"Lazaret złamanych dusz" angst, hospital au

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW// self-care, schizophrenia

     Błądził po szpitalnym korytarzu w poszukiwaniu atrakcji. Sprzykrzyło mu się siedzenie przy recepcji, gdzie jego matka załatwiała jeszcze jakieś sprawy. Szpital to naprawdę nudne miejsce, a Lance takich nienawidził i zawsze w takiej sytuacji starał się znaleźć sobie jakieś zajęcie.

Gdyby tylko nie wszedł dzisiaj na to drzewo, wcale nie siedziałby tu teraz, bo po prostu nie byłoby takiej potrzeby. Zamiast tego oglądałby swoją ulubioną kreskówkę i zajadał do tego przekąski razem ze swoim rodzeństwem. Dnia dzisiejszego jednak było inaczej. Zwykle zgodne rodzeństwo urządziło sobie test odwagi(w którym tylko nie brała udziału najstarsza z sióstr) I niestety Lance'owi on nie wyszedł, gdyż gdy schodził z drzewa w ich ogrodzie, poślizgnął się i tak niefortunnie spadł, że złamał sobie prawą rękę. Jego matka była tak niezadowolona, że przez całą drogę do szpitala prawiła mu długie kazania, zupełnie nie zważając na to, że ciągle płakał i zawodził w samochodzie.

Sprawę załatwiono dość szybko i teraz chłopak musiał się męczyć z ciężkim gipsem. Na szczęście miał rękę na temblaku, więc przynajmniej miał ją ciągle opartą. Również nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Wiedział już, że będzie mu to niemiłosiernie zawadzać tak jak kiedyś zawadzało jego siostrze bliźniaczce Rachel, gdy ta wróciła kiedyś całkiem poobijana z treningu piłki nożnej. Co prawda złamała wówczas palec, ale to wciąż była przeszkadzająca w funkcjonowaniu kontuzja.

Chodził po jakimś mało uczęszczanym korytarzu, zaglądając przy tym do kilku pootwieranych sal. Nadal nic ciekawego i w dodatku wyglądało na to, że zabłądził. Postanowił jednak pójść dalej z zamiarem znalezienia jakiejś windy czy schodów, które mogłyby go zaprowadzić z powrotem do matki. Szczerze powiedziawszy samo chodzenie również było nudnym zajęciem. Gdyby chociaż znalazł tutaj kogoś w swoim wieku i z którym mógłby spędzić chwilę czasu…

Zatrzymał się zaintrygowany, gdy usłyszał czyjś płacz. Dochodził z najbliższego pomieszczenia, które okazało się jakimś schowkiem na przybory do czyszczenia. Przez chwilę nie był przekonany czy na pewno chciałby tam zaglądać, ale po usłyszeniu głośniejszego trzasku od razu ruszył do drzwi. W środku paliła się licha żarówka, która jednak nie dostarczała tak dużo światła jak powinna. Po cichutku zajrzał do pomieszczenia, tak by nie wprawić w ruch uchylonych drzwi. Wtedy płacz się nasilił, dlatego w skupieniu rozejrzał się, by dostrzec źródło dźwięku.

Na podłodze w kącie pomieszczenia siedziała jakaś skulona postać w czerwonej koszulce. Lance mógł dostrzec, że jej ramiona od łokci aż do nadgarstków są mocno obandażowane i miejscami pobrudzone czerwoną cieczą; prawdopodobnie krwią. W którymś momencie za mocno się wychylił, wskutek czego drzwi cicho zaskrzypiały i przerwały ciszę panującą w pomieszczeniu. Postać uniosła głowę do góry, otarła nos zabandażowanym nadgarstkiem i wlepiła w niego oczy. Wtedy zauważył, że postać była chłopcem i możliwe, że jego rówieśnikiem.

Latynos dłużej nie mógł znieść tego spojrzenia, które wręcz przewiercało go na wylot, dlatego pierwszy się odezwał:

— Em, co tutaj robisz? — to było jedyne w miarę inteligentne pytanie, bo inne typu "hej, wszystko w porządku?" raczej się do takich nie zaliczały.

Chłopak przez dłuższą chwilę nadal patrzył na niego w ciszy, aż Lance'owi zaczęło się robić nieswojo. Wzrok czarnowłosego wydawał mu się pusty i wręcz upiorny.

— Daj mi spokój. — usłyszał, zanim ponownie schował twarz w ramionach i jakby bardziej wycofał się w głąb kąta.

Mimo otrzymanej odpowiedzi Latynos nie zamierzał mu odpuszczać. Zgadza się, był tym wkurzającym dzieckiem, które na wszystkich rodzinnych przyjęciach zaczepiało starsze kuzynostwo i nie chciało ich zostawić w spokoju. Toteż w tej sytuacji również nie myślał, by postąpić inaczej.

— Hej, pytałem co tutaj robisz! — wszedł do środka i skierował się w jego stronę.

Czarnowłosy nawet nie drgnął, do czasu gdy poczuł jak Lance zaczyna go trącać i ogólnie zakłócać jego spokój. I to zaczynało mu mocno działać na nerwy.

— Ugh, powiedziałem, żebyś zostawił mnie w spokoju! — dość mocno go od siebie odtrącił i obdarzył wściekłym spojrzeniem.

Z tej odległości chłopak widział każde najmniejsze ślady na jego twarzy. Świadczyły o tym, że przez jakiś czas musiał sobie tam wbijać paznokcie. Ogólnie czarnowłosy raczej nie wyglądał jakby był w dobrym stanie. Miał podkrążone oczy, a za długie czarne kosmyki zakrywały mu czoło. Do tego jego twarz była całkiem opuchnięta od płaczu i wciąż mokra od łez.

— Czego chcesz? — zapytał już ciszej i niespokojnie potarł swoje ręce, krzywiąc się przy tym lekko. — nie możesz sobie stąd iść?

— Dopiero przyszedłem. — odparł mu rezolutnie i ku przerażeniu Keith'a, rozsiadł się tuż obok niego.— więc powiesz mi co tutaj robisz?

Keith westchnął. Zrozumiał, że nie ma innej opcji niż rozmowa z nim, bo inaczej się od niego nie odczepi.

— Uciekłem od rodziców…  — mruknął niechętnie i wbił wzrok przed siebie.

— Czemu to zrobiłeś? Na pewno muszą się teraz nieźle martwić… — odezwał się, zerkając na niego z troską.

Ramiona czarnowłosego drgnęły, jakby się roześmiał, jednak nie wydał z siebie żadnego głośniejszego dźwięku niż prychnięcie.

— A co ci się stało? — zignorował jego reakcję i znowu zaczął go wypytywać.

— Nic. — zauważył jak mocniej zacisnął palce na ramionach. — odpowiedziałem na twoje pytania? Jeśli tak to możesz już stąd iść…

— Ech...Nudzi mi się i chciałem się jakoś rozerwać. Moja mama załatwia jeszcze jakieś rzeczy w recepcji…

— Więc co tutaj jeszcze robisz? Na pewno się martwi, że zniknąłeś. — odpowiedział mu ironicznie.

Latynos nic na to nie odrzekł, jednak również nie spełnił jego prośby. Nadal siedział w tym samym miejscu i co jakiś czas na niego zerkał.

— Jak masz na imię? — po raz kolejny podjął próbę zagadania go.

— Keith. — odpowiedział mu po jakimś czasie i znowu westchnął. — A ty?

— Ja jestem Lance.

I na tym na dłuższy czas skończyła się ich konwersacja. Jednak już chwilę później Latynos rozpoczął swój monolog. Mówił o wszystkim i o niczym tak, że Keith nie mógł momentami zrozumieć o czym nawija. I płynnie przechodził z jednego tematu w drugi. Widać było, że chłopak był gadatliwy i zupełnie nie przeszkadzało mu, że wprawiał Keith'a w dosyć kłopotliwy nastrój. Czarnowłosy poczuł się bardzo tym onieśmielony i w ciszy słuchał o czym mówi. Z początku go to irytowało, jednak z czasem przywykł do tej paplaniny, która sprawiła, że na moment zapomniał, gdzie się znajduje. Gdy tylko o tym pomyślał, odruchowo wbił mocniej paznokcie w ramiona, aż cicho syknął, czym zwrócił uwagę Lance'a. Chłopiec nagle umilkł; był w środku opowiadania historii o tym jak to jego żółw kiedyś zjadł jego referat. Popatrzył na niego badawczo. W miejscach w które Keith wbijał paznokcie, bandaż niebezpiecznie nasiąkał czerwoną cieczą. Keith widocznie się tym spiął i próbował to jakoś ukryć, zwłaszcza przed wzrokiem młodego Latynosa.

— Opowiesz mi co ci się stało? — zapytał raz jeszcze, biegnąc spojrzeniem wzdłuż jego ramion.

Czarnowłosy szybko pokręcił głową w obie strony, jednak jego mina nie pasowała do tego gestu. Wyglądał na naprawdę przerażonego w tym momencie, aż Lance zaczął odczuwać niepokój.

Dlatego znowu siedzieli w ciszy, przez najbliższy czas. Tym razem Latynos nie śmiał się odezwać, czekał tylko aż czarnowłosy coś powie.

— J-ja...N-nie mogłem już tego wytrzymać! Musiałem coś zrobić! To b-było...n-na początku było przyjemne, ale później zaczęło boleć i...i kręciło mi się w głowie bardzo...A-ale to nadal nie pomagało! Nadal słyszałem ten głos! J-ja nie chcę go słyszeć...B-boję się. — wyrzucił nagle z siebie zdenerwowanym i zdyszanym tonem Keith i zaraz po tym znowu się skulił, przy okazji zakrywając uszy rękoma jak to mają w zwyczaju autystyczne dzieci.

Lance otworzył szerzej oczy. Nic nie rozumiał z tego co powiedział czarnowłosy, który teraz zaczął coś do siebie mamrotać, co było jeszcze bardziej niezrozumiałe. Do tego bujał się w przód i w tył, jakby miał chorobę sierocą, nadal dociskając dłonie do uszu.

Lance zupełnie nie wiedział co ma teraz zrobić. Z jednej strony chciał wstać i kogoś zawołać, a z drugiej nie chciał zostawiać go samego. Dlatego po prostu siedział przy nim i obserwował go w ciszy. W którymś momencie nawet dotknął jego ramienia, na co Keith zareagował bardzo gwałtownie i popatrzył na niego z istnym obłędem w oczach. Nie miał pewności, ale wyglądało mu to na jakiś atak, któremu nie wiedział jak zapobiec.

— P-proszę… — szepnął rozpaczliwie. — z-zabierz go ode mnie, nie chcę go...J-jest straszny i mówi straszne rzeczy...Lance, proszę! — nieoczekiwanie złapał go za zdrowy nadgarstek i mocno ścisnął, jednocześnie ciągnąc do siebie.

Znowu zaczął mamrotać. Szybko, bełkotliwie, bez ładu i składu. Tym razem Latynos zrozumiał tyle, że jego rodzice ciągle się kłócą i ten "głos w jego głowie" kazał mu zrobić sobie krzywdę, bo inaczej doprowadzi to do jakiejś tragedii. W ten sposób wylądował tutaj w szpitalu. Jego rodzice byli wręcz zmrożeni strachem, gdy zobaczyli swojego syna całego we krwi z głębokimi ranami na rękach. Dlatego pierwsze co zrobili to przywieźli go tutaj. Dzięki odpowiedniej pomocy, szybko go odratowali. A także przy okazji, rokowania wykazały u niego schizofrenię o bardzo wczesnym początku. I możliwe, że gdyby nie zdiagnozowali jej wcześniej mogłoby się skończyć naprawdę źle.

Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał jak znowu cicho łka przyciskając do siebie jego nadgarstek. Czuł każdą pojedynczą łzę spływającą po jego policzkach i lądującą na jego dłoni. Zupełnie nie wiedział jak zareagować, dlatego pozwolił mu się po prostu wypłakiwać w rękaw. Przez cały ten czas krztusił się własnymi łzami, wycierał pospiesznie nos i znowu mruczał coś do siebie. Ale przynajmniej zostawił w spokoju swoje ramiona.

— Lance...P-proszę, ja nie chcę t-tam jechać. — załkał żałośnie i wpadł w jego ramiona, aż Latynos cicho jęknął, bo zrobił to strasznie gwałtownie, aż zabolała go ręka. — N-nie chcę jechać do psychiatryka!

Zdobył się na to, by pogłaskać go po włosach, co miało go odrobinę pocieszyć. Nie był to najlepszy sposób na poprawienie jego samopoczucia w tym momencie, ale chciał spróbować czegokolwiek. Kiedy pierwszy raz dotknął jego włosów, czarnowłosy mocno się wzdrygnął. Jednak po każdym następnym dotyku, miał wrażenie, że minimalnie zaczynał się uspokajać. Dlatego postanowił ponownie podjąć się rozmowy z nim. Z początku zagadywał go o różne głupstwa, byle tylko jego myśli nie kręciły się wokół tego co się właśnie działo. Nadal łkał, jednak jego głos brzmiał już zdecydowanie spokojniej, gdy odpowiadał na jego pytania i żartobliwe zaczepki. Przez cały ten czas, również go nie puszczał, dopóki sam się od niego nie odsunął. Był widocznie tym speszony, więc spuścił głowę, byle tylko na niego nie patrzeć. Na panował nad swoimi emocjami, gdy miał atak. Jednak jeszcze nigdy nie było przy nim kogoś, kto mógłby pomóc mu się uspokoić. To był pierwszy raz, gdy dał się komuś przytulić w czasie swojego ataku.

— D-dziękuję...Już mi lepiej...tak myślę. — skłamał, wpatrując się w swoje dłonie.

Lance szybko to wyłapał, gdyż nadal mocno drżał na całym ciele, co znaczyło, że jeszcze nie do końca się uspokoił. Zastanowił się co mógłby jeszcze zrobić, by całkiem odciągnąć od tego jego myśli.

— Hej! Mam pomysł! Może podpiszesz mi się na gipsie? — zapytał i wydobył z kieszeni marker(zabrał go na wszelki wypadek, gdyby spotkał w szpitalu jakąś ładną dziewczynę, która mogłaby mu się tam podpisać)

— Uh...Jasne, czemu nie… — wziął od niego marker i krzywymi literami podpisał się na wierzchu jego dłoni.

— Dzięki! W ten sposób nigdy nie zapomnę o naszym spotkaniu! — posłał mu promienny uśmiech.

Później rozmawiali jeszcze przez dość długi czas. W jakiś sposób łatwiej mu było uzewnętrznić się i nie przypuszczał nawet, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Latynos zapewniał go, że wszystko na pewno się ułoży, a w szpitalu psychiatrycznym dostanie należytą pomoc. I że w tym czasie nie stanie się z nim, ani z jego rodzicami nic złego.

Będę na ciebie czekał, aż stamtąd wrócisz

Ta ostatnia fraza dźwięczała w jego głowie przez długi długi czas. Wyglądało na to, że to obietnica.

I rzeczywiście Latynos później ją wypełnił

xxx

— Ach! A co to? — zapytał sam siebie Lance, gdy sprzątał w swoim biurku.

Z jednej z szuflad wyciągnął szare pudełko obwiązane fioletową wstążką. Rozwiązał ją i po podniesieniu wieczka, zauważył jej dziwną zawartość jakim był...kawałek gipsu. Kawałek niegdyś białego, a teraz pożółkłego, gipsu z krzywym napisem…

— Keith! — prawie podskoczył, gdy poczuł jak mężczyzna mocno go obejmuje i wtula głowę w jego szyję. — P-przestraszyłeś mnie!

— Przepraszam...Nie wiedziałem, gdzie jesteś… — mruknął, a Lance westchnął z lekkim uśmiechem i z roztargnieniem pogłaskał go po głowie, mierzwiąc wiecznie potargane włosy.

— Spokojnie...Tylko sprzątam. Spójrz co znalazłem… — pokazał mu kawałek gipsu. — Cieszę się, że to zatrzymałem...To taka miła pamiątka. — powiedział z rozmarzeniem.

— Szkoda, że ja nie mam nic innego niż to… — nieznacznie zerknął na mnóstwo blizn ozdabiających jego odkryte ramiona.

Lance z czułością zaczął muskać każdą z nich wargami, dopóki na ustach Keith’a nie pojawił się lekki półuśmiech. Bardzo dbał o to, by za bardzo nie zatracał się w złych wspomnieniach. Mimo że od tamtego momentu minęło dobre kilka lat, nadal miał wrażenie, że nie zmienił się aż tak bardzo. Jedynie co, to może stał się minimalnie bardziej otwarty na innych. W większości była to zasługa odpowiedniego leczenia; psychoterapia w szpitalu psychiatrycznym i regularnie brane leki bardzo poprawiły jego samopoczucie. To naprawdę wielkie szczęście, że jego schizofrenia została wykryta u niego w tak młodym wieku. Dzięki temu, leczenie mogło zostać podjęte od razu. A także istniała możliwość, że w którymś momencie jego życia mogła się po prostu ‘’zatrzymać’’. To bardzo mocno trzymało ich obu przy nadziei, że kiedyś to nastąpi.

— Jasne, że masz...Masz mnie. — dodał z szerokim uśmiechem.

Wyglądało na to, że obietnica została wypełniona. A złamana dusza wreszcie mogła odetchnąć.

...
Wow! To już 50-ty one shot! Ależ ten czas leci :0

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro