Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co takiego? - zapytała, pochylając się do przodu, i z niedowierzaniem patrząc na Hanji.

- Poweedzam, że masz sje przlizać z Levim! - powtórzyła dumnie, co towarzystwo przyjęło niemal z bojowym okrzykiem.

Nieco zamglony umysł Lary analizował sytuację dużo wolniej niż zwykle. Prawda, była lekko podpita, ale w żadnym razie nie pijana. Zresztą Levia nawet z nimi nie było, zaszył się w stajni, sprzątając ją z uporem maniaka. Co Hanji sobie myślała?

Kiedy dziewczyna zrozumiała, że zadanie w żadnej mierze nie jest żartem, poczuła niemalże gniew na półkownik. Przecież takie posunięcie zniszczyłoby wszytko co do tej pory wypracowała pomiędzy sobą a kapitanem. Levi nie chciałby więcej widzieć jej na oczy, nie mówiąc o tym, że taka zagrywka byłaby nie tylko jawnym wykorzystywaniem, ale i jakimś rodzajem zabawy człowiekiem. Do tego nie wiadomo czy w jakiś sposób by go to nie skrzywdziło, biorąc pod uwagę jego przeszłość, i fakt jak dziwnie reagował na jakąkolwiek formę bliskości.

Nawet prostą logiką można było dojść do wniosków, że kapitan ze względu na swoje pochodzenie, mógł zachować się różnie. W końcu doskonale wiedziała, że dzieci urodzone przez prostytutki w Podziemiach czekają tylko dwie drogi: sprzedaż handlarzom ludzi, albo potajemne wychowanie przez matki w burdelach gdzie i tak warunki są fatalne. Levia spotkała druga opcja, a biorąc pod uwagę poziom zdeprawowania Podziemia, jak i to w jaki niechętny sposób reagował na jakąkolwiek fizyczną bliskość, łatwo było się domyślić jakie piętno zostało na nim odciśnięte. Nawet jeśli w jakimś niesamowicie optymistycznym scenariuszu nie był dodatkowym źródłem dochodu dla alfonsa.

Levi nie był kimś kogo całuje się dla zabawy, był osobą w relacji która ustalała jej tempo.

- W taki razie, wygląda na to, że przegrałam. - uśmiechnęła dziewczyna się, zamaszyście odstawiając kieliszek na podłogę.

- Jsteś beznadziejna! - zawyła Hanji, odchylając głowę do tyłu.

- Co ci szkdzi... - wymamrotał Jean. - Jeszcze nigdy nje przgraaś gry w btlke...

- Zawsze musi być ten pierwszy raz. -wyjaśniła. - Jeżeli kiedykolwiek pocałuję Levia, to tylko i wyłącznie dlatego, że sami będziemy tego chcieli, a nie przez jakieś durne wyzwanie.

- A nije chcesz? - dopytała Hanji, znacząco poruszając brwiami, i szczerząc się w durnym, pijackim uśmiechu.

- Chciałabym, jest słodki, ale nie wiem czy on by chciał.

- Jak ni wiesz? Tak albo... nje! - pułkownik uderzyła pięścią w posadzkę.

- No... to znaczy...  Przyjaźnimy się, dobra? Póki co. Podoba mi się ale chyba mamy różne podejścia do całowania się albo seksu.

- Czy nazwicie syna Thompson? - nie poddawała się pułkownik.

- Nie, to idiotyczne imię, wolałabym... czekaj, ja tak tylko mówię!

Ale Hanji, rechocząc jak świr, już mamrotała pod nosem coś o planowaniu ślubu. Blondynka wywróciła oczami. Normalnie nie denerwowała się takimi pierdołami, ale Hanji wyjątkowo ją zirytowała jakimś wewnętrznym brakiem zrozumienia sytuacji. Wstała i przeciągnęła się, kierując w stronę drzwi.

- Tak czy inaczej, mówiłam: pasuję. Bawcie się do rana, tylko mi pokoju nie rozwalcie. - pouczyła, wychodząc, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Oparła się o ścianę, słysząc dochodzące zza drzwi nawoływania i ciche protesty. Cierpliwie czekała aż ustaną, aby mieć pewność że nikt za nią nie pójdzie. Dopiero wówczas ruszyła pogrążonym w mroku korytarzem. Właściwie nie miała pojęcia dokąd się udać. Jej znajomi ze sto czwórki, Hanji i Moblit, oraz (nieprzytomny od jakiegoś kwadransu) Eld zostali kompletnie schlani w jej pokoju. Petra była u siebie, ale dała jasno do zrozumienia, że nie chce cię widzieć Lary na oczy. Na Erwina wciąż była oficjalnie obrażona.

W pewnym momencie usłyszała szczęk metalu uderzającego o kamień ze stołówki. Uśmiechnęła się. To był odgłos wiadra stawianego na posadzce. I tylko jedna osoba mogła wpaść na pomysł, aby w środku nocy sprzątać w takim miejscu. Bez wachania skierowała się na stołówkę.

*********************************************************************************************

Gdyby skryty w obrębie murów świat organizował zawody w najbardziej gniewnym, pełnym nienawiści myciu podłóg, kapitan Levi zostałby bezapelacyjnym i bezkompromisowym zwycięzcą.

Powiedzieć, że brunet był w tej chwili wściekły, to tak jakby określić Tytanów mianem nieco większych od ludzi. Ogromne niedopowiedzenie.

Levi był zdenerwowany do tego stopnia, że poziom jego rozsierdzenia byłby zdolny określić jedynie Franz, typowym dla siebie barwnym słownictwem.

"Wkurwiony pedancik miotający się pierdolony labrador z zespołem ogólnego niedojebania." - uznajmy, że tak nazwałby go w tym momencie Diabeł ze Stohess. I byłby chyba najbliżej prawdy.

Jednak najgorszym było to, że nie był do końca pewny, na kogo jest zły. Tak czy inaczej, musiał się jakoś wyładować, musiał coś zrobić. Levi był osobą zadaniową, z niespożytymi pokładami energii, i tylko dzięki temu nadal jakoś się trzymał. W końcu nikt inny nie dałby rady funkcjonować, mając ręce pełne roboty i śpiąc po trzy godziny na dobę.

Jednak nie to miało teraz jakiekolwiek znaczenie. Znaczenie miało to, że nie mając osoby na której mógłby się wyżyć, doszedł do wniosku, że jest wściekły sam na siebie. A jedynym zajęciem jakiego mógł się podjąć w nocy, niemal w kompletnej ciemności, było sprzątanie. Szubko uporał się ze stajnią. Ze swoim pokojem. Z oknami na większości korytarzy. Przez chwilę rozważał czy nie zajrzeć do Lary. Może pogadałby z nią, uspokoił się troszkę, albo nawet zdrzemnął.

Był naprawdę blisko tego, aby ją odwiedzić. Ale w momencie, kiedy stał pod drzwiami dziewczyny, usłyszał stłumione śmiechy i głosy. Wiele głosów. Przekrzykiwanie, błaganie o kolejnego shota, i dźwięk tłuczonej butelki.

Poczuł, jakby odłamki właśnie rozbitego szkła wbiły mu się głęboko w serce. Nie dlatego, że nie wiedział nic o tych odwiedzinach, ani nawet nie dlatego, że nie został zaproszony. Po prostu uświadomił sobie, że te zwyczajne, grube drewniane drzwi oddzielają dwa światy. Lara należała do tego rozświetlonego pochodniami, pełnego śmiechów, przyjaciół, i szczęścia ciepłego miejsca. Rozmawiała z ludźmi, popisywała się, i doskonale odnajdywała.

On stał po drugiej stronie. W zimnym, ciemnym korytarzu. W ciszy. Sam. I zrozumiał, że nigdy, przenigdy nie dałby rady przekroczyć progu tego pomieszczenia. Nie potrafił. Jemu było przeznaczone tylko stanie na uboczu, w cieniu albo za drzwiami. I przysłuchiwanie się cichemu echu szczęścia, płynącego z niedostępnych miejsc. Dlatego, mimo że wystarczyło nacisnąć klamkę, zwyczajnie odszedł.

W końcu do posprzątania została jeszcze stołówka, gdzie w mycie podłogi włożył całą nienawiść do samego siebie.

Jeżeli Levi znał jakiekolwiek metody wyrażania siebie, to były tylko dwie. Pierwszą był sposób na okazywanie sympatii, który polegał na zerowym zainteresowaniu z jego strony, ale też brakiem negatywnych reakcji względem danej osoby. Według niego, sam fakt braku odtrącenia, i zezwolenie na gadanie mu nad głową było najwyższym wyrazem przyjaźni.

Druga z metod występowała o wiele, wiele rzadziej, i bardziej sporadycznie. Czasami, gdy Levi czuł, że buzująca w nim wściekłość i nienawiść do absolutnie wszystkiego zaraz rozsadzi mu głowę, lub gdy przeżywał naprawdę solidne załamanie nerwowe, sam z siebie próbował się uspokoić. Choć nie było to łatwe, w zagmatwanym labiryncie niekończących się nitek wspomnień, odnajdywał te najlepsze.

Czasami był to moment, gdy Farlan z uporem maniaka uczył go czytać.

Kiedy indziej chwile, w których Isabel krzyczała ze szczęście kiedy udało jej się opanować używanie sprzętu do manewrów.

A niesamowicie rzadko, po przegrzebaniu niemal dwudziesty siedmiu lat swojego istnienia, docierał do wspomnienia które przebudziło się w nim dopiero niedawno.

Kiedy Kuchel mu śpiewała.

Przypomniał to sobie dopiero w momencie, kiedy w korpusie zaczęły się lekcje języka. Języka, który był wymarły na terenie murów, którego praktycznie nikt nie znał.

A on jakimś cudem pamiętał go z dzieciństwa. Nie miał pojęcia jak, myślał nawet że to sobie wymyślił, chociaż czy było to możliwe, jeżeli nie znał nawet znaczenia słów piosenki? Ale wspomnienie ciepła, bezpieczeństwa i łagodnego głosu było tak żywe, tak uspokajające, że pomagało.

Zamiatając kamienną posadzkę, powoli zatapiał się w tym urywku z przeszłości, i równie powoli jego wściekłość mijała. Słyszał piosenkę zapętloną w głowie, w kółko i w kółko, aż zagłuszyła ona wszystkie inne myśli. A słowa, bez zbędnego pośpiechu przeciskały mu się przez gardło, najpierw w formie bezdźwięcznego poruszania ustami, potem nucenia, aż w końcu cichutkiego śpiewu.

Kapitan spokojnie szurał miotłą po bruku, śpiewając melodyjne "My beautiful, beautiful, beautiful, beautiful boy..."

*******************************************************************************************

Lara wcale nie chciała podglądać Levia, naprawdę. Po prostu miała w nawyku poruszać się szybko, i zupełnie bezdźwięcznie. A tak poza tym to jego wina, że nie zobaczył jak wchodziła na stołówkę, ani jak siada przy pierwszym od drzwi stoliku.

Coś w głowie mówiło jej, że powinna się ujawnić, że on nie życzyłby sobie aby ktokolwiek go w tym momencie widział. Jednak była tylko człowiekiem, istotą próżną i ulegającą egoistycznej naturze. Dlatego tylko obserwowała kapitana.

Jak nieśpiesznie zamiatał podłogę, wykonując przy tym masę niepotrzebnych kroków w migotliwym świetle pochodni. Ogień rzucał na niego setki małych cieni, sprawiając że Levi migotał jak istota nierealna i pochodząca nie z tego świata, zatracona w dziwnym rodzaju tylko sobie znanego tańca. I naprawdę pięknie śpiewał, tak, że mogłaby go słuchać godzinami. Nigdy w życiu nie przypuszczałaby, że Levi zaśpiewa, to było niesamowicie nie w jego stylu.

W dodatku podziw budziło w niej to, że znała tę piosenkę, ale była pewna, że nikomu nie podawała jej słów. Jednak nie myślała o tym zbyt długo. Po prostu wpatrywała się w bruneta do momentu, aż przestał śpiewać. Dopiero wówczas postanowiła się ujawnić.

- My beautiful, beautiful, beautiful, beautiful boy... - zanuciła cicho. Jednak to wystarczyło, żeby Levi dostrzegł ją w ułamku sekundy, gwałtownie obracając głowę w jej stronę.

- Szukasz czegoś? - burknął nieprzyjemnym tonem, patrząc na dziewczynę z pretensją.

- Towarzystwa. - odpowiedziała z uśmiechem.

- Ciekawe. - ocenił sarkastycznie, podchodząc i siadając na ławce obok. - Myślałem, że właśnie bawisz się w towarzystwie.

- Powiedzmy... że w pewnym momencie Hanji przesadziła. - mruknęła. Miała już powiedzieć kapitanowi czym objawiło się owo 'przesadziła', ale uznała że on może to źle odczytać. Zrezygnowała z tego wyzwania, a więc nie potrzebowała teraz kłótni albo godziny tłumaczenia że wcale tutaj nie przyszła po to żeby wypełnić polecenie a potem kolejny kwadrans tłumaczenia że to że mówi że nie jest tutaj po to nie jest uśpieniem czujności czy inną dziwną metodą manipulacji. 

Wydała z siebie bliżej niezidentyfikowany pomruk, po czym oparła się czołem o stolik.

- Czy ty znowu się schlałaś? - zapytał z pogardą Levi.

- Wypiłam trzy kieliszki. - odparła, nie podnosząc głowy. - No, może cztery... w każdym razie niedużo. I nie jestem pijana.

- A zachowujesz się, jakbyś była.

- Może... - wyprostowała się. - Masz niesamowity głos, wiesz? Pięknie śpiewasz.

- A ty fatalnie.

- Tak, wiem, wiem. Nigdy nie potrafiłam zanucić nawet najprostszej melodii.

- W tym kawałku nie było co spieprzyć, a tobie się udało.

- Możesz bić brawo.

Levi przyjrzał jej się z irytacją, ale była ona dużo łagodniejsza niż zazwyczaj.

- Znowu ci się opatrunek odlepia. - zauważył, obracając się jeszcze bardziej w jej stronę. Spojrzał na kobietę krytycznie, i zaczął poprawiać białe plastry na jej policzku, skupiając na tym całą swoją uwagę.

Poddała się temu bez oporu, patrząc na jak zwykle zobojętniałą i zaciętą twarz bruneta. Ten, gdy udało mu się na ponów założyć opatrunek, powoli przeniósł wzrok, spoglądając prosto w oczy Lary, przez co żołądek zacisnął jej się w supeł, a serce zabiło szybciej. Levi delikatnie przejechał wierzchem prawej dłoni po policzku dziewczyny, na końcu łapiąc ją za podbródek i powoli przesunął kciukiem po jej dolnej wardze. Larę przeszedł miły dreszcz, ale nadal się nie poruszyła, patrząc na jego piękne, kobaltowe tęczówki, w których igrał migotliwy blask pochodni.

W całkowitej ciszy panującej na stołówce, słychać było jedynie ich oddechy.

Na początku nie zareagowała, kiedy kapitan nachylił się w twoją stronę, i delikatnie musnął jej usta swoimi. Może dlatego że była pewna że zaraz się odsunie i będzie udawał że nic się nie wydarzyło, ale w sekundę później zrozumiała że chyba nie ma takiego zamiaru, przysuwając się bliżej i pogłębiając pocałunek, co brunet przyjął cichym pomrukiem, przygryzając jej wargę. 

Jak dobrze, że siedzieli na ławce, ponieważ nogi miała jak z waty. Levi nie był nachalny, ani agresywny, ale też nie aż tak niezręczny jak myślała że będzie. Miał trochę spierzchnięte usta i widać było że nie do końca odnajduje się w tym co robi, ale samo to że się starał znaczyło bardzo dużo.

Wreszcie oderwali się od siebie, ciężko oddychając. Lara zamknęła oczy i w miarę możliwości wtuliła się w jego ramię, splatając mu dłonie na karku. Kapitan objął ją ramieniem, i siedzieli tak, w niemal absolutnej ciszy.

**********************************************************************************

Szanse na przeżycie były małe, wręcz bliskie zeru, ale to nie oznaczyło że można tak łatwo odpuścić sobie życie i upaść w słodkie objęcia rychłego zgonu.

Franz często był zmuszony przejść przez tą dzielnicę, a za każdym razem szedł z duszą na ramieniu. Najcichszy dźwięk mógł obudzić czyhające tutaj małe demony, gotowe wyrwać zębiskami jego dusze. Przemieszczanie się wymagało precyzji, szybkości i zachowania absolutnej ciszy przy jednoczesnej pełnej czujności. Przemykał zza jednej kolumny kamienicy za drugą, chował się w cieniu i już już miał nadzieję że tym razem się uda, ale stało się to co zawsze.

Podła zdrada.

- WUJEK FRAAAAANZ!

Ucieczka była bezcelowa, a jednak mężczyzna podjął jej desperacką próbę. Jednak już po dwóch krokach para małych łapek uczepiła się jego nogawki, druga złapała za kurtkę, trzecia szarpnęła za koszulkę i już po paru sekundach upadł jak długi na ziemię, zanosząc się śmiechem.

- Ty mała szujo, ty kurwa szujo! - wydusił z uśmiechem, podnosząc nieco głowę i przewrócił się na plecy zanim któryś z dzieciaków zdążył na nim usiąść i złapał pod pachy uciekającego z chichotem Noah.

- Puuuuść! - pisnął chłopiec, wierzgając nogami.

- Podły zdrajca! - skarcił go Franz, unosząc dziecko nad siebie. - Zawsze musisz powiedzieć reszcie że jestem.

- Wujek, a kiedy będą kredki? - Aria szarpnęła go za ucho, przestępując z nogi na nogę.

- A Leon mówił że ty potrafisz stać na rękach, potrafisz?

- Musisz pobić Gordona, bo znowu przyszedł pod dom.

- Mogę patrzeć jak bijesz Gordona?

- Patrz jaką ładną torebkę uszyła mi mama!

- A my to sie niedługo wyprowadzamy wujek, wiesz?

- Boże kurwa, po kolei. - mężczyzna usiadł i odstawił Noah, starając się odczepić małe łapki Arii od swojego kolczyka których usiłowała wyrwać. - Gordon znowu odpierdala, nie dał mamie spokoju, Walter?

Chłopiec z powagą pokiwał głową.

- Spokojnie, wujek mu napierdoli i to tym kurwa razem metalowym prętem to się kurwa odpierdoli. - uspokoił dziecko, wyjmując z kieszeni kurtki małą paczkę kredek i podając je jego siostrze, która zdążyła wleźć mu na ramiona. - Travis, jak ci się kurwa cera poprawiła! Słoneczko dobrze kurwa działa, baw się jak najwięcej na dworze.

- Spokój, dajcie Franzowi odpocząć, na pewno jest zmęczony! - krzyknęła kobieta która właśnie wychodziła z budynku z koszem pełnym gotowego do rozwieszenia prania. Odstawiła go i przytrzymując długą spódnicę podbiegła do mężczyzny, starając się odgonić bandę podopiecznych.

- Weź daj im kurwa spokój Susan, to tylko dzieci! - zaśmiał się brunet, który właśnie miał zająć się naprawą jakiegoś małego, drewnianego konika należącego do Sofii. 

Dzieci z Poczekajki, które cudem uniknęły sprzedaży i miały teraz jakąś szansę wyrosnąć na porządnych ludzi w dobrych warunkach, w czym zamierzał pomóc po kolei każdemu z nich. Szkoda tylko, że żadnym z tych działań nie da rady sprawić żeby jego sumienie wreszcie zamilkło. Jak bardzo nie kochałby tych małych szczeniaków i nie opłacał im edukacji, a ich matkom nie zapewniał pracy i mieszkania w Poczekajce, żaden z chłopców nie nazywał się Levi, a żadna z kobiet nie była Kuchel.

Co nie znaczyło że nie zasługiwali na własną szansę.

- To kto chce się kurwa wybrać z wujkiem Franzem po cukierki? - zapytał, a odpowiedział mu najbardziej zapalczywy chór dziecięcych błagań o słodkości na świecie.

*************************************



















Ktoś na priv mnie prosił więc proszę, specjalnie dla niego kilka headconów na temat naszego  Franza.

♧Franz za dzieciaka chciał zostać śpiewakiem operowym, tancerzem albo aktorem.
Często uciekał z domu, żeby ćwiczyć na scenie.

♧Francezco zabił pierwszego w życiu człowieka, jak i po raz pierwszy zapalił papierosa oraz napił się wódki tego samego dnia - w swoje dwunaste urodziny, czyli 24 lutego 831 roku.

♧Kiedyś Lara wygrała z Franzem zakład, w ramach którego ten miał cały dzień nie przeklinać. Skończyło się tak, że przez dwanaście godzin nie odezwał się ani słowem.

♧Za dziecka Franz był w szkole i poza nią dręczony przez swoje czarne oczy i zainteresowania które były powszechnie uznawane za "zbyt kobiece". Prowodyrem wyżywania się na Franzie był Paulo, pierwsza osoba jaką Francezco wcielił do szajki po jej przejęciu.

♧Franz mógłby niemal całkowicie uniknąć ataków choroby: wystarczyłoby, żeby codziennie rano brał leki. Niestety, bierze je tylko w trzech przypadkach:
1) Gdy widzi, że wkurwił Larę, i nie chce się narażać.
2) Gdy jest w stanie krytycznym, i nie chce umrzeć.
3) Gdy nie chce dostać zadyszki w łóżku.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro