"Winda" Domestic/Mature au, Smutt

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Mamy wszystko? - Zapytał go czarnowłosy, poprawiając papierową torbę z zakupami w ramionach - Nie chce mi się znowu latać do sklepu...

- Keith, właśnie na tym polegają zakupy. Gdy człowiekowi czegoś brakuje to idzie do sklepu i to kupuje, łapiesz? - Odpowiedział mu kąśliwie, na co tamten przewrócił oczami.

- Tch...Nie jestem głupi, nie musisz mi tego tłumaczyć.

- No wiesz, wychowywałeś się w Teksasie, skąd mam wiedzieć, czy o tym wiesz - Wzruszył ramionami, a czarnowłosy zdusił w sobie chęć, by zrzucić go ze schodów po których właśnie wchodzili.

Jednak oboje trzymali w ramionach zakupy, więc byłaby to strata pieniędzy, gdyby wszystko się rozsypało po podłodze. Wziął, więc powolny oddech, by tylko nie dać się mu sprowokować.

- Co ma do tego moje miejsce pochodzenia, drogi mężu? Wyjaśnij mi, bo tego chyba nie łapię - Zamiast rzucić obraźliwą uwagą, po prostu odezwał się sztucznym uprzejmym tonem, po którym na jego twarzy pojawił się naprawdę szeroki uśmiech.

- No wiesz...Teksas jest dziwny. Możesz mieć legalną broń i jeszcze te czarne rynki - Nagle wyraźnie się wzdrygnął.

- A tak, czarny rynek. Moje ulubione miejsce, gdzie zawsze zabierał mnie ojciec, by zrobić zakupy - Powiedział znudzony, po czym wyprzedził go, by jako pierwszy stanąć na piętrze - Raz sprzedałem tam naszego kota i złotą rybkę. Piękna sprawa.

- Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było...Pewnie gdybyś miał okazję to sprzedałbyś też i mnie - Mruknął, a Keith roześmiał się głośno.

- Oj skarbie...Za wysłużony sprzęt, by raczej wiele mi nie dali - Mówiąc to niby przypadkiem spojrzał na jego krocze, a następnie oddalił się w kierunku schodów, chichocząc cicho pod nosem.

Dopiero po dłuższej chwili, przetworzył w głowie to co do niego powiedział, a co również sprawiło, że poczuł się tym bardzo dotknięty. Czasem nawet on potrafił go solidnie pocisnąć. Może nie tak jak Pidge, ale to było prawie w jej stylu. Powinien mu dać zakaz na przebywanie z nią w jednym pomieszczeniu dłużej niż 5 sekund.

- Ej! Ja ci dam wysłużony...Wątpię, że ludzie krzyczą w trakcie używania wysłużonego sprzętu. A przynajmniej nie tak jak ty - Powiedział głośno, tak by na pewno dobrze go usłyszał - Ludzie z bloku mogą potwierdzić... - Mruknął już ciszej i jakby do siebie.

Na chwilkę przystanął, by stłumić zażenowanie jakie nagle poczuł. To również był niezły atak z jego strony. Obrócił się do niego dopiero, gdy miał pewność, że jego twarz już nie jest na tyle czerwona, by mógł jeszcze bardziej stroić sobie z niej żarty.

- Idziesz? Inaczej spędzisz noc pod drzwiami, bo to ja mam klucze - Uśmiechnął się i, by to udowodnić sięgnął po nie do kieszeni, by zakręcić ostentacyjnie kółeczkiem od breloczka na palcu.

- Dobra, ale jedziemy windą - Powiedział i od razu skierował się w jej stronę.

- Czemu windą? Nie lepiej schodami? - Popatrzył na niego dziwnie.

- Nogi mnie bolą. Zmęczony jestem. Daj mi odsapnąć trochę - Powiedział i dla podkreślenia tych słów nagle zgiął się w przód i zaczął rozcierać swój kręgosłup - Poza tym mieszkamy na 10 piętrze...Jak niby schodami będzie szybciej w takim wypadku. Miejże litość dla mnie. Starość nie radość... - Zaczął lamentować, jak zawsze w takich sytuacjach.

- Chyba sobie żartujesz...A kto przed chwilą latał, po drogerii jak kot z pełnym pęcherzem? Myślałem, że pół sklepu wykupisz... - Zaraz mu zarzucił, przewracając przy tym oczami - I, gdzie wtedy był ten twój ból pleców?

- Priorytety skarbie, priorytety - Powiedział dobitnie, opierając się teraz ręką o drzwi windy - Dla nich jestem w stanie się poświęcić.

- Ta? Tym priorytetem była kokosowa odżywka do włosów z dodatkiem miodu i wyciągu z wanilii, która znowu kosztowała pół mojej wypłaty? Cudowne ozdrowienie, widzę.

- Nie oceniaj mnie kochany. A komu świeciły się oczy na widok stoisk z ozdobnymi nożami w galerii? Musiałem cię siłą odciągać, bo aż się śliniłeś, a to wyglądało strasznie głupio - Odgryzł mu się, na co Keith nie mógł powstrzymać się od głupiego uśmieszku, który zręcznie zamaskował poprzez przygryzienie warg.

- Ugh... Mniejsza większa. Idziemy schodami.

- Znaczy windą, chciałeś powiedzieć.

- Nie. Schodami.

- Windą.

- Schodami.

- WINDĄ.

- SCHODAMI.

- POWIEDZIAŁEM, ŻE WINDĄ.

- A JA MÓWIĘ, ŻE SCHODAMI I KONIEC.

Nagle dobiegł ich głośny trzask za drzwiami pobliskiego mieszkania oraz dziecięcy płacz. Drzwi otworzyły się gwałtownie, a ze środka wynurzyła się kobieta mniej więcej w ich wieku. Miała burzę brązowych loków na głowie, które upięte były w dosyć roztrzepanego kucyka. Jej bardzo podkrążone oczy zapewne świadczyły o nieprzespanej nocy, przez blondwłosego chłopca trzymanego kurczowo w ramionach.
Ubrana była w piżamę z kocim motywem i była na bosaka. Wyglądała jakby przed chwilą wstała z łóżka. Umilkli nagle, gdy zwróciła na nich wściekły wzrok.

- DO CHOLERY JASNEJ, WEŹCIE SIĘ W KOŃCU ZDECYDUJCIE. ALBO JEDZIECIE TĄ PIEPRZONĄ WINDĄ, ALBO IDZIECIE JEBANYMI SCHODAMI INACZEJ-

- Catra! Skarbie! - Usłyszeli kolejny głos jakiejś młodej kobiety, która zaraz pojawiła się za szatynką.

Była smukłą blondynką z nieco umięśnioną sylwetką. Przy swojej żonie wyglądała bardzo dojrzale, jednak podobnie jak ona również miała bardzo zmęczoną minę. I w przeciwieństwie do niej nie miała na twarzy wypisanego mordu. To było raczej delikatnie politowanie.

- P-przepraszam was bardzo!

- Nie! To oni mają przeprosić mnie! Finn dopiero co zasnął, bo przeczytałam mu bajkę na dobranoc. A tych dwóch kretynów go obudziło! - Zazgrzytała zębami; była bliska ponownego wydarcia się na nich, a możliwe, że nawet rzucenia się i rozszarpania ich na kawałki.

Powstrzymywała ją jednak dłoń jej żony, na jej ramieniu. Adora była gotowa pociągnąć ją za rękę niczym wygłodniałego psa na smyczy, gdyby tylko zrobiła krok do przodu.

- S-spokojnie kochanie... Zaraz położę go spać, wracaj do środka - Zaśmiała się nerwowo, gdy kobieta pokazała im środkowy palec na do widzenia, po czym zniknęła w środku mieszkania.

- U-um...Wybaczcie, nie wiedzieliśmy, że jesteśmy aż tak głośno... - Jęknął Lance, po czym odstawiając zakupy, począł przepraszać blondynkę, przy tym trzymając ją za rękę czym chyba ją speszył - I, że macie dziecko...

- N-nie szkodzi! Naprawdę! Każdemu się może zdarzyć. A Catra od dnia porodu, chodzi taka nabuzowana...Przepraszam, że na was nawrzeszczała.

- Nic się nie dzieje! Zasłużyliśmy!

A Keith jedynie stał z boku i przysłuchiwał się ich gadce o wszystkim i niczym. Z tematu o dzieciach płynnie przeszli do obgadywania swoich drugich połówek. I niby byłaby to zwykła konwersacja, ale Lance cały czas gapił się na biust blondynki, zakryty białym crop topem. Zirytowany szybko do nich podszedł, po czym złapał go za rękę i mało delikatnie potrząsnął.

- Idziemy Romeo, nie podrywaj sąsiadki. Nie widzisz, że zajęta? - Powiedział, a Adora lekko się uśmiechnęła, widząc jaki stał się nagle zaborczy.

- P-przepraszam za zajęcie czasu. Widzę, że wracacie z zakupów, więc nie będę już przeszkadzać. Również mam jedno zadanie do wykonania - Zachichotała, słysząc już głośne gderanie Catry dobiegające z sypialni.

Toteż szybko się pożegnała i zamknęła drzwi tuż przed nosem Lance'a. Kiedy Latynos odwrócił wzrok od numerku mieszkania, Keith puścił go i od niego odszedł. Nawet nie zamierzał komentować jego zachowania, gdy wokół niego zbierały się kobiety.

- W-wiesz... Chciałem, żebyś się trochę zazdrosny zrobił - Powiedział prosto z mostu, znowu biorąc zakupy.

- Nie prosiłem o wyjaśnienia. Idziemy - Odezwał się oschle i już miał stanąć na pierwszym schodku, gdy nagle wpadł mu do głowy świetny pomysł - A może drobna rywalizacja? - Lance zauważył, że jego oczy nagle pojaśniały z podniecenia, gdy na niego spojrzał.

- Rywalizacja? Oczywiście, że w to wchodzę skarbie. O co chodzi? - Uśmiechnął się.

- Zróbmy wyścig. Kto pierwszy będzie pod drzwiami naszego mieszkania, wygrywa. Wchodzisz w to?

- No jasne, nie przegapię żadnej okazji, by widzieć jak ponosisz porażkę kotku - Dolna lewa powieka Keith'a zadrgała lekko, ale powstrzymał się od uwagi na ten temat - Ale wiesz...Sama idea wygranej mnie nieszczególnie kręci...Może dodamy coś od siebie?

- Dobra, co proponujesz? - Mruknął, jednak wydało mu się to dosyć ciekawe.

- Hm pomyślmy...Jeśli wygram to...zmywasz za mnie do końca miesiąca.

- Ugh, grasz nieczysto McClain. Niech będzie. Jeśli ja wygram robisz za mnie pranie, również do końca miesiąca.

- Pasuje. A co robi przegrany?

- Może...

- Będzie dziś na dole! - Odezwali się jednocześnie - Stoi - Wolnymi rękami uścisnęli sobie dłonie i odeszli na kilka kroków.

- Okej. To na trzy? - Zapytał Keith, kiedy ustawili się przed windą i schodami.

Lance pokiwał głową i przyjął bardziej zdeterminowaną minę. Wyglądali jakby parodiowali wyścig w jakimś głupim teleturnieju, gdy tak dzierżyli w ramionach swoje zakupy.

- Dobra...To trzy! - Zawołał czarnowłosy, po czym pobiegł po schodach, przeskakując po kilka schodków - Widzimy się na górze, amor mio! A raczej wiesz...No ty na dole oczywiście - Zakpił głośno i pomachał mu.

- Ej! I kto tu gra nieczysto! To nie fair! - Warknął i zaczął nerwowo uderzać w przycisk przywoływania windy - Cholera szybciej no! Tu się ważą losy świata! - Jęknął gorączkowo, przestępując z nogi na nogę.

Tymczasem Keith dobiegł właśnie na drugie piętro. Oni mieszkali na 10, więc miał ich jeszcze sporo do pokonania. Ale przecież nie na darmo chodzi kilka razy w tygodniu na siłkę. No i może to potraktować jako dodatkowy trening. Biegnąc po schodach starał się przeliczać w głowie, ile zajmie Lance'owi dotarcie tam windą i jak szybko musi biec, by być tam przed nim. Stwierdził jednak, że to go tylko dodatkowo męczy, więc przestał o tym myśleć i skupił się na pokonywaniu dzielącej go od wygranej odległości.

W tym czasie winda w końcu zajechała. Uszczęśliwiony Lance czym prędzej przecisnął się między wychodzącymi z windy ludźmi i zajął miejsce w kącie. Od razu uderzył w przycisk 10 piętra i zamykania drzwi. Na szczęście jechał sam; towarzyszyła mu jedynie irytująca windowa muzyczka, która sprawiała, że jeszcze bardziej się denerwował. Zaczął krążyć po niej w kółko, bo nie mógł ustać w jednym miejscu. W myślach oczywiście ponaglał ją, bo nie mógł pozwolić, by Keith wygrał. Miał wrażenie, że cała winda jechała naprawdę wyjątkowo wolno, jakby była przeciwko niemu. Spojrzał na ekran smartfona i starał się sobie przypomnieć ile mu zwykle schodziło z jazdą windą.

- To było coś około 20 min...Keith'owi powinno zająć to dłużej...chyba - Z taką myślą, oparł się o metalową ściankę, próbując się odprężyć.

Winda po kolei obwieszczała na jakim piętrze się obecnie znajdują. Prawie przysypiał, gdy nagle kobiecy głos poinformował go o tym, że są już na 8 piętrze.

- Co, serio? Albo przysnąłem, albo ta winda dostała jakiegoś przyspieszenia - Pomyślał, ale wewnętrznie już się cieszył ze swojej wygranej, którą miał już praktycznie w kieszeni.

Kiedy Lance o tym pomyślał, Keith również dobiegał już na 8 piętro. Dosłownie minął się z windą. Wtedy również przyspieszył. Był już mocno zdyszany, a zakupy mu już znacznie ciążyły. Zwykle był w stanie wytrzymać większy wysiłek, a to powinna być dla niego drobnostka. Jednak dla osób, które tak jak on chorowały na serce taka "drobnostka" mogła być śmiertelna. To nie było nic poważnego, ale czasem zdarzało mu się zemdleć z wysiłku. Dlatego zatrzymał się w połowie schodów i głęboko oddychając, przykładał wolną dłoń do klatki piersiowej. Jego serce biło nierównomiernym rytmem, wyczuł także nierówne i szybkie tętno.

- Ch-cholera... - Zdołał wykrztusić, kiedy nagle poczuł nagłe szarpnięcie w okolicach serca, po którym pochylił się do przodu.

Odczuł nagłą potrzebę kaszlu. Duszności pojawiły się chwilę potem. Jednak jak szybko nastąpiły, tak szybko również zniknęły. Napady zwykle trwają chwilę i samoistnie ustępują. Jeszcze przez kilka minut odczuwał gwałtowne przeskakujące skurcze, a jego serce raz zwalniało z biciem, a raz przyspieszało na nowo. Kiedy jednak poczuł się znacznie lepiej, wyprostował się i przez parę sekund stał tak z zamkniętymi oczami, próbując dojść do siebie. Stwierdził, że jak tylko wróci do domu, od razu weźmie leki. Kiedy już był w stanie się ruszyć, nagle odezwała się jego komórka. Wyciągnął ją z kieszeni kurtki i na dzień dobry przeczytał wiadomość od swojego męża, który właśnie prawdopodobnie tańczył swój taniec zwycięstwa przed drzwiami ich mieszkania. Zazgrzytał ze złości zębami, po czym powlókł się w górę.

Dotarł tam jakieś 15 min później, bo zdecydował, że nie będzie się dalej nadwerężać. Nie chciał go martwić, dlatego nigdy mu nie wspomniał o swojej chorobie. Tak było prościej. Poza tym nie chciał, by się nad nim litował. Wolał sam się z tym mierzyć.
Jednak teraz musiał znosić jego głupawy szeroki uśmieszek, gdy tylko zobaczył go stojącego przy drzwiach. Głęboko westchnął, jednak starał się okazać względny spokój. Wyjął klucze, by otworzyć zamek. Przy tym starał się nie patrzeć na minę Lance'a, bo był święcie przekonany, że nadal otwarcie drwi z tego, że przegrał.

- Nic nie powiesz, skarbie? - Zapytał, unosząc lekko brwi, co poskutkowało tym, że Keith prawie złamał klucz, gdy zbyt gwałtownie go obrócił.

- Super. Cieszę się twoim szczęściem - Odezwał się zdawkowo, w końcu otwierając drzwi i wchodząc na mały korytarz służący za przedpokój.

- Nie o to mi chodziło, ale i tak dziękuję. Bardziej to chciałem wiedzieć, kiedy wywiążesz się ze swojej obietnicy...

Keith jedynie prychnął i bez słowa udał się do sąsiadującej z przedpokojem kuchni. Tam odłożył torby z zakupami na kuchenny blat, po czym z powrotem wrócił na korytarz, po drodze rozpinając kurtkę.

- Co, już, teraz, w tym momencie? - Zapytał, podchodząc do wieszaków i stając na palcach, by powiesić tam swoją kurtkę i niezgrabnie rzucić szalikiem, tak by wylądował na półce; cóż nie zrobił tego, ale chociaż połowicznie się tam znalazł.

- Nie miałbym nic przeciwko... - Mówiąc to, położył dłoń na jego ramieniu, by następnie delikatnie pchnąć go na ścianę.

Kiedy to zrobił, przygwoździł go swoim ciałem, jednocześnie wsuwając swoją prawą nogę, między jego uda. To było dosyć niespodziewane, przez co na początku Keith nawet się nie odezwał.

- Oh, aż tak bardzo chcesz mnie już teraz? - Zakpił, jednak jego puls znacznie przyspieszył, a serce zaczęło walić z podniecenia.

- Niczego innego teraz nie pragnę jak ciebie...

- A jakbym ci teraz odmówił?

- Nie odmówisz mi skarbie, bo wiem, że ty też tego chcesz...

- Jesteś bardzo pewny siebie, Lancey...Zawsze taki byłeś, ale dopiero teraz zaczynam to dostrzegać - Powiedział infantylnie - Jakie to urocze...

- Zamknij się.

- Zmuś mnie - Odparł hardo, patrząc mu przy tym w oczy i przygryzając wargę.

W odpowiedzi przywarł do jego ust, prawie, że natychmiast pogłębiając pocałunek. Keith był nieco zaskoczony, ale właśnie taki był jego plan - sprowokowanie Lance'a. Nie chciał tego przyznawać, ale uwielbiał mu ulegać i robić wszystko, by tylko go zdominował. I Lance dobrze o tym wiedział. Kiedy czarnowłosy posłusznie oddawał każdy pocałunek, Latynos nieco bardziej nacisnął kolanem na jego krocze i po chwili zaczął się nim powoli ocierać. Ich złączone wargi stłumiły rozkoszny jęk Keith'a, na co Lance odrobinę agresywniej upomniał się o kolejne pocałunki. Keith całkiem zatracił się w tej czynności, zwłaszcza, kiedy McClain zaczął pieścić jego podniebienie i język. Rozchylił wargi, by miał większe pole do popisu. W czasie wymieniania namiętnych całusów, dłoń Lance'a powędrowała pod jego sweter i teraz uważnie badała każdy element jego klatki piersiowej. Szczególnie skupił swą uwagę na jego sutkach, które trącał palcami lub tylko ugniatał. Spowodowało to, że Keith teraz drżał na całym ciele i ledwo utrzymywał się na uginających się nogach. Jednocześnie nadal ocierał się o jego krocze, co wkrótce poskutkowało natychmiastową erekcją u Keith'a. Jego kolejny długi jęk stłumił Lance, teraz bawiący się jego językiem. Kogane dość szybko stracił świadomość tego co się z nim dzieje, a jego ciało domagało się natychmiastowego przyjęcia w siebie Lance'a. Nawet, jeśli wiedział, że to za szybko.
Nieznacznie poruszył biodrami, zachęcając go do dalszych czynności.

- L-lance... - Wyjęczał jego imię, gdy tylko tamten rozłączył na moment ich wargi - N-nie wytrzymam...Weź mnie już! - Ton jego głosu stał się prawie, że płaczliwy, by udowodnić jak niewiele brakuje, by znalazł się w większej euforii.

Latynos jedynie uniósł brew i na niego spojrzał. Widział jak gorączkowo przełyka ślinę, a jego ciałem wstrząsają nagłe dreszcze podniecenia. Kochał widzieć go w takim stanie, nie mógł wyobrazić sobie lepszego widoku. Oblizał lekko wargi i ponownie zaczął go całować, w międzyczasie rozpinając jego spodnie i ściągając bieliznę. Bawił się jego twardym członkiem w czasie całowania. W którymś momencie również wślizgnął się dwoma palcami do jego rozpalonego wnętrza, co idealnie zgrało się z pogłębianiem przez niego pocałunków. Keith jęczał raz po raz, gdyż Lance zrobił to bez żadnego nawilżenia, przez co teraz czuł nieznośny ból i niestety żadnych przyjemności.

- L-lance...P-przestań, to b-boli... - Prawie, że wypiszczał, czując cisnące się do oczu łzy.

- Wybacz, skarbie...Pospieszyłem się - Odmruknął i zrobiło mu się głupio, że niepotrzebnie sprawił mu ból.

Poślinił palce i ponowił czynność, podczas, gdy podciągał jego sweter i odsłaniając ciało. Doskonale wiedział, gdzie szukać jego wrażliwych punktów, dlatego wiedział też w jaki sposób ma operować palcami, by sprawić mu maksimum przyjemności. W tym czasie obcałowywał jego rozpalone ciało, gdzieniegdzie zostawiając mu malinki.

- A-ach...B-boże... - Teraz zawiesił się na jego ramieniu, bo już całkiem nie mógł ustać - T-tak w-właśnie tam...

Tymczasem Latynos uśmiechał się delikatnie pod nosem, wsuwając palce głębiej i powoli wyciągając. Po jakimś czasie przyspieszył, przez co z ust Keith'a wyrwał się ledwo zduszony krzyk. Teraz Latynos przyklęknął przed nim na jednym kolanie, by móc całować wrażliwe miejsca na jego podbrzuszu. Przez to, że to zrobił Keith stracił możliwość oparcia się i całą siłą woli starał się utrzymać równowagę i nie zsunąć się po ścianie, czego był bardzo bliski. Bezwiednie wsunął palce w jego włosy i zaczął je lekko przeczesywać i nakierowywać jego głowę do swojego członka. Na twarzy McClain'a ponownie pojawił się uśmieszek. Keith był zdesperowany, a to było takie podniecające. Dlatego skupił się na ostatnich przygotowaniach i gdy wyczuł, że jest już wystarczająco nawilżony, wyciągnął palce z jego wilgotnego wnętrza.

Kiedy się wyprostował, wsunął je w jego usta, a czarnowłosy od razu posłusznie je wyczyścił, nie omieszkając przy tym lekko ich possać. Kiedy skończył, popatrzył na jego błyszczące od ekscytacji oczy i niezdrowe rumieńce.

- K-kocham cię... - Wyszeptał, kiedy Lance zabrał się za rozpinanie własnych spodni.

- Ja ciebie też, kotku... - Przylgnął do niego swoim ciałem, z początku tylko ocierając ich członki o siebie.

Oboje wzdychali i poruszali swoimi biodrami, prawie, że jednocześnie. W ten sposób świetnie dopasowali się do ruchów swojego partnera i dostarczali sobie jednakowej przyjemności.
Chwilę potem Keith zsunął jedną dłoń na ich główki, by pomóc im w ocieraniu się o siebie. Chwycił ich nieco już obrzmiałe członki i zaczął wykonywać dłonią posuwiste ruchy wzdłuż ich długości. Latynos cicho jęknął i zaraz zaczął atakować pocałunkami jego odsłoniętą szyję. Z początku skrzętnie omijał wszystkie wrażliwe miejsca, by później do nich wrócić i ładnie je udekorować. Tłumiąc kolejne jęknięcie spowodowane, przez dotyk Keith'a na własnym członku, zszedł na jego klatkę piersiową. Najpierw złożył kilka mokrych pocałunków wzdłuż jego mostka, by później znowu zająć się sutkami. Teraz z ust Keith'a wyrwał się bezgłośny jęk, czując jak Latynos sunie językiem wokół jego sutków i jak co jakiś czas je przygryza lub ssie.
Wystarczyło kilka minut pieszczot dłonią, by zaraz oboje doszli praktycznie w tym samym momencie; pobrudzili sobie nawzajem ubrania, jednak to niewiele się wtedy dla nich liczyło. Zaraz po tym, kiedy oddech Lance'a się uspokoił, chwycił go za biodra i podniósł tak, by móc w niego wejść. Keith od razu oplótł się nogami w jego pasie, jednak Lance oparł sobie jego prawą nogę na ramieniu, by mieć jak najlepszy dostęp do niego. Nakierował swojego członka na jego wejście i powoli zaczął się w niego zagłębiać. Czarnowłosy w tym czasie mocno objął go za szyję i położył głowę na jego ramieniu, ciężko oddychając. Kiedy wyczuł go już całego w swoim wnętrzu, Lance w końcu zaczął się poruszać. Z początku ruchy jego bioder były raczej spokojne i regularne, by Keith się przyzwyczaił.

- Oh, L-lance... - Przymknął oczy i zacisnął palce na materiale jego koszulki, by jego ruchy nieco przyspieszyły - P-proszę, m-mocniej...

Z każdym jego mocniejszym poruszeniem biodrami, plecy Keith'a raz po raz uderzały o ścianę za nim. Dość szybko stał się agresywny w tym co robił, przez co za każdym silniejszym naciskiem przed oczami Keith'a pojawiały się czarne mroczki, a on sam bezwiednie rozchylił usta, pozwalając, by ciekła mu z kącików ust ślina. Już dawno przestał klarownie myśleć, miał w głowie totalny chaos. Liczył się tylko posuwający go Lance. Przełykał ślinę i nawet nie powstrzymywał się od wydawania z siebie głośniejszych dźwięków.
Tymczasem dłoń Latynosa zsunęła się na jego pośladki, by przycisnąć go jeszcze bardziej do siebie, na co czarnowłosy zareagował rozkosznym pomrukiem. Nadal nie przerywając poruszania się, odchylił głowę czarnowłosego do tyłu, by móc zachłannie wpić się w jego wargi o delikatnej malinowej barwie. Od razu wtargnął do jego jamy ustnej, docierając językiem tam, gdzie tylko to było możliwe. Nie mogąc jęczeć, Keith włożył dłonie pod jego koszulkę, by swobodnie drapać jego nagie plecy, czym okazywał odczuwaną rozkosz. Miał wrażenie, że się zaraz rozpadnie z tej ekscytacji, dlatego jeszcze bardziej kurczowo się go złapał.

Zbliżali się już do piątego aktu. Lance wyczuł to, głównie przez to, że jego pocałunki słabły z każdą chwilą, aż zupełnie przestał go całować. A serce boleśnie obijające się o wnętrze jego klatki piersiowej, sprawiało wrażenie, jakby zaraz miało się stamtąd wydrzeć.

- H-heh...M-mam t-to... - Przybrał niższą i aksamitniejszą barwę głosu, gdy wnętrze Keith'a nagle się zwęziło, a jego partner zatkawszy dłonią usta stłumił głośny krzyk; i bez tego był już wystarczają głośno, ale żadne z nich o to nie dbało.

W tym momencie już nawet nie mógł sklecić żadnego słowa, dlatego wydawał z siebie jedynie krótkie rozkoszne jęki, wbijając mocniej paznokcie w jego ciało, aż Lance nieznacznie drgnął. Wystarczył już tylko ostatni ruch, kiedy to członek Latynosa trafił w jego czuły punkt, przez który donośny krzyk czarnowłosego poniósł się po całym przedpokoju. Właśnie wtedy z każdej strony dobiegło ich wściekłe walenie w ściany ich mieszkania, wykonywane przez sąsiadów, którzy postanowili upewnić się w końcu o święty spokój.

...
To co zbereźnicy? Tęskniliście za jakimś hot make outem w wykonaniu klance, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro