Bruce Wayne

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

WAŻNE INFO POD ROZDZIAŁEM!

- Bruce... Nie wymagaj tego ode mnie... Wiesz, że nie lubię tych wszystkich bankietów i gal- prosiłaś.

- [T.I.], to ważna uroczystość i chciałbym żebyś poszła tam ze mną. - nalegał mężczyzna.

- Nie, Bruce. Tam będę kamery, dużo ludzi. To nie dla mnie. - odwróciłaś się od niego. - Idź sam.

- [T.I.]. Wiem, że nie lubisz tłumów, ale to ja wydaje bankiet, będziesz mogła w każdej chwili pójść do mojego biura i odpocząć. Nikt nie będzie cię o nic pytał. Załatwię, żeby kamery cię unikały. Proszę. To ważne. - mężczyzna położył ręce na twoich ramionach i delikatnie odwrócił cię w swoją stronę. Spuściłaś wzrok, ale Bruce podniósł twój podbródek, więc nie miałaś innego wyjścia, jak na niego spojrzeć.

- Bruce... Nie mogę... - szepnęłaś. W twoich oczach zaszkliły się łzy. Wiedziałaś, że to dla niego ważne, ale nie mogłaś iść. Przewidywałaś jak skończyło by się twoje publiczne wyjście...

- Dlaczego? - podniósł głos. Irytował się. Nie mówiłaś mu wszystkiego i on dobrze o tym wiedział.

- I tak nie zrozumiesz. - odwróciłaś głowę.

- To mi wyjaśnij! - krzyknął, a ty drgnęłaś przestraszona. Nie mogłaś mu powiedzieć... To było zbyt bolesne...

- Przepraszam. - szepnęłaś i minęłaś go chcąc wyjść z pomieszczenia.
Jednak mężczyzna złapał cię za rękę i zatrzymał.

- [T.I.]. Powiedz mi. - poprosił.

- A co mam ci powiedzieć? - spytałaś odwracając się w jego stronę. Nie chciałaś mu mówić, ale zbyt dobrze go znałaś. Nie odpuści dopóki nie dowie się wszystkiego. - To, że mój były był zaborczym psychopatą? Że nie pozwalał mi się, z nikim spotykać? Że byłam zamknięta pod kluczem? Czy to, że mnie bił?

Z twoich oczu popłynęły łzy. Mężczyzna nawet nie mrugnął.

- Kochanie...

- Jeszcze nie słończyłam. - przerwałaś mu. - Chciałeś wyjaśnień to słuchaj. Nie mogę z tobą pójść, bo on mnie znajdzie. Znowu zacznie mnie nękać, nachodzić. A to jest publiczna gala. Będę dla niego łatwym celem. Zrozum mnie... Nie chce powrotu do przeszłości...

Bruce przygarnął cię do siebie i przytulił. Trzymał cię w objęciach nie mówiąc ani słowa. Nie chciałaś płakać, ale to wszystko wróciło z podwójną siłą.

- Przepraszam. - szepnął ci do ucha Wayne. - Gdybym wiedział, nie naciskał bym. Ale dlaczego mi nie powiedziałaś?

- Nie chciałam cię martwić. Masz swoje problemy i nie chciałam dorzucać ci swoich. - odparłaś ocierając twarz.

- Kochanie... Nigdy nie będziesz dla mnie problemem. - pocałował cię w czoło.

- Wiem, ale...

- Nie ma żadnego "ale". Kocham cię i jesteś dla mnie najważniejsza. Nic tego nie zmieni. - uśmiechnął się.

- Też cię kocham. - odparłaś.

***
- Gdzie idziesz? - spytałaś widząc, że Wayne naciska przycisk przywołujący windę. Wiedziałaś, że zjedzie do jaskini, ale chciałaś wiedzieć po co.

- Idę coś załatwić. - odparł wymijająco, ale ty domyślilaś się wszystkiego.

- Nie znajdziesz go. - powiedziałaś. Mężczyzna odwrócił się w twoją stronę.

- Dlaczego? - spytał.

- Bo nie dasz rady. Zbyt dobrze się ukrywa. - odparłaś.

- Kochanie, przecież jestem... - zaczął.

- Wiem, kim jesteś, ale to nic ci nie da. On ujawnia się wtedy kiedy chce. A chce tego wtedy, gdy pojawiam się ja. - uzupełniłaś.

- Dobrze. Ale nie myśl, że tak to zostawię. Idę odwołać bankiet, a ty idź się połóż. Musisz odpocząć.

- Czemu odwołujesz bankiet? - spytałaś zdziwiona.

- Nie ma sensu go wydawać. - odparł.

- Jest sens. - zaprzeczylaś. - Zwłaszcza, że pójdę z tobą.

- [T.I.], nie musisz tego robić. To zbyt niebezpieczne, a narażanie cię na niebezpieczeństwo to ostatnie czego bym chciał. - podszedł do ciebie.

- Wiem. Ale to było dawno. Może on już o mnie zapomniał. Poza tym będziesz przy mnie. A tylko przy tobie czuję się naprawdę bezpieczna. - złapałaś go za dłonie.

- Dobrze... Ale obiecaj mi, że jak tylko coś cię zaniepokoi, od razu mi o tym powiesz. - poprosił.

- No pewnie. - pocałowałaś go i opuściłaś pokój żeby udać się do swojej sypialni.

***
- Gotowa? - spytał mężczyzna wchodząc do pokoju. Miał na sobie czarny elegancki garnitur.

- Prawie. - odparłaś. - Możesz zasunąć mi zamek?

Wayne podszedł do ciebie, a ty odgarnęłaś włosy, żeby mógł spokojnie zapiąć ci sukienkę.

- Dzięki. - uśmiechnęłaś do odbicia w lustrze. Mężczyzna objął cię od tyłu i oparł podbródek na twojej głowie.

- Jesteś pewna, że chcesz iść? - spytał.

- Tak, Bruce. Jestem pewna. - odparłaś i znowu się uśmiechnęłaś wyswobadzając się z objęć mężczyzny, by podnieść leżące na podłodze szpilki. Ubrałaś płaszcz. - Idziemy? - spytałaś biorąc do drugiej ręki kopertówkę. Wayne przytaknął i wyszliście na dwór. Wsiedliście do samochodu mężczyzny i pojechaliście do Wayne's Enterprises, gdzie miał się odbyć bankiet.

Gdy dojechaliście na miejsce, wszędzie było już pełno ludzi. Przemknęliście do środka po drodze witając się z paroma osobami, których i tak nie kojarzyłaś. Zostawiliście wierzchnie odzienie sekretarce i weszliście na salę.

***
Bankiet trwał już ponad dwie godziny. Na twoje szczęście nic się nie działo. Wszystko było znakomicie przygotowane. Widziałaś nawet kilkunastu ochroniarzy.

- I jak się bawisz? - Bruce podszedł do ciebie z szampanem.

- Trochę sztywno, ale jest w porządku. Lepiej niż się spodziewałam. - uśmiechnęłaś się biorąc od niego jeden kieliszek.

- To dobrze. - zaśmiał się mężczyzna.

- Wayne! - uslyszeliście wołanie.

- Przepraszam. Zaraz do ciebie wracam. - szepnął ci na ucho Bruce i odszedł.

Wypiłaś szampana i oddałaś kieliszek najbliższemu kelnerowi. Nagle ktoś dotknął twojego ramienia. Odwróciłaś się, ale nikogo nie zobaczyłaś. Stwierdziłaś, że pewnie ktoś dotknął cię przez przypadek.

Nagle ktoś odgarnął ci włos za ucho. Odwróciłaś się przestraszona, ale znowu nikogo nie zauważyłaś. To już nie mogło być przypadkiem.

- Mówiłem, że cię znajdę. - szepnął ci do ucha znajomy głos. Przerażona odwróciłaś się, ale za tobą nikogo nie było.

- Bruce! - krzyknęłaś. - Bruce!

Jednak na sali było głośno a twój głos dodatkowo zagłuszała muzyka.
Zaczęłaś przedzierać się między ludźmi w poszukiwaniu mężczyzny.

- Bruce! - krzyknęłaś z coraz większym przerażeniem.

W końcu zauważyłaś go stojącego z jakimś mężczyzną koło barku.

- Bruce! - mężczyzna odwróci się słysząc twój głos. Powiedział coś do faceta i podszedł do ciebie.

- Kochanie, co się stało? - spytał zaniepokojony twoim zachowaniem.

- O-on tu jest. Jest tu. - głos ci drżał.

- Spokojnie. Idź do mojego biura, a ja się wszystkim zajmę. Wszystko będzie dobrze. - pocałował cię w czoło i zaprowadził do windy. Weszłaś do środka, a mężczyzna wcisnął przycisk z numerem ostatniego piętra i wyszedł.

Zostałaś sama. Czas dłużył ci się niemiłosiernie. Kiedy winda w końcu dowiozła cię na samą górę wybiegłaś z niej i szybko pokonałaś dystans dzielący cię od biura Wayne'a. Wpadłaś do środka i zamknęłaś drzwi opierając się o nie plecami. Zaczęłaś głęboko oddychać by się uspokoić.
Gdy już w miarę się ogarnęłaś odsunęłaś się od drzwi i usiadłaś na kanapie. Nerwowo wygładzałaś fałdy sukni, gdy drzwi do biura otworzyły się, a do środka wszedł Wayne. Był nader spokojny. Usiadł koło ciebie.

- [T.I.]. Jego tutaj nie ma. - powiedział a ty spojrzałaś na niego nie rozumiejąc.

- Jak to nie ma? - spytałaś wstając gwałtownie. - Musi tu być. Bruce. On mnie dotknął, szeptał do mnie! Nie wymyśliłam sobie tego!

- Wiem, ale może coś poplątałaś. Czasami mózg...

- Uważasz mnie za wariatke?! - krzyknęłaś, a z twoich oczy zaczęły płynąć łzy. - Nie wymyśliłam sobie dwóch lat cierpień! On jest prawdziwy! Nie zwariowałam!

- Nie o to mi chodziło... - zaczął.

- Wyjdź. Wyjdź! - pokazałaś na drzwi. - Nie słyszysz?! Wyjdź! Wynoś się stąd!

Mężczyzna wyszedł, a ty zostałaś sama. Nie mogłaś uwierzyć, że jedyna osoba, która była dla ciebie ważna, uznała cię za chorą psychicznie.
Opadłaś na podłogę i zalałaś się łzami.

Nagle ktoś wszedł do środka. Spojrzałaś na drzwi przez łzy.

- Mówiłam żebyś wyszedł! - krzyknęłaś widząc Wayne'a.

- Przecież dopiero tu wszedłem. - powiedział zaskoczony mężczyzna.

- A ja jestem Madonna! Kazalam ci wyjść! - krzyczałaś.

Bruce podszedł do ciebie.

- Nie podchodź. - warknęłaś.

- Kochanie, byłem cały czas na dole. Szukałem go, ale musiał się ulotnić.

- W takim razie kto był u mnie? Duch Święty?! - krzyknęłaś gdy nagle wszystko do ciebie dotarło. - To on.

- Co? - nie rozumiał mężczyzna.

- To on. - powtórzyłaś. - To on tu był. Wyglądał jak ty. - wyjaśniłaś przerażona. - On... On chciał zrobić ze mnie wariatkę, rozumiesz? Wariatkę. - załkałaś.

- Ćśś... Spokojnie. Jestem tu. Jesteś bezpieczna. - Wayne przytulił cię, a ty wybuchnęłaś jeszcze większym płaczem. - Spokojnie... Już wszystko w porządku... Już wszystko w porządku... - szeptał.

A w jego głowie już powstawał plan zemsty...


No. W końcu go skończyłam. Mam nadzieję, że się wam podoba mój shot, i że nie macie nam za złe, że chwilowo nie realizujemy zamówień, ale po prostu nie mamy pomysłu jak je napisać. Ale spokojnie wszystko nadrobimy.
To pierwsza sprawa a teraz druga (będą jeszcze dwie). Zaszły małe zmiany w regulaminie więc bardzo prosiły byśmy abyście się cofneli do rozdziału "wstęp" i przeczytali go.
Trzecia sprawa dotyczy tego shota. Mianowicie... Dla tych, którzy sądzili że chłopaka-sadysta to Joker (tak, mówię o tobie Tori)... Niestety muszę was rozczarować... To nie Joker.
A czwarta sprawa dotyczy mnie i moich shotów. Jak widać na razie są to same smutny. I chciała bym się dowiedzieć czy aby nie jest ich za dużo. Czyli wgl podobają się wam te moje smuty i czy mam raczej pisać coś bardziej bekowego. Możecie śmiało walić prosto z mostu jak uważacie.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro