„Roztańczona w śledztwie"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Praca zajęła drugie miejsce w konkursie pisarskim, zorganizowanym przez c_est_la_vie z okazji zimy.

Autor: Lili_LightAngel

Zima na dobre rozgościła się w okolicy, skrywając pod białą pierzyną większość pól, ogrodów czy brukowanych ulic w centrum miasta. Pobliskie sklepiki tętniły życiem, ku uciesze handlarzy. Dzisiejszy bal, organizowany na zamku tutejszego barona, jak co roku, budził ogromne emocje. Otrzymanie zaproszenia, od tak ważnej, wpływowej persony, równało się z wielkim zaszczytem, o który zabiegało wiele osób. Do balu zostało jeszcze kilka godzin. Na zamku de Fleur Blanche kończono już ostatnie przygotowania, dzięki ciężkiej pracy wszystkich służących. Nad całym przedsięwzięciem niestrudzenie czuwała pani domu. Baronowa czuła się w organizacji podobnych wydarzeń jak ryba w wodzie, a jej umiejętności w tej kwestii, znało wiele osób. Tego wieczoru, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.

W przeciwieństwie do głównych korytarzy, po których non stop krzątały się jakieś zabiegane służki, w pokoju dziennym na drugim piętrze, panowała spokojna atmosfera. Przebywające w nim, córki barona, zdążyły nawyknąć do nerwowej aury przygotowań, lata temu.

— Spójrz Liiliano, jak śnieg pięknie pokrywa nasz ogród! — zawołała dziewczyna o intensywnie rudych lokach, nie kryjąc entuzjazmu, jaki wywołała u niej typowa, zimowa pogoda.

— O co tyle szumu? Przecież widzisz go co roku i zawsze wygląda tak samo, jest biały — odparła z przekąsem druga, znudzonym głosem. Słowa siostry zmusiły ją do zmiany pozycji. Jeszcze chwilę temu oddawała się lekturze, leżąc wygodnie na dębowym szezlongu, którego miękkie, czerwone obicie pozwalało jej ciału wypocząć, po ciężkim dniu. Teraz wypadało się podnieść, by choć pobieżnie omieść wzrokiem aurę panującą za strzelistym oknem ich posiadłości.

— Oh nie ma w tobie za grosz romantyzmu! Czyż nie byłoby spełnieniem marzeń pobiec przed siebie, brnąć po kolana w białym puchu? Pędzić, na spotkanie tego, którego silne ramiona pochłoną cię, ogrzeją i poniosą w świat dalej, na granicę marzeń? — wyrecytowała w uniesieniu rudowłosa, żywo gestykulując rękoma. W końcu umilkła, łapiąc oddech. Utkwiła zielone spojrzenie na bladej twarzy swojej siostry, wyraźnie oczekując od niej jakiejś reakcji. Ta jednak jedynie westchnęła ciężko, wywróciła oczami i zupełnie zignorowała emocjonalną serenadę, jaką dane jej było usłyszeć.

— Jakież to bzdury czytasz tym razem? Odnoszę wrażenie, że ponad połowa tych twoich wierszadeł jest dokładnie o tym samym. On piękny i ona cnotliwa, nieuchronne zawirowania losu oddalają ich od siebie, ale prawdziwa miłość pokona wszystko bla, bla, bla. — Liliana nigdy nie rozumiała tej fascynacji romansami, jaką od najmłodszych lat przejawiała jej siostra. Czemu większość dziewcząt w ogóle czytała te brednie? Szczerze wątpiła by ociekające patosem lub przesłodzonym uczuciem dzieła, były, choć odrobinę bliskie rzeczywistości.

— Ty się w ogóle nie znasz na sztuce! — Wyrzuciła siostrze zielonooka, opadając z rezygnacją na rzeźbione krzesło, opierając łokcie na szklanym blacie stolika. Dostrzegając srebrną paterę, pełną najróżniejszych łakoci, chwyciła lukrowaną bułkę, wgryzając się w nią od razu. — Mmm! — zapiszczała z zachwytem, czując w ustach truskawkowe nadzienie, jakie skrywało się w środku.

— Ależ ja się bardzo dobrze znam na sztuce Elajzo, na sztuce wojny. Wiesz, to taka dla ludzi, którzy cenią sobie otwarty umysł —  odparła Liliana. Zapach truskawek jaki dobiegł jej nozdrzy był na tyle kuszący, by zmusić ją do wstania i zajęcia drugiego z czterech krzeseł,  stojących przy stole.

— Ty i otwarty umysł? Chyba jak trepanujesz czaszkę! — Zakpiła z niej Elazja, gdy tylko przełknęła ostatni  kawałek wypieku. Liliana parsknęła, wyraźnie rozbawiona jej słowami.

— To ci się udało Eli, naprawdę! — dodała zanosząc się śmiechem, wprowadzając otaczającą ich służbę w niemałe zdziwienie, zważywszy na fakt, jak rzadko można było zobaczyć u niej podobne emocje.

— W czym idziesz na bal? — zagaiła nagle Elajza, ocierając kąciki ust, białą chusteczką.

— Ojciec mówił, że kupił mi nowy strój, pewnie leży już w mojej komnacie. — Liliana wzruszyła ramionami. W przeciwieństwie do siostry, nigdy nie postrzegała podobnych zabaw, jako okazji do relaksu, zabawy i zawierania ciekawych znajomości. W jej przypadku, był to wyłącznie czysty biznes. Przed każdym balem dostawała od ojca szczegółowe instrukcje. Wiedziała dokładnie, do kogo podejść, a kogo zupełnie zignorować. Komu podać rękę, z kim wymienić dowcip. Wiedziała, którego szlachcica próbować podejść, celem zebrania potrzebnych ojcu informacji. Znała mimikę barona na tyle dobrze, by porozumiewać się z nim bez słów. Elajza zaś, miała za zadanie, po prostu nie wyróżniać się z tłumu, czego jej siostra czasem skrycie jej zazdrościła.

— Nie rozumiem, jak możesz nie czuć ani cienia ekscytacji. Ja wybieram suknie przez tydzień! Jak to możliwe, że ciebie zupełnie to nie obchodzi?

— Suknie są przereklamowane, nudne i mało praktyczne. Znam się na nich tylko dlatego, że są niezbędne w podobnych okolicznościach. Z resztą od doboru odpowiedniej garderoby mam pokojówki. Co dadzą, to wezme i tyle.

— Jakież to okropne podejście! — Elajza jęknęła zrezygnowana. Ambiwalentny stosunek jej młodszej siostry, do kwestii tak istotnych dla młodej damy, skutecznie ostudził jej cały zapał do dalszej rozmowy.

***

Herold zwilżył usta kilkoma łykami wody. W ciągu ostatniej godziny wymienił więcej nazwisk i tytułów, niż mógłby zliczyć. Wielką salę, wypełnił tłum gości, odzianych w barwne szaty. Zapowiadał się intensywny wieczór. Nikt nie odrzucił zaproszenia, nikt nie odwołał swojej obecności. Choć w innych państwach tytuł barona zajmował raczej niską pozycję w hierarchii, tak tutaj, było wręcz przeciwnie. Baron był bowiem trzecim najważniejszym tytułem, zaraz po królu i księciu elektorze. Nic więc dziwnego, że dla wielu osób, obecny bal był okazją do zawarcia wielu intratnych znajomości i zabłyśnięcia w towarzystwie samej śmietanki. Herold odstawił puchar na niewielki stolik. Wyjrzał przez półprzymknięte, podwójne drzwi, a dostrzegając zbliżającą się parę, zaraz wyprostował się, przyjmując nienaganną pozycję. Odchrząknął i zastukał dwukrotnie w podłogę drewnianą laską. Charakterystyczny dźwięk odbił się echem w przestronnym wnętrzu, uciszając panujący gwar prowadzonych rozmów.

— Baron Arthur Peter Henry II Dragon de Fleur Blanche z małżonką — zawołał donośnie, anonsując gościom przybycie gospodarzy. Większość zgromadzonych na sali oczu, natychmiast zwróciła się w stronę wejścia. Mężczyzna, który właśnie przestąpił był raczej średniego wzrostu. Bogato zdobione szaty, skrojone przez wprawionego krawca, doskonale podkreślały jego sylwetkę. Biały, futrzany kołnierz przysłaniał szerokie ramiona, współgrając z pojedynczymi pasmami siwizny, jaka lata temu wkradła się w gąszcz czarnych jak smoła włosów.

— Widziałaś, jak chodzi? Taki szlachcic, a krok jak u żołnierza — wyszeptała jedna z kobiet w tłumie.

— To chyba normalne, skoro jest rycerzem — dodała druga, przysłaniając twarz wachlarzem z piór.

— Mówi się, że smoka ubił — wtrącił się mężczyzna, pochylając się nad ramieniem jednej z nich.

— Tym mieczem — kontynuował, wskazując na broń przytroczoną do pasa omawianej postaci.

— Słyszałam, słyszałam! — Przytaknęła pierwsza, wciąż nie odrywając swoich oczu od barona.

— Baronowa jak zwykle wygląda dostojnie — rzucił ktoś, zwracając uwagę plotkarek na małżonkę gospodarza. Roseann Dragon de Fleur Blanche uchodziła w towarzystwie za całkiem urodziwą.

Była o ponad dekadę młodsza od swojego męża, jednak elegancją i powściągliwością w zachowaniu, z powodzeniem dorównywała o wiele starszym damom. Kasztanowe włosy, które służka zaplotła w dwa warkocze, upięte miała po obu stronach głowy tak, by przywodziły na myśl baranie rogi. Fryzura miała uwypuklać pociągłą, rumianą twarz, naznaczoną licznymi piegami i duże, zielone oczy. Roseann nie przepadała na rozłożystymi strojami, co również było powszechnie znanym faktem. Dzisiejszego wieczoru, odziana była w granatową suknię, o prostym acz wyszukanym kroju.

— Baronówna Liliana Dragon de Fleur Blanche — zabrzmiał ponownie herold, po raz ostatni dzisiaj przerywając panujące rozmowy. Odetchnął z ulgą, mając świadomość, że właśnie zamknął listę gości, a jego gardło będzie mogło w końcu odpocząć.

Liliana skupiła na sobie całą uwagę zgromadzonych gości, gdy tylko pojawiła się na sali balowej. Srebrna tkanina, z której uszyto jej suknie, szeleściła przyjemnie przy każdym jej kroku. Granatowy gorset, inkrustowany perłami kontrastował z jej mleczną cerą Czarne włosy, które odziedziczyła po swoim ojcu, służka zaczesała gładko, z prostym przedziałkiem na środku głowy. Kompozycję uzupełniono o ozdobny czepiec, kształtem przypominający wysoki diadem. Każdy jej krok był drobny, a ona sama zdawała się bardziej sunąć, jak gdyby wcale nie dotykała podłoża. Uniesiony podbródek dodawał jej pewności siebie, podkreślał świadomość własnego statusu, jaki zajmowała w towarzystwie. Gdy w końcu dotarła do stołu, dygnęła zgrabnie, składając ukłon rodzicom, zajmującym miejsca u jego szczytu. Nie zdążyła jednak rozsiąść się na krześle, kiedy przed jej obliczem stanął jeden z tutejszych hrabiów.

— Jaśnie panienka pozwoli, że przedstawię jej swojego syna — wychrypiał tęgi mężczyzna. Liczne marszczenia i kokardy, w jakie obfitowała jego kreacja oraz mnogość dobranych do niej kolorów, skojarzył się Lilianie bardziej ze strojem błazna, niż wysoko urodzonego człowieka.

— Mój najstarszy, duma naszego rodu. Antonio Magnus Stulthus — Hrabia praktycznie wypchnął przed siebie młodzieńca, gestykulując przy tym tak zaciekle, jakby opędzał się od stado namolnych much. — No Antonio, powitaj baronównę — dodał szybko. Młodzieniec skłonił się dość pokracznie, krzyżując nogi, co bardzo zdziwiło czarnowłosą. Kto normalny składał ukłon w ten sposób?

— An... Antonio Stu…Slu…Sthulsuss… — wyjąkał niemrawo. — Chciałbym zaprosić jaśnie panienkę do walca, czy uczyni mi panienka ten zaszczyt? — Ostatnie zdanie wyrecytował dla odmiany pewnie i na jednym oddechu. Liliana spojrzała na ojca, a widząc wyraz jego twarzy, zaraz uśmiechnęła się niewinnie, wyciągając przed siebie smukłą dłoń.

— Będę oczarowana — odparła i pozwoliła mężczyźnie poprowadzić się na drugi koniec sali, gdzie kilka par wirowało już w rytm przyjemnej melodii, wygrywanej przez orkiestrę. Muzyka umilkła, gdy tylko muzycy dostrzegli zbliżającą się córkę gospodarza.

Stanęli na środku parkietu, tuż pod ogromnym, kryształowym żyrandolem. Liliana skinęła głową do dyrygenta. Muzyk potaknął w niemym geście porozumienia i zaraz uniósł dłonie, ruchem batuty sugerując swoim towarzyszom następny utwór.

— Zacną mamy pogodę tej zimy nieprawdaż? Tak yy biało i… biało — rzucił nagle Antonio, prowadząc ich w rytm walca. Świetnie, gorszego tekstu chyba nie umiał wymyślić! Uznała w myślach dziewczyna.

— Mhm, rozumiem zatem, że znajduje pan zimę lepszą od pozostałych pór roku? — zapytała cicho, niemal skromnie. Zatrzepotała rzęsami, dodając wypracowanej mimice uroku i niewinności. Mężczyzna zmieszał się wyraźnie, marszcząc czoło.

— Za... Zaiste! — odparł dumnie. Liliana zachichotała jak rasowa, salonowa trzpiotka, z gracją wykonując obrót, stosownie do taktu melodii. Skończony kretyn! Pomyślała. Dlaczego zawsze musi trafić albo na nadętego bufona, albo na kompletnego idiotę? Do tego te wszystkie zbędne ruchy do jakichś smętnych tonów, no i ten cholerny gorset! Nienawidziła gorsetów.

— Doszły mnie słuchy, że sytuacja pańskiej rodziny ostatnio bardzo się poprawiła. To przyjemna wiadomość, zważywszy na ostatnie trudności… Czy zdradzi mi pan sekret tego sukcesu? — wyszeptała, muskając dłonią jego kark. Mężczyzna spojrzał na nią zaskoczony, czuła jak napina mięśnie. Ohyda! Przeszło jej przez myśl, gdy pod palcami swojej dłoni poczuła pot. Całe morze potu. Ruchem przypominającym zaledwie muśnięcie, wytarła dłoń w surdut towarzysza, nie spuszczając wzroku z jego twarzy, wyczekując odpowiedzi.

— Panienka wybaczy, ale nie znam szczegółów. Niestety nie zostałem wtajemniczony — odparł szybko, jakby recytował wyuczoną odpowiedź. Akurat! Skwitowała w myślach. Musiał coś wiedzieć.

— Oh doprawdy? Jest pan najstarszym synem, w przyszłości odziedziczy pan niemałą fortunę, jak to możliwe, że duma rodu nie ma o niczym pojęcia? — Ciągnęła dalej. Musiała go jakoś podejść. — Poza tym, odnoszę wrażenie, że nasi ojcowie mają co do nas plany, więc dlaczegóż miałby pan trzymać przyszłą małżonkę w takiej niepewności? — dodała po chwili.

— Takie tematy nie są dla kobiet, niech nasi ojcowie ustalą co i jak. — Próbował się bronić. Głupi, ale uparty!

— Oh tak? Ma pan pojęcie, że rozmawia z przyszłą dziedziczką rodu? Jestem tak samo zaznajomiona z polityką i ekonomią co ze sztuką haftu i tańcem. Dziwne poglądy pan prezentuje, jak na kogoś, kto wychował się w kraju, w którym płeć w tych kwestiach nie gra aż takiej roli. — Odcięła się, obserwując, jak Antonio upodabnia się do wapiennej ściany, kolorem swojego lica. Doskonałe zagranie, masz go! Pochwaliła samą siebie. Muzyka zbliżała się do punktu kulminacyjnego, a jej rytm znacznie przyspieszył. Antonio jednak nie był w stanie prowadzić tańca dalej. Pogrążony w myślach gubił z trudem opanowane kroki. Liliana z ledwością unikała jego stóp, próbując nie dać się zadeptać. W końcu Antonio zaplątał się we własnych ruchach zupełnie, padając na twarz, ciągnąc za sobą córkę barona. Był wysoki i ciężki, cholernie ciężki.

— Niech ktoś pomoże mojej córce i wyprowadzi stąd tego człowieka! — Zabrzmiał donośnie głos Arthura. Na reakcję ludzi nie trzeba było długo czekać. Wkrótce wokół Liliany utworzył się wianuszek osób, wyciągających do baronówny pomocną dłoń. Chwyciła jedną z nich, należącą do młodego wicehrabiego Lamina von Negot. Mężczyzna pewnym ruchem pociągnął Lilianę ku górze. Poddała się jego gestowi, niby tuląc twarz do jego piersi, na kilka krótkich sekund. Kolejny pajac. Westchnęła w duchu.

— Jaśnie panienka raczy wybaczyć, ale nie mogłem dłużej przyglądać się temu wszystkiemu. To niesłychane, że została panienka zmuszona zatańczyć z takim niedorajdą, aż dziwne, że dotąd uchodził za wprawionego tancerza. — Lamin wysunął przed nią swoje ramię, a gdy kobieta podała mu swoją rękę, zaczął prowadzić ją w stronę stołów. Antonio wraz z ojcem opuścili bal, wśród pełnych pogardy spojrzeń.

— Oh doprawdy byłam wielce zdumiona — dodała, niby od niechcenia lustrując nowego partnera wzrokiem. Miał dość przystojną twarz i półdługie blond włosy, starannie zaczesane do tyłu. Na dzisiejszą uroczystość wybrał biały strój. Bałwan. Pomyślała przez chwilę. Co najmniej jedna trzecia gości odziana była w biel. Lamin w swym zamyśle dopasowania koloru do panującej pogody był równie oryginalny, co romantyczne historie Elajzy.

— Sądząc po pana kreacji wicehrabio… wprost przepada pan za tą porą roku, jak mniemam? — dodała, przerywając chwile ciszy, jaka zapadła między nimi.

— Jest Pani równie urodziwa, co inteligentna — rzucił mężczyzna, z manierą w głosie do złudzenia przypominającą szczerość. A pani oczy lśnią dzisiaj jak najprawdziwsze gwiazdy. Przewidziała w myślach, prawdopodobną dalszą część wypowiedzi.

— A pani oczy lśnią dzisiaj jak najprawdziwsze gwiazdy! — dodał Lamin. Z ledwością powstrzymała parsknięcie, jakie cisnęło się na jej usta, gdy usłyszała komplement. Czy każdy szlachcic na tych ziemiach, czyta jeden i ten sam poradnik uwodzenia? Jak można być tak tępym! Bluzgała w duchu, choć jej twarz zupełnie tego nie odzwierciedlała. Spuściła wzrok, sprawiając wrażenie onieśmielonej. Z pełną premedytacją łechtała ego pewnego siebie młodzieńca.

— Czuję się zaszczycony, że mogłem panienkę odprowadzić. — Lamin posłał jej szeroki uśmiech. Na odchodne skłonił się jeszcze przed obliczem barona i jego żony, po czym powtórzył skłon przed Lilianą, a gdy ta wyciągnęła ku niemu swoją dłoń, ucałował ją lekkim muśnięciem ust i odszedł. Zdaniem czarnowłosej, brakowało już tylko peleryny powiewającej na nieistniejącym wietrze, czy innego, równie oklepanego blasku księżyca.

— Nic ci nie jest moja droga? — zapytała z troską Roseann, odzywając się chyba pierwszy raz, tego wieczoru.

— Nie matko, wszystko w porządku. — Liliana posłała kobiecie niewielki uśmiech i zasiadła przy stole. Z ochotą sięgnęła po złoty puchar, upijając z niego kilka łyków, najprzedniejszego wina, jakie znano w tym kraju. Co prawda, gdyby to zależało od niej, oddałaby wszystko za butelkę gorzałki, jednak z oczywistych względów, nie było jej na stole.

— Jutro Antonio odwiedzi nas na kolacji, ma przyjść z ojcem w ramach przeprosin — odezwał się baron. — Udało Ci się? — zapytał, wpatrując się w córkę, która właśnie opróżniała kolejny puchar.

— Tak ojcze, wszystko zgodnie z planem.

— Wyśmienicie — Arthur pokiwał głową z uznaniem. Był bardzo dumny ze swojej córki.

— Zobaczę co z Elajzą — wtrąciła baronowa, ignorując wymianę zdań pomiędzy mężem a młodszą z córek. Od zawsze mieli swój świat i swoje tajemnice, a Roseann była kobietą ceniącą porządek, maniery i spokój. Nie zamierzała zaprzątać sobie głowy tym, co działo się za jej plecami. Gdyby miała o czymś wiedzieć, Arthur na pewno by jej powiedział. Nie mieli syna, a starsza z córek nie mogła przejąć majątku, choć normalnie tak być powinno. Cały obowiązek zarządzania rodzinną fortuną w przyszłości, spoczywał na młodszej Lilianie. Była w końcu dziedziczką, musiała wiedzieć, jak poruszać się w tym świecie.

***

Elajza siedziała w kącie sali, w towarzystwie swojej guwernantki i dwóch, zaufanych służek. Znała swoją rolę, grała ją w końcu od wielu lat. Mimo to nadal zazdrościła siostrze jej pozycji i wytwornego życia, o którym sama mogła tylko pomarzyć. A przecież była od niej dwa lata starsza.

— Oh Catrino, widziałaś jej suknię? Czyż nie wydaje się, jakby była tkana z blasku gwiazd? — zapytała służki, która stała najbliżej. Widziała strój siostry już wcześniej, gdy na godzinę przed balem, zakradła się do jej komnaty, podglądając przymiarkę przez dziurkę od klucza. Jednak dopiero teraz, gdy Liliana wkroczyła do sali balowej, pełna majestatu i dostojności, mijając te wszystkie światła i żyrandol, zdawała się lśnić jak najjaśniejsza gwiazda. Elajza westchnęła. Zaraz oczyma bujnej wyobraźni zobaczyła w miejscu Liliany siebie, paradującą w tak pięknej kreacji. Sama ubrana była w dużo skromniejszą, zieloną suknię. W swojej wizji słyszała pełne pochlebstw komentarze, dostrzegała rozpalone spojrzenia wśród młodych paniczów i gorejącą zazdrość, wśród ich partnerek. Marzyła, by płynąć jak łabędź, zachwycać każdym subtelnym uśmiechem i oszczędnym gestem. No dobrze, może z oszczędnością gestów akurat przesadziła, daleko jej było bowiem do powściągliwości Liliany. Właśnie przez wzgląd na swój temperament, nie mogła poruszać się po zamku sama, jedynym wyjątkiem w tej kwestii był ogród, a i to wyłącznie wtedy, gdy w pobliżu nie było żadnych gości.

— Ojej! — pisnęła, klaskając z zachwytu w dłonie, gdy dostrzegła rozgrywającą się właśnie scenę. — Młody szlachcic zaprosił ją do tańca, to takie romantyczne! — Podskoczyła w miejscu, pełna ekscytacji. Z największą uwagą śledziła każdy ruch siostry. Wszystko wyglądało jak w jej ulubionych romansach. Ona i on, przypadkowe spotkanie i elegancki, wolny taniec. Czego chcieć więcej? Może jedynie kilku garści różanych płatków, tak dla podkreślenia tej pięknej chwili.

— Może wina? — zapytała Catrina, podsuwając w stronę rudowłosej panienki, złoty puchar. Nie odpowiedziała na jej wcześniejsze pytanie widząc, że Elajza i tak na jej odpowiedź wcale nie czeka. Obiekt westchnień starszej z córek barona lubił się zmieniać. Zwłaszcza jeśli chodziło o piękno, szeroko pojęty romantyzm czy sztukę. Elajza posiadała cechy, typowe dla panienki z dobrego domu. Była cnotliwa, niewinna, naiwna a przy tym porywcza, ciągle poszukująca prawdziwego piękna i spełnienia w miłości.

– O tak, poproszę! – odparła baronówna, ochoczo przyjmując naczynie. Uwielbiała tutejsze wino, będące zresztą trunkiem, z którego ich kraj wręcz słynął.

– O! Czy mnie oczy nie mylą? Panienka Liliana na ziemi! Szybko, Louise biegnij! – zawołała Catrina, widząc co zaszło na parkiecie. Co prawda mina szlachcica, z którym tańczyła dziedziczka, nie wróżył niczego dobrego już wcześniej. Jego wzrok wciąż gdzieś błądził, to znów patrzył na swoje stopy, to pobladł zupełnie, jakby zobaczył ducha, ale żeby szlachcic w jego wieku, nawet nieporadny w tańcu, plątał się na własnych nogach do tego stopnia? A jeśli tak bardzo nie umiał tańczyć, dlaczego w ogóle hrabia popchnął go w kierunku panienki? Dlaczego naraził syna na takie poniżenie? Służka nie mogła tego zrozumieć.

– Liliana! – Elajza widząc zamieszanie na środku parkietu, zerwała się, lecz przed gwałtowną akcją ratunkową, powstrzymały ją ręce Louise i Catriny. Kobiety pokręciły głową, wyrażając swoją dezaprobatę dla takiego zachowania. Słowa barona zgromadziły w pobliżu młodszej z sióstr wystarczającą grupę osób.

– Nie ma potrzeby do zrywu, panienko. Baron już zareagował, panienka zobaczy, już jest w porządku. – Elajza słysząc jej słowa, uspokoiła się, a widząc przystojnego młodzieńca przy swojej siostrze, znów popadła w zupełny zachwyt.

– Oh! Toż to scena wyjęta wprost z mojej ulubionej baśni! Jak pięknie razem wyglądają! Ten blondwłosy młody człowiek wygląda dużo lepiej niż Antonio! – rzuciła. Teraz zazdrościła siostrze jeszcze bardziej. O niczym nigdy nie marzyła z taką mocą i oddaniem, jak o znalezieniu prawdziwej miłości, w objęciach przystojnego księcia, który porwałby ją i uwolnił z opresji. Marzyła, żeby w końcu przestać udawać. Miała dość stonowania i bycia nijaką. Miała dość ukrywania swojego talentu, przez który zresztą znalazła się w tym całym ambarasie. Wszystko przez głupich, zabobonnych ludzi i głupią królową elfów.

– Nie mogę doczekać się śniadania! Lili musi mi o wszystkim dokładnie opowiedzieć! – uznała, przysięgając sobie w duchu, że nie odpuści siostrze, dopóki ta nie opowie jej wydarzeń z najpikantniejszymi szczegółami. Stąd nie mogła słyszeć jej rozmowy z Antoniem, a była pewna, że o czymś rozmawiać musieli, widziała ruchy ich ust, gdy akurat figura taneczna ustawiała ich twarze, odpowiednio zwrócone w jej stronę. Dowie się! Dowie się wszystkiego, choć nie będzie to łatwe zadanie…

II

– Zamorduję! – wykrzyczała Elajza, wbiegając do ogrodu, rozciągającego się na tyłach rodowej posiadłości de Fleur Blanche. Spędziła cały ranek na przekształcaniu puchowej, śnieżnej masy w bardziej określone formy. Co więcej, galerię swoich wybitnych “ulepców”, zamierzała pokazać matce, oczekując pochwały, za posiadanie tak wybitnej, artystycznej duszy. Jeszcze godzinę temu, gdy opuszczała swoją wystawę, alejki otoczone wyłysiałym żywopłotem, zdobiły liczne króliczki, bałwany oraz koty duże i małe. Teraz jej oczom ukazała się nie galeria, lecz prawdziwe pole bitwy. Wszystkie twory zostały pozbawione głów. Okrutnej dekapitacji śnieżnych istotek, mogła dokonać tylko jedna osoba, a przynajmniej jedna konkretna przychodziła Elajzie na myśl.-Liliana. Dziewczyna nadęła policzki i tupnęła nogą parę razy. Siostra uwielbiała robić jej na złość, a podobno miała dziś tak wypełniony dzień, że nie mogła nawet zjeść z nią śniadania. Była więcej niż pewna, że Liliana wyręczyła się po prostu perfidną wymówką, chcąc w ten sposób uniknąć konieczności opowiadania o balu. Być może ten akt masakry miał być próbą zniechęcenia jej do rozmowy? Czyżby liczyła, że w ten sposób, na tyle rozgniewa rudowłosą romantyczkę, by ta zaniechała wszelkiego kontaktu, na co najmniej kilka najbliższych dni? Ha! Niedoczekanie! Elajza obróciła się na pięcie i czym prędzej pognała w kierunku schodów, prowadzących do tylnych drzwi zamku. Niech no tylko ją znajdzie!

***

Gdy weszła do gabinetu ojca, baron siedział już u szczytu stołu. Zarówno hrabia, jak i jego syn, zajmowali miejsca po lewej stronie Arthura. Liliana skłoniła się z gracją i posłała gościom subtelny uśmiech. Bez wahania zajęła miejsce po prawej stronie ojca, manifestując tym samym rolę, jaką grała, w całym tym przedstawieniu.

– Skoro już wszyscy są, możemy zacząć pertraktować – odezwał się baron, wprawiając hrabiego w niemałe osłupienie.

– Pertraktować? – Zdziwił się. – Myślałem, że spotkaliśmy się w ramach złożenia oficjalnych przeprosin, za haniebne zachowanie mojego syna – dodał starszy mężczyzna.

– Oczywiście możemy zacząć od przeprosin – odpowiedział baron, spoglądając na swoją córkę, z której twarzy nie szło wyczytać niczego, oprócz nienagannego uśmiechu. Idealnie. – Jednak to nie zmieni faktu, że ta rozmowa ma zgoła inny charakter. Nie podnosiłem tego tematu na balu, z uwagi na waszą reputację, jednak kiedy jesteśmy tu sami, nie będę silił się na zbędne konwenanse. – Głos barona był niezwykle spokojny, a on sam nie zdradzał cienia zdenerwowania, w przeciwieństwie do pozostałych mężczyzn.

– Rozumiem, w takim razie, o czym mamy rozmawiać? – rzucił hrabia, wystukując na blacie nieregularny rytm, palcami dłoni.

– Wieści o zatonięciu dwóch okrętów, wypełnionych dobrami, jakie zakupiłeś za granicą, obiegła niemal całe królestwo, bo sprawa była bardzo głośna i budziła niemałe emocje wśród ludu. W większości przypadków utrata takiego majątku oznaczałaby pokaźne długi, przynajmniej na jakiś czas. Wasz majątek nigdy nie był olbrzymi, a wasz ród od dawna słynie bardziej z intratnych mariaży, niźli talentu do prowadzenia interesów. Tymczasem ty zniknąłeś z towarzyskiej sceny na zaledwie trzy tygodnie, a od swojego powrotu sprawiasz wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło. Twoja rodzina nadal żyje na poziomie sprzed katastrofy, a czasem, można było odnieść wrażenie, że nawet lepiej. Twój syn uczęszcza na bale dużo rzadziej, niż miał w zwyczaju, a okolicę obiega coraz więcej dziwnych plotek na jego temat. Jego wysokość król, w swojej roztropności zlecił mi zbadanie tego interesującego tematu, a ja z kolei poleciłem go zgłębić własnej córce.

– Lilianie? I co niby taka panienka mogłaby ustalić? Kolor zasłon w mojej posiadłości? Oczywiście, bez urazy – dodał pospiesznie, na moment odzyskując rezon. Liliana spojrzała na ojca, a widząc jego porozumiewawcze spojrzenie, odetchnęła z ulgą. W końcu mogła zetrzeć z twarzy ten paskudny uśmiech, od którego zresztą już bolała ją szczęka. Jej czarne oczy rozbłysły złowrogim blaskiem.

– Jedyne czym mogę czuć się urażona, to wpychaniem mi takiego prostaka za towarzysza – syknęła, nie siląc się na żadne uprzejmości. Mężczyźni zamarli, a na ich czołach pojawiły się pierwsze krople potu. – Ta cała sprawa śmierdziała gorzej niż stare truchło, trzymane w beczce. Nie musiałam się nawet specjalnie wysilać. Wystarczyło zapytać parę osób, kilkoro przekupić, komuś pogrozić nożem. Zajrzeć pod obluzowane, podłogowe deski, w których trzymasz dokumenty panie, a potem dodać dwa do dwóch.

– Kiedy ty… – Hrabia zająknął się, przerażony obliczem baronówny, jakie właśnie raczyła zaprezentować. Czy to właśnie dlatego została dziedziczką? Tak baron wychowywał swoją córkę? Na zbira?

– To nieistotne. – Liliana rozsiadła się wygodniej, zawieszając ramiona na oparciu fotela, z pewnym siebie wyrazem twarzy. – Liczą się fakty. Czy nie tak ojcze? – Zwróciła twarz w stronę rodzica, a ten pokiwał z uznaniem głową. Baron przeniósł wzrok na młodzieńca, którego lico było już niemal przezroczyste ze strachu.

– To nie Antonio, tylko jakiś podstawiony oszust, mniej lub bardziej świadomy tego, co robi. Moja córka, razem z paroma moimi ludźmi, zdobyła wyjątkowo ciekawe informacje. – Baron wyłożył przed sobą pokaźny plik listów, kartek i dokumentów. – Przed popadnięciem w długi uchronił cię wyłącznie ostatni kontrakt małżeński, jaki zawarłeś jeszcze przed wypadkiem. W dodatku z kimś z zagranicy, listownie, bez osobistego kontaktu. Jakże fartownie. – Arthur pokręcił głową, wskazując na kilka kopert, zaadresowanych w obcym dla nich języku. – Porozumienie opiewało na pokaźną sumę, której połowę wypłacono wcześniej, z uwagi na zaistniałe okoliczności. Jednak dzień wysłania syna w daleką podróż, do obiecanej wybranki zbliżał się nieubłaganie, a ty nie miałeś już syna. Antonio, korzystając z twojego niedbalstwa i chwilowej nieobecności, wybrał się w podróż, na jednym z okrętów. Przepadł, a jego ciała nie odnaleziono, więc postanowiłeś grać na zwłokę i zatuszować jego śmierć. Wysłałeś paru opłaconych najemników, by znaleźli chłopca o zbliżonym wyglądzie. Rodziców zabito, a przerażonego szczeniaka próbowałeś tresować jak psa. – Baron zgromił hrabiego wzrokiem, wyrażając tym samym pogardę dla jego czynów. – Twój brak szacunku dla logiki, żądza pieniądza i pycha są tak wielkie, że nawet nie pomyślałeś o konsekwencjach. Naiwnym wmówiłeś chorobę, lecz nie wszyscy dali się przekonać. Wielu zauważyło zmianę w charakterze twojego pierworodnego. Wczorajsza błazenada była wystarczającym dowodem, że z chłopakiem jest coś nie tak. Mimo że nie potrafi tańczyć, kazałeś mu prosić Lilianę do walca. Czyżbyś liczył na to, że widok takiej pary pomoże w zdobyciu zaufania innych wysoko urodzonych? Zamierzałeś wytrzeć swoje machlojki moim szacunkiem i statusem? Chciałeś wykorzystać dobre imię mojej córki, wyłudzić zaręczyny, sfingować ich zerwanie, a wywołanym w ten sposób zamieszaniem, zagłuszyć plotki dotyczące katastrofy i śmierci syna! – Ostatnie zdania baron wypowiedział już dużo gwałtowniej. Nikt nie będzie szargał dobrego imienia jego rodu. – Chciałeś odwrócić uwagę od tematu jego sprzecznych zachowań, pokazać się na kilku balach, a potem podrobionego synalka wysłać za wodę, w zamian za drugą część zapłaty. Czy naprawdę twój ograniczony umysł nie dostrzegł, jak wiele dziur ma w sobie cały ten plan?

– Ależ baronie! To nie tak! – wtrącił się hrabia, łamiącym się głosem. Jego rzekomy syn nie odzywał się wcale. Liliana miała wrażenie, że gdyby nie jego wciąż otwarte oczy, pokusiłaby się o wniosek, że ze strachu i bezradności, stracił przytomność.

– Nie próbuj się wyłgać, nie masz czasu na takie zabawy. – Liliana w końcu postanowiła wrócić do rozmowy, pochylając się nad stołem. Oparła twarz na złączonych pod brodą dłoniach. – Podczas wczorajszego tańca, gdy delikatnie musnęłam Antonia, w rzeczywistości naniosłam na jego ciało truciznę. Biorąc pod uwagę fakt, że osobiście pomogłeś mu wstać i wyjść z sali, również miałeś z nią kontakt. Ta cudowna mieszanka przenosi się przez kontakt ze skórą. Ja dotknęłam jego karku, pan go za niego chwycił, wyciągając z sali, gdy udzielał mu reprymendy za nieudane przedstawienie. Trucizna zabija powoli i bardzo boleśnie, macie kilka dni, nim was dosięgnie. – Wypowiadając ostatnie zdanie, wykrzywiła usta w szerokim uśmiechu.

– Skoro go dotknęłaś, to również masz problem! – Wykrzyczał Hrabia.

– Ja miałam antidotum. Było w butelce wina, które serwował mi zaufany sługa. Musiałabym być naprawdę głupia, posługując się trucizną, na którą nie mam lekarstwa, prawda? – dodała, pełna współczucia dla ich wybrakowanych umysłów. Wstała i zbliżyła się do młodego chłopaka, oferując mu szklankę wody, którą ten przyjął z wdzięcznością i opróżnił gwałtownie, z powodu ogromnego pragnienia. Nadal nie odezwał się ani jednym słowem. Skinął tylko głową niemrawo, od dawna nie mając pojęcia, co tu się właściwie dzieje. Tymczasem czarnowłosa wróciła na swoje miejsce.

– To blef! Nie spodziewałem się tak tanich chwytów po waszej rodzinie!

– Po kilku godzinach od zażycia trucizny pojawia się wzmożony apetyt na cytrusy… – Kontynuowała, gładząc dłonią długi, czarny warkocz. Hrabia zamilkł, wlepiając w nią przerażone spojrzenie. Zjadł dzisiaj cały koszyk pomarańczy, choć nigdy nie lubił ich smaku. Gdyby był kobietą, mógłby zrzucić to na ciążowe zachcianki, ale w tej sytuacji, powód nagłej zmiany upodobań w końcu stał się dla niego jasny.

– Ja to zgłoszę! Nie ujdzie wam to na sucho!

– Obawiam się, że tych kilka dni, to za mało, by w spokoju oczekiwać na urzędową korespondencję – dodał Arthur, na powrót spokojnym, opanowanym tonem.

– Czego chcecie? – westchnął hrabia. Był na ich łasce i doskonale o tym wiedział.

– Jutro zorganizuję bankiet, na którym pojawi się, zaproszony przeze mnie przedstawiciel sądu i rady królewskiej. Dobrowolnie wyznasz mu swoje przewiny i oddasz w jego ręce. Gdy już osądzą cię w celi, zakutego w kajdany, Liliana znajdzie sposób by podać ci odtrutkę. Musisz przecież mieć sposobność dożyć własnego procesu prawda? Zanim zapytasz jednak, co z tego mamy, odpowiem, że ogromną radość, jaką niesie pomoc jego wysokości w wykrywaniu podobnych procederów, a także obiecaną nagrodę, o której mówić ci niczego nie muszę.

– Co z chłopakiem? Zabijesz niewinnego? – rzucił hrabia, próbując na koniec dopiec baronowi, choć w jednej kwestii.

– Chłopakowi już nic nie zagraża – wtrąciła Liliana, gestem dłoni wskazując na szklankę, w której chwilę temu podała młodzieńcowi wodę. Hrabia roześmiał się szaleńczo, gdy dotarło do niego, że wszystko zostało dawno zaplanowane, w najdrobniejszym szczególe.

Opuściła pokój, gdy ojciec oznajmił, że wywiązała się ze swojego zadania i jej obecność nie jest już niezbędna. Do obiadu było jeszcze trochę czasu, a świadomość pomyślnie zakończonej rozmowy, poprawiła jej humor na tyle, by skierowała swoje kroki do ogrodu. Musiała coś zrobić.

***

– Spokojnie Elajzo, nie pędź tak, to nie wypada! Przecież się nie pali! – Roseann strofowała córkę, ciągnięta przez nią w kierunku tylnego wyjścia z zamku. Dziewczyna przybiegła do niej, rozgorączkowana, krzycząc coś o prawdziwej zbrodni na sztuce, ponurym akcie dekapitacji i zupełnym malkontenctwie swojej siostry. Jednak gdy w końcu dobiegły do właściwego miejsca, im oczom ukazał się zupełnie inny widok, niż opisywała jej córka.

– No i gdzie ta twoja niepowetowana strata? Jak dla mnie pięknie to wszystko wygląda – odparła baronowa, ciesząc swe oko przyjemnym widokiem śnieżnych figur.

– Ja nic nie rozumiem! Jeszcze przed chwilą leżały tu jedynie ich zwłoki! – rzuciła Elajza z pełną powagą, jak gdyby stała forma wody, faktycznie te zwłoki mogła posiadać. Dziewczyna rozglądała się w tę i nazad. Wszystko było na swoim miejscu, ba! Było nawet lepiej. Króliczki posiadały urocze uszy z sosnowych szyszek i oczy z guzików. Koty zyskały wąsy z patyków, a bałwan piękny, czerwony krawat, z atłasowej wstążki. Po chwilowej zadumie, na twarz starszej z córek, wpełzł szczery, szeroki uśmiech. Liliana jednak potrafiła być miła i kochana, musiała tylko chcieć!

***

Lista gości zaproszonych na bankiet, była dużo krótsza, niż ta, której poprzedniej nocy musiał pilnować herold. Nie było w tym jednak nic dziwnego. Spotkanie miało bowiem dużo bardziej oficjalny i kameralny charakter, z uwagi na zaistniałe okoliczności. Zgodnie ze złożoną obietnicą, hrabia Stulthus oddał się w ręce przedstawiciela rady królewskiej, tuż po odczytaniu przez niego zarzutów. Chłopak, podający się za jego syna również miał trafić do aresztu, jednak z uwzględnieniem okoliczności łagodzących, takich jak szantaż, trauma wywołana morderstwem rodziców czy niski poziom intelektu, utrudniający pełne zrozumienie całej sytuacji. Baron otrzymał liczne pochwały, a Liliana cieszyła się w duchu, z ich kolejnego zwycięstwa. Oficjalnie oczywiście o niczym nie miała pojęcia, jak na dobrą, skromną córkę przystało. Prócz jej ojca i zaufanych sług, nikt nie znał jej prawdziwego oblicza.

Tego dnia, obie siostry korzystały z uroków własnego towarzystwa. Choć różniło je bardzo wiele, nadal zdarzały się chwile, w których potrafiły odnaleźć wspólny język. Elajza wierzyła, że jej siostra z czasem odnajdzie w sobie duszę romantyka. Liliana zaś miała szczerą nadzieję, że Elajza zyska więcej rozwagi i przestanie być tak naiwna, aby kiedyś nie stała jej się przez to jakaś krzywda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro