"Złap mnie!" School au

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Dzięki, że zrobiłeś śniadanie… - Latynos uśmiechnął się miło i zasiadł razem ze swoim chłopakiem do stołu.

-Wiesz, że lubię gotować...A gdy wpadasz mam szansę, zrobić coś dla dwóch osób… - Sięgnął po dżem truskawkowy, którym posmarował swojego naleśnika.

-Uwielbiam, gdy mi gotujesz...Zwłaszcza naleśniki - Powiedział zabierając się łapczywie za jedzenie.

Czarnowłosy uśmiechnął się, patrząc jak Lance pochłania kolejne kawałki naleśnika. Gotowanie sprawiało mu przyjemność i czuł się szczęśliwy, gdy widział jak wszystko co zrobił tak smakowało Lance'owi. Niestety rzadko miał ku temu okazję. Lance mógł do niego wpadać tylko wtedy, kiedy nie było jego współlokatora, który często wyjeżdżał do rodziny spoza miasta. Ostatnio jednak przestał to robić, tłumacząc, że pokłócił się z rodzicami. 

Nie miał także szansy odwiedzać Lance'a, gdyż mieszkał on w prestiżowym akademiku, do którego nie miał wstępu nikt spoza niego. Jego rodzina była bardzo zamożna, a każde z jego rodzeństwa było kimś ważnym w wielkim świecie. Pragnęli, by ich najmłodszy syn także zabłysnął i stał się tacy jak oni. Posłali go, więc do najlepszego liceum w mieście i pilnowali by spotykał się tylko z ludźmi "na poziomie". Nie wiedzieli jednak, że Lance'a nudziło takie życie; chciał być inny i niezależny od nich. Mimo to nie mógł ot tak, powiedzieć im, że nigdy nie chciał być lekarzem i że jest to tylko ich wymysł. Czasem tylko rozmyślał nad tym, że kiedy skończy liceum wyjedzie i odetnie się od nich. Od nich i tego ich cholernego wygodnego życia…

Za to zawsze pociągało go życie zwykłych ludzi. Zastanawiał się jak żyją z myślą, że prawdopodobnie nigdy nie będą nikim ważnym czy popularnym. Że pozostaną sobą, na całe życie...Oni nie musieli się martwić tym co nadejdzie, ani nie mieli z góry narzuconych celów…
W momencie, kiedy te myśli były już nie do zniesienia, poznał Keith'a. Był zwykłym szkolnym chuliganem, który chodził do technikum, które znajdowało się obok jego liceum. Przeważnie omijał go z daleka, tak jak każdy. Ale pewnego dnia został zmuszony do interakcji z nim. A zdarzyło się to, gdy Keith prawie przyjechał go swoim motocyklem.

-Złaź z drogi lamusie! To, że chodzisz do tego zasranego liceum dla snobów, nie oznacza, że cała droga do ciebie należy - Warknął z wrogim spojrzeniem, aż Lance'owi zjeżyły się włosy na głowie.

-P-przepraszam...A-ale… - Na moment głos uwiązł mu w gardle; nie wiedział co odpowiedzieć, ani czego się po nim spodziewać. 

-Hę? - Zszedł z motocyklu i stanął przy nim, nadal się w niego wpatrując.

Ten wzrok…Czuł jak dosłownie prześwietlał go na wylot, jakby już doskonale wiedział z kim ma do czynienia. Właśnie...Przecież nie był tylko zwykłym prostakiem, takim jak on - był w końcu tym McClain'em. A ktoś taki jak on nie mógł mu mówić co ma robić. 

Dlatego prychnął tylko i przybrał bardziej pewniejszą pozę; by pokazać, kto tu rządzi. Keith zauważył tę nagłą zmianę, ale nic na to nie odpowiedział.

-A ty co? Jesteś zwykłym ulicznym kundlem...Nie będziesz mi rozkazywać. Jeśli nie umiesz jeździć tym swoim głupim motocyklem, to przerzuć się na jakiś bardziej plebejski środek transportu… - Zakpił, patrząc na niego z wyższością.

Keith na moment zaniemówił. Jego wypowiedź zrobiła na nim pewne wrażenie. W końcu rzadko kto odważył się, tak do niego odezwać. 

-Tak twierdzisz? Więc musisz być naprawdę pewny swego frajerze… - Przystąpił do niego - Rozkazywać? Jestem jedyną osobą, która może to robić...I uwierz mi nie chcesz, ze mną zadzierać… - Wyciągnął z kieszeni sztylet, który wymierzył w jego stronę.

Lance nieco się tym strwożył, jednak nie dał nic po sobie poznać. Jedynie patrzył na niego z politowaniem. Czarnowłosy był niższy, więc wątpił, że cokolwiek mu zrobi.

-Bardzo wyrafinowane słowa...Tylko na tyle cię stać? - W tej chwili dolewał oliwy do ognia, ale nie mógł się powstrzymać.

Zmrużył oczy, ale w dalszym ciągu jego mina się nie zmieniła. Po chwili uśmiechnął się cynicznie i kopnął go w brzuch tak, że Latynos zgiął się w pół. W końcu nie po to nosił te wojskowe buciory; były właśnie na takie okazje.

Jęknął, gdy poczuł w ustach metaliczny posmak krwi. Czarnowłosy wykorzystał ten fakt i zmusił go do przyklęknięcia. Przyłożył sztylet do jego szyi, w taki sposób, by go nie zranić, a tylko pokazać, że może to zrobić. Ostrze było chłodne, więc Latynos mimowolnie się wzdrygnął.

-A teraz? Co powiesz? 

Latynos uniósł nieco głowę, podczas gdy krew ciągle wypływała z jego ust. Odwrócił się i wypluł ją obok. Otarł usta rękawem koszuli; krew pozostawiła na nim ciemno czerwone ślady.

-Ty…

-Tak? 

-...dupku - Był oszołomiony, tylko tyle umiał wykrztusić.

-Oh...Bogate dzieciaki jak ty nie powinny się wyrażać, tak jak takie brudne kundle jak ja - Mimowolnie zacisnął palce, na jego szczęce i patrzył na niego z beznamiętnym wyrazem twarzy.

-P-pieprz się… - Mówienie sprawiało mu ból, do tego nie miał nawet jak się ruszyć.

W tej pozie czuł się dość niekomfortowo zwłaszcza, że twarz Keith'a znajdowała się bardzo blisko jego. Skrzywił się czując zapach papierosów i jego mocnych perfum. Szarpnął się, ale chłopak nadal go trzymał. Nawet złapał go za nadgarstki i próbował odepchnąć. Keith tylko zaśmiał się na jego próby.

-Jesteś żałosny…I lepiej… - Urwał, kiedy usłyszał zbliżające się kroki.

Oboje odwrócili głowę w momencie, kiedy dwójka licealistów z czerwonymi bandankami na ramionach przybiegła do nich. Zatrzymali się jednak w pewnej odległości. Rudowłosa dziewczyna i ciemnoskóry chłopak patrzyli na nich z przerażeniem. 

-L-lance? - Dziewczyna zatkała dłonią usta.

-Lance! Nic ci nie jest?!

-A j-jak myślicie...Moglibyście pomóc - Powiedział stłumionym głosem, ciągle próbując odciągnąć jego nadgarstek od swojej twarzy.

Poczuł jak mocniej docisnął sztylet, do jego szyi, dlatego się przymknął i tylko popatrzył na niego z przestrachem.

-Oh...spójrz tylko twoje przydupasy, przyszły cię uratować z opresji...jak miło - Skrzywił się, patrząc na nich nienawistnie.

Oboje w tej chwili wlepiali wzrok, w nóż który trzymał czarnowłosy.

-P-puść go! B-bo… - Pidge zająknęła się, a jej źrenice lekko się rozszerzyły.

Zachichotał.

-Spokojnie...Już z nim skończyłem - Mruknął i powoli puścił go tak, że Lance opadł na kolana. 

Jednak po chwili złapał go za koszulkę i podciągnął do góry. Przez cały ten czas Lance zastanawiał się skąd on miał tyle siły na to wszystko.

-To wstyd, by pomiatał tobą brudny kundel… - Mówiąc to wpił się w jego usta.

Lance otworzył szerzej oczy, ze zdziwienia. Pidge i Hunk stali w miejscu i nie mogli się ruszyć. Natomiast Keith po krótkim pocałunku, odepchnął go od siebie z taką siłą, że chłopak uderzył ciężko o ziemię.
Jeszcze bardziej oszołomiony podniósł się delikatnie, kaszląc krwią i próbując zrozumieć co właśnie zaszło. Siła uderzenia była na tyle mocna, że na moment zakręciło mu się w głowie, a ból rozszedł się po całym ciele. Jedyne co miał w tej chwili, przed oczami to twarz Keith'a. Do tego ciągle czuł miękkie usta chłopaka, które styknęły się z jego wargami w krótkim pocałunku. 
Po tym Keith nie zaszczycił go spojrzeniem, tylko od razu odjechał pozostawiając go z dwójką licealistów, którzy przybiegli do niego jak najszybciej.

-Smakuje? - Keith wytrącił go z rozmyślań.

-Przecież wiesz, że tak… - Uśmiechnął się, a czarnowłosy pochylił się nad stołem i pocałował go jednocześnie zlizując z kącików jego ust resztki nutelli.

Latynos zaczerwienił się i odwrócił głowę zawstydzony.

-Kto by pomyślał, że Keith Kogane może być takim czułym facetem, który nawet umie gotować…

-No widzisz...Pozory mylą…

W tym momencie Latynos spojrzał na ścienny zegar w kształcie truskawki i zamarł. 

-Cholera! Zaraz będę spóźniony! Kurwa! - Zerwał się od stołu, prawie przewracając krzesło.

-Uważaj…

-Nie mam czasu! Mam zajęcia z przedsiębiorstwa na 10.00  ale muszę być wcześniej o przynajmniej 20 minut! - Pobiegł do sypialni Keith'a, po torbę.

W biegu założył na siebie kurtkę i buty. Spojrzał w lustro wiszące na szafie. Z przerażeniem zaczął przygładzać swoje włosy. 

-J-jak wyglądam? Zapomniałem je wyprostować! Przecież to… 

Keith podszedł do niego wolnym krokiem i ujmując delikatnie jego twarz, pocałował go w usta. Latynos poddał się temu pocałunkowi. Czuł smak truskawek oraz miękkie usta swojego chłopaka. Zatracał się w nim, ale jednocześnie wiedział, że musi się opamiętać.

-Uwielbiam twoje loczki...Są urocze...I pasują do twoich piegów… - Na te słowa na twarzy Lance'a pojawiły się rumieńce.

Jeśli chciał umiał być naprawdę czuły, mimo że na zewnątrz mógł wyglądać dość groźnie i odpychająco. Dzięki Lance'owi nieco się zmienił, choć nadal lubił wdawać się w bójki.

-Uhh...Keith...Nie mogę tak wyjść...Ludzie nie mogą mnie tak zobaczyć… - Zakrył twarz.

-Wiesz co...Bardziej martwiłbym się o to… - Wskazał palcem na kilka malinek, na jego odsłoniętych obojczykach i szyi.

Lance zdjął dłonie z twarzy i popatrzył w lustro. Malinki były dość wyraźne. Przez nie zawstydził się jeszcze bardziej, a wspomnienia z wczorajszej nocy wróciły.

-M-mówiłem, żebyś tego nie robił… - Gorączkowo zaczął zapinać szkolny mundurek - Może jak założę szalik to nie będzie widać…

-A czemu nie? Przecież dobrze się wczoraj bawiłeś… - Posłał mu ten łobuzerski uśmieszek.

-Keiithh! P-przestań… - Nadal próbował je przygładzić, jednocześnie zerkając na zegarek.

-Ach racja… - Poszedł do łazienki, a po chwili wrócił z prostownicą w rękach - Weź ją. Wyprostujesz je w szkole.

-To twoja? N-no sam nie wiem…

-Nie. Mojego współlokatora, ale i tak wszystko jedno - Wrzucił ją do jego torby, pokazując mu w ten sposób, że nie zniesie jego sprzeciwu.

Jego oczy zamigotały, a on sam uśmiechnął się szeroko.

-Dziękuję! Naprawdę! Nie będę miał nawet czasu, wejść do siebie…Także… 

-Wiem wiem. I nie chcę cię poganiać, ale…

-Tak racja już idę! P-przepraszam za kłopot…

-To raczej jest na odwrót - Westchnął i pogładził go po policzku.

Lance odwzajemnił dotyk, łapiąc go za nadgarstek i delikatnie całując. Po chwili przyciągnął go do siebie.

-Kiedy wraca twój współlokator? - Szepnął, obejmując go.

-A co chcesz to powtórzyć? - Przygryzł wargę.

-Oczywiście...Ale tym razem to ja będę na górze…

-Chyba śnisz - Zaśmiał się i odsunął od niego.

-Zadzwonię potem...A przynajmniej się postaram. Pa Keith - Posłał mu całusa i wyszedł z jego mieszkania.

Po wyjściu Lance'a Keith postanowił, posprzątać po śniadaniu. I tak do następnych zajęć miał jeszcze, ponad godzinę. Włączył radio stojące na lodówce, i przystąpił do sprzątania. Przy dźwiękach muzyki wszystko szło szybko i sprawnie. Wrzucił brudne naczynia do zmywarki, a słoiczek dżemu do lodówki. I na tym w sumie zakończył. Potem poszedł do sypialni, by ewentualnie pościelać łóżko. Po wczorajszej nocy było ciągle w totalnym nieładzie, a jego ciuchy w dalszym ciągu leżały porozrzucane na podłodze. Kiedy zabierał się za poprawianie pościeli, zauważył coś czerwonego na podłodze. Schylił się i wyciągnął spod łóżka bandankę Lance'a. Leżała dokładnie w tym miejscu, w którym została upuszczona przez Latynosa. Przez moment stał w miejscu i patrzył na nią. Dopiero po chwili dotarło do niego, że skoro została u niego to jego szkolny mundurek jest niekompletny, a on sam może nie zostać wpuszczony na teren liceum. Ta bandanka była jak przepustka; była specjalnym symbolem przynależności. 
Dlatego patrząc teraz na ten kawałek materiału w dłoniach, pomyślał, że to naprawdę zabawne, że wszystko teraz zależy od niego. Pokręcił głową i wyszedł z sypialni zamykając za sobą drzwi.
Właśnie w tym momencie do mieszkania wszedł James, trzymając w rękach jakieś kartony i nieudolnie zamykając drzwi nogą. 

-Wyprowadzasz się? - Zapytał na wstępie, mijając go i sięgając po swoje buty.

-Oh nie licz na to… - Mruknął i odłożył kartony na stół w kuchni - Czy to...bandana z Liceum Altei? - Zapytał mimochodem, kiedy Keith już chował ją do kieszeni.

-Nie? Skąd ten pomysł - Wzruszył ramionami i sięgnął po kurtkę.

-Czuję ten sarkazm Kogane. To skąd ją masz? Znowu gnębiłeś jakiegoś pierwszaka, który posłusznie ci ją oddał? 

-Nie. Gnębienie innych to już nie moje hobby...I od nikogo jej nie dostałem… - Czuł, że ta rozmowa schodzi na dziwne tory.

-Czyli co...Znalazłeś sobie dziewczynę z wyższych sfer? 

-Udusiłbym cię tą bandanką, gdyby nie fakt, że jednak muszę ją komuś zwrócić - Przewrócił oczami i wyszedł.

Zaparkował motocykl pod szkołą. Mimo, że nie powinno go tutaj być i tak musiał wejść na teren liceum. Uczniowie przechodzący obok patrzyli na niego z lekceważeniem i rzucali mu krzywe spojrzenia. Zignorował je i wszedł przez bramę, a wszyscy schodzili mu z drogi lub szeptali na jego widok. Nikt nie odważyłby się go stąd wyrzucić; za bardzo się bali. Rozejrzał się po dziedzińcu. Było tu schludno i nigdzie nie walały się śmieci. Zupełnie inaczej niż w jego technikum.
 I wtedy wśród innych licealistów, dostrzegł Lance'a, który próbował zakryć szyję szalikiem i próbował ukryć fakt braku bandany. Dziwne, że w ogóle został bez niej wpuszczony.
Teraz tylko musiał do niego podejść, oddać jego własność i wrócić do siebie. To jednak nie było takie łatwe. Przecież wokół było mnóstwo ludzi; jeśli nakryją ich razem, Lance będzie miał poważne kłopoty z tego powodu. Ponownie się rozejrzał. Lance stał obok dość rozłożystych krzaków. To podsunęło mu pewien pomysł. Zaczął się kręcić tuż obok nich. A kiedy już się przy nich znalazł, bez namysłu w nie wskoczył. Lance usłyszał dziwny szelest za sobą, więc od razu się odwrócił. Krzaki ponownie się poruszyły, kiedy Keith się z nich wynurzył. Oczy Lance'a rozszerzyły się ze zdziwienia. Rozejrzał się czy nikt na niego nie patrzy i podszedł do niego.

-Co ty wyprawiasz? - Szepnął nachylając się nad nim - I dlaczego tu jesteś?

Wtedy Keith wyciągnął z kieszeni, jego bandanę i podał mu ją. 

-Oh moja bandanka...Zapomniałem o niej...

Keith wyglądałby śmiertelnie poważnie, gdyby wtedy kilka liści nie zaplątało się w jego włosy. Lance powstrzymał śmiech i już po nią sięgał, kiedy usłyszał kilka stłumionych szeptów. Nawet czuł mnóstwo spojrzeń, które przewiercały mu się przez kark. No tak, w końcu rozmawiał z kimś pokroju Keith'a. Osoby z wyższych sfer jak on, przeważnie gardziły takimi osobami. Jeśli teraz wziąłby od niego bandanę, naraziłby się swoim szkolnym kolegom i koleżankom. Musiał to jakoś rozegrać. Spojrzał bezradnie na czarnowłosego. Ten jednak szybko wyszarpnął ją z jego dłoni i zawołał, tak że większość osób na dziedzińcu na niego spojrzało:

-Ha frajer! Mam ten ważny dla ciebie kawałek materiału! Teraz mam zamiar z nią uciec, a ty mnie nie złapiesz blah blah blah… - Odsunął się od niego, machając mu przed oczami bandanką - No dalej, złap mnie - Szepnął na odchodne, tak by tylko on mógł go usłyszeć.

Lance szybko wychwycił o co mu chodziło.

-Oh nie...Co za...brudny kundel z ciebie...Poczekaj tylko aż cię dorwę i dostaniesz za swoje! Bo przecież jestem z liceum Altei! - Przewrócił oczami i pobiegł za Keith'em.

Dorwał go dopiero, za bramą liceum, gdzie byli już względnie bezpieczni.

-Dobrze rozegrane McClain - Czarnowłosy rzucił mu bandanę i uśmiechnął się.

-Wiem...Ale po co to zrobiłeś? Mogłeś zadzwonić… - Jęknął.

-Uratowałem twoją reputację. W końcu pogoniłeś tego miejskiego kundla i pokazałeś, gdzie jego miejsce… - Zakpił, krzyżując ręce.

-No dobrze, a teraz błagam idź już... Obiecuję, że spotkamy się później…

-Nie ma szans. James właśnie wrócił...Dlatego chciałem spytać czy nie chcesz się urwać z przedsiębiorczości - Mrugnął.

-Nie ma mowy Kogane. To by były już moje 6 wagary, w tym miesiącu…Jak długo mam udawać, że boli mnie brzuch na każdych zajęciach?

-Nah, warto próbować...Nara - Podszedł do swojego pojazdu.

-Tylko uważaj…

-Ja zawsze uważam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro