"To nowhere with you" Wedding au

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Delikatne dźwięki hiszpańskiej piosenki, towarzyszyły mu w drodze przez ślubny kobierzec i prowadziły go do czegoś co już na zawsze odmieni jego życie. Melodia była spokojna, ale mimo to potrafiła utkwić w głowie na naprawdę długo, a cały tekst piosenki idealnie pasował do danej chwili. Jednak tak czy inaczej, nie mógł spamiętać jej nazwy. Ale w tym momencie nie było to najważniejsze. Dzisiejszy dzień i to co miało zaraz nastąpić sprawiało, że czuł dziwne podekscytowanie pomieszane z lekkim niepokojem, przykryte jednocześnie grubą warstwą nieprawdopodobnej radości. Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś powiedziałby, co się dzisiaj wydarzy z pewnością, by w to nie uwierzył. Ale to co się teraz działo było szczerą prawdą. 

Jedyne czego pragnął po wojnie, to odcięcie się od tego wszystkiego. Stwierdził, że to czas najwyższy, by się ustatkować i zająć swoim życiem. Dlatego dzisiejszy dzień był dla niego wyjątkowy i oznaczał wreszcie upragnione szczęście, którego brakowało mu przez całe życie. Powoli odwrócił głowę. Po jego prawej szedł wyższy od niego białowłosy mężczyzna w okularach. Trzymał go pod ramię i prowadził. Kiedy ich wzrok się spotkał, Shiro uśmiechnął się do niego swoim najszczerszym uśmiechem, który zawsze podnosił go na duchu. Jeszcze kilka lat temu, był jedyną osobą, która wyciągnęła do niego dłoń, gdy tego najbardziej potrzebował. Był mu wdzięczny za wszystko. I wiedział, że nigdy nie będzie w stanie mu za to wszystko podziękować. I fakt, że był przy nim w tym szczególnym dla niego dniu, niesamowicie go cieszył. 

Z daleka dochodziło ich ciche szumy morza, a fale raz po raz rozbijały się o plażę. Tak szczególne wydarzenie postanowił urządzić właśnie tutaj. Na jednej z hiszpańskich plaż. Nigdy wcześniej nie był w tak ślicznym miejscu, dopóki Lance go tutaj nie zabrał. I od tamtej pory miał je w pamięci. 

Szli po białym obszytym złotą tasiemką dywanie rozłożonym na całej długości, na piasku. Zaś po obu stronach rozstawione były drewniane ławeczki przystrojone niezapominajkami oraz kameliami. Prosto aczkolwiek stylowo. Na owych ławeczkach miejsce zajęły ich rodziny oraz przyjaciele. Przybyli wszyscy; od rodziny Holtów po Ostrze Marmory.

Między nimi kręciła się rudowłosa kobieta w zielonym garniturze i prostokątnych okularach. Dziś porzuciła swą naukową profesję i została fotografem. Kiedy spojrzała na przechodzącego Keith'a i Shiro od razu rzuciła się do zrobienia paru zdjęć. Czarnowłosy uśmiechnął się niepewnie, co bardzo uszczęśliwiło Pidge, która tylko na to czekała. Chciała porobić jak najwięcej zdjęć, by potem mieć co wspominać razem z innymi.

Im bliżej ołtarza byli, tym mocniej wyczuwali unoszącą się w powietrzu morską bryzę. Wiatr leniwie rozwiewał włosy czarnowłosego splecione w długi warkocz, w którym znajdowało się parę czerwonych kwiatuszków. A zaledwie parę godzin temu jego matka go czesała i cierpliwie zajmowała się układaniem kwiatuszków, tak by nie miały możliwości wypadnięcia. 

Ponownie odwrócił głowę, tym razem w lewo. Teraz pojawiła się przy nim blondwłosa alteanka oraz drobna latynoska, które trzymały w dłoniach koszyczki z kwiatkami, które rozrzucały wokół. Miały dopasowane sukienki oraz kokardki we włosach w pastelowo fioletowych kolorach. Romelle oraz Rachel bardzo chętnie zgodziły się, by zostać ich druhnami. Uśmiechnęły się szeroko i pobiegły przed siebie tanecznym krokiem w takt słyszanej piosenki, rzucając tu i ówdzie płatki kwiatów. 

Spojrzał przed siebie. Ołtarz był coraz bliżej nich. Czuł jak jego serce mocno bije. Idąc czuł na sobie wzrok wszystkich. Kątem oka mógł rozróżnić kilka osób takich jak jego matka, czy komandor Iverson, reszta zlewała się ze sobą w różnobarwną plamę. Był już tak blisko...Zacisnął dłonie na trzymanym bukiecie złożonym z orchidei singapurskiej w kolorze oczu swojego ukochanego...

Widział go już tak doskonale. Stał na drewnianym ołtarzu w ozdobionej altanie, patrzący gdzieś w stronę morza. Jednak jego wzrok skupił się na Keith'ie, gdy już tylko dzieliły go od niego kroki. Nie mógł powstrzymać promiennego uśmiechu, gdy go zobaczył. A i czarnowłosy nie pozostał mu dłużny. Latynos miał wielką ochotę, by podbiec do niego i wziąć go w ramiona. Jednak jak na razie, miał się trzymać planu ceremonii. A ta rozpoczęła się w momencie, gdy Keith nareszcie stanął obok niego. Trzymający go dotąd Shiro, puścił jego ramię i podał dłoń Keith'a Lance'owi, który chwycił ją w delikatny uścisk. Oboje skinęli sobie głową, po czym Shiro, który znowu posłał uśmiech czarnowłosemu, stanął w pewnej odległości obok nich. Keith był pewien jednego. Lepszego drużby nie mógł sobie wyobrazić, w tym dniu. Nikt nie mógł bardziej pasować niż właśnie Shiro.

Przełknął ślinę i uniósł głowę. Ciągle nie mógł uwierzyć, że właśnie patrzy na mężczyznę z którym spędzi resztę życia. Na mężczyznę dla którego jest w stanie zrobić wszystko i który wiele dla niego znaczy. Oboje wpatrzeni, byli w swoje oczy, jakby wszystko inne było teraz niezbyt interesujące. Chłonął wzrokiem każdy centymetr jego twarzy oraz całą jego posturę. W jasno błękitnym garniturze, podkreślającym jego oczy wyglądał tak pięknie jak jeszcze nigdy dotąd. Już zdążył wypatrzeć na jego policzkach, ślady pojedynczych łez. On także był wzruszony całą tą wzniosłą chwilą, ale jakoś nie był w stanie ich ronić. Jednak wiedział, że niedługo to nastąpi. 

-Zgromadziliśmy się tutaj w tym szczególnym dniu, aby połączyć więzłem małżeńskim tę oto parę - Niski głos kapłana rozpoczął ceremonię - Lance'a Charles'a McClain oraz Keith'a Kogane. Jeśli jest ktoś kto sprzeciwia się ich związkowi, niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki.

Zaległa cisza, przerywana krótkimi szlochami co niektórych kobiet. W tym momencie, nawet Lance otarł w końcu oczy, w których pojawiły się łzy. Jednak ciągle się uśmiechał. Teraz Keith pomyślał, że jest naprawdę najszczęśliwszym facetem na świecie. A raczej już niedługo nim będzie. I już nie mógł doczekać się tej najważniejszej części ceremonii. Chociaż jednocześnie czuł też podenerwowanie i głębokie poruszenie tym wszystkim. Jego krawat nagle zaczął go niesamowicie upijać i poczuł straszne duszności. Nie wiedział, że aż tak będzie zdenerwowany i miał cichą nadzieję, że nie popełni żadnej gafy. Naprawdę chciał, by to wszystko potoczyło się jak najspokojniej umiało. 

-A, więc czas na złożenie przysięgi… - Przestąpił nerwowo z nogi na nogę, gdy to usłyszał.

To właśnie zaraz nastąpi ten najważniejszy moment. Ciszę rozdarło głośne gwizdnięcie, po którym wszyscy łącznie z prowadzącym ceremonię kapłanem wzdrygnęli się. Oprócz Keith'a i Lance'a, bo oni doskonale wiedzieli na co było owe gwizdnięcie. A posłużyło to do przywołania Kosmo, który zaraz teleportował się poniżej ołtarza. Przy obroży miał doczepioną fioletową muszkę, a w pysku trzymał koszyczek, gdzie na jedwabnej poduszeczce leżały dwie obrączki. Oboje uśmiechnęli się, gdy pies podniósł koszyczek w ich stronę i patrzył na nich badawczo. Wytresowanie go, by nie przechylił koszyczka w trakcie, wiele ich kosztowało. M.in mnóstwa straconego czasu oraz psich chrupek. Jednak opłacało się. 

Lance pierwszy sięgnął po jedną z obrączek, na której widniał błękitny pasek. Sięgnął ponownie po dłoń Keith'a i trzymając ją z uśmiechem, poczekał na to co powie kapłan:

-Czy ty Lanc'ie Charles'ie McClain bierzesz sobie Keith'a Kogane za męża? 

-Tak - Wsuwając obrączkę na jego palec, zaczął składać przysięgę - Keith ¡amor mío...Razem z tą obrączką, oddaję ci również swoje serce. Obiecuję, że od tej pory nigdy nie będziesz kroczyć sam przez życie. Niech moje serce stanie się twoim schronieniem, a moje ramiona twoim domem. Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci… - Ucałował obrączkę, po czym na jego twarzy ukazał się szeroko czuły uśmiech - Tak długo na to czekałem…

Keith odwzajemnił uśmiech, jednocześnie czując cisnące się do oczu łzy. Chyba lepiej zrobi, jeśli nie będzie ich powstrzymywać. Teraz jego kolej. Drżącą dłoń wyciągnął w stronę koszyczka. Kosmo wtedy sam podsunął mu obrączkę, którą chwycił w dwa palce. Znowu przełknął ślinę i oczyścił gardło. Zaraz powie to ważne słowo. Patrząc głęboko w oczy Lance'a, postarał się przygotować na tę chwilę. W jego oczach było tyle spokoju i miłości. Delikatny i łagodny uśmiech nie schodził z jego twarzy, gdy kapłan rzekł:

-A czy ty Keith'ie Kogane bierzesz sobie za męża Lance'a Charles'a McClain? 

-Tak - Powiedział pewnie, zaciskając drżące palce.

Jedną ręką podtrzymywał jego dłoń, a drugą przymierzał się, by nakierować obrączkę na jego palec. Jednak tak trzęsły mu się ręce, że miał wrażenie, iż zaraz ją upuści. Wtedy poczuł ciepły dotyk dłoni Lance'a, który dodał mu widocznej otuchy. Wziął głęboki oddech i złożył taką przysięgę:

-Lance...Biorę cię jako mojego najlepszego przyjaciela, wiernego partnera oraz moją jedyną prawdziwą miłość. Obiecuję, że będę cię wspierać, inspirować i kochać w złych i dobrych chwilach. Zawsze tu będę, by razem z tobą się śmiać. By podnieść cię, kiedy upadniesz i kochać cię bezwarunkowo przez całe życie. Ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci… - Zdecydowanym ruchem, wsunął obrączkę i również ją ucałował.

Lance zaczął ocierać twarz, bo łzy ponownie zaczęły lecieć po jego twarzy. Złapali swoje dłonie, łącząc je razem. Teraz słyszeli coraz głośniejsze szlochy, pociąganie nosami oraz dźwięk aparatu Pidge. To wszystko zlało się w jedno gwarne brzmienie, doprawione spokojnie lecącą gdzieś w tle hiszpańską melodią. 

-Na mocy nadanej mi przez prawo ustanawiam was małżeństwem...Możecie się pocałować - Rzekł tubalnie, a w tle rozległy się wiwaty oraz gwizdy.

I patrząc cały czas w swoje oczy i nie widząc świata poza sobą, opierając swoje czoła o siebie, przypieczętowali swoje małżeństwo tym słodko-namiętnym pocałunkiem. Teraz oboje nie mogli już powstrzymać łez, które zmieszały się ze sobą pod wpływem pocałunku. Keith szybko ujął go w ramiona i łapiąc w pasie, podniósł go do góry. Zrobił mu tym taką niespodziankę, że aż Lance przerwał pocałunek. 

-Kocham cię mój ukochany...Najbardziej w całym wszechświecie… - Wyszeptał szatyn, odgarniając kosmyki, które zdążyły się wydostać z warkocza czarnowłosego i ignorując lecące po jego policzkach łzy, pochylił twarz nad jego.

-Ja ciebie też skarbie...Jesteś najlepszą rzeczą, która mnie w życiu spotkała… - Ponownie złączyli swe usta w pocałunku.

Teraz już nikt nie szczędził łez. Nawet Pidge, nie mogła utrzymać aparatu w rękach i starała się zamaskować łzy. Takie rzeczy zawsze niesamowicie ją wzruszały, jednak udawała, że jest inaczej, by nikt nie mógł tego wykorzystać przeciwko niej.

-W-weź go...J-ja...Nie mogę - Kręciła głową, podczas gdy Matt uśmiechał się tuląc ją do siebie i klepiąc po głowie - Nie mogę uwierzyć, że…

-To się stało? - Wszedł jej w słowo Shiro, który podszedł do niej razem z Hunk'iem - Ja również...Niecodziennie mamy okazję widzieć jak dwójka osób okazuje sobie tak wiele miłości...Tak szybko dorastają - Uśmiechnął się, i popatrzył w stronę Keith'a i Lance'a, którzy ciągle tkwili w uścisku.

-Tak...To w pewnym sensie...O! Uwaga bukiet leci! Przepraszam bardzo panowie, ale mam zamiar go złapać! - Pidge oderwała się od Matt'a i pobiegła w stronę tłumu kotłujących się między sobą kobiet.

Shiro popatrzył w stronę dwójki mężczyzn. Krótko skinęli sobie głowami i z uśmiechem  pobiegli za rudowłosą kobietą. W końcu niecodziennie mają szansę, by uczestniczyć w takim ważnym wydarzeniu. Raz na jakiś czas można również porzucić wszelkie formalności, których na ślubie nie brak. A w taki dzień to nawet wskazane...
Wreszcie rozpoczęło się ich "...i żyli długo i szczęśliwie". Ich prawdziwe szczęśliwe zakończenie. 

...
Skoro był au z dziećmi, więc teraz czas na au ze ślubem. Mam nadzieję, że się spodoba:> Włożyłam w niego całe swe martwe serduszko i zdołałam wykrzesać trochę uczuć.
Przy okazji również ta piosenka mocno mnie zainspirowała, więc polecam przesłuchać
(*´ω`*)





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro