Bucky Barnes

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

".... Musieliście uciec. Musieliście.

- Szybciej! - pogoniłaś go.

Widziałaś strach w jego oczach. Nie chciał znowu przez to przechodzić, a ty nie chciałaś w ogóle tego doświadczać. Wiedziałas ile przeszedł, ile wycierpiał.

Odwróciłaś się nie słysząc za sobą kroków chłopaka. Zatrzymał się.

- Idź sama. Ja ich odciągnę. - powiedział.

- Nie. Idziemy razem albo zostaje tutaj. - podeszłas do niego.

- Idź. [T.I.], idź. - rozkazał a w jego oczach zaczęły zbierać się łzy. Wiedział co go czeka.

- Nie. Nigdzie nie idę. Nie chce cie znowu stracić. - załkałaś. Chciałaś być twarda, ale nie mogłaś. Zbyt wiele dla ciebie znaczył, żeby go zostawić od tak.

- Nie stracisz mnie. Znajdę cię w każdym miejscu na ziemi. Kocham cie, [T.I.]. - pocałował cię. Oddałałaś pocałunek. - Idź. - pchnął cię lekko.

Odbiegłaś kawałek powstrzymując łzy i zatrzymałaś się. Obejrzałas się dosłownie na sekundę. Ale sekunda ta zaważyła na waszym losie... "

- Wstawać! - krzyknął strażnik bijąc pałką w kraty każdej z cel.

Zwlokłaś się ze swojej pryczy i stanęłas przed kratami. Twoja towarzyszka niedoli - Lauren- zrobiła to samo.

- 36, 37... - strażnik, którego najchętniej złapała byś za kark i walnela nim o beton, przeliczył was. Z każdym kolejnym numerkiem ogarniała cię coraz większa furia.

- Uspokoj się. Nic ci do nie da. - powiedziała Lauren.

- A co innego mi zostało?! - podniosłaś głos. - Nie mogę uciec, nie mogę zrobić nic! I dobrze o tym wiesz! Zrobią z nas maszyny do zabijania i to bez naszej zgody!

- Ciszej tam! - warknął strażnik. Miałaś ochotę coś mu odpowiedzieć, ale wiedziałas że stawianie się nic nie da.

- Wiem, [T.I.].

- Gówno wiesz. Nie widziałas go. Nie masz pojęcia co oni z nami zrobią. Będą nami manipulować. Wypiorą nam mózgi i nie będziemy mogli nic zrobić. - warczałaś.

- Wiem, że to przeżywasz. Ale nie masz pewności czy go złapali. Może planują jak cie uratować. - kombinowała, a ty z każdym słowem byłaś coraz bardziej zirytowana.

- Przestań pieprzyć. Widziałam jak go ogłuszali. Ratunek? - prychnęłas. - Oni nie przyjdą. Siedzimy tu już dwa pieprzone lata. Spędziłam z nimi pół życia, wiem jak działają. Gdybym faktycznie była dla nich ważna, to już dawno była bym na drugim końcu świata a nie w tej dziurze trenując z ludźmi o wypranych mózgach, żeby potem samej zostać zaprogramowana. Oni nie przyjdą. Wiem to.

- Nie. Nie wiesz. Tylko tak sądzisz. Nie wiesz co robią naprawdę. Może czekają na odpowiedni moment żeby cię wyciągnąć.

- Przez dwa lata? Wątpię. - usiadłaś na pryczy i czekałaś, az strażnicy zaczną roznosić jedzenie.

Chociaż żywili was tu jako tako. Chcieli żebyście jak najszybciej osiągnęli perfekcje w walce, a do tego była potrzebna siła. Nie wystarczyło im, że nafaszerowali was serum. Musieliście być istnymi maszynami do zabijania. Musieliście być perfekcyjny, nie mogliście popełniać żadnych błędów.

- Żarcie. - rzucił strażnik, a jego towarzysz otworzył kraty i wpuścil go. Pierwszy z barbarzyńców postawił tace z jedzeniem na podłodze i wyszedł bez słowa. Drugi z powrotem zamknął kraty i zostałyście same.

- Pierdolcie się. Wszyscy. - warknęłaś i sięgnęłaś po swoją tacę.

***
- Wyłazić. - rozkazał mężczyzna otwierając kraty. Tyle co skończyłaś jeść, gdy już brali was na trening, albo jak kto woli, tortury.

Wyszłaś z celi i ustawiłas się za innymi skazańcami. Nie musieli was skuwać. Każdy wiedział czym kończyła się choćby mała próba oporu. Karą. Mogła to być chłosta, brak jedzenia, starcie z zaprogramowanym już Zimowym Żołnierzem. To ostatnie bardzo często, a nawet zawsze, kończyło się poważnymi ranami. Żołnierze nie mieli serca. Robili to co im kazano i mogli nawet was zabić, gdyby nie to, że byliście potrzebni.

- Szybciej! - krzyknął ktoś na przodzie.

Miałaś ochotę rzucić się na najbliższego dozorcę i wepchnąć mu zęby do gardła. Trzęsłaś się ze złości i nienawiści do całego świata. Chciałaś sama, jedna wybić wszystkich członków Hydra, za to co zrobili jemu i za to co zrobili, robią i będą robić, tobie.

Zaprowadzili was do sali treningowej. Było to duże pomieszczenie, podzielone na dwie części oddzielone mocnym szkłem, którego żadna siła nie była wstanie zbić. Nie była ona jednak dźwiękoszczelna i wasze jęki bólu i cierpienia było słychać po drugiej stronie "muru",gdzie stali już, ustawieni w rząd Zimowi Żołnierze. Na sam ich widok przeszedł cię dreszcz, nie dlatego, że się bałaś, ale dlatego, że w najbliższym czasie miałaś stać się jedną z nich. Może nigdy nie byłaś zbyt uczuciowa i miła dla innych, ale nie chciałaś stać się bezduszną marionetką.

-Do szeregu! - krzyknął dozorca, a jego głos poniósł się po pomieszczeniu.

Ustawiłaś się pomiędzy niską brunetką z worami pod oczami, a równym z tobą wzrostem chłopakiem z sianem a nie włosami na głowie.

- 12, 13, 14... - strażnik znowu was przeliczył. - Szefie! Brakuje jednego! - krzyknął ten sam człowiek z końca szeregu.

- Barger! Idź sprawdzić cele! - rozkazał główny dozorca, a wspomniany mężczyzna wybiegł z pomieszczenia.

Nikt się nie odezwał. W waszej części panowała cisza i bezruch, gdy z drugiej strony Żołnierze walczyli ze sobą bez żadnych zahamowań.
Patrzyłaś na nich kątem oka. Byli szybcy, silni i bezlitośni. Bili się jakby to nie był trening, ale prawdziwa misja. Przerażało cię to, ale podziwiałaś ich za perfekcje. Wszystko co robili było bezbłednę. Byli maszynami.

- Szefie! Mam go. - do pomieszczenia wrócił strażnik ciągnąc ze sobą wyskiego chłopaka, który wyrywał się, ale bezskutecznie. Strażnik rzucił go na środek sali i stanął obok swojego przełożonego.

- Co z nim zrobimy? - zapytał drugi strażnik, a chłopak wyszczerzył do niego zęby.

- Przyprowadzcie Żołnierza. On się nim zajmie. - słowa dozorcy zmrozily ci krew w żyłach. Nie spodziewałaś że chłopaka może spotkać aż taka kara.

Rozejrzałaś się po twarzach innych więźniów. Oni byli równie zaskoczeni jak ty. Nagle otworzyły się drzwi. Wtedy zobaczyłaś Jego. Wszedł do sali w otoczeniu pięciu strażników.

Wtedy coś w tobie pękło. Wybiegłaś z szeregu i nim jakikolwiek strażnik zdołał zareagować pobiegłaś w Jego stronę.

- Bucky! - krzyknęłaś próbując uniknąć rąk strażaków z jego eskorty. Jednak nie udało ci się. Jeden z mężczyzn złapal cię za ramiona. - Bucky! Bucky, to ja! [T.I.]! Bucky! - krzyczałaś szarpiąc się jak opętana.

- Do izolatki z nią! - zawołał dozorca, a strażnik wyprowadził cię z pomieszczenia.

***
Siedziałaś w zimnym, ponurym miejscu zwanym izolatką od Bóg wie jakiego czasu. Na pewno minęło trzy dni, gdyż dostałaś 8 posiłków.

Każdy wiedział co się stanie z osobą, która tu trafia. Ty też o tym wiedziałas i pogodziłas się z tym. Wiedziałas, że prędzej czy później nadejdzie ten dzień. I właśnie nadszedł. To dzisiaj staniesz się kolejnym Zimowym Żołnierzem. Nie miałas jak tego uniknąć. To koniec. Za chwilę zostaniesz poddana praniu mózgu i staniesz się maszyną. A wszystko to przez uczucia, które skrywałaś w sobie od początku. Akurat teraz musiały się uwolnić. Akurat wtedy gdy go zobaczyłaś...

- Wstawaj. - do izolatki wszedł strażnik. Zrobiła to co kazał, po czym mężczyzna złapał cię pod ramię i wyprowadził.

Szliście długimi i ciemnymi korytarzami a co kilka metrów mijaliście wartowników pilnujących by więźniowie nie narobili szkód.

Po kilku minutach marszu stanęliscie przed dużymi metalowymi drzwiami. Strażnik otworzył je i wepchnął cię do środka. Znalazłaś się w dużym jasnym pomieszczeniu. Rozejrzałaś się. Wszędzie było dużo komputerów i szafek. Na przeciwległym końcu pokoju znajdowała się dużą maszyna z dwoma metalowymi fotelami ustawionymi obok siebie.

Strażnik poprowadził cię do tej maszyny i kazał usiąść na jednym z foteli. Zrobiłaś to, a w następnej sekundzie na twoich kostkach zatrzasnęły sie żelazne okowy. Na szczęście ręce zostały wolne, ale wiedziałaś, że jak tylko je podniesiesz to i one zostaną skute.

Siedziałaś czekając na pranie mózgu, gdy do pomieszczenia wszedł On. Był poobijany i w wielu miejscach na jego ubraniu była krew. Utykał na jedną nogę. Wiedziałas że wrócił z misji. Minęło kilka dni, a on na pewno zdążył zająć się tym chłopakiem i wziąść udział w misjach.
Jego ekorta zaprowadziła go pod tą samą maszynę, a on usiadł na fotelu obok ciebie. Nie odezwałaś się nawet słowem. Nie było sensu.

W pewnym momencie podszedł do ciebie jakiś mężczyzna i wstrzyknął ci coś w ramię. Nawet nie pisnęłaś. Opuściłaś ręce na dół i westchnęłaś przygotowując się na ciąg dalszy.

Nagle coś zimnego złapalo cię za rękę. Spojrzałaś w bok i zobaczyłaś Bucky'ego. Wiedziałas że sobie przypomniał. Wszystko.

Chłopak uśmiechał się, ale w oczach miał łzy. Uśmiechnęłaś się i splotłaś swoje palce z jego.

- Mówiłem, że cię znajdę, kochanie. - szepnął. Jedna łza spłynęła ci po policzku. Jedna łza, ale wyrażała więcej niż tysiąc słów.

Chwilę później podeszli do ciebie dwaj mężczyźni i oparli cię o siedzenie. To samo zrobili z Barnesem. Na wasze głowy założono to całe ustrojstwo i zaczęli proces...

A wasze ręce były splecione przez cały ten czas.....

To już mój osobisty one-shot. Jak widać bardziej (a przynajmniej myślę że wyszedł) smutas, ale w sumie jestem z niego dumna. Mam nadzieję, że wam też się podoba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro