"Happy place" fluff

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z dedykacją dla mojej wspaniałej love — loverboy-blue , a jednak udało mi się to napisać! 

— Lance, daleko jeszcze? Mówiłeś, że to będzie co najwyżej 45 min, a mija więcej niż godzina… — Keith zaczął się już niecierpliwić, a jego dłonie raz po raz zaciskały się na materiale osłaniającym jego oczy; jego chłopak miał dla niego niespodziankę i nie chciał, by podglądał.

— Uh...Zaraz będziemy na miejscu — natomiast Latynos chciał ukryć niewygodny fakt tego, iż zgubił drogę i dlatego jeździł teraz w kółko, by jak najszybciej ją odnaleźć; to nie jego wina, był w tym miejscu dopiero po raz drugi, więc miał prawo nie zapamiętać trasy.

— Brzmisz jakbyśmy się zgubili — odmruknął mu jedynie i swoim zwyczajem skrzyżował ramiona na piersi, jednocześnie głęboko oddychając.

Latynos mu zawtórował i zacisnął dłonie na kierownicy. Następnie zjechał powoli na pobocze i przy pomocy telefonu, szybko określił w jakim miejscu się teraz znajdują. Okazało się, że po prostu skręcił w złą stronę i teraz przebywali zaledwie kilkanaście minut od swojego celu. Odetchnął z ulgą i spoglądając w lusterko, wrócił na główną drogę. W międzyczasie mężczyzna przeskoczył kilka stacji w radiu, by w końcu natrafić na coś interesującego. Coś co w końcu sprawiło, że Keith popatrzył na niego, przechylając przy tym głowę w bok. Kątem oka dostrzegł jak na jego twarzy pojawia się ten specyficzny delikatny uśmiech. A wszystko to za sprawą dynamicznej piosenki lecącej z radia. Piosenka była ważna dla nich obojga, gdyż to właśnie przy niej się spotkali, do niej po raz pierwszy zatańczyli i wymienili nieśmiały pocałunek. Za każdym, więc razem wspomnienia momentalnie pojawiały się w ich głowach, gdy tylko ją gdzieś usłyszeli.

Zatem resztę drogi umiliła im właśnie ich ukochana piosenka. Lance stukał w jej rytm palcami po kierownicy, a Keith mimowolnie nucił ją pod nosem. Na koniec, gdy zbliżała się ostatnia zwrotka, zaśpiewali ją razem — Keith swoim załamującym się głosem i Lance swoim w miarę czystym i melodyjnym. Latynos roześmiał się słysząc jego nieudolne próby wydobycia z siebie niższej barwy głosu, ale i tak położył swoją rękę na jego i lekko ścisnął.

— Prawie jesteśmy… — mówiąc to, sięgnął do samochodowego schowka po stronie Keith'a i wyciągnął stamtąd płaski pakunek oklejony papierem i przewiązany tasiemką, który położył na jego kolanach.

Czarnowłosy znowu na niego spojrzał. Gdyby nie zasłaniający pół jego twarzy niebieski szalik, pewnie jego wzrok byłby zdziwiony i pytający.

— W sumie możesz już go otworzyć… — mówiąc to rozwiązał materiał szalika i ułożył jego stargane i naelektryzowane czarne włosy.

— I po to musieliśmy jechać taki kawał drogi? — zapytał patrząc na pudełko na swoich kolanach, po czym znowu przenosząc na niego wzrok.

— Uh, nie do końca… — znowu skupił się na drodze, już prawie widział zarys budynku do którego zmierzali; dlatego zależało mu na tym, by Keith już teraz zaczął go rozpakowywać.

Czarnowłosy wziął prezent do rąk i niepewnie, acz stanowczo potrząsnął. Usłyszał jak w środku coś obijało się o ścianki większego pudełka oraz szelest papieru. Popatrzył na papier w czarno-białe kotki, potem na Lance'a i znowu na prezent, po czym zdecydował się go rozpakować. Pociągnął za tasiemkę i zaczął rozrywać papier, odsłaniający białe pudełko. Uniósł jego pokrywkę i jego oczom ukazała się bardzo dziwna zawartość. W środku bowiem pełno było paragonów z najróżniejszych lokali w ich mieście. Z pewną dozą nostalgii zaczął przeglądać prawie każdy z nich. Wszystkie pochodziły z miejsc w których byli na randkach. Była tam i cukiernia do której poszli po raz pierwszy, jak również ta droga restauracja do której zabrał go Lance po ich studniówce. Wszystkie te miejsca przywodziło mnóstwo wspomnień.

— Naprawdę... Zbierałeś je wszystkie? Od samego początku? — zapytał lekko drżąc, jakby nadal nie dowierzając.

— Oczywiście skarbie. Pomyślałem, że to niezła pamiątka. I przy okazji przydały się do zrobienia twojego prezentu. Ale zajrzyj pod paragony, tam jest coś jeszcze… — mówiąc to uśmiechnął się jakoś dziwnie.

A, więc czarnowłosy zrobił tak jak powiedział. Wysypał paragony na kolana i pod ich spodem ujrzał mniejsze czerwone atłasowe pudełeczko. Na jego widok serce zabiło mu kilka razy mocniej. Jednak, kiedy sięgał po nie drżącymi dłońmi, powstrzymała go dłoń Lance'a.

— Poczekasz jeszcze chwilkę? — poprosił, a jego oczy zabłyszczały — Spójrz…Już jesteśmy — powiedział, gdy spomiędzy drzew wyłoniła się sylwetka drewnianego budynku.

Lance podjechał, aż pod samą prawie rozpadającą się bramę.

— Lance...O co chodzi? Co to za dom? Gdzie jesteśmy? — zapytał ostrożnie, przełykając ślinę.

— Wiesz Keith...Długo zastanawiałem się nad najlepszym prezentem na twoje urodziny. Chciałem, żeby ten dzień na długo został w twojej pamięci. I nie dlatego, że kończysz 25 lat...Chciałem, żeby był ważny z innego powodu… — mówił powoli, patrząc na niego miękko — możesz otworzyć — trącił jego palce, zachęcając do otwarcia pudełeczka.

Od razu uniósł jego wieczko. Na widok tej zawartości jego źrenice gwałtownie się rozszerzyły, a on sam wziął szybki płytki oddech. W pudełeczku znajdował się srebrny kluczyk z breloczkiem w kształcie małego czerwonego misia i z dołączonym do niego prostym pierścionkiem z cyrkonią. Przeszedł go dreszcz i nie mógł wykrztusić z siebie żadnego słowa, zwłaszcza po usłyszeniu tej magicznej formułki:

— Wyjdziesz za mnie, Keith?

Niewiele myśląc czarnowłosy szybko wysiadł z samochodu, a Lance zrobił to samo. Prawie, że w tym samym momencie okrążyli pojazd i stanęli przed sobą. Źrenice Keith'a nadal były rozszerzone, a jego ciało drżało jakby odczuł spadek temperatury. Przy tym patrzył na niego w osłupieniu i uważając tę sytuację za najbardziej niewiarygodną na całym świecie. Latynos uważnie obserwował jego reakcję. W końcu po kilku minutach wymieniania spojrzeń, usta czarnowłosego bezgłośnie się poruszyły, a z jego zaciśniętego gardła wyrwało się krótkie:

— Tak!

Po tym raptownie rzucił się w jego ramiona, a Lance od razu uniósł go do góry. Przez kilka minut oboje trwali w tej radosnej chwili, przerywanymi jedynie cichymi piskami ze strony czarnowłosego. Latynos obrócił się z Keith'em w ramionach, kilka razy wokół własnej osi, po czym oboje padli na trawę prawie bez tchu. Leżąc w ten sposób, patrzyli sobie nawzajem w oczy i cały czas uśmiechali się zarumienieni. Czuli się dosłownie jak dzieci, które właśnie spełniły swoje najskrytsze marzenia. I właściwie tak właśnie było.

— Kocham cię Lance… — wyszeptał Keith tak cichym i miękkim głosem, że Latynos naprawdę się tym wzruszył.

Przybliżył się do niego i ujmując jego dłoń, ściągnął pierścionek z kółeczka breloczka, by wsunąć go na jego palec. A kiedy to zrobił czarnowłosy niecierpliwie otarł spływającą po swoim policzku łzę i znowu na niego spojrzał.

— Ja ciebie też Keith...Jesteś moją przyszłością, moim każdym marzeniem i nadzieją — mówiąc to oparł swoje czoło o jego, a Keith westchnął z uśmiechem.

— Więc...To jest nasz dom? — spojrzał na kluczyk w swojej zaciśniętej dłoni i nagle aż ścisnęło go ze wzruszenia.

— Tak kotku...Nasz i niczyj więcej. Właśnie tutaj chciałbym z tobą spędzić resztę mojego życia...Przepraszam, że nie jest taki jaki byś sobie wymarzył, nie miałem zbyt dużego budżetu i… — tutaj Keith przerwał mu poprzez położenie palca na jego ustach.

— Shh, kochanie...Jest idealny, a z naszą drobną pomocą zmienimy go nie do poznania — na jego usta wpłynął ciepły uśmiech, a oczy jego narzeczonego zajaśniały jakimś niewyobrażalnym uczuciem, gdy to usłyszał.

Zdjął palec z jego warg, po czym złożył na nich najsłodszy na świecie pocałunek.

— Jestem taki szczęśliwy, że mogę być Twój już na zawsze...

...
Pamiętacie? Obiecałam Wam fluffa i macie fluffa. Patrzcie jak Was rozpieszczam. Wybaczcie jedynie za te długie przerwy w publikacjach shshs

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro