„Wózek inwalidzki" - Nicol-Walker-24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tytuł: Wózek inwalidzki
Autor: Nicol-Walker-24

Leżałem w moim łóżku, gdy przez okno zaczęły wpadać ciepłe promienie sierpniowego słońca. Ogrzewały one moją twarz i samo pomieszczenie. Warto wspomnieć, iż był to ostatni dzień wakacji, następnego dnia rozpoczęcie roku akademickiego, a ja szedłem na pierwszy rok studiów z zarządzania.

Westchnąłem cicho. Nie przepadałem za pierwszym dniem szkoły. Tego feralnego dnia, bedąc w wieku 15 lat, miałem wypadek samochodowy. Wraz z ojcem jechaliśmy do szkoły, do której chodziłem, spieszyliśmy się lekko, gdyż była późna godzina i chcieliśmy jechać na skróty. Gdybyśmy wiedzieli, jak to się skończy, wybralibyśmy inną drogę... Jak na pierwszego września było dość wietrznie i deszczowo, a my - jak już wspomniałem - się spieszyliśmy. Los chciał, że jedno z drzew przy drodze spadło na dach auta. Niewiele pamiętam z tego wypadku i to chyba nawet dobrze. Większość wiem z opowieści ojca. Zaczęło się od tego, że wpadliśmy w lekki poślizg, lecz tacie udało się to złagodzić i zapanował nad autem. Siedziałem z przodu i ostatnie co pamiętam, to piorun uderzający w drzewo rosnące przy drodze i to, jak spadło ono na nas. Pamiętam też mój przerażony krzyk i głos taty, lecz był on wtedy zbyt daleki i stłamszony przez upadające drzewo, żebym mógł cokolwiek zrozumieć.

Wraz z tatą trafiliśmy do szpitala w dość ciężkich stanach. Jednak ja byłem w gorszym niż rodzic. Z opowieści taty drzewo, spadając na auto, przygniotło mi nogi, przez co nie mogę chodzić i muszę jeździć na wózku. Ojciec wyszedł jedynie ze złamaną lewą nogą, lecz w prawej ręce ma lekki niedowład i problem z robieniem różnych czynności tą ręką. Miał też lekki wstrząs mózgu. Mimo licznych obrażeń był w lepszym stanie niż ja, gdyż, jak sami widzicie, od trzech lat poruszam się ma wózku. Pamiętam też relacje znajomych na to wydarzenie. Jedni mi pomagali, lecz drudzy po prostu się ode mnie odwrócili. Wstydzili się kolegi na wózku i dzień po moim powrocie do szkoły zaczęli udawać, że dla nich nie istnieję, mimo że dalej siedziałam z nimi w ławce. Od tamtej pory z rodzicami jeździmy po różnych szpitalach, gdzie robione są mi badania. Moja mama jako pielęgniarka ma jednego znajomego lekarza, który właśnie zajmuje się takimi przypadkami jak ja i gdy tylko jesteśmy w szpitalu na badaniach, powtarza on, że mam szanse na powrót do normalnego życia.

Rozmyślając o tamtym dniu, przekręciłem się na drugi bok i zobaczyłem jak w drzwiach stoi mój młodszy brat Colin.

- Część Leo - powiedział chłopak i pomachał mi na przywitanie, co odwzajemniłem. - Wiesz, że dzisiaj jedziemy na zakupy?

Uśmiechnąłem się i przytaknąłem mu.

Jak zawsze robiliśmy wszystko na ostatnią chwilę. Nawet zakupy do szkoły, lecz mama woli robić zakupy, kiedy nie ma na daną rzecz sezonu, wtedy są tańsze. Chyba, że to sezonówki, wtedy kupuje tego ile może. Mimo mojej niepełnosprawności jakoś dajemy radę. Tata pracuje jako zarządca w jakiejś firmie, a mama jako pielęgniarka w szpitalu i to na najwyższym stopniu. Po wypadku straciliśmy dużo pieniędzy na moją rehabilitację i leczenie taty. Wbrew dużym zarobkom i wymagającej pracy starają się znajdować czas dla mnie i dla Colina. Jednak najwięcej czasu poświęcają na jeżdżenie ze mną po lekarzach.

Colin wszedł do mojego pokoju i położył się koło mnie. Można było czuć od niego śniadanie, które pewnie przed chwilą spożywał. Nasza mama naprawdę robi świetne jedzenie. Mogę się założyć, że gdyby nie pracowała w szpitalu, mogłaby otworzyć restauracje i miałaby wielu klientów.

- Jak się czujesz z tym, że jutro idziesz do nowej szkoły? Zaczynasz studia - spytał po chwili chłopiec.

Colin zaczynał czwartą klasę szkoły podstawowej, gdy ja szedłem na studia. Między nami jest różnica okołu ośmiu lat, lecz to i tak nie ma większego znaczenia, ponieważ to on był ze mną, gdy miałem doła. Przychodził wtedy do mnie i się do mnie przytulał. Nic nie mówił, po prostu był, kiedy ja tego potrzebowałem.

- Jak mam się czuć? - spytałem, śmiejąc się. - Szkoła to szkoła, studia to normalna rzecz. Większość ludzi idzie na studia w moim wieku. Ty też kiedyś pójdziesz.

- Chodziło mi raczej jak czujesz się ze swoją niepełnosprawnością.

- Będzie ciężko, ale w szkole, do której idę, mają windę i będzie mi łatwiej.

- Słyszałem w szkole, przed wakacjami, że brat Marka idzie na ten sam kierunek co ty.

Tak. Brat Marka ma na imię Jacob. Jacob chodził razem ze mną do klasy przez większość szkoły, gdyż doszedł do nas w czwartej klasie. Na początku nie zwracał na mnie większej uwagi, lecz gdy się dowiedział, iż podoba mi się jedna dziewczyna, cóż - zaczął mi dokuczać. Powód był prosty, podobała nam się ta sama dziewczyna. Zawsze kończyło się tak samo. Wychodziłem jako jeden z ostatnich uczniów ze szkoły, wtedy Jacob chował się gdzieś ze swoją paczką kumpli za rogiem, wyrywał mi plecak z rąk i wysypywał książki. Koniec końców wybrała jego, lecz ich związek nie trwał długo, ponieważ dziewczyna wyprowadziła się, a po drugie słyszałem, jak zwierzała się znajomej, iż nie układa się jej z Jacobem. Nigdy tego nie zgłosiłem, nie dlatego, że się bałem, lecz nie chciałem robić z siebie jeszcze większej ofiary niż jestem z tym wózkiem, którego szczerze nienawidzę.

- Wiesz, że dziś jedziemy na zakupy, tak? - spytał Colin.

- Tak. Jak co roku.

- Leo, jak będę miał problem z nauką to mi pomożesz? Nie jestem dobry z matematyki, a wiem, że ma mi dojść przyroda i historia, może czasem mnie poduczysz do przodu z tych przedmiotów, żeby mi się lepiej potem uczyło?

- Jasne, dlaczego nie. Jesteś moim młodszym i zarazem jedynym bratem. Zawsze ci pomogę, gdy będziesz tego potrzebował.

* * *

Po śniadaniu wpakowaliśmy się całą rodziną do auta, czyli rodzice, brat i ja.

Jakoś nie miałem ochoty jechać do sklepu - problem z wózkiem. Wiedziałem, że pełno ludzi będzie się na mnie patrzeć tylko z tego jednego powodu. Jeszcze to ich współczucie w oczach. W pewien sposób ich rozumiem, moja sytuacja nie jest najlepsza, lecz spotykam się z tym wzrokiem już od trzech lat i zaczyna mnie to męczyć. Po wypadku chodziłem do psychologa i co rusz zadawali mi te same nudne pytania. Jak się z tym czuję, czy wiem co się stało, czy wiem co teraz będzie ze mną, czy jestem szczęśliwy, czy może mam depresję.... Bla bla bla. W szkole to samo. Odkąd nauczyciele się o tym dowiedzieli, zaczęli przeprowadzać ze mną masę podobnych rozmów, tak samo z uczniami, żebym czuł się mniej wykluczony. Lecz to i tak nic nie dawało. Moje samopoczucie się nie zmieniło, po prostu do końca życia będę musiał jeździć na wózku. Co prawda jest szansa na to, że wstanę, lecz jakoś nie mam do tego chęci. Nie dlatego, że mam depresję, po prostu nie mam na to nadziei. Po wypadku mój pogląd na świat zmienił się o 180 stopni i dlatego stałem się pesymistą. Nie chcę żyć na kogoś łasce i na jego litości. Prawda, rodzice mi pomagają po wypadku i dbają o moje samopoczucie, lecz nie chcę żyć ciągle z nimi, chcę się usamodzielniać i pokazać im, że mogę.

Będąc już w sklepie, rozdzieliliśmy się z rodziną, ja pojechałem sam wybierać rzeczy do szkoły, mama poszła z Colinem w moje ślady, lecz na inny dział, a tata poszedł kupić coś do domu, gdyż zabrakło mu kilku składników do obiadu. Wybierałem właśnie kilka zeszytów, gdy poczułem na sobie czyjś wzrok. Rozglądałem się chwilę i zobaczyłem dziewczynę. Była chyba w moim wieku, miała szatynowe włosy do ramion, piękne zielone oczy jak młoda wiosenna trawa, kilka piegów na różowych policzkach i malinowe usta. Nic bym sobie z tego nie robił, lecz jej wzrok był inny. Jej pełne i duże oczy patrzyły na moje w taki sposób, że przeszły mnie przyjemne ciarki po plecach.

Dziewczyna zaczęła się rumienić i uśmiechać do mnie pokazując tym samym śliczne dołeczki w kącikach ust. Nie wiedząc jak, zrobiłem to samo. Poczułem jak policzki mnie wręcz palą, a kąciki ust unoszą lekko do góry. Była śliczna. Jedna z najpiękniejszych dziewczyn jakie widziałem w życiu. Idealnie to podkreślała biała sukienka. Wyglądała jak anioł, co spadł z nieba. Brakowało jej tylko aureoli nad głową i dużych, masywnych, białych skrzydeł. Po chwili mi pomachała, co ja odwzajemniłem. Nie wiem co się wtedy ze mną i z moim ciałem działo. Przy niej traciłem kontrolę, lecz pozytywnie. Poczułem między nami więź, której nie mogłem opisać słowami. Następnie podeszła do niej mała dziewczynka. Wnioskowałem, że to jej młodsza siostra, gdyż były do siebie podobne. Zabrała jej zeszyty z rąk i zaczęła się z nią ganiać. Zielonooka zerkała na mnie, mówiąc coś do młodszej siostry. Na sam koniec straciła kilka zeszytów. Wtedy to wybuchłem śmiechem. Było to naprawdę śmieszne, ale też i piękne.

* * *

W domu o wszystkim opowiedziałem rodzicom. Opowiedziałem im, jak ona się zachowywała, jak wyglądała. Każdy szczegół był przeze mnie dokładnie opisany, by czegoś nie zapomnieć.

- Leo - zaczął mój tata - to samo działo się ze mną, gdy poznałem twoją mamę w klasie licealnej.

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że się zakochałem? - spytałem biorąc łyk soku jabłkowego.

Siedziliśmy całą rodziną przy stole w kuchni i omawialiśmy kilka spraw związanych ze szkołą, lecz temat ciągle schodził na tą dziewczynę w sklepie i było to niemożliwe do zrealizowania.

Ja siedziałem na przeciwko rodziców, pijąc sok, a mój młodszy brat rysował koło mnie.

- Kochanie - zaczęła moja mama. - Wiem jak to jest się zakochać i będę ci kibicować jak znajdziesz tą jedyną, lecz bierz pod uwagę, że to zwykła dziewczyna ze sklepu. Dobrze wiesz, co się działo jak miałeś dziewczyny w liceum czy w podstawówce, nie zrozum mnie źle, ale nie chce, żebyś znów przechodził przez złamane serce.

- Wiem mamo - powiedziałem. - Lecz jak ją zobaczyłem, to zrozumiałem, że to nie dziewczyna tylko anioł.

- A ten dalej swoje - zaśmiała się mama.

- Clara daj mu spokój. Colin idź już spać, jest późno, potem nie wstaniesz jutro do szkoły.

- A Leo nie idzie?

- Jestem starszy od ciebie i mogę siedzieć dłużej niż takie dzieci jak ty - odpowiedziałem mu na pytanie.

- Jestem już dorosły - zaczął swój bunt. - Chodzę do czwartej klasy szkoły podstawowej.

- Jeszcze czeka cię liceum i studia - zaśmiałem się, na co on walnął mnie lekko pięścią w ramię.

- Colin! - krzyknęła mama. - Nie bij brata!

- Nic się przecież nie stało - powiedział tata. - Przecież to rodzeństwo. Ja też ze swoim młodszym bratem się biłem.

- Tak, kijami w krzakach.

- Nie Claro, to była baza i biliśmy się o terytorium bronią X. Była bardzo niebezpieczna, więc byliśmy daleko od domu.

- Steven dorośnij. Masz już ponad 40 lat, nie jesteś dzieckiem.

- Claro - zaczął mój ojciec. - Z tego się nie wyrasta.

- Steven! - krzyknęła moja mama, a mój tata poczuł mokra ścierkę na karku.

Tata tylko się śmiał, tak jak ja z młodszym bratem. Po pewnym czasie Colin wskoczył mi na kolana i mnie przytulił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro