Czyli potrafię ziać! I to lodem! Aż mi się zapomniało... Zaraz... A to ja ogniem nie ziałem?! Noż fuck, serio mam kłopoty z pamięciom chyba.

Do nosa musiał mi oczywiście wlecieć jakiś moty i kichnąłem, a przede mną spora liczba drzewek się podjarała.

- Jednak zieje ogniem! Wiedziałem! - zauważyłem z dumą, dopiero po chwili ogarniając, że przecież właśnie podpaliłem las, do cholery! - FUCK! JAK SIĘ ZIEJE TYM PIERDOLONYM LODEM?! Ratunku, Uzen!

Spróbowałem i co? Jeszcze bardziej podjarałem las! Wkurwiłem się i użyłem mojej tajnej techniki na zabójców, co o poranku mnie budzili, chcąc zabić! ,,Poranny oddech śmierci!" podziałało i przy okazji chyba nauczyłem się robić mrożonki... Zamrażając dwa razy więcej niż się paliło, no ale nie próbowałem rozmrozić, bo jeszcze bym powódź spowodował, czy coś. Po z pięciu próbach udało mi się wystartować i poleciałem, mając zamiar na start odwiedzić rodzinę. Tak okazało się, że ten cały pradziadek od strony ojca, co był smokiem miał siostrę, a ona akurat wolała smoki, a nie ludzi, zmiennych, bądź elfy, więc jest to normalna smocza rodzina... ta... Chyba. No w każdym razie udało mi się ich wytropić, więc poleciałem w tamtym kierunku, a kiedy doleciałem po moim idealnym lądowaniu (znów rycie pyskiem o ziemie), padłem zziajany na ziemie, przed grotą w której powinni siedzieć. Kto by pomyślał, że latanie przez trzy godziny tak męczy, no ale w ,,ludzkiej" postaci ta trasa zajęłaby mi przy dobrych wiatrach bez postoi dwa tygodnie. Oczywiście na start zaatakował mnie jakiś czerwony smok, a raczej próbował, bo złapałem jego... krtań? Kark? Szyje? W pysk, uniemożliwiając ruch. Z jaskini wyszła niewiele większa ode mnie niebieska smoczyca (A do małych nie należałem. Tak, w spodniach jako elf również nie *lenny*)

- Juhi, puść Kuzyna, już dziś oberwał od dziewczyny demona. - odezwała się, a ja wyplułem... kuzyna(?) zdziwiony.

- Skąd wiesz jak mam na imię? I o jakiej dziewczynie mówisz? - zapytałem.

- Ojć, nie doceniasz cioci wnusiu. Wiedziałam o tobie od dawna, o tym jak to prawie uszedłeś z życiem pod smoczą postacią też, ale wolałeś żyć jako elf, więc nie wtrącałam się do twojego życia, starając się z ciebie na siłę zrobić smoka. Zresztą miałam dość roboty z własnymi dziećmi i wnukami, aby się zajmować potomkami mojego brata... I uprzedziła mnie o twoim przybyciu i o tym jak się zwiesz dovahkiin. - odpowiedziała.

- Uwierzyłaś, że jest tym całym legendarnym dovahkiinem? - zapytałem z niedowierzaniem.

- Przyleciała na legendarnym smoku i bez wysiłku pokonała brata Kohenhehviira (chyba mówi o tym czerwonym co go pokonałem, czy coś). - odpowiedziała. - Co cię do nas sprowadza?

- A widzisz... Ciociu... Chciałem odwiedzić rodzinkę i się trochu dowiedzieć o tej smoczej części mnie. - odpowiedziałem.

- Milusio... - warknął czerwony, z podkulonym ogonem podchodząc do swojej babci.

- Aż tak mocno ugryzłem? - zdziwiłem się.

- Udowodniłeś, że jesteś sporo silniejszy, nie wiesz o hierarchii? - zapytała zaskoczona.

- Zapomniałem o niej na chwilę, zazwyczaj pilnuje aby nie urazić tych wyżej, a tych niżej traktuje na równi to dlatego. - odpowiedziałem niechętnie. - Skoro wiem, że żyjecie, to będę się zbierał, mam sporo do zrobienia, aby odzyskać partnera.

- Ooo, masz partnera?! Jak uroczo! - zawołała podchodząc bliżej mnie, na co się trochę skuliłem.

Znów ta hierarchia, widać, że jest wysoko, a po szponach i kłach wnioskuje, że tylko dla rodzinki udaje miłą i potulną. 

- Tylko Juhuś uważaj, bo już kiedyś tak było, że jak zmienne diamentowe smoki wymierały, to faceci im rodzić zaczęli w ludzkiej postaci, żebyś przypadkiem mi się nie dał zapłodnić i zaszedł w ciążę! - upomniała mnie, przyjaźnie, a ja gdybym nie miał teraz łusek, to byłbym cały czerwony na twarzy od rumieńców.

- ŻE CO JA NIBY MOGĘ?! - wrzasnąłem przerażony.

- Zajść w ciążę i nie krzycz obudzisz nowo wyklute młode. - odpowiedziała spokojnie. - I nie martw się, raczej partnera wyżej w hierarchii nie znajdziesz, powinieneś dominować, więc po kłopocie. I nie ma wcale pewności, że możesz zachodzić w ciąże, to tylko teoria u zmiennych, może cię to pominie, bo jesteś pół elfem... No a teraz leć.

- Mhm... Pa... - pożegnałem się porządnie speszony i odleciałem.

Noż jak u ludzkiej babci... Prawie, bo raczej normalne by mi nie zaczęła mówić o moim życiu łóżkowym! Straciłem u rodzinki dość sporo czasu, więc postanowiłem się pośpieszyć. Odwiedziłem 3 wielkie miasta, gdzie paradowałem zaraz po odmianie, mówiąc gdzie będę przebywał, a co w tym niezwykłego?

A to, że zaraz po przemianie z smoka, jest taka jakby postać pomiędzy, trochę podobnie wtedy wyglądam do Uzena w sensie, że pojedyncze elementy zostają ze smoczą skórą, mam skrzydła, ale jeszcze zostaje ogon, tylko inny i mam... Rogi, a oczy zostają smocze, oczywiście ta postać stopniowo po godzinie zmienia się całkowicie w elfa, na samym początku jeszcze mając łuski i szpony, a pod koniec tylko skrzydła, ogon i oczy inne, więc paradowałem jako pół smok, znany zabójca i najemnik, oraz spory cel dla łowców głów, mówiąc gdzie będę, więc miałem sto procent pewności, że będzie o mnie głośno. Na szczęście kiedy byłem w tej ,,przejściowej" postaci przemiana w smoka, nie była bolesna i trwała chwilę, więc dość szybko się przemieszczałem. Wylądowałem niedaleko lasu, gdzie się poznaliśmy z Uzenem i dopiero kiedy odzyskałem całą ,,ludzką" postać ruszyłem do miasta, załatwić sobie nocleg w tawernie. Wiedziałem, że ulotki o cenie za moją głowę z miejscem pobytu już będą wisieć na szlakach i w miastach, ale zanim jakiś zabójca tu dotrze miałem tydzień spokoju, na odpoczynek i oczywiście dalszy trening.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro