"Opowiesz mi bajkę?" family/fanchild au

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mlecznobiałe drzwi, od małej przestronnej sypialni zostały wolno uchylone. W księżycowym świetle, wpadającym do pomieszczenia przez nieszczelne rolety, stanęła szczupła niska postać. Średniej długości krucze włosy opadały falami, na jej ramiona. Natomiast lekko puszysta grzywka, przysłaniała odrobinę jej bystre fiołkowe oczy(a przynajmniej zdawało się iż były fiołkowe) Na dłoniach dziewczynki, znajdowały się czarne materiałowe rękawiczki, sięgające aż po nadgarstek. Był to podarunek sprezentowany, dla małej księżniczki od tatusia. Podobnie jak Keith, rzadko je zdejmowała. Drobne białe dłonie, kurczowo zaciskała na fioletowym pluszowym hipopotamie. Stała przy futrynie, co jakiś czas wtykając główkę do pomieszczenia i zerkała na swoich śpiących rodziców. 

Nagle poczuła jak coś zimnego i mokrego trąca ją w łokieć. Prawie pisnęła ze strachu, jednak w porę zatkała sobie usta. Tym co tak śmiertelnie ją wystraszyło był oczywiście Kosmo - ich ogromny kosmiczny wilk, który teraz patrzył na nią z niebywałym zaciekawieniem widocznym w jego czarno - żółtych ślepiach. Znowu bezszelestnie się do niej teleportował z drugiej części domu, gdzie ostatnio go widziała. Albo z pokoju Daniela.

Dziewczynka z roztargnieniem pogłaskała go po łbie, po czym zsunęła dłoń za jego ucho. Kosmo wyszczerzył się i zachęcił ją do dalszego drapania. Kayla zachichotała i w końcu zmuszona przez psa usiadła na podłodze, podczas gdy Kosmo ułożył się przy niej, ciągle trącając ją pyskiem.

Tymczasem, gdy dziewczynka w najlepsze zajmowała się drapaniem Kosmo po brzuchu, jeden z mężczyzn właśnie się przebudził. Był to Keith, którego obudziło wcześniejsze skrzypienie drzwi i uczucie bycia obserwowanym. Jednak senność zwyciężyła, więc po prostu to zignorował. Teraz zaś musiał wstać do łazienki. Po cichu się podniósł, tak by nie obudzić śpiącego obok Lance'a, który do tej pory był wtulony w jego ramię. Miał maseczkę na oczach, a jego usta były lekko rozchylone, tak jakby miał zamiar zaraz coś powiedzieć. Miał tendencje do gadania przez sen. I to bardzo często mu się zdarzało. Jednak Keith już się do tego przyzwyczaił, więc nie robił mu z tego powodu docinek. Czasem tylko, gdy mówił o czymś naprawdę śmiesznym nagrywał go i rano pokazywał co wygadywał. Kiedyś przez jakieś 45 minut prowadził z nim żywą dyskusję na temat fryzur z lat '80. Tylko trudno to było nazwać dyskusją, gdy Keith nawet nie brał w niej udziału...Ale nawet przez sen Lance spierał się z nim i oskarżał o brak dobrych argumentów w związku z posiadaniem mulletu w XXII wieku("akcja dzieje się grubo po 3000 roku" przyp. Autorka~)

Po cichu zszedł z łóżka i leniwie drapiąc się po łopatce skierował się w stronę drzwi. I jakież było jego zdziwienie, gdy w księżycowym świetle dostrzegł Kaylę i leżącego na niej Kosmo. Psisko leżało na plecach na jej kolanach cały czas wiercąc się, by dziewczynka nie przestawała go drapać. Było jej dość ciężko, gdyż pies swoje ważył, jednak nie zepchnęła go tylko cały czas z uśmiechem miziała jego puchaty brzuch pokryty jasną sierścią. Nawet nie usłyszała kroków Keith'a, który teraz przystanął w drzwiach i patrzył na nią z uśmiechem. Dopiero po naprawdę dłuższej chwili go zauważyła, a mężczyzna przypomniał sobie po co tak naprawdę wstał.

-Czemu nie śpisz Luci?* Jest bardzo późno - Powiedział, patrząc na nią uważnie i wskazując na stojący na komodzie zegarek.

-Wieem tatusiu...Nie mogę spać - Mruknęła i podniosła na niego głowę - Miałam zły sen...znowu - Ponownie spuściła wzrok na psa, któremu było w tej chwili bardzo przyjemnie.

-Zły sen? Co ci się śniło? - Spytał nagle tknięty jakimś dziwnym przeczuciem.

Przymknął cicho drzwi od sypialni, po czym usiadł tuż obok niej, pod ścianą. Wtedy Kosmo skorzystał z okazji i wskoczył na kolana swojego pana. Szczerząc się jak na dobrego pieska przystało, zaczął się do niego przymilać i po nim skakać skomląc przy tym niesamowicie. 

-Ajj! Kosmo! Już starczy! - Starał się odciągnąć psa od swojej twarzy.

Kosmo w końcu dał sobie spokój, jednak położył się z łbem na jego nodze. Czarnowłosy pokręcił głową i spojrzał na swoją córkę, która uśmiechała się szeroko widząc jak próbował bronić się przed psem. Przysunęła się bliżej niego i również położyła główkę na jego nodze. Żeby, więc było sprawiedliwie i żeby Kosmo nie domagał się więcej atencji objął ich oboje. Pies zawsze był zazdrosny o któreś z dzieci co ukazywał na każdym kroku. Pewnie uważał, że on jako pies miał pierwszeństwo i to on powinien pozostać najlepszym przyjacielem Keith'a. Jednak teraz został nieco zepchnięty na boczny tor, ze względu na dzieci. Mimo to Keith starał się mu pokazać, że ciągle jest i będzie jego kochanym pieskiem. 

-Więc...Opowiesz mi co ci się śniło? To chyba nie pierwszy raz jak masz zły sen, prawda?

-Yhm...Zawsze mi się śni to samo. Jestem w środku płonącego budynku...I wtedy pojawia się ten pan… - Powiedziała cicho, tuląc do siebie pluszaka.

-Jaki pan? - Zapytał coraz bardziej zaintrygowany, głaszcząc ją po miękkich włoskach, na co zareagowała mruknięciem.

-Ten co wygląda jak ty...Znaczy jest taki podobny…

Na moment wstrzymał oddech, a po jego kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Już wiedział o kim mówi jego córka. Jednak nie miał pojęcia skąd się o tym dowiedziała. Przecież nigdy nie wspominał jej jak zginął jego ojciec. W ogóle jeszcze nie miał sposobności, by jakoś z nią o tym pogadać. Uważał, że jest jeszcze za malutka i pewnie tak, by nie zrozumiała większości rzeczy. Wypuścił ze świstem powietrze, starając się nie dać niczego po sobie poznać.

-A-a potem robi się strasznie...O-ogień się zwiększa i...i...Z-zawsze się wtedy boję! - Skuliła się nagle, a jej głos stał się jakby bardziej piskliwy  - A-ale wtedy ten pan zawsze mnie ratuje! Wiesz? A później wszystko zaczyna się rozmazywać… - Powiedziała jakby ze smutkiem, a na usta Keith'a wpłynął delikatny uśmiech.

-Wiesz córeczko chyba wiem, kim jest ten pan… - Powiedział po dłuższej chwili, patrząc w głąb korytarza i machinalnie głaszcząc Kosmo po grzbiecie. 

-Naprawdę? - Szybko się podniosła, strącając tym samym jego dłoń - Powiesz mi? - Zapytała z wyczekiwaniem i ciekawością wymalowaną na twarzy.

Ściskała w rączkach pluszaka i długo się w niego wpatrywała. Uważnie śledziła jego ruchy.

-Kiedyś na pewno...Teraz...Jeszcze nie mogę - Mówiąc to dotknął jej noska, kiedy zrobiła naburmuszoną minkę.

-Ale czeemuu? Tatusiu! - Kayla nadal próbowała coś z niego wyciągnąć na ten temat - No proszęę!

Keith westchnął. Jego córka była naprawdę nieugięta. A patrząc na nią, dosłownie widział samego siebie. Jej zachowanie było odzwierciedleniem jego zachowania. Dlatego nie mógł się jej dziwić, że tak bardzo chciała się tego dowiedzieć. W końcu sam przez kilka lat swego życia poszukiwał swojej matki. Ale różnica między nimi była taka, że Kayla nie potrzebowała tych informacji tak mocno jak on kiedyś. Dlatego mimo wszystko postanowił jeszcze zaczekać, zanim wszystko jej opowie.

-Nie, skarbie. Obiecuję, że na pewno to cię nie ominie. Po prostu...Tak będzie najlepiej - Skwitował, trzymając dłoń na jej ramieniu.

Dziewczynka głośno westchnęła. A już miała nadzieję, że dowie się czegoś ciekawego. W końcu tak bardzo ją to nęciło. I myślała, że tym razem również dostanie to czego chce. Przeważnie tak było. Spojrzała na niego i zmarszczyła lekko nos. Jej naburmuszenie powoli ustępowało miejsca swojej zwyczajowej minie. 

-Ale obiecujesz? - Postanowiła się upewnić.

-Tak. Naprawdę. Czy kiedykolwiek nie spełniłem jakiejś obietnicy?

Kayla zastanowiła się przez chwilkę. Nie mogła sobie przypomnieć czy coś takiego kiedyś nastąpiło. Wyszło na to, że Keith pod tym względem był wzorowym ojcem. Nie tak jak Lance, który wiecznie czegoś zapominał, jeśli chodziło o obietnice. Jednak Kayla mimo wszystko nie potrafiła się długo na niego przez to gniewać. 

-Hm nie przypominam sobie… - Mruknęła, patrząc na niego trochę nieufnie, jakby nie do końca w to wierzyła.

-A widzisz. To co wracamy spać? 

-Niee, tatusiu jeszcze nie. Opowiesz mi bajkę? - Zaprotestowała i złapała go za rękę.

Czarnowłosy westchnął z uśmiechem i potargał jej włoski. Mała brunetka uśmiechnęła się i przymknęła jedno oczko, jak zawsze gdy się cieszyła. Uwielbiała historyjki, które raz na jakiś czas opowiadał jej Keith przed snem. Co nie znaczyło, że nie lubiła słuchać bajek na dobranoc od Lance'a. Prawda była tak, że Keith kompletnie nie umiał opowiadać i rzadko umiał się wczuć w opowiadaną historię. A Lance umiał to robić, jak nikt inny. I było to skutkiem tego, że w swoim dzieciństwie sporo zajmował się swoimi siostrzeńcami. Umiał stworzyć odpowiedni klimat podczas opowieści, co sprawiało, że Kayla zawsze szybko po nich zasypiała i miała miłe kolorowe sny. Jednak historyjki czarnowłosego zawsze miały w sobie coś szczególnego, mimo że nie zawsze opowiadane były we właściwy sposób. 

-No dobrze...Tylko skoczę do łazienki i zaraz przyjdę. Poczekasz tutaj? - Powiedział tym samym zgadzając się na jej prośbę.

-Taak! - Dziewczynka patrzyła, jak jej ojciec dźwiga się na nogi po czym idzie w kierunku łazienki.

Kosmo, który do tej pory siedział przy Keith'ie, również wstał i pobiegł za swoim panem. A kiedy tamten wszedł do pomieszczenia on usiadł pod drzwiami wpatrując się w nie. Kayla próbowała go przywołać, jednak pies nawet na nią nie spojrzał. Zatem po prostu wstała, przemierzyła szybko odcinek, który ich dzielił i chwyciła jego obrożę, by następnie zacząć go ciągnąć w swoją stronę. Pies jednak nie miał zamiaru ruszać się spod drzwi, dlatego usiadł na podłodze i jak to psy mają w zwyczaju zaczął ziać z wywieszonym językiem. Dziewczynka zawsze miała wrażenie, że Kosmo za każdym razem, gdy tak robił uśmiechał się do niej złośliwie. Mimo wszystko nie przerwała ciągnięcia go do siebie. Była przy nim taka malutka. Pamiętała, jak była jeszcze młodsza to jeździła na jego grzbiecie jak na koniu. I wtedy, kiedy już prawie udało jej się go ruszyć, drzwi od sypialni otworzyły się, a Kosmo zniknął w jednej chwili pozostawiając po sobie niebieską poświatę. Kayla upadła do tyłu na podłogę i ze złością popatrzyła w miejsce, gdzie do tej pory siedział pies. Następnie jej wzrok padł na rozespanego Lance'a, który przecierał oczy ręką. Miał na sobie swoją ulubioną niebieską piżamę, a na stopach kapcie z Niebieskim lwem.

-Coś się stało Luci?*...Czemu nie śpisz? - Ziewnął, a dziewczynka wstała podpierając się o podłogę.

-Miałam zły sen...I tatuś obiecał, że opowie mi bajkę! Choć to razem posłuchamy! - Podbiegła do niego i ciągnąc go za rękę, przyprowadziła do miejsca, gdzie siedziała razem z Keith'em.

-No skoro to będzie bajka od tatusia to chyba nie mogę tego opuścić - Zachichotał uroczo, siadając razem z nią na podłodze.

-O wiem! Przyniosę kocyk i poduszki! -Zadeklarowała się, szybko wstając i pobiegła do swojego pokoju na końcu korytarza tuż obok garderoby.

Zgarnęła ze swojego łóżka duży miękki niebieski kocyk w serduszka i dwie poduszki - jedną w leopardzie cętki, drugą w groszki. Po czym pognała z powrotem w stronę Lance'a. Usiadła pomiędzy jego nogami i otuliła ich oboje kocykiem. Oczywiście hipopotam zajął należyte miejsce w jej ramionach. Oboje siedzieli tak, czekając aż wróci Keith. A, kiedy już wrócił ujrzał ich dwójkę patrzącą na niego w rosnącym oczekiwaniu. 

-Nareszcie jesteś tatusiu! - Zawołała i uśmiechnęła się uroczo - Zobacz nawet papi* wstał, by też posłuchać! - Latynos uśmiechnął, gdy poczuł na sobie wzrok swojego męża.

-Jakbym mógł przegapić coś takiego. Chodź Keith. Już nie możemy się doczekać - Wyciągnął w jego stronę jedną rękę, którą do tej pory obejmował swoją córkę.

Czarnowłosy jedynie uśmiechnął się delikatnie, po czym usiadł obok Lance'a.

Przyciągnął go w swoją stronę tak, że opierał się o jego ramię. Jednak nie pozostali długo w tej pozycji, gdyż Lance wolał usiąść na jego kolanach i zostać przez niego objęty. Kayli też to odpowiadało. Przynajmniej czuła ciepło płynące od obojga jej rodziców, co było bardzo przyjemne i miłe. Czarnowłosy nie mogąc się powstrzymać dał mu całusa w czoło, a policzki Lance'a szybko się zaróżowiły. Przytulił się do jego piersi.

-Taaatku! No opowiadaj już! - Ponagliła go dziewczynka, wiercąc się w ramionach szatyna. 

-No już już...Hm od czego, by tu zacząć… - Powiedział melancholijnie.

-Od tego, że nie umiesz opowiadać - Mruknął Lance, na co otrzymał lekkie szturchnięcie od czarnowłosego i cichy chichot swojej córki.

-Hm… - Zastanowił się chwilę, po czym odchrząknął i zaczął opowiadać - A, więc to będzie historia o Lwach Voltrona…

-Ale tatkuu! Już mi to opowiadałeś! - Przerwała mu nagle, a Lance pokiwał głową zgadzając się z Kaylą.

-Ach nie nie. To nie będzie o tym. Ta historia będzie inna, zaufaj mi myszko - Powiedział rozbawiony jej reakcją.

Dziewczynka nadęła lekko usteczka i policzki, ale nic nie powiedziała. 

-To będzie bajka o Czerwonym i Niebieskim… - Powiedział, a kąciki ust Lance'a lekko drgnęły w uśmiechu.

-A więc jak już wiesz...Lwy Voltrona zostały stworzone przez pewnego mądrego króla z planety Altei. I miały za zadanie chronić Wszechświat przed wszelkimi niebezpieczeństwami...Uprzednia drużyna paladynów niestety się rozwiązała, przez pewne niesnaski. Dlatego Lwy musiały mieć nowych pilotów...I tu zaczyna się historia…

-To było coś więcej niż tylko niesnaski… - Wtrącił się Lance, ale szybko został uciszony przez Kaylę.

-Papi*! Słuchaj! - Powiedziała i ponownie zamknęła oczy, by lepiej sobie wyobrażać opowiadaną historię.

-Zacznijmy od Czerwonego...Ten Lew jest specyficzny. Ma ognisty temperament, kieruje się instynktem i zawsze kroczy własnymi ścieżkami. Cechuje go jego silny i hardy charakter, nic nie da rady go złamać. Czasem jednak bywa lekkomyślny i tym samym niestabilny. Dlatego potrzebował pilota, który byłby w stanie nad nim zapanować. Jego największym lękiem było opuszczenie go przez tych, których kochał. Dlatego miał w zwyczaju odpychać od siebie wszystkich. Nie chciał zostać sam….A jednak coś, a w zasadzie ktoś zmienił jego pochmurne nastawienie...w najgorszym momencie jego życia...

-Czerwony Lew jest najlepszy we Wszechświecie! Prawda, że tak tatku? I ty nim pilotowałeś! Jak dorosnę też chcę nim pilotować! - Kayla przerwała jego opowieść i zawołała z roziskrzonymi oczami.

W jej oczkach zabłyszczała pewność siebie oraz silne przekonanie w tym co mówi. Keith i Lance popatrzyli po sobie. Czarnowłosy pomyślał, że jego mąż zmartwi się tą wiadomością lub zacznie ją przekonywać do Niebieskiego Lwa. Jednak nic takiego się nie stało. Lance wyciągnął w jej stronę dłoń i odgarnął opadające kosmyki z jej twarzy.

-Jestem pewny ¡mi vida!*, że tak się stanie...Będziesz najlepszą Czerwoną paladynką - Powiedział z delikatnym uśmiechem; w jego głosie słyszalna była również nuta szczęśliwości - Ale dajmy tacie dokończyć…

-Ach! Tak! Opowiadaj dalej tatku!

Słowa swojego męża sprawiły, że również się uśmiechnął. Kayla wielokrotnie deklarowała, że w przyszłości będzie taka jak on i będzie pilotować Czerwonego. To napawało go swego rodzaju dumą. Chciał, by kiedykolwiek miał również szansę być tak szczęśliwy razem ze swoim synem. Westchnął, gdy tylko pomyślał o Danielu i jego jawnej niechęci co do jego osoby. Poprawka - nie jawnej niechęci tylko otwartej nienawiści. Kayla pociągnęła go kilka razy za materiał koszulki, usilnie prosząc o kontynuację historii. Nawet Lance zauważył, że Keith wpadł nagle w jakieś dziwne zamyślenie. Dlatego położył swoją ciepłą dłoń na jego; ich obrączki się styknęły, a ich obu ogarnął nagły spokój. Keith wziął głęboki oddech i zaczął kontynuować historię.

-...I tą właśnie osobą był nie kto inny, jak właśnie Niebieski Lew oraz jego pilot...Niebieski Lew miał dość ciekawą osobowość. Każdy uznawał, że jest egoistyczny, narcystyczny i nie bierze niczego na poważnie. I, że traktuje życie jak zabawę. A jednak...To była tylko maska. Pod tą powłoką skrywała się jego druga natura. Ta, która nigdy nie pozwoliłaby, aby jego przyjaciele czy ukochany zostali skrzywdzeni. Zaś jeszcze głębiej skrywał w sobie coś innego. Coś co nie pozwalało mu nie ironicznie pomyśleć o sobie jak o kimś najlepszym. Bo w głębi swego serca...zawsze bał się tego co powiedzą inni, że nie sprosta ich oczekiwaniom...Ale wtedy zjawił się ktoś kto to zmienił…

-Czerwony! Czerwony to zmienił! Prawda tatku? Prawda papi*? 

Palce obu mężczyzn splotły się w chwili, gdy dziewczynka to powiedziała. Nagłe rozczulenie nie pozwoliło Latynosowi się odezwać, więc tylko pokiwał delikatnie głową i schował twarz w szyi Keith'a. 

-Zgadza się skarbie...Mimo że nie zapałali do siebie na początku przyjaźnią. Prawdopodobnie dlatego, że znali się już w przeszłości i wiedzieli jak ten drugi się zachowuje. Traktowali wszystko jak rywalizację. Niebieski pragnął udowodnić, że jest lepszy od Czerwonego w każdej czynności. A przy tym również odczuwali wobec siebie ogromne zniechęcenie i nienawiść. I cóż Czerwony nie pozostawał mu dłużny. Jego wyalienowanie nie pozwalało mu stworzyć zdrowej relacji, a duma nie chciała, by został pokonany. 

-Co znaczy wyalienowany tatusiu? 

-To znaczy...że Czerwony czuł się obco w świecie. Tak jakby wcale tu nie należał. Nie czuł więzi z niczym, ani z nikim na Ziemi...Ale pod wpływem paru czynników Czerwony i Niebieski zakopali topór wojenny i odrzucili wzajemną nienawiść... Oczywiście wszystko działo się stopniowo. Dla nich ta sytuacja nie była normalna. I jeszcze na początku starali się ignorować to co do siebie czuli...Jednak to było czymś nieuniknionym, zwłaszcza po pewnym wydarzeniu, które szczególnie ich do siebie zbliżyło. Mimo że Niebieski usilnie starał się tego nie pamiętać… 

-Dlaczego? - Spytała, układając się wygodniej i otulając kocykiem Keith'a.

-Cóż...to było widoczne. Oni...Byli dla siebie stworzeni. Nikt inny nie wprawiał w drżenie Wszechświata, jak właśnie ta dwójka. Pasowali do siebie, pomimo tych wszystkich bezsensownych kłótni w których powiedzieli sobie za dużo złych słów. To właśnie w takich momentach Czerwony zdawał sobie sprawę, że Niebieski jest częścią jego życia. Oszalał na jego punkcie, pragnął by zawsze był po jego stronie. Nawet jeśli Niebieski czasem zachowywał się względem niego arogancko, a Czerwony odwzajemniał się wtedy podobnym zachowaniem. Ale potrzebowali siebie nawzajem...Nie mogli bez siebie żyć - Głos Keith'a był względnie cichy i co jakiś czas cichnął całkowicie, gdy brał oddech i kontynuował opowiadanie.

Tymczasem Lance wsłuchując się w jego głos oraz ciche bicie serca starał się nie zasnąć. Choć z dość marnym skutkiem. Było mu ciepło oraz wygodnie, więc trudnością było nie zasypianie w tak miłych warunkach. I jeszcze to o czym mówił Keith...Gdy tak o tym opowiadał obrazy z ich przeszłości od razu pojawiały się w jego głowie. Podniósł jego dłoń i przytulił się do niej. 

Kayla również walczyła z uczuciem senności. Jej główka raz po raz opadała na klatkę piersiową Lance'a, a jej wzrok był coraz bardziej mętny. Jednak ciągle chciała usłyszeć ciąg dalszy opowieści. 

-I co dalej tatusiu? - Zapytała, przecierając oczka.

Keith uniósł kąciki ust, czując ciepły oddech Lance'a na swojej dłoni. Przygarnął go bliżej siebie, tak by się z niego nie zsunął; jego oddech był równomierny co świadczyło, że właśnie zasnął. 

-Oboje byli swoimi pierwszymi wyborami...I wielokrotnie to okazywali. Choć często ich związek wystawiany był na ciężkie próby...Zwłaszcza, gdy Czerwony odszedł z drużyny. Wtedy Niebieski całkiem się załamał. Oboje za sobą tęsknili...Brakowało im siebie. Dlatego Czerwony wrócił...

-Dlaczego Czerwony musiał opuścić drużynę? Przecież kochał Niebieskiego, więc czemu to zrobił? - Zapytała dociekliwie.

-No cóż...To nie było zależne od niego. A tak się składało, że Czerwony zawsze brał wszystko na siebie. Nigdy nie pozwoliłby, na to, by Niebieskiemu coś się stało z jego winy… - Mruknął, a gdy o tym mówił wspomnienia z tamtego dnia szybko pojawiły się przed jego oczami; widział to bardzo wyraźnie, tak jakby wydarzyło się wczoraj, a nie ponad kilkanaście lat temu. 

Nieważne ile raz, by o tym mówił i tak za każdym razem odczuwał związany z tym dziwny smutek. Ciągle czuł się okropnie z tym, że zostawił swoją drużynę akurat w takim momencie. Mimo że to było jedyne słuszne rozwiązanie. Poczuł jak Lance zaciska palce na jego dłoni, a jego oddech przestał być równomierny; tak jakby właśnie w tym momencie się przebudził. Jednak to było tylko złudzenie.

-I pomimo tego ile razy Niebieski wyśmiewał się z fryzury Czerwonego, czy z tego jak łatwo wpadał w złość to Czerwony i tak pozostał w jego sercu...Został jego przyszłością. Jego bratnią duszą… - Zakończył opowieść. 

Zapanowała chwila ciszy, w której usłyszał dwa równomierne oddechy. Kayla oraz Lance spali w najlepsze przytuleni do siebie nawzajem. Czarnowłosy wzruszył się trochę tym widokiem. Jednak nie mógł się nim dłużej cieszyć, gdyż Lance zaczął już mu naprawdę ciążyć. Dlatego po cichu go z siebie zsunął, tak by mógł wstać. Wziął swoją śpiącą córeczkę w kocyku i poszedł do jej pokoju. Ułożył ją w łóżku, pocałował delikatnie i wyszedł po cichutku. Kiedy wrócił na korytarz, Lance ciągle był w tej samej pozycji co wcześniej. Cicho stąpając po panelach, chwycił go tak, by go nie obudzić i zarzucając sobie jego ręce na szyję również wziął na ręce. Latynos nie był zbyt lekki, jednak to była jedyna opcja, by jakoś przenieść go do łóżka. Na szczęście zrobił to dość sprawnie i po chwili już oboje leżeli pod ciepłą pościelą. Kiedy Keith już miał zamiar przytulić go od tyłu i zasnąć, Lance niespodziewanie odwrócił się w jego stronę i wyszeptał:

-Mam nadzieję, że nasza córka któregoś dnia stanie się tak wspaniałą paladynką, jak ty kiedyś…

Luci*  - Skrót od trzeciego imienia Kayli - Lucinda; Lance ma w zwyczaju tak do niej mówić, więc pewnie Keith to po prostu podłapał od niego.

¡mi vida!* - Kochanie 

...
Ojoj coś troszku długi ten shocik...Upsi. Ale mimo wszystko zapraszam do przeczytania. Mam nadzieję, że spodoba się jak mój każdy inny one shot(*´ω`*)
Ponownie mamy au z dziećmi czyli moimi ockami, a sam pomysł tkwił mi w głowie od zeszłego roku haha

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro