„Prosta rzecz" - panic_black_

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tytuł: Prosta Rzecz
Autor: panic_black_

Jesiennego wieczoru Martha wróciła po długich lekcjach do domu. Krajobraz za oknem stawał się już ciemny, jak to bywało późną jesienią. Jej lekcje trwały aż do dziewiętnastej, wszystko za sprawą koła chemicznego. Interesowała się nią od kiedy ten przedmiot doszedł do jej planu lekcji, nie było więc nic zadziwiającego w tym, że na nie chodziła, nawet jeśli to oznaczało, że kończyła wieczorem. Z dzisiejszych zajęć była jeszcze bardziej zadowolona - poznała nową dziewczynę, Angelicę. Razem brały udział w jednym z doświadczeń i szybko złapały wspólny język. Pod koniec zajęć wymieniły się numerami - Martha miała jej zapisany na karteczce samoprzylepnej, schowanej głęboko w kieszeni plecaka.

Weszła do ciemnego i pustego domu. Rodzice pracowali - ojciec był na delegacji, a mama miała nockę. Włączyła światło w przedpokoju i zamknęła za sobą drzwi na klucz. Zaraz po ściągnięciu kurtki i butów, poszła do swojego pokoju i walnęła się na łóżko z założonym plecakiem.

Czuła się zbyt zmęczona, by się pouczyć, a zarazem zbyt wypoczęta, by pójść spać. Do tego miała z tyłu głowy, że powinna coś zrobić i zająć sobie jakoś czas. Natychmiast wpadł jej do głowy pomysł, by zadzwonić do Angelici. Zawsze tak robiła jak dostawała kogoś numer, od kiedy miała nieprzyjemną sytuację, gdy pewien chłopak postanowił dać swój numer do pradziadka, nieumiejącego obsługiwać telefonu. Rozmowy z nim miały tyle sensu co nic, ale przynajmniej się nauczyła, że zawsze trzeba sprawdzać dany numer.

Zdjęła plecak i zaczęła w nim grzebać, dopóki nie odszukała upragnionej różowej, pogniecionej karteczki z napisanym numerem. Od razu przepisała go i zadzwoniła. Czekała może dwa sygnały i usłyszała znajomy głos.

- Oh, hej, Martha. Właśnie chciałam do ciebie zadzwonić. Miałyśmy się spotkać w tym parku, co nie? By pójść na tą imprezę do Sandry. Gdzie jesteś?

Martha zmarszczyła brwi. Nigdzie się z nią nie umawiała, a do tego głos dziewczyny brzmiał na trochę zdenerwowany.

- O czym ty mówisz? - zapytała ciut zdezorientowana.

- Jesteś na tym wyjściu po lewej? Dobra, zaraz tam podejdę, daj mi jakieś pięć minut - powiedziała, jakby ignorując jej słowa. - Tylko się nie rozłączaj, znasz mnie, pewnie i tak się zgubię, tym bardziej, że jest ciemno, a ja całkowicie nie mam orientacji w terenie.

Martha przełknęła głośno ślinę. Zrozumiała, że dziewczyna potrzebuje pomocy, i to natychmiast. Przypomniały jej się historie, gdy dana osoba dzwoniła do kogoś innego i mówiła rzeczy bez większego sensu, byle ktoś inny słyszał, że dana osoba za niedługo nie będzie sama. Domyśliła się, że zapewne teraz Angelica znajduje się w takiej sytuacji. Wolała nie wiedzieć, co się stanie, jeśli osoba idąca za nią zrozumie, że tak naprawdę jest sama. Na myśl, że jej życie może być zagrożone, puls jej podskoczył. Natychmiast ruszyła do przedpokoju ubrać buty i kurtkę, rozmowę dając na głośnomówiący.

- Idę do ciebie, podaj dokładnie gdzie jesteś - szepnęła, starając się ubrać kurtkę jedną dłonią.

- Przecież ci mówiłam, że bliżej mamy na imprezę z tego parku z kioskiem, to ty się uparłaś, by spotkać się w parku z tym głupim posągiem żołnierzy, nie wiadomo nawet jakich - odpowiedziała po chwili.

Dziewczyna niemalże od razu wybiegła z domu, gdy tylko zdołała założyć buty. Nawet nie zakluczyła drzwi do domu, w tej chwili nie było to ważne. Do wspomnianego parku miała jakieś dwadzieścia minut, a kondycja wołała o pomstę. Nikt nie mógł jej podwieźć. Biegła więc sprintem przez ledwie oświetloną uliczkę. Zaraz jednak musiała się zatrzymać, by złapać oddech.

- No wiem, że się uparłam, ale to nie moja wina, że ten park jest bliżej mojego domu - powiedziała głośno, starając nie brzmieć na zdyszaną. Dalej brnęła przed siebie, zarazem improwizując w rozmowie. Jak tylko nogi jej pozwoliły, przebiegła kolejny kawałek drogi.

- Za to ja musiałam iść jakieś dwadzieścia minut, gdy ty masz tylko dziesięć, ty leniu. - Zaśmiała się, dosyć sztucznie. - Ale mam przynajmniej przekąski. Wzięłaś coś ze sobą?

- Kurczę, zapomniałam! Chyba będziemy musiały po drodze pójść do sklepu, jakieś pieniądze mam w kieszeniach.

- Ja też jakieś mam... - Głos w słuchawce ucichł na dłuższą chwilę. Martha przestraszona przyspieszyła mimo bólu nóg.

- Halo, jesteś tam? - zapytała, starając się ukryć niepokój w głosie. Jakby miała iść tym tempem, to dotarłaby do parku w jakieś siedem minut, ale nie była pewna, czy zdoła tak szybko iść przez dłuższy czas. Bieganie odpuściła, bo później zwalniała, by złapać oddech. Uznała więc, że w całym rozrachunku tak naprawdę jest wolniejsza. Przez adrenalinę serce biło jej jak szalone.

- Jestem jestem, coś zasięg musiało przerwać. - Martha odetchnęła z ulgą, słysząc jej głos. Mimo to dalej się niepokoiła. Angelica brzmiała na jeszcze bardziej wystraszoną niż wcześniej, co nie mogło oznaczać nic dobrego. - O czym ja mówiłam... A, o pieniądzach. Mam dziesięć dolarów, na pewno nam na coś starczy, więc się nie martw. Załatwimy chipsy dla wszystkich i będzie w porządku. Czekaj, chyba się zgubiłam... Przy którym wejściu jesteś?

Dziewczyna momentalnie przyspieszyła, czując, że właśnie o to chodziło Angelice. W głowie zaczęła przypominać sobie wszystkie wejścia do parku oraz te, które jest najbliżej niej.

- Tym z tą choinką po prawej, co stoi cały rok - powiedziała szybko. - Nie mów, że znów się zgubiłaś.

- Wiesz, chyba jednak tak. Naprawdę, całkowicie nie mam orientacji. Będę tam za jakieś pięć minut, mam nadzieje, że tym razem trafię dobrze.

- Na pewno trafisz, wierzę w ciebie - Poczuła, jak po szyi spływa jej kropla potu. Czuła, że robiło jej się słabo od ciągłego przyspieszania, ledwie brała oddech, ale nie mogła się poddać. Angelica była teraz najważniejsza, a to, że ona ledwie chodziła na nogach, było sprawą drugorzędną. Znów zaczęła biec, starając się ignorować uporczywe duszności w klatce piersiowej i zmęczenie nóg. Przestała nawet słuchać, czy Angelica coś do niej mówi. Powtarzała sobie ciągle w myślach: "Nie upadnij". Nic się nie liczyło, nie spoglądała, czy jakiś samochód może ją przejechać, ani że pojedyncze osoby na ulicach patrzą się na nią na wariatkę.

Biegła przed siebie, dopóki nie dotarła na miejsce.

Oparła się o chropowaty murek otaczający park, dysząc głośno. Najchętniej by upadła na ziemię - tak ją bolały nogi. Powstrzymała się jednak od tego, widząc w mroku znajomą sylwetkę. Niewysoka blondynka szła w jej stronę, trzymając telefon cały czas przy uchu. Z daleka było widać jak blado wyglądała. Do tego cała się trzęsła. Martha resztkami sił podniosła rękę, na co Angelica przyspieszyła kroku. Usłyszała charakterystyczne piknięcie, oznaczające zakończenie rozmowy telefonicznej. Nim się zorientowała, dziewczyna była już przy niej.

- Dzięki wielkie, że przyszłaś - szepnęła do niej na ucho. - Wreszcie cię znalazłam! Długo to trwało. Chodźmy do tego sklepu. Piłaś coś, jak tu szłaś? - zapytała głośniej.

Chwilę zajęło zrozumienie, do czego w tej chwili zmierza.

- Ja? No coś ty - powiedziała, ale zaczęła się trochę kiwać, jakby chcąc pokazać, że naprawdę jest pijana.

- Co ja z tobą mam, ty kłamczuszku. - Westchnęła, i wzięła Marthe pod ramię. - Ile razy ja mam ci tłumaczyć, że nie masz pić?

- Nie wiem - bąknęła. - Ile jeszcze mamy robić ten teatrzyk? - szepnęła cicho.

- Dopóki nie odprowadzisz mnie do domu. A teraz nic nie mów - poprosiła ją. - Wiesz, nie mam zamiaru rozmawiać z pijaną tobą, jesteś wtedy nie do wytrzymania.

Tak jak Angelica ją poprosiła, tak zrobiła. Przez resztę drogi była cicho. Trzymała się kurczowo dziewczyny, czując, jakby nogi mogły jej odmówić posłuszeństwa w każdym momencie. Do tego miała uczucie, że ktoś ją obserwuje z tyłu, nie chciała jednak się wydać i odwrócić się, by spojrzeć, czy ktoś za nimi idzie. Starała sobie wmawiać, że wcale za nimi nikogo nie ma, co było niezwykle trudne, niemalże niemożliwe. Czuła wzrok na swoich plecach przez całą ich wędrówkę.

Po kilku minutach wreszcie dotarły pod dom Angelici.

- Dzięki za pomoc, uratowałaś mi życie - stwierdziła. - Nikt ode mnie nie odbierał telefonu, dosłownie nikt. Nawet matka. Naprawdę ci dziękuję. - Uścisnęła ją.

- Nie ma za co - odpowiedziała Martha, odwzajemniając uścisk. - Kto za tobą szedł?

- Całkowicie nie wiem, ale typ wyglądał podejrzanie. Uważaj na siebie. - Angelica uśmiechnęła się do niej lekko i skierowała się w stronę mieszkania.

- Ty też - powiedziała na pożegnanie Martha i ruszyła w drogę powrotną.

Już spokojnym krokiem szła przez ciemne uliczki. Nogi ją bolały, ale nie narzekała - nieumyślnie prawdopodobnie uratowała swojej znajomej życie. Nie mogła uwierzyć, że taką prostą rzeczą mogła to zrobić. Wystarczyło zadzwonić. Mimo to niepokój jej nie opuszczał. Miała wrażenie, że ktoś ją cały czas obserwuje zza cienia, ale całkowicie to ignorowała. Gdy odwracała się, nikogo nie było. Uznała, że przez to wszystko popadła w chwilową paranoję. Szła więc dalej.

Zrozumiała, że to nie paranoja, gdy w połowie drogi ktoś przytknął jej do nosa ścierkę, zamoczoną w nieznanej jej substancji. Już się nie obudziła.

Prostą rzeczą, jaką jest odebranie telefonu, uratowała ledwie znajomej osobie życie, a swoje straciła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro