„Studia" - Nicol-Walker-24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tytuł: Studia 
Autor: Nicol-Walker-24 

꧁༺Hope ༻꧂

Przed oczami miałam duży, biało - czarny budynek w nowoczesnym stylu z mnóstwem okien. Przez główne wejście wchodzili już pierwsi studenci i niektórzy nauczyciele. Czasami widać było tworzące się grupki znajomych, którzy razem szli na pierwszą lekcję, która miała odbyć się za jakiś czterdzieści pięć minut. Dlaczego więc przyszli tak wcześnie? Może tak jak ja — nie widzieli, co ze sobą zrobić przez stres. Albo przyszli, żeby ze znajomi obejrzeć najpierw cały uniwersytet. Studia, na które poszłam, znajdowały się w jednym z uniwersytetów w moim mieście i miały jeszcze inne kierunki do dyspozycji. Nie wiem, ile ich konkretnie było, ale z tego co widziałam, na stronie widniało około dziesięć. Przekładało się to tym samym na rozmiar budynku.

Był ogromny, nie duży. Pomyliłam się. Podzielili go na dwa obszary. Sektor A był przeznaczony na nauki ścisłe i przyrodnicze, a sektor B — humanistyczne i artystyczne, chyba nawet sportowe. Posiadał on cztery piętra, gdzie przeważnie znajdowały się sale wykładowe, dwa piętra podziemne z dużą biblioteką i miejscem na odpoczynek między lekcjami, a nawet sale. Była też stołówka w osobnym budynku oddalonym o kilkaset metrów, a obok niej hala sportowa z basenem.

Między budynkami znajdował się dziedziniec czy — jak go inni nazywali — mały park. Wiadomo, co tam było. Kilka ławek, fontanna, drzewa i inne rośliny, a nawet "strefa zielona" — czyli trawa, na której wiosną i jesienią można było siedzieć i odpoczywać. Powiem tak — ten uniwersytet na studia to marzenie. Nie dość, że wyglądał jak wyjęty ze snu, to jeszcze poziom i sam wybór kierunków. Był on chyba najlepszy w mieście, jak nie w całej okolicy o promieniu stu kilometrów.

Widziałam, też wcześniej wspomnianych studentów. Jednak było widać, którzy są nowi, a którzy chodzili tutaj już i zaczynają kolejny rok. Pierwsi łączyli się w grupy dalej od wejścia do budynku, jednak szybko się rozpadali i szli osobno. Drudzy natomiast wchodzili bez problemu w grupach, które powstały szybciej niż mój stres w chwili obecnej. Można było też ich rozpoznać po twarzach. Pierwszaki wyglądali inaczej niż osoby kończące już studia. Jeśli o mnie chodzi, mogłam zostać w domu i zacząć studia sama albo indywidualnie.

Była godzina siódma piętnaście, a ja się czułam jakby wybiła czternasta. Od trzeciej nie spałam, tylko się wierciłam w łóżku na myśl o rozpoczęciu studiów. Stres był tak duży, że nie czułam głodu i nawet pragnienia wody. Mogę się założyć, że gdyby nie tata, który zgodził się mnie zawieźć, wyszłabym bez śniadania na wykłady. Jeśli chodzi o niego, to właśnie siedział obok mnie za kierownicą i rozmawiał z kimś przez telefon. Pewnie to był kolejny klient w potrzasku, bo nie wiedział jak włączyć komputer, a chcąc go naprawić, sam pogorszył jeszcze bardziej sytuację i teraz nie miał jak pracować. Z takimi problemami też musiał się mierzyć mój tata, a z tego co wiedziałam, było już kilka takich przypadków jak opisany wcześniej. Oczywiście zdarzały się też takie, że padała cała sieć komputerowa i cały zespół ojca musiał jechać do biura naprawić szkody. Z jego opowieści wywnioskowałam, że lubił swoją pracę i chętnie do niej chodził. Jedyne, na co narzekał, to niektórzy klienci, którzy czasem utrudniali im robotę. Kolejnym plusem pracy taty było to, że zarabiał dość dobrze, tak samo jak mama.

— Hope — zaczął mój tata, odkładając telefon koło skrzyni biegów.

— Tak, wiem, masz teraz pilne wezwanie, bo firma nie potrafi poradzić sobie z włączeniem komputera i musisz jechać, a ja ci przeszkadzam, bo grzeję tyłek na siedzeniu pasażera, ponieważ się stresuję i nie ustoję na nogach — powiedziałam bez jakichkolwiek emocji na jednym wydechu.

— Nie, nie o to mi chodziło. Popatrz na mnie.

Odwróciłam głowę i spojrzałam w jego zielone tęczówki. Zaszkliły mi się oczy z powodu napływających łez stresowych. Powoli odczuwałam narastający ból brzucha i mogłam się założyć, że to nie była miesiączka, która spóźniała mi się już tydzień. Lecz gdyby faktycznie tak było, miałam arsenał pierwszej pomocy w takich wypadkach.

— Kochanie... Wiem, że z mamą nie jesteśmy idealnymi rodzicami i nie poświęcamy wam wiele czasu z powodu pracy, jednak wiedz, że kochamy was wszystkie ponad życie i chcemy dla was jak najlepiej. Kiedy ja zaczynałem pracę w firmie z twoim wujkiem miałem dużo wątpliwości. Nie widziałem czy to wypali i czy pieniądze, które włożyliśmy w firmę nie przepadną. Czułem ten sam stres co ty teraz, ale to minie. Nie wiem, kiedy konkretnie, lecz proszę, nie płacz z tak błahej sprawy jak studia. Nie mówię, że nie możesz, albo że to głupie, tylko naprawdę nie warto. Rozeznasz się co i jak i będzie dobrze. — Wysunął rękę w moim kierunki i wytarł mi płynące łzy z policzków. — Zmykaj już na wykład. To jedyne co mogę ci teraz doradzić, albo usiądź sobie przed salą i poczytaj sobie podręcznik lub pochodź po uniwersytecie i popatrz, jak on wygląda od środka. Wiem, średni to sposób na stres, ale zajmij czymś myśli.

Uśmiechnęłam się na te słowa i wzięłam torbę z podręcznikami i laptopem z tylnych siedzeń. Tata dał ręce na kierownicę i powoli odpalił auto. Otworzyłam drzwi i wysiadłam.

— Kocham cię, tato — powiedziałam na odchodne, a on tylko rzucił krótkie „powodzenia”.

Udałam się przed główne wejście, jednak po chwili namysłu zdecydowałam, że pójdę w prawo. Oprócz głównego wejścia uniwersytet posiadał też dwa inne – poboczne, każde umieszczone w innym sektorze. Ja miałam lekcje w sektorze B, więc weszłam też tymi drzwiami, by szybciej tam być. No dobrze... Aby uniknąć niepotrzebnego kontaktu z innymi studentami.

Odwróciłam się jeszcze i popatrzyłam na ulicę. Mojego taty już nie było ani na parkingu, ani na drodze. Ból brzucha dalej nie ustępował, więc szybko poszłam do wejścia. Wyciągnęłam telefon, gdzie miałam plan lekcji z rozpiską sal i wzięłam się za szukanie odpowiedniego numeru na drzwiach. Z tego co było widać na planie, pierwszy wykład miałam mieć pod salą dwieście trzydzieści. Pracownia polonistyczna? Chyba coś nie poszło im z rozpiską sal. No cóż. Każą, to rób.

Weszłam na pierwsze piętro. Z tego co słyszałam, to na parterze były sale zaczynające się na sto, potem na pierwszym piętrze od dwustu i tak dalej. Weszłam na schody i zaczęłam się wspinać pod upragnioną salę. Schodami poszłam w lewo – z tego co wywnioskowałam po numerkach na drzwiach. Idąc do sali, zauważyłam już kilka osób siedzących obok sali na krzesłach. Przeważnie czytali oni książki położone na stoliku. Tak, przy każdej sali znajdowały się stoliki i krzesła z widokiem na jakże piękną ulicę. Przynajmniej wykłady miały być prowadzone od strony parku.

Znalazłam upragnioną salę wykładową i zajęłam miejsce przy jednym ze stolików. Dałam torbę obok mnie na sąsiednie krzesło i wyjęłam z niej telefon. Pierwsze co, to spojrzałam na godzinę, za jakieś piętnaście minut zaczynały się zajęcia. Co prawda wokół sali zebrali się jacyś uczniowie, pewnie z tego samego kierunku i roku co ja, jednak nie miałam odwagi do nich podchodzić. Jeszcze nie teraz.

Zerknęłam znów na telefon i zobaczyłam przychodzące powiadomienie oznaczające nową wiadomość. SMS od Lucy.

Lucy:
Jak pierwszy dzień na studiach?

Co by jej tutaj odpisać? Z jednej strony palce same mi pisały, że wszystko w porządku, jednak z drugiej strony nigdy jej nie okłamałam i nie chciałam zrobić tego teraz. W końcu namyśliłam się i napisałam jej, że ze stresu boli mnie cały brzuch i siedzę właśnie pod salą wykładową. Na co ona tylko odpisała, że też tak miała i z jej doświadczenia, które już ma, pewnie ktoś zaraz do mnie podejdzie i zagada pierwszy.

Kątem oka zobaczyłam studentkę o blond włosach idącą w kierunku sali, pod którą siedziałam. Jej kroki zdawały się nawet zmierzać w moją stronę. Po chwili stanęła przed salą i popatrzyła na kartkę, którą trzymała w prawej ręce, a potem jej wzrok zagościł na drzwiach sali wykładowej. Może Lucy miała rację? Albo raczej była jakąś wróżką, która przewiduje przyszłość. Odpisałam jej tylko, że zadzwonię około siedemnastej i jej wszystko opowiem.

Blondynka uraczyła moją osobę swoim wzrokiem i podeszła do mojego stolika. Odsunęła krzesło i położyła swoją torebkę na kolanach.

— Hej, mam pytanko — odezwała się.

Popatrzyłam na nią i odłożyłam telefon na bok. Oprócz wyróżniających się blond włosów zauważyłam, że miała ona błękitne oczy. Twarz należała do owalnych. Na jej buzi były lekkie rumieńce i blade, powiększone usta, na które nałożony był bezbarwny błyszczyk. Osobiście z jej twarzy wyczytałam, że się nad czymś zastanawiała – i to intensywnie, widząc jej skupiony wzrok na mnie. W moich oczach dziewczyna nie wyglądała na mądrą, ale skoro dostała się na takie studia to musiała coś umieć, ot tak by jej nie przyjęli, chyba, że miała znajomości w szkole.

— Stało się coś? — spytałam, patrząc w jej oczy, oszczędzając jej tym samym zbędnego wysiłku umysłowego.

— W zasadzie to tak. Idziesz teraz na pierwszy rok studiów psychologicznych? Nie wiem czy dobrze trafiłam z salą wykładową — odpowiedziała z przymrużonymi oczami.

Ze wszystkich osób stojących pod tymi drzwiami wybrała akurat mnie. Dlaczego? Aż tak rzucałam się w oczy? Ja tutaj próbowałam przeżyć, uprawiając naprawdę ciężki surwiwal, chcąc właśnie nie przyciągać uwagi innych, a i tak znalazł się ktoś taki jak ona, komu nikt przed oczami nie ucieknie. Kim ona była? Łowcą zagubionych pierwszorocznych studentów, co nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić ze stresu przed ich pierwszym wykładem w historii? Bo jak tak, to dobrze trafiła. Równie dobrze mogła być kolejną wróżką jak moja siostra, co przepowiada przyszłość. Blondynka – jakby się jej chciało – spokojnie wypatrzyłaby numerki na losowaniu w lotto i by wygrała dużą sumę.

— Tak, jestem studentem pierwszego roku na kierunku psychologicznym i z tego, co widziałam na planie, to pierwszy wykład mamy tutaj.

— W pracowni polonistycznej?

— Na to wychodzi.

Zapadła między nami niezręczna cisza. Dziewczyna ciągle patrzyła mi się w oczy, a ja oglądałam krajobraz za oknem. Ciekawe. Na parkingu było coraz więcej aut i wysiadały z nich przeważnie młode osoby. Wróciłam wzrokiem do blondynki, która była zapatrzona we mnie jak w obraz.

— Jestem Isabella. Isabella Evans, ale możesz mówić mi Isa lub Bella — przedstawiła się i wyciągnęła w moim kierunku swoją prawą rękę. Widać było na niej dwa pierścionki i bransoletkę.

— Hope Walker — powiedziałam i uścisnęłam jej dłoń — miło mi cię poznać.

— Wzajemnie. Za dziesięć minut lekcja, a nauczyciela dalej nie ma. Może będziemy siedziały razem na wykładach? — zaproponowała, na co przystałam.

Serio? Rozłączyła swoje imię na dwie części i zrobiła z nich ksywki? Jeśli chodzi o Isę to jeszcze rozumiem, bo to jej pierwsze trzy litery imienia, ale Bella? Przecież to totalnie inne imię. Może jak była młodsza i nie umiała mówić, to tak siebie nazywała, albo bardziej podobało się jej właśnie to imię. Bella lub Isa, będę musiała się o to kiedyś zapytać.

Miałam zamiar siedzieć sama albo jak już to z kimś kogo nie znam, lecz jak już się napatoczyła osoba, z którą nawiązałam jakikolwiek kontakt, to chyba nie miałam wyjścia. Isabella jeszcze coś mówiła, ale ja skupiłam się raczej na nadchodzącej lekcji i bólu brzucha, który tajemniczo szybko zniknął. Może tata miał rację i jak wybadam powierzchnię, na której jestem, to stres minie? Jednak chwilę później poczułam coś, czego czuć nie chciałam — w każdym razie nie w takiej chwili. Zobaczyłam zegarek na ręce i obliczyłam, że do rozpoczęcia lekcji mamy jeszcze siedem minut. Powinnam zdążyć pójść do toalety.

— Hope? — spytała Evans. — Wszystko dobrze?

— Tak, muszę tylko do toalety. Zaraz wracam.

Wstałam z krzesła i skierowałam kroki w stronę toalety. Bella szybko mnie dogoniła i zapytała, czy dobrze się czuję, jednak, gdy zobaczyła mój wzrok, zrozumiała, o co chodzi. Może jednak była mądra albo sprawiała takie wrażenie. Przyznaję, źle ją oceniłam na początku. Sposób jej wypowiadania i poruszanie się ewidentnie wskazywał na to, że była inteligentną osobą, jednak przykrywał to jej wyraz twarzy.

— Masz to co trzeba?

— Tak. Tylko pilnuj czasu, żebyśmy nie spóźniły się na wykład. Przygotowałam się na to wcześniej, ale dlaczego teraz? — powiedziałam będąc w kabinie.

— Cóż, biologia nie wybiera, a poza tym uważam, że lepiej teraz niż na początku lekcji. Wtedy byłoby gorzej. Mój pierwszy okres dostałam w szkole i to właśnie na lekcji. Mama musiała po mnie przyjeżdżać i zabierać mnie do domu. Nie była wkurzona, wręcz się z tego śmiała.

Ona zawsze tak nadaje? Buzia się jej nie zamyka. Mogłaby spokojnie być spikerem w radiu, a nie psychologiem. Jednak jej głos był do zniesienia i można było jej słuchać. Mój stary przyjaciel z podstawówki

Wyszłyśmy z toalety i biegiem ruszyłyśmy pod salę. Całe szczęście zdążyłyśmy, gdyż nauczyciel właśnie otwierał drzwi. Chwilę później zadzwonił dzwonek oznaczający początek zajęć. Jednocześnie oznaczał on nowy etap w moim życiu, którego bałam się gorzej niż pająków czy innych gadów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro