"The silent soul" angst

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TW// Wypadek, śmierć kliniczna

               Był mocno rozdrażniony, a przy tym także zły na siebie, że znowu pozwolił, by go zostawił. Ale Keith już taki był. Uciekał od problemów, uciekał od wszystkiego, uciekał od niego...Jeszcze jakby to w czymś w ogóle pomagało. A powodowało jedynie odwrotny skutek i złość i bezsilność Lance'a.
Oparł się ciężko o kuchenny blat i przymknął oczy, rozpamiętując to wydarzenie. Dosłownie jakąś godzinę temu znowu ostro pokłócił się ze swoim partnerem, a on tak po prostu wyszedł z kuchni. A, kiedy Lance wybiegł za nim na dwór, by jeszcze dorzucić parę słów od siebie, zobaczył jak jedynie wsiada na swój motocykl i szykuje się, by odjechać. Na dźwięk swojego imienia i nazwiska, nawet się nie obejrzał, pokazując mu środkowy palec i rzucając za siebie rzemykiem z nawleczoną na niego obrączką. Kiedy stanął na trawniku, mężczyzna zdążył już odjechać pozostawiając za sobą chmurę spalin. Pod wpływem impulsu chwycił rzemyk i, gdy wchodził do domu wrzucił obrączkę do kosza na śmieci.

Poczuł jak nim telepie, gdy tylko na nowo to sobie przypomniał. Keith znowu potraktował go jak dziecko i mimo że starał się być spokojny, czuł jego rosnącą irytację, gdy chciał mu wytłumaczyć coś co w jego mniemaniu było tak łatwe do pojęcia. A, kiedy w końcu wybuchł, Lance również nie wytrzymał i także słownie go zaatakował. Od słowa do słowa, w końcu się pokłócili, co w ich związku nie było nowością. Było wiele rzeczy, które ich różniło i sprawiało, że na pierwszy rzut oka są najbardziej niedobraną parą na świecie. Jednak rolą tych różnic, było właśnie robienie innego wrażenia. Wrażenia, które utwierdzało, że pomimo wszystkiego ich związek opierał się na silnym uczuciu, które wiązało i podtrzymywało ich razem. Można powiedzieć, że byli przykładem słynnego powiedzenia "dokonać niemożliwego". Tym właśnie byli dla innych, którzy nie mogli uwierzyć, że dwójka najbardziej różnych ludzi na świecie może być razem i jeszcze się ze sobą dogadywać.

Ze złością potarł prawy nadgarstek, lekko już obrzmiały, w który dość mocno wbiła się jego bransoletka z malutkich muszelek. Chciał się odegrać, za coś co zrobił już wcześniej. Ale jedynie bardziej go zdenerwował i sprawił, że chwycił mocno jego rękę. Nie zrobił z nim nic. Jedynie mocno go przytrzymał i odciągnął od swojej twarzy. Nie był w stanie mu się wyrwać, więc zagryzając wargę, jedynie czekał aż go puści. I, kiedy właśnie to zrobił, od razu wyszedł, więc nie miał szansy nic mu powiedzieć. Tym razem się opanował.

Zwykle podczas kłótni, która była inicjowana przez Lance'a, Keith potrafił być naprawdę agresywny i twardo trzymał się swojej racji. I rzadko ulegał. Ale kiedy sytuacja tego wymagała, umiał go przeprosić, choć prawie nie przechodziło mu to przez gardło. Pamiętał jak go uderzył. To akurat nie była tylko zwykła, ale można rzec, że rutynowa kłótnia. Wynikła z tego, że Keith znowu wrócił późno z pracy i w dodatku mocno podpity; znowu został na siłę zaciągnięty do baru przez kolegów, którzy nie chcieli nawet słyszeć jego sprzeciwu.
Lance nie zważając jednak na nic, dalej robił mu awanturę. Nie chciał, by to się ciągnęło w kółko i w kółko. To też nie był pierwszy raz, a on nie miał siły, by się z nim użerać. Keith widocznie również miał już go dość. Dlatego Lance był taki zdziwiony i zszokowany, gdy jego partner najpierw pchnął go na ścianę, a później uderzył w twarz, pozostawiając mu na kilkanaście dni sporego siniaka, którego tuszował podkładem. To był pierwszy raz, gdy go uderzył. Pierwszy i ostatni, ponieważ po tym incydencie, rzadko kiedy widział Keith'a w takim stanie. Nie przeprosił go za to, jednak widział w jego oczach skruchę za każdym razem, gdy zmywał podkład z twarzy, ujawniający wciąż nieco widocznego siniaka.

Dźwięk telefonu poderwał go tak gwałtownie, że aż drgnął i na chwilę przestał rozmyślać o powodach ich kłótni. Rozejrzał się po kuchni nieco nieprzytomnie. To był stacjonarny, wiszący przy wejściu telefon, którego dzwonek w postaci kilku przeciągłych piknięć rozległ się po pomieszczeniu. Miał go na wprost siebie, więc wystarczyło zrobić jedynie kilka kroków, gdyż kuchnia nie była aż tak duża. Nieco się zdziwił, gdyż rzadko, kiedy ktoś do nich dzwonił, akurat na stacjonarny. Chyba, że była to jego rodzina lub gość od taniej reklamy, oferujący podobnież sprzęty domowe najwyższej jakości. Wolno przemierzył kuchnię i wziął do ręki białą słuchawkę z motywem delfinka i fali. Z początku sądził, że to znowu ten sam mężczyzna, który dzwonił regularnie, by jednak przekonać go do kupna kuchennych garnków. Dlatego na początku jego ton był oschły i zirytowany, gdy po raz kolejny potwierdzał swoje imię i nazwiska.
I chociaż nie rozpoznał od razu głosu to wiedział, że jednak nie ma do czynienia z tym irytującym typem. To sprawiło, że na chwilę odetchnął i oczekiwał tego, co powie jego rozmówca. Jednakże to co usłyszał zmroziło go doszczętnie, a słuchawka wyślizgnęła się z jego nagle skostniałej dłoni. W pewnym momencie nie mógł już ustać na nogach i po prostu musiał oprzeć się o ścianę. Serce boleśnie obijało się o jego klatkę piersiową, tak, że miał wrażenie, że zaraz wydostanie się na zewnątrz. Ze słuchawki zaś wciąż dochodził męski głos, pytający teraz, czy wszystko w porządku. Mimo że wisiała swobodnie i w dodatku znajdowała się kilka centymetrów od niego, nadal słyszał wyraźnie każde słowo, które obijało się po jego czaszce, niczym rozwścieczony byk na arenie. Miał jednak tak ściśnięte gardło, że nie mógł wydobyć z siebie żadnego słowa, toteż rozmówca po chwili sam się wyłączył, a ze słuchawki doszło do niego przeciągłe zakańczające rozmowę piknięcie.
Był teraz przerażony i potrzebował czyjegoś fizycznego wsparcia. Chociaż z każdą chwilą, wydawało mu się, że podana mu informacja nie mogła być prawdziwa. No, po prostu nie mogła. Jednocześnie wiedział, że musi się ruszyć i jak najprędzej jechać do szpitala. A, kiedy już to zrobił, nawet się za siebie nie obejrzał.

Chwycił kluczyki wiszące w ozdobnej drewnianej budce na przedpokoju, zarzucił losową kurtkę, w biegu założył buty i wybiegł z domu, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Był rozgorączkowany i miał wrażenie, że wszystko mu się zaraz posypie, jeśli nie zdąży na czas. Kiedy uporał się z drzwiami i już biegł do ich czerwonej Dacii Logan stojącej spokojnie na podjeździe, nagle zatrzymał się gwałtownie. Przypomniał sobie o obrączce Keith'a, która teraz spoczywała na dnie kubła na śmieci przed ich domem. W jednej chwili znalazł się przy nim i, by nie tracić czasu na szukanie, po prostu kopnął w niego, by sam mu to ułatwił. Większość śmieci się z niego wysypała, jednak teraz o to nie dbał. Wyszukał wzrokiem błyszczący przedmiot, który od razu chwycił w dwa palce i jak najszybciej pognał z powrotem do samochodu. Po prostu chciał ją teraz mieć przy sobie.
Z początku nerwowo targał za klamkę od przednich drzwiczek, zanim zorientował się, że w ogóle nie otworzył auta. A kiedy już to zrobił dosłownie wskoczył do środka, tylko przelotnie zerkając w lusterko i sprawdzając czy nic nie jedzie. Po tym wrzucił wsteczny i pojechał przed siebie, wbijając pedał przyspieszenia w podłogę. Teraz po jego głowie kołatały się strzępki słów, które zapamiętał z rozmowy z lekarzem. Keith. Stan ciężki. Wypadek na motocyklu. Szpital. To wszystko okropnie się zapętliło, a on sam czuł się jak ktoś kto ustawia ulubioną piosenkę na poranny budzik, jednocześnie oczekując, że piosenka nadal pozostanie ulubioną, przy słuchaniu jej codziennie przez 5 dni w tygodniu. Starał się wyrzucić je z głowy, ale to była w tym momencie jedyna rzecz o której mógł myśleć; nawet nie potrafił się skupić na drodze i co jakiś czas, był wręcz o włos od zderzenia się z jakimś autem. W duchu cieszył się, że na jego drodze nie było żadnych radarów czy nieoznaczonych policyjnych aut. Choć nawet jeśliby tak było, wolałby zaryzykować mandatem i późniejszą wizytą na komisariacie niż żeby miał się teraz zatrzymać. Nawet zaryzykowałby zrobieniem sobie krzywdy, byle tylko znaleźć się w szpitalu jak najszybciej.

xxx

Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się już w środku budynku i ciągle rozgorączkowany tłumaczył pani w recepcji, powód swojego przybycia. Przez cały ten czas był jak w transie, nawet nieświadomy tego co się wokół niego dzieje. A im dłużej kazano mu czekać, tym bardziej niespokojny się stawał. Te wszystkie wypełnianie dokumentów potwierdzających jego tożsamość, było zupełnie jego zdaniem niepotrzebne. Miał wrażenie, że te papierki strasznie mieszają mu w głowie; prawie się na nich nie skupiał, wypełniając je w najbardziej losowy sposób. Kiedy już miał nadzieję, że będzie mógł się z nim zobaczyć, wtedy zatrzymali go po raz kolejny, tym razem, by wręcz na siłę wcisnąć w niego leki uspokajające. Nie uważał, by były mu niezbędne, ale po usłyszeniu o "drastycznym widoku" przestał oponować, zwyczajnie tym przerażony. Zatem pozwolił podać sobie jedną dawkę, po której nie poczuł się lepiej, ale postanowił jednak zaufać lekarzom.

Kiedy leki zaczęły działać, a on był już względnie uspokojony, nareszcie został zaprowadzony do swojego ukochanego. Miał nogi jak z waty, gdy zatrzymał się przed salą nr 14 z pomarańczową tabliczką oznaczającą miejsce przebywania nagłych i ważnych wypadków. Przez jakiś czas po prostu stał przed drzwiami, nie będąc w stanie ich otworzyć. Jego ręce drżały, czuł się jak w stanie podgorączkowym. W jego umyśle panował chaos. Miał wrażenie, że leki przestaną działać lada chwila, a on sam zaraz zemdleje. Poczuł jak lekarz kładzie dłoń na jego ramieniu i dodaje mu otuchy, zanim postanowi otworzyć drzwi. Spodziewał się co może za nimi ujrzeć, dlatego instynktownie nadal ich nie otwierał. Minuty mijały, a on drżał jak w febrze, gapiąc się pusto w tabliczkę. Lekarz go nie ponaglał, jedynie stał obok i posyłał mu współczujące spojrzenie. Już miał zamiar westchnąć, kiedy drżąca dłoń Lance'a nagle dotknęła klamki i lekko ją nacisnęła. Jednak nawet, kiedy drzwi były już uchylone, on nadal nie zrobił żadnego kroku, by wejść do środka. Dopóki nie usłyszał przeciągającego się pikania respiratora, po którym raptownie pobladł, a jego źrenice zwęziły się przez strach, który nagle nim zawładnął. Całą siłą woli wprawił swoje ciało w ruch i zmusił się do popchnięcia drzwi. To co za nimi ujrzał sprawiło, że serce podeszło mu nagle do gardła, mimo że wydawało mu się, że będzie się tego spodziewać. Niczego się nie spodziewał. Prawda była taka, że nawet sobie tego nie wyobraził, tylko jego umysł postanowił w taki właśnie sposób go uspokoić.

Widział wszystko jak przez mgłę, i nawet nie zauważył, kiedy w końcu dopadł do szpitalnego łóżka na którym leżał Keith. Odepchnął dwie pielęgniarki, które coś przy nim robiły i upadł na kolana tuż przy nim. Obraz rozmazywał mu się przez płynące ciurkiem łzy, mimo uporczywego mrugania. Widział, więc jedynie zarys jego ciała, podpiętego do respiratora z holterami na klatce piersiowej i kołnierzem ortopedycznym na szyi. Miał ochotę złapać go za rękę i następnie przytulić, ale jednocześnie bał się, że rozsypie się pod wpływem jego dotyku. Ograniczył się, więc jedynie do muśnięcia jego trochę sinych palców dłoni. Nie mógł się również zmusić do ponownego spojrzenia na jego nieprzytomną twarz. Po prostu, więc siedział skulony przy jego łóżku, zaciskając dłonie na metalowym krańcu i cicho szlochając. Tym samym zagłuszał monotonne pikanie respiratora, które tak wryło mu się w mózg, że miał wrażenie, że zaraz oszaleje.

Czuł się źle, kręciło mu się w głowie i tak ściskało go w żołądku, że miał ochotę wymiotować. Ale nadal trwał, przy nim, w tej samej pozycji. Stracił rachubę czasu, a pielęgniarki nawet nie próbowały go od niego odciągnąć, cały czas kręcąc się wokół i wykonując jakieś drobne czynności. Przeklinał się w myślach, za to co się stało. Czuł się tak, jakby co najmniej to on spowodował ten wypadek. Technicznie, gdyby nie zaczął tej kłótni, Keith nie wsiadłby wtedy na swój motocykl i nie zostawiłby go. A także teraz byłby cały i zdrowy...Na samą myśl uderzył kilka razy pięścią w kraniec łóżka i zaszlochał głośniej. To była jego cholerna wina. Jeśli już miało się coś przytrafić, któremuś z nich, to powinien to być on. Uważał, że był najbardziej bezużyteczną osobą na świecie, więc, gdyby coś mu się stało to raczej nikt, by się tym nie przejął. Keith wykonywał zbyt ważną robotę i pomimo swojego hardego charakteru, był poważaną i respektowaną osobą. Zawsze tak było. Zauważył to już za czasów gimnazjum. Ludzie za bardzo się go bali, by choćby o nim mówić, a na korytarzu schodzili mu z drogi i kryli się przed jego spojrzeniem. Zaś jeśli chodziło o Lance'a, wiedzieli, że nie da rady sam się na nich odegrać, więc upokarzali go przy każdej okazji. Nie, żeby był ofiarą losu. Z czasem przyjął rolę szkolnego błazna, byleby tylko sobie pomóc; w ten sposób, gdy ludzie go wyśmiewali wyobrażał sobie, że nie śmieją się z niego tylko razem z nim, z powodu jakiegoś głupiego zdarzenia którego był autorem.

Ciszę wraz z jego rozmyślankami przerwało przeciągające się i głośne pikanie urządzenia, tuż obok niego. Miał wrażenie, że jego serce również zatrzymało się, gdy tylko zobaczył poziomą linię na ekranie respiratora. Obie pielęgniarki wpadły w popłoch, a do sali wbiegło kilku lekarzy. Poczuł jak ktoś próbuje odciągnąć go od łóżka Keith'a. Pomimo tego jak bardzo się zapierał, jak bardzo szlochał i błagał, by go przy nim zostawili. Nic nie wskórał i bezprecedensowo został wyrzucony z sali. Kiedy drzwi zostały mu zamknięte tuż przed nosem, poczuł się tak bezradnie jak nigdy. Przez dłuższą chwilę siedział na kolanach, przed nimi i wpatrywał się w nie. A kiedy spróbował się zebrać w sobie, by wstać, ledwo udało mu się ustać na nogach. Stanął przed nieosłoniętym oknem sali i opierając się o nie, patrzył co się dzieje w środku. Po pewnym czasie nie wytrzymał i osunął się po nim, na podłogę. Oparł się plecami o ścianę, podciągnął kolana aż pod brodę i znowu zaczął głośno szlochać.

Tymczasem pomimo tego, że Keith był nieprzytomny, jego umysł pozostał jasny i może tylko lekko chaotyczny. Próbował się obudzić, ale bez skutku. Szloch jego partnera dobiegał do niego, jak zza jakiejś kurtyny. Zupełnie tak jakby znajdował się w pewnej odległości od niego; echo jakie wybrzmiewało z każdym jego szlochem porównywalne było do mówienia z samego dna studni. Było zniekształcone i wręcz raniło jego uszy.
W pewnym momencie poczuł, że z jego ciałem dzieje się coś dziwnego. Stało się to, gdy jego serce podtrzymywane przez respirator, przestało bić już w zupełności. Wtedy poczuł się tak lekko, jak gdyby pozbył się wszystkich swoich problemów. Ogarnął go tak błogi spokój, że aż nie mógł w to uwierzyć. I po chwili, choć nie do końca mógł zrozumieć co się właśnie wydarzyło, zrozumiał, że jego dusza jakimś cudem oddzieliła się od jego ciała. Zrozumiał to wtedy, gdy spojrzał na swoje nieprzytomne ciało, teraz już martwe. Patrzył na nie z góry i z każdą chwilą ogarniało go coraz bardziej irracjonalne uczucie. Widział Lance'a, który wpadł w jeszcze większą panikę niż wcześniej i lekarzy, którzy próbowali go jeszcze odratować. Pomimo zaistniałej sytuacji i tego, że zupełnie nie wiedział co zrobić, postanowił śledzić kroki Lance'a. W jakiś sposób wyczuwał od niego silne uczucia, czego również nie potrafił zrozumieć. Kiedy tylko o nim pomyślał, od razu zjawił się na korytarzu przed salą, gdzie się znajdował. Panowała tam ciężka i przytłaczająca atmosfera. Pojawiając się tam, poczuł się tak, jakby był co najmniej na księżycu. Wszystkie negatywne emocje zdawały się płynąć od Lance'a, co było w sumie zrozumiałe, bo był tam jedyną osobą. Miał wrażenie, że zostaje do niego przyciągany właśnie przez te emocje, czego w ogóle nie mógł pojąć.

Wpatrywał się w niego przez kilka minut, choć nie miał pojęcia ile tak naprawdę mogło minąć. Przez ten czas Lance nie ruszył się, nawet o milimetr. Cały czas siedział skulony, jednak teraz Keith dostrzegł w jego dłoni swój rzemyk i obrączkę, którą Latynos przyciskał do serca. Coś go tknęło na ten widok. "Podpłynął" bliżej niego. Wtedy Lance drgnął i rozejrzał się wokół z przerażeniem na twarzy. Nikogo nie dostrzegając, znowu schował twarz w ramionach. Jego ciało drgało raz po raz w krótkotrwałych spazmach, ale tym razem nie szlochał już tak głośno jak wcześniej. Keith miał ochotę go dotknąć, jednak gdy spróbował to zrobił, napotkał coś w rodzaju "bariery" wokół swojego ukochanego. Pozostało mu, więc jedynie wpatrywanie się w niego i dzielenie z nim tego bólu, który Keith odczuwał również bardzo intensywnie. Miał wrażenie, że słyszy także jego myśli, które brzmiały jak głośne chaotyczne szumy, podobne do tych w radiu, gdy stara się wyszukiwać stacje. Nie mógł ich odczytać, ale w jakiś sposób rozumiał ich sens. Lance zadręczał się z powodu jego wypadku. Chciał, by to jemu się to przytrafiło. Nienawidził się za to jaki bezużyteczny był. Chciał zginąć zamiast niego. Chciał by jego ukochany żył. I chciał to zakończyć...
Gwałtownie się od niego odsunął, jednak zapominając, że teraz był tylko lekkim duchem, przypadkowo znalazł się po przeciwległej stronie korytarza. Znowu przeniósł na niego wzrok. Nie mógł uwierzyć, że Lance aż tak się zadręczał. Oczywiście wiedział jaki jest, ale, gdy usłyszał, że chce ze sobą skończyć całkiem go zmroziło. Lance, jego ukochany...Ponownie się zapominając, rzucił się w jego stronę, "zderzając się" z barierą roztoczoną wokół Lance'a. Wtedy przed jego oczami pojawiły się sceny z ich życia. Nie było ich wiele. Było kilka radosnych, smutnych, a także tych o których nie chciał za nic w świecie pamiętać. Widział je bardzo wyraźnie; niczym film wyświetlany w kinie. Nagle przed jego oczami przetoczyła się scena z tego pamiętnego wieczora. Widział samego siebie. Jak stracił panowanie nad sobą, jak uderzył swojego partnera...Widział każdą pojedynczą kłótnię, dokładnie słyszał swoje każde słowo wypowiedziane podczas nich. Wydawało mu się, że wyczuwa wszystko dziesięciokrotnie bardziej niż wcześniej. Wszystkie te obrazy zawirowały mu gwałtownie przed oczami, wszystkie zmiksowały się w jedność. Miał wrażenie, że na niego napierają, że w jakiś sposób to zrobi mu krzywdę. Już przestał przez to klarownie myśleć. Po prostu miał ochotę skulić się na podłodze i zamknąć oczy, by ten koszmar się w końcu skończył.

Odliczył w myślach do trzech i całą resztką świadomości, jaka mu została, spróbował "odepchnąć się" od tej bariery i tych wizji. Szybko przywołał w pamięci wszystkie radosne chwile spędzone ze swoim ukochanym. To sprawiło, że w końcu się uśmiechnął i zamykając oczy, pozwolił jakiejś niewidzialnej sile zabrać się w nicość.

- Kocham cię Lance...

xxx

Raptownie nabrał powietrza w płuca, aż coś go zabolało. Po tym otworzył oczy i ujrzał nieskazitelnie biały sufit szpitalnej sali. Jego wzrok cały czas skierowany był w górę, a on sam nie mógł z jakiegoś powodu poruszać szyją.
Nie pamiętał co się wydarzyło. Czuł tylko rozchodzący się po całym ciele ból. Wszystkie dźwięki wokół niego zlały się w jedność. Nie wiedział, które z nich są obce, a które nie. Jednak, kiedy ujrzał nad sobą tą jedną znajomą twarz, poczuł jak unosi kąciki ust, a jego wzrok się szkli.

- Przepraszam Lance...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro