"We had a bonding moment! Yeah, I remember..."

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

         W kosmosie całkiem stracił rachubę czasu; nigdy nie mógł się połapać, która była godzina. A alteańskie urządzenia mu w tym nie pomagały i tylko udawał, że umiał się nimi posługiwać. Nie było tu słońca, które swoimi figlarnymi promieniami mogło go obudzić, czy księżycowej nocnej poświaty świecącej mu w twarz, toteż nie miał pojęcia czy mogła być 6 rano czy 6 wieczorem. Nie potrzebował tego, choć minimalnie tęsknił za tym jak jego matka informowała go, że już jest po północy i lepiej, żeby zaraz widziała go w łóżku, bo rano się spóźni do szkoły, a ona z czystym sumieniem, go nie obudzi. Ale zawsze budziła. A jeśli nie ona to jedno z jego rodzeństwa. W jego rodzinie wszyscy byli ze sobą niesamowicie zżyci, toteż każde dbało o drugiego. Za tym też tęsknił. Za tymi normalnymi czasami, gdy martwił się czy dobrze nastawił budzik i czy rano rzucająca się na niego Rachel znowu nie uderzy go w głowę lub czy nie poleje go wodą. Teraz nie miał nawet budzika; zastąpiła go wołająca wszystkich Allura lub ostrzegawcza syrena, po której wszyscy musieli być na nogach, bo mogła oznaczać nagłe wezwanie. Nie miał pojęcia, że kiedykolwiek zatęskni za tym urządzeniem z piekła rodem. Nie miał także nawet krótkiej chwilki, by sobie poleżeć i się rozbudzić, co zwykle robił zaraz po przebudzeniu i zanim matka zawołała go na śniadanie.
Patrząc na przysypiającego w jego ramionach Keith'a, pomyślał że musi być trochę późno, choć zwykle chłopak kładł się jako ostatni z drużyny, co rano skutkowało widokiem jego zmęczonej twarzy i ciemnych worów podkreślających grafitowe ciemne oczy. Jednak pomimo prawdopodobnie późnej pory, sam nie był wystarczająco zmęczony. Oparł się wygodniej i poprawił poduszkę pod plecami. Pół leżał, a Keith skulił się bardziej. Jego ręce były zgięte i przyciśnięte do siebie; dłonie trzymał pod głową. Miał na sobie oliwkowozieloną kurtkę Lance'a, narzuconą na jego ramiona niczym kocyk, którą wcześniej od niego wziął skarżąc się, że mu zimno. Owszem czasem było, ale wówczas chłopak rzadko na to narzekał. Dlatego Latynos podejrzewał, że chciał od niego więcej czułości niż zwykle. Albo dlatego, że ostatnio wyprał ją w lawendowym proszku do prania, więc czuć było ten zapach na co najmniej kilometr i wtedy każdy w tej odległości wiedział, że idzie. Od razu stwierdził, że to ta druga opcja, gdyż zauważył jak czarnowłosy przyciska jej materiał do swojej twarzy, a bardziej to do nosa i chowa w niej twarz. Pomyślał, że lawenda działa na niego tak jak kocimiętka na koty. I kiedy tylko ta myśl zrodziła się w jego głowie, prychnął cicho, następnie zakrywając usta, by go nie obudzić. Chłopak jedynie przycisnął się do niego mocniej.
Lance lubił te wieczory, które spędzał w towarzystwie swojego chłopaka. Kryli się ze swoim związkiem, ale jednocześnie mieli wrażenie, że inni coś podejrzewają. Dlatego starali się zachowywać naturalnie i swobodnie, a przy tym sami się zdradzali tym co wyprawiali. Bo przecież to nie jest wcale podejrzane, jeśli od jakiegoś czasu się nie kłócili i często razem rozmawiali. A to nie była oznaka tego, że nareszcie zaczęli się nawzajem tolerować. W Zamku, gdzie była również Pidge, już nikt więcej tak nie myślał, a ona chętnie przekonywała swoich przyjaciół do swojego zdania na temat Czerwonego i Niebieskiego Paladyna. A bardziej to na temat ich relacji.
W pewnym momencie ręka Keith'a zsunęła się w dół, a jego prawa dłoń zacisnęła się lekko na trzonku jego ostrza, przytwierdzonego do paska. Latynos nie wiedział co to spowodowało, dlatego zdjął rękę z jego noża, próbując umiejscowić ją z powrotem na swojej klatce piersiowej. Jednak nie miał możliwości, by to wykonać, bo Keith niezdarnie złączył ich dłonie, przyciągając je do siebie.

— Mmm...Lance… — Wypowiedział cicho jego imię, a następnie na części jego odkrytej przez kurtkę Latynosa twarzy, ukazał się cień uśmiechu.

Latynos uśmiechnął się delikatnie i objął go drugą ręką, jednocześnie pochylając lekko w przód i całując go we włosy, a wówczas Keith wsunął swoją drugą rękę pod jego plecy i przemieszczając się na brzuch. W ten sposób bardzo ciasno się przytulali, a ich dłonie nadal się nie rozłączyły.

— Heh...Widzę, że teraz role się odwróciły… — Szepnął, mając na myśli to, że teraz w pewien sposób naśladuje Keith'a, gdy zajął się nim, gdy był nieprzytomny.

Wypowiedział to zanim zdał sobie sprawę z tego, że Keith już od dawna nie śpi. Rozbudził się zaraz po tym, gdy Lance go pocałował. To zadziałało na niego natychmiastowo, ale tylko ponownie zamknął oczy i próbował zasnąć. Jednak, gdy usłyszał to co powiedział jego chłopak…

— Co powiedziałeś? — Zerwał się gwałtownie z pozycji leżącej i usiadł na wprost niego, patrząc na niego ze złością.

Latynos na tyle przeraził się tym nagłym aktem, że również się podniósł. Jednak przy tym uderzył głową o ścianę za nim, przez co zaklął po hiszpańsku i popatrzył na niego zdezorientowanym wzrokiem, jednocześnie dotykając tyłu swojej głowy.

— Oww! Co?

— Powiedziałeś, że pamiętasz nasz bonding moment! — Powiedział rozeźlonym tonem, a w jego oczach zaigrały niebezpieczne ogniki.

Latynos nie dość, że był kompletnie skołowany to dopiero po chwili dotarło do niego co właściwie powiedział. A ten temat był niezwykle delikatny. Głównie dla Keith'a, który ciągle był urażony faktem, że Lance o tym zapomniał. I w dodatku bardzo łatwo się nakręcał, gdy tylko ktoś o tym wspomniał. Wystarczyło, że Pidge krzyknęła do niego na korytarzu, że "A wiesz o czym Lance nie pamięta?" i już mógł się pożegnać z seksem przez najbliższe tygodnie, dopóki nie raczył go przeprosić. Zaś Pidge miała z tego istną polewkę i nawet nie wiedziała jaka ta kara była dla niego okrutna.

— Aw skarbie...Ja—

— Nie skarbuj mi teraz! Powiedziałeś to wyraźnie, Lance.

— No tak, ale—

— Nie przerywaj mi! Powiedziałeś to teraz, a nie miałeś jaj, by to przyznać na samym początku? — Warknął, a Lance poczuł, że gwałtownie się rumieni, pod jego intensywnym spojrzeniem.

— Keith—

— Ugh, wkurzasz mnie! — Nagle uniósł prawą rękę, a Lance odruchowo zamknął oczy bojąc się co może nastąpić.

Jednak czarnowłosy nie miał zamiaru go uderzyć, tylko złapał go za koszulkę i ciągnąc w swoją stronę, zrzucił go z łóżka. Latynos poczuł najpierw mocne uderzenie o podłogę, co poskutkowało tym, że głośno jęknął.

— Oww! Oszalałeś?! Co ty wyprawiasz debilu? — Dopiero teraz zdecydował się otworzyć jedno oko, napotykając ciągle wściekłą minę Keith'a.

— Sam jesteś debil! Czemu tego nie przyznałeś?! Przez ciebie tylko ciągle się wkurzałem! Do tego cały czas z tego żartujesz! To naprawdę takie śmieszne? Mogłeś zginąć, a ja...j-ja… — Złość ustąpiła nagle miejsca smutkowi, a jego ton się załamał.

Latynos patrzył na niego z rosnącym zdezorientowaniem. Chłopak siedział na nim i ściskał materiał jego koszulki, podczas gdy jego prawa ręka ciągle była uniesiona, a dłoń zaciśnięta w pięść. Z tym, że teraz mocno drżała, przez co zmuszony był by ją opuścić. Lance nie widział jego twarzy, bo wzrok wlepiał gdzieś poniżej, próbując ukryć targające sobą nagłe uczucia.

— Hej...Keith, w porządku? — Zapytał lekko skonfundowany jego wybuchem.

Oparł się na rękach i podniósł, przypadkowo zderzając się z jego czołem. Obaj od razu się od siebie odsunęli i zaczęli rozmasowywać bolące miejsca.

— T-tak...Jest okej. Auć — Mruknął, nie podnosząc wzroku w dalszym ciągu.

Pierwszy raz zareagował na to, aż tak porywczo. Chyba wolałby zarobić od niego w twarz, niż widzieć go w takim stanie. I to tylko dlatego, że przypomniał sobie tamtą sytuację.

— No chyba, nie do końca… — Złapał jego twarz i przybliżył tak, by móc dokładnie ją widzieć.

W jego oczach dostrzegł dwie niepozorne łzy, które jednak nie popłynęły po jego policzkach, a jedynie zatrzymały się w kącikach.

— Nienawidzę cię — Sarknął jedynie, ale nie mógł się od niego odsunąć.

— Tere fere, mówisz tak tylko dlatego, by obudzić we mnie wyrzuty sumienia. Posłuchaj...Czy ty serio myślisz, że jestem na tyle głupi, by mówić takie rzeczy bez powodu? NO NIE UŚMIECHAJ SIĘ TAK KEITH, TO WKURZAJĄCE. Ale wracając...NIE JESTEM GŁUPI, NIE ROZPRASZAJ MNIE. Uh...Jak mógłbym zapomnieć o czymś takim? Przecież nasz bonding moment przyczynił się do naszego związku...To jedna z najlepszych rzeczy jaka mnie spotkała w życiu...Więc uwierz, że nie jest łatwo ciągle z niej drwić. Nawet ja mam z tym problem.

— Więc czemu…—

— No pomyśl jezu...Nie chciałem, by Pidge mnie cisnęła przez to. Miałbym przekichane do końca życia chyba...W sumie może do czasu, gdy wziąłbym ślub i potem miał dzieci. Ale jestem pewny, że nawet wtedy, by go rozpowiadała… — Lance nawijał w ten sposób, przez kilka minut ciągle trzymając twarz Keith'a.

Czarnowłosy zaś nie mógł powstrzymać się od lekkiego litościwego uśmiechu, gdy go słuchał.

— Ale planowałem ci potem powiedzieć...Bo nie mogłem tego wyrzucić z pamięci. Ale tak jakoś wyszło, że... zaczęliśmy się umawiać i w ogóle. Nie wiedziałem jak zacząć rozmowę o tym…

— No nie wiem, wystarczyłoby, gdybyś to zwyczajnie przyznał i powiedział, że miałem rację.

— Hę? Niby z jakiego powodu?

— Takiego, że cały czas wiedziałem, że o nim pamiętasz, ale twoje gadanie sprawiało, że miałem ochotę ci zrobić krzywdę.

— Pomarz o tym. Czy moja kara już się skończyła?

— Jaka kara?

— A widzisz zapomniałeś! Dałeś mi karę na seks… — Dodał ciszej i nagle spąsowiał.

— Heh...No dobra powiedzmy, że odkupiłeś swoje winy — Powiedział, a wtedy uradowany Latynos cmoknął go krótko w usta.

— NARESZCIE — Usłyszeli za drzwiami donośny krzyk, a wtedy do pokoju Lance'a wpadła Pidge z aparatem w rękach oraz bardzo podjaranym spojrzeniem.

Zaraz za nią do pokoju zajrzał Hunk, wodząc wokół niepewnym spojrzeniem i jakby z przestrachem. Wpadli tu dokładnie w momencie, gdy Lance i Keith rozłączyli swoje usta.

— PIDGE! — Zawołali obaj, niezdarnie próbując wstać, jednak potknęli się o siebie i z powrotem upadli na podłogę.

Rudowłosa dzierżąc w ręku aparat, uśmiechnęła się promiennie, jednocześnie ocierając strużkę krwi z dziurki nosa. Obaj natychmiast poczerwienieli, a Keith dodatkowo przybrał minę zrezygnowaną i dającą jasny komunikat: "Zabijcie mnie".

— W końcu to przyznałeś Lance! Hunk płacisz mi 100 Gaców za to! Miałam dobre przeczucie!

— Ech wpędzisz mnie w długi Pidge… — Mruknął i chwilę grzebał w kieszeni w poszukiwaniu pieniędzy.

— Kocham robić takie interesy! I w dodatku jestem spełniona razy dwa! Bo mam to cudne zdjęcie! — Z miną rasowej yaoistki, zaczęła machać im przed oczami aparatem  — Wydrukuję je i powieszę w salonie! Piękny akt niewinnej miłości! Choć nie pogardzę również innymi… — Uśmiechnęła się niczym mały szatan.

— Mam dość. Wyprowadzam się — Jęknął płaczliwie czarnowłosy i ukrył twarz w dłoniach — To jakiś dom wariatów...

— Mnie to mówisz? Mam czwórkę rodzeństwa i wydaje mi się, że Pidge jest jedną z nich...

...
No, więc tworzę sobie coś innego, ale nagle wpada mi do głowy toXD i stwierdziłam, że nie no muszę to zrobić. No i zrobiłam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro