"Don't let the fear win"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Absolutnie nie spodziewał się takiej reakcji z jego strony. A oczekiwał wszystkiego. Od wybuchu nagłej radości po zawstydzenie czy płacz.

Tylko nie tego, że podczas gdy właśnie się oświadcza on będzie patrzeć na niego z taką odrazą w oczach i niesmakiem wymalowanym na twarzy. Że cofnie swoją rękę, którą szatyn właśnie ujmuje, by wsunąć pierścionek na jego palec. Że odsunie się od niego...A przecież ten złoty okrąg z dwoma małymi kamyczkami rubinu nikomu nie zawinił. On zresztą też, więc czemu on...

Chciał zapytać. Chciał wiedzieć dlaczego tak postąpił...Dlaczego odrzucił go teraz, w tym momencie...Nawet nie wiedział co mógł zrobić nie tak.

-Uh, ty żartujesz prawda? Chcesz mi się oświadczyć? I to po niecałych 2 latach związku...Czemu to robisz? W ogóle mnie nie słuchałeś, gdy mówiłem, że potrzebuję własnej przestrzeni...Tak naprawdę nigdy mnie nie słuchałeś, więc czemu teraz mam posłuchać ciebie i powiedzieć "tak"?. Wszystko zepsułeś, Lance... - Jego głos był zimny jak lód i sprawiał, że aż Latynos dostał ciarek od tego chłodu, który wprost od niego bił.

Chciał zaprotestować. Chciał się odezwać, ale jedyne co mógł zrobić to słuchać tych raniących go słów.

-Wcale się teraz nie dziwię, że nikt nigdy nie bierze cię na poważnie. Z czymś takim tylko ty mógłbyś wyskoczyć w takim momencie. Oświadczyny? Naprawdę? Jesteś żałosny! Nie wiem dlaczego byłem z tobą przez ten cały czas...Chyba z litości, bo nikt inny, by się tobą nie zainteresował frajerze. Tak dobrze słyszysz. Chyba nie myślisz, że coś do ciebie czułem. Może na początku...Ale to się wypaliło. Zgadnij przez kogo - Teraz na dodatek uśmiechał się w tak złośliwy sposób, a kpina i ironia aż wylewała się z tego co mówił.

Po jego policzkach popłynęło parę łez. To jednak wcale nie ruszyło stojącego, przed nim chłopaka. Czarnowłosy tylko się głośno roześmiał co poskutkowało tym, że Lance poczuł się jeszcze gorzej. Nie dość, że mówił to z takim niewzruszeniem to jeszcze przez niego czuł się bardziej żałośnie.

-Ohh biedny Lance...Znowu płaczesz tylko dlatego, że ktoś powiedział ci prawdę? To jedyne na co cię stać? Jesteś taki ckliwy...Aż się niedobrze robi. Naprawdę pomyślałeś, że to dobry pomysł? Myślałeś, że chciałbym się związać z kimś takim jak ty? Przecież zupełnie do siebie nie pasujemy. I co jeszcze? Teraz oświadczyny, a ślub miesiąc po? A może już zaplanowałeś nam wspólne życie, hm? Tylko co my w nim robimy...Poprawka. Co JA w nim robię? Nawet na chwilę nie pomyślałeś, że mogę się nie zgodzić. Tch, typowe. Jak zwykle myślisz o sobie. Ale spójrz...Teraz widzisz jak to jest zostać przez wszystkich odrzucony. Cudowne uczucie, prawda? Pozwolę ci z niego czerpać całymi garściami. Naprawdę jesteś naiwny i nie dorosłeś jeszcze do podejmowania takich decyzji. Zatem dam ci czasu...Dużo czasu, byś mógł sobie wszystko przemyśleć. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony z siebie. To wszystko twoja wina żałosny przegrywie - Ten uśmiech stał się jeszcze ozięblejszy, a ton głosu zmienił się w ostre szpikulce, które zaatakowały go z prędkością światła.

A potem się odwrócił. Tak po prostu odszedł...Nawet na chwilę się nie zatrzymał. A on pozostał w tej samej pozycji, czując się tak okropnie jak nigdy. Ponownie chciał za nim zawołać. Chciał zawołać jego imię, ale z jego zaciśniętego gardła niewiele mogło się wydobyć. Za to wyciągnął rękę w jego stronę, jakby pragnął go zatrzymać. Jakby to miało coś pomóc...

-Keith...nie proszę...Keith! Zostań proszę, kocham cię!...K-keith...przepraszam...

-Keith! - Obudził go jego własny podniesiony głos.

Zamrugał kilkakrotnie i podniósł się gwałtownie na łóżku. Jego kołdra leżała, gdzieś na krańcu łóżka, jakby bardzo szamotał się przez sen. I mimo że prawdopodobnie ją z siebie skopał i tak obudził się zlany zimnym potem

Rozejrzał się roztrzęsiony po pomieszczeniu w którym się znajdował. Był w swoim pokoju. W swoim domu. W swoim bezpiecznym domu.

Było ciemno co wskazywało, że jest noc czyli pora służąca do snu. A co za tym idzie...

-T-to...był sen? - Rzucił pytanie w przestrzeń, a jego serce zabiło mocno.

Jednak nie uspokoił się tak szybko. Po jego policzkach popłynęły gorące świeże łzy. Objął trzęsące się konwulsywnie ramiona i spuścił głowę. Nie mógł się opanować. Nie po tym śnie. W jego głowie wciąż dudniły wypowiedziane, przez jego chłopaka słowa. Wiedział, że to tylko koszmar i Keith nigdy nie wypowiedziałby podobnych. Jednak teraz już nie był taki pewny...Niektóre części zabrzmiały naprawdę przekonująco. A to sprawiło, że zaczął jeszcze gwałtowniej szlochać, co i rusz ocierając twarz rękami. Naprawdę czuł się żałośnie...

Siedział tak w tej ciemności i płakał przez następne parę minut. Ilekroć pomyślał o tym, łzy ciągle cisnęły mu się do oczu, więc koniec końców nawet ich nie powstrzymywał. Spróbował wziąć kilka szybkich wdechów, by się uspokoić. Ale to niewiele pomagało. A nie chciał skończyć z podkrążonymi na rano oczami i zapuchniętą twarzą. Ale nie miał pojęcia jak się opanować. Nagle pomyślał o Keith'ie. Ale swoim prawdziwym Keith'ie. Potrzebował z nim porozmawiać. Musiał usłyszeć jego głos, musiał się upewnić, że to naprawdę był sen. Że to się nigdy się nie ziści...

Przełykając słone łzy, sięgnął drżącymi rękami po telefon leżący obok jego poduszki. Otarł oczy, by lepiej widzieć ekran urządzenia. Wszedł w kontakty i dość szybko odnalazł wzrokiem jego numer. Zanim jednak go wybrał, zawahał się. Dławiące poczucie winy nagle nim zawładnęło. Przecież miał rację...To wszystko co powiedział...było prawdą. Istotnie zawsze wszystko psuje, nie umie wyczuć chwili i jest niedojrzały. Jest dorosłym mężczyzną z brakiem pomysłu na życie...

Jego dolna warga ponownie zadrgała, od powstrzymywanego płaczu. Przygryzł ją i połączył się z Keith'em. Tak naprawdę to wcale nie oczekiwał, że od niego odbierze. Dlatego tak się zdziwił, gdy już po trzech sygnałach odebrał. Do tego stopnia się zdziwił, że aż na początku się nie odezwał.

-Hej, Lance...Co tam? Zwykle nie dzwonisz o takich porach... - Zauważył brunet, a po drugiej stronie zapadła cisza -...Emm Lance, jesteś?

-T-tak... K-keith mam pytanie... - Nerwowo zacisnął palce na pościeli, którą szybko do siebie przyciągnął.

-Stało się coś? Brzmisz trochę dziwnie... - Jego głos stał się zaniepokojony i trochę podejrzliwy.

-Czy...Cz-czy my c-ciągle jesteśmy r-razem? - Wydusił na jednym wdechu.

Nastała krótka nieprzyjemna cisza, którą przerwał rozdrażniony głos Keith'a.

-To żart tak? Naprawdę, Lance? Dzwonisz do mnie tylko po to? Zaczynasz mnie-

-Nie! Keith proszę! Posłuchaj mnie, to nie jest żaden ż-żart...Proszę odpowiedz mi...

Nagle brzmienie jego głosu stało się jeszcze cichsze i bardziej niewyraźne niż na początku. Pomyślał, że może jego telefon znowu zniekształca dźwięki. Jednak wyczuwając w tym coś dziwnego, wolał odpowiedzieć na to pytanie.

-No tak...Dlaczego miałoby, być inaczej? - Zapytał ostrożnie, bo wydało mu się, że to jednak dosyć niepodobne do Lance'a - Ej, wszystko w-

-U-uważasz, że to ż-żałosne i dziecinne, jeśli o to p-pytam? T-tylko z powodu g-głupiego snu?

-Zaraz, co? Lance...Weź kilka głębokich wdechów. Spróbuj się uspokoić skarbie...Co się stało? - Teraz jego głos znacznie złagodniał.

Lance milczał. Właśnie w tym momencie łzy znowu nie pozwoliły mu się odezwać. Keith słyszał jak chłopak raz po raz pociąga nosem i był pewny, że płacze. A tego nie mógł już zignorować.

-Lance...Kochanie co się stało? Chcesz mi coś powiedzieć? Wiesz sam powiedziałeś, że powinniśmy sobie o wszystkim mówić...Bo to sprawia, że więź staje się silniejsza... Dlatego proszę...Jeśli coś się stało to mi powiedz-

-P-przyjedziesz? - Przerwał mu.

-Oh...Tak. Oczywiście, jeśli tego potrzebujesz...Zaraz będę... - Chciał jeszcze coś dodać, jednak Lance rozłączył się pierwszy.

Spojrzał zmartwiony na ekran telefonu. Lance naprawdę wydał mu się dziś strasznie dziwny. Byli razem już od jakiegoś czasu, więc dobrze znał jego zachowanie. I, że w pewnych kwestiach potrafi być naprawdę śmiertelnie poważny. Może i mieli różne sposoby bycia czy zróżnicowane hierarchie wartości, ale teraz byli razem, więc nie może lekceważyć pewnych rzeczy. Wydawało mu się także, jakby chłopak był trochę nieufny i bał się z nim porozmawiać. Miał nadzieję, że zmieni się to, gdy spotkają się w cztery oczy...

...

Podczas, gdy Keith zamartwiał się zachowaniem Lance'a i szykował swój motocykl, Lance pośpiesznie odłożył swój telefon. Nie mógł dłużej z nim rozmawiać. Po prostu nie był w stanie.

Mimo wszystko cieszył się, że Keith zaraz u niego będzie. Bardzo pragnął teraz jego towarzystwa oraz osobistej rozmowy. Chciał by był blisko niego, a jednocześnie też się tego obawiał. Chciał by go przytulił, powiedział coś tak banalnego jak "spokojnie już dobrze" i został przy nim do rana. Z drugiej strony bał się spotkania z nim. Ten okropny sen mógł w każdej chwili okazać się prawdą...Na samą myśl, ponownie odczuł panikę i przeszły go ciarki. Aż musiał się przykryć od nowa kołdrą. Miał wrażenie jakby temperatura w pokoju spadła o kilka stopni. A okno było szczelnie zamknięte.

Od telefonicznej rozmowy z Keith'em minęła jakaś godzina. A on wciąż siedział w tym samym miejscu i wgapiał się pusto w przeciwległą ścianę. Czasem jego wzrok uwieszał się na telewizorze stojącym w rogu na komodzie, a czasem na dość sporej fotografii wiszącej na ścianie. Ilekroć na nią patrzył coś skręcało go w środku. Mimo że to był zwykły senny koszmar, wciąż nie mógł uwierzyć, że jego wyobraźnia postanowiła mu to zrobić. A, że był przewrażliwiony, pomyślał, że będzie rozpamiętywać ten sen przez wiele dni, zanim na dobre o nim zapomni. Choć nie wiedział czy to będzie takie proste...Co jakiś czas ciągle ocierał swój nos nadgarstkiem i wzdychał, próbując się znowu nie rozpłakać.

A, kiedy usłyszał za oknem dźwięk gaszonego silnika nawet nie drgnął. Ruszył się dopiero, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Z nadal przygnębioną miną odrzucił wolno kołdrę i zszedł z łóżka. Spojrzał w małe lusterko wiszące na szafie. Wyglądał tak strasznie beznadziejnie. Jego oczy jak i twarz zdążyły obrzmieć od ciągłego płaczu. Prezentował się naprawdę smętnie. I pewnie stałby i gapiłby się na siebie dalej, gdyby nie głośniejsze i jakby bardziej nerwowe łomotanie w drzwi wejściowe.

Przez całą drogę na przedpokój, myślał o tym jakby tu doprowadzić się do porządku, zanim zobaczy go Keith. Nie bardzo chciał, by widział go w takim stanie. Ale niestety nie miał pojęcia jak, więc po dosyć długiej chwili w końcu zdecydował się po prostu otworzyć mu drzwi. A, kiedy to zrobił odczuł mały niepokój, gdy go ujrzał. Chłopak ściągnął ciemno purpurową bandanę, która zasłaniała mu połowę twarzy oraz ochronne gogle. Potrząsnął głową, by ułożyć potargane włosy. Następnie jego wzrok spoczął na Lanc'ie i jego zaczerwienionej twarzy. Otworzył usta, by coś powiedzieć na ten temat. Jednak wtedy po policzku Lance'a popłynęła jedna łza, a jego usta zadrżały. Keith to zauważył. Ale zanim się odezwał Lance rzucił się w jego ramiona. Nie wiedząc jak na to zareagować, po prostu go przytulił, podczas gdy Lance się na nim uwiesił. Latynos ponownie podczas trwania tej nocy popłakał się i nie próbował tego powstrzymywać. Keith trochę się tym strapił. Jego zachowanie było coraz dziwniejsze, ale poczuł, że jego obowiązkiem w tej chwili jest to, by go uspokoić i sprawić, by jego samopoczucie się polepszyło. Dlatego przytulił go mocniej i pozwalał wypłakiwać na jego ramieniu. Powodowało to, że czuł się niezręcznie, gdy tak wylewnie okazywał przy nim uczucia, ale przecież nie mógł go odtrącić. Zwłaszcza, że teraz szlochał coraz głośniej, a on był coraz bezradniejszy w znalezieniu jakiejś metody, która by mogła go uspokoić.

-Hej...Skarbie...Shh już spokojnie. Powiesz mi co się stało? - Zapytał łagodnie i pogłaskał go po plecach.

Lance pokiwał niezauważalnie głową, ale w dalszym ciągu nic nie mógł z siebie wydusić. Chciał mu o tym powiedzieć, ale również bał się, że go wyśmieje. A wtedy ten koszmar na pewno się spełni...

-Nie chcesz mi o tym mówić, prawda? Ale widzę, że coś cię gryzie. Chciałeś, żebym przyjechał...więc jestem. Proszę opowiedz co cię trapi - Szepnął - Wiesz, że się nie domyślę, póki mi nie powiesz.

Lance głośno przełknął łzy i po kilku minutach obejmowania go, odsunął się od niego ze spuszczoną głową. Jego chłopak ujął jego ramiona. Chciał załapać z nim kontakt wzrokowy, jednak Latynos uparcie wbijał wzrok w ziemię.

-Miałeś jakiś sen, tak? Jakiś koszmar? - Dopytywał, ale on dalej milczał - Hm może wejdziemy do środka, jesteś w samej piżamie...Jeszcze się przeziębisz - Mruknął i dalej trzymając jego ramiona, wprowadził go do środka.

Poszli w kierunku salonu. Na środku pomieszczenia stała średniej wielkości kanapa. Usiedli na niej. Lance nieco się odsunął, co zdziwiło Keith'a

Do tej pory się nie odezwał, jedynie siedział ze spuszczoną głową i raz po raz pociągał głośno nosem. Jego szloch stał się znacznie cichszy niż przedtem.

-Skarbie... - W końcu ujął jego twarz i zmusił, by na niego spojrzał.

Patrzył z pewnym smutkiem w te przygaszone niegdyś radosne oczy. A ten przygnębiony wyraz twarzy zupełnie do niego nie pasował. Tak bardzo wolałby zobaczyć go uśmiechniętego. Takiego jak zawsze...

-Kotku...Nie pomogę ci, jeśli nie wiem co się stało...Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać?

W końcu Lance wziął głęboki oddech i zdecydował się, by mu to powiedzieć. Okropnie się tym zadręczał i już nie mógł dłużej tego w sobie trzymać. Niestety nie był jak Keith. Nie umiał tak długo tłumić w sobie tego co go gryzło. Zazwyczaj musiał się wygadać. Przyzwyczaił się do takiej kolei rzeczy. W końcu w swojej licznej rodzinie nikt nigdy nie miał przed sobą sekretów. Wszyscy wzajemnie się sobie zwierzali i bezgranicznie ufali. To była jedna z nielicznych wartości które Lance wyniósł z domu rodzinnego. Mimo tego za każdym razem, gdy już otwierał usta, by się odezwać nagle tracił do tego chęci. Nie wiedział jak to powiedzieć, tak by jego chłopak go zrozumiał i potraktował poważnie. Bo jeśli powie to zbyt chaotycznie to zapewne Keith nic nie zrozumie, albo uzna, że ma bujną wyobraźnię. A chciał dostać od niego jakieś wsparcie. Najbardziej liczył na wsparcie psychiczne niż fizyczne. Chociaż to drugie także było ważne.

Siedzieli zatem w ciszy w przytulnym salonie Lance'a. Latynos mocno zaciskał dłonie, by powstrzymać ich drżenie. Zauważając to, Keith złapał jego dłonie, by przestał wbijać paznokcie w swoje nadgarstki. Jego zdenerwowanie udzieliło się także jemu. Mimo że wiedział, że w takiej sytuacji powinien zachować spokój, czuł względną irytację. Nawet nie wiedział czemu. Lance nie robił nic szczególnego, po prostu zastanawiał się jak najlepiej ubrać w słowa to co go gryzie. A to przecież normalne.

-Powiesz mi wreszcie? - Powiedział niespodziewanie, bardziej głośniejszym i ostrzejszym tonem niż zamierzał.

Właśnie po tym zdaniu, oczy Lance'a ponownie wypełniły się łzami. I wtedy Keith zorientował się, że zachował się jak zwykłe zero. A jego poziom taktu właśnie spadł gdzieś poniżej mułu rzecznego. Spanikowany szybko go przytulił.

-P-przepraszam. Wiem, że brak mi taktu i czasem kultury...Nie chciałem, przepraszam. Po prostu nie wiem o czym myślisz, co czujesz...To musi być ciężkie, więc spokojnie przemyśl co chcesz mi powiedzieć. Wysłucham cię...W końcu kocham cię i jesteśmy ze sobą dosyć długo... - Powiedział, a ramiona Lance'a lekko się zatrzęsły.

-N-nie będziesz zły? - Odezwał się w końcu, czym sprawił, że Keith chociaż odrobinę się rozluźnił.

Westchnął i przytulił go mocniej, kładąc dłoń na jego karku. Dodał mu tym znacznej otuchy, dlatego wreszcie Lance odważył się mu to wyznać. A kiedy o tym mówił, poczuł się tak jakby opuścił go jakiś ciężar i nareszcie jego nastrój się poprawił. Chociaż jego głos momentami drżał i tak ucieszył się wewnętrznie, że to z siebie wyrzucił. Czekał na to co powie jego chłopak. Kiedy spytał czy nie będzie zły, poczuł jakby odrobinkę się tym spiął. Ale, gdy usłyszał resztę jakby odetchnął.

Odsunął go od siebie, ciągle trzymając za ramiona. Popatrzył na jego mokrą od łez twarz i nagle się uśmiechnął. Z taką niezwykłą i niezbyt często spotykaną u niego delikatnością. Zaczął ocierać łzy z jego policzków.

-Nie mogę być zły z takiego powodu...Posłuchaj...Może i niezbyt często rozumiem twoje zachowanie, a w szczególności wylewność...Ale po części wiem dlaczego tak się przejąłeś tym snem...Ale posłuchaj. To się NIGDY nie stanie. Koszmary mają to do siebie, że czasem sprawiają, że kwestionujemy rzeczywistość... - Mówił wolno i łagodnie, ważąc każde słowo, podczas gdy nadal głęboko patrzył w jego oczy, które nareszcie odzyskały swój dawny intensywny blask.

Lance przełknął ślinę i pokiwał głową. Nareszcie na jego usta wpłynął ten uroczy uśmiech. Czarnowłosy pogładził kciukiem jego dolną wargę, po czym gdy tamten rozchylił lekko usta, pocałował go.

-Z-zostaniesz ze mną do rana? - Zapytał nieśmiało, gdy odsunęli się od siebie po minucie całowania.

-Oczywiście...Tak długo jak zechcesz - Odgarnął kosmyki z jego czoła i ponownie go pocałował.

Dochodziła właśnie godzina 4:40, a na dworze zaczęło robić się jasno. Przez cały ten czas Lance leżał wtulony w Keith'a, na kanapie. Podkulił nogi, by było mu wygodniej. Z początku Keith siedział oparty o kanapę i obejmował Lance'a. Nie wypuścił go z objęć nawet na chwilę. Poprzednio wyrażona prośba, była ostatnią rzeczą, którą wypowiedział. I aż do tej pory, żaden z nich nic nie powiedział. Po prostu siedzieli tak w ciszy i zapewne rozmyślali o tej całej sytuacji. Ale to było w porządku. Lance był zbyt zmęczony tym wszystkim. Patrząc na niego z boku i widząc, że już dawno zasnął, uśmiechnął się delikatnie. Jego oddech już dawno stał się spokojny i nic nie wskazywało na to, by znowu miał się rozpłakać.

Otarł oczy, gdy również poczuł lekką senność. Możliwe, że bliskość Lance'a tak na niego podziałała. Dlatego możliwie jak najciszej podniósł się z miejsca i wyprostował. Jego chłopak powoli osunął się po oparciu kanapy, ale się nie przebudził. Po cichu zgasił światło:na dworze i tak było wystarczająco jasno. Sięgnął po koc wiszący na oparciu fotela, który stał niedaleko kanapy. Wziął go po czym usiadł na jej krańcu. Rozsznurował trampki, zanim położył się na niej. Później przyciągnął w swoją stronę Lance'a, by umieścić go na sobie, tak by było mu w miarę wygodnie.

Latynos tylko mruknął coś cicho przez sen, ale dalej się nie przebudził. Przytulił głowę do jego piersi. Trochę mu ciążył i przygniatał lewą nogę, ale stwierdził, że to nic takiego. Podłożył sobie poduszkę pod głowę i w końcu przykrył ich obu miękkim kocem. Podciągnął wyżej Lance'a, by z niego nie spadł i objął go jedną ręką, podczas gdy drugą położył sobie pod głową. Latynos trochę za bardzo się na nim rozłożył, przez co zmuszony był, by jego prawa noga zwisała luźno z kanapy. Zanim w końcu i on zamknął oczy i zapadł w sen, pogłaskał go po głowie. W zasadzie to miał mały plan co do zaręczyn, ale narazie jeszcze chciał, by pozostało to niespodzianką dla Lance'a. Taka ilość szoku, jaką dziś przeżył i tak mu już wystarczyła.

...
Tak wiem zjecie mnie za ten początek i w ogóle wpierdzielenie takiej ilości angstu. Ale znacie mnie już dobrze. Ja m u s z ę.

I fun fact:Wątek z oświadczynami Keith'a miał się tu pojawić na sam koniec, ale jakoś nie wiedziałam jak go tu wcisnąć. Więc tylko zostało to wspomniane. Mam nadzieję, że macie odpowiednią wyobraźnię co do tego~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro