Thrall

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gatunek: Fantasy

Mini opis: Nie mam bladego pojęcia jaki mógłby być opis... Eeee...
Smoki...
Niewolnik...
Wikingowie...
Tylko tyle powiem.
(Mała podpowiedź
Język smoków czytać od tyłu)

Postacie:

Farid

Thea

Abn Aljana - Emas

Ykhar

Fafnilirra

Canaria


A teraz miłego czytania❤❤

Otarłem pot z czoła, aby w kolejnej chwili ponownie zacząć pracować. Gdy tylko usłyszałem jęknięcie z bólu, spojrzałem w tamtym kierunku. Szybko pożałowałem swojej decyzji o zrobieniu tego. Upadłem, kiedy ponownie zostałem uderzony z pejcza. Po chwili przy mnie znalazł się jeden z oprawców. Jeden ze strażników podniósł mnie gwałtownie, abym wstał, a następnie popchnął w kierunku skał, które przerzucałem. Natychmiast spowrotem zabrałem się za dalszą pracę, a mężczyzna wrócił na swój posterunek. Po chwili poczułem cień, który okrył moją rozgrzaną słońcem skórę. Wszyscy strażnicy i inni niewolnicy unieśli wzrok ku górze. 

Na niebie, zaraz nad kamieniołomem szybował ogromny, złoty smok, Abn Aljana, czyli Syn Niebios. Przez niektórych nazywany również królem naszych ziem. Wróciłem do pracy, na której skupiałem się przez kolejne parę godzin i dni. Noce tutaj są zimne, a do okrycia mamy tylko lniane, cienkie narzuty. Okryłem się swoją, gdy siedziałem w celi, a następnie skuliłem się w kącie. Usłyszałem kroki, gdy tylko zamknąłem oczy. Uchyliłem lekko powieki, dzięki czemu zobaczyłem jak z celi naprzeciwko mojej, strażnicy wytargują innego niewolinika. Złożą go w ofierze smokom, aby nie atakowały miast. 

Któregoś dnia pewnie przyjdzie i moja kolej na to, aby stać się wykałaczką do zębów dla jakiejś przerośniętej jaszczury. Cicho westchnąłem na tę myśl, a następnie zamknąłem oczy całkowicie, aby oddać się spokojnemu snu, który wcale nie był spokojny. Krzyki mężczyzny zabranego na ofiarę, było słychać w całym budynku. Ból i przerażenie. To to było najbardziej wyczuwalne w jego głosie. W kolejnej chwili było słuchać ryk smoka, a następnie szczęk jego zębów i gruchoranie kości. 

Już po chwili nastała całkowita cisza, którą na moment przerwało głośne machnięcie skrzydłami. Odleciał. Gdy w końcu wszystko ucichło mogłem zasnąć, jednak spokojny sen nie był mi dany. 

Farid... 

Yt śetsej myzcoms mecńarbyw... 

Yzcoms acdałw ot yt...

Ein lówzop mi ęis ćażinop... 

Yt śetsej myzsan melórk... 

Jadyw man zakzor... 

A ym og ymanokyw... 

Obudziło mnie to, że zostałem oblany lodowtą wodą. Uniosłem wzrok na strażnika, który stał zaraz nade mną. W ręku trzymał wiadro, z którego wylał na mnie wodę ledwo chwilę wcześniej. Zrzuciłem z siebie lniany materiał, po czym wstałem. Strażnik odrazu popchnął mnie w kierunku krat, gdzie znajdował się inny. Tysiące niewolników zostało wyprowadzonych na już panujący na zewnątrz upał, gdzie jak dzień w dzień, w pocie czoła pracujemy w kamieniołomie. Dziś nie było inaczej. Nasze życie to tylko ciągła praca, a potem zostanie ofiarą dla smoków, aby nie zaatakowały miasta nieopodal tego miejsca. 

Skąd one się pojawiły? Nikt nie wie. Większość uważa, że są one zesłańcami naszych Bogów, którzy mają nas karać za grzechy. Tak się już utarło i zostało. Mi się jednak wydaje, że jest to coś innego. Może zostały zesłane przez Bogów, ale nie po to, aby karać. One czegoś szukają. Gdy krążą nad naszymi głowami, zataczają koła. Tak, jakby oznaczali cel, którego poszukują. Może jednak zbyt dużo o tym myślę? Od tego upału lejącego się z nieba, mój umysł jest zamglony. Nie myślę już trzeźwo. Dziś, tak samo jak w każde południe, po niebie latał Abn Aljana. O zachodzie słońca strażnicy popędzili nas spowrotem do naszych cel. Jak za każdym jednym razem, skuliłem się w rogu mojej celi okryty lnianym materiałem. 

Spojrzałem na łańcuchy, który były na moich kostkach i nadgarstkach. Od kiedy moja matka oddała mnie na sprzedaż do niewoli, bo już nie mieli z czego wyżyć, minęły dobre dwie dekady. To było częste wśród plebsu. Miałem siódemkę rodzeństwa, więc to normalne, że był problem z tym, aby wyżywić wszystkie dzieci. Ojciec był skromnym pasterzem, który miał małe stadko owiec, z którego z każdym dniem znikały kolejne. To przez smoki. One je porywały, a potem pożerały. Potem zaczęto dawać ofiary z ludzi, a smoki przestały porywać zwierzęta. Najczęściej byli to starsi ludzie, którzy nie przeżyli by do kolejnego roku, jednak po pewnym czasie i to przestawało dawać efekty. Smoki miały dość ofiar ze starszego pokolenia i zaczęły same polować. 

Zabierały ludzi z każdego wieku, aż władca ustanowił, że ofiary będą zróżnicowane. Już nie były same starsze osoby, ale i młodsze. Czasami nawet dzieci, a na domiar złego również kobiety w ciąży. Smoki się uspokoić i przyjęły ofiary takie, jakie im dawano. Nikt nie wiedział, kiedy przyjdzie jego kolej. W najmniej oczekiwanym momencie, straże mogli wejść do twojego domu, ogłosić o zostaniu ofiarą i wyprowadzić na pewną śmierć z budynku, gdzie znajdowała się pozostała część rodziny, która zaczęła już przeżywać żałobę. Z moich myśli wybił mnie dźwięk skrzypiących krat. Spojrzałem w tamtym kierunku, a tam zobaczyłem trzech strażników. 

Wszyscy mięli na sobie czarne zbroje z czerwonymi elementami. Do celi wszedł jeden z nich, podszedł do mnie, a następnie pociągnął mnie za sobą. Już wiedziałem co ma mnie dzisiaj czekać. Mam zostać ofairowany, jako wykałaczka dla smoka. Już dawno temu pogodziłem się z myślą, że to kiedyś będzie miało miejsce, a mimo tego czułem narastający we mnie strach. Zacinający się w gardle oddech, utrudniał mi oddychanie. Spinające się co chwilę mięśnie, nie dawały się uspokoić. A serce uderzające w klatce piersiowej  nie dawało trzeźwo myśleć. Tak chyba będzie wyglądać mój koniec. Jako trzęsący się kawał mięsa, który za moment zostanie zjedzony przez jakiegoś smoka. 

Już po chwili znaleźliśmy się przy kamieniołomie, gdzie jak narazie było pusto. Jeden strażnik do mnie podszedł, aby odpiąć moje kajdany z kostek i nadgarstków. Odrazu przetarłem obolałe od ciasnych bransolet miejsca, a mężczyzna się zaśmiał. 

— Abn Aljana nie lubi, gdy jedzenie jest zbyt ruchliwe, więc rada dla ciebie... Nie uciekaj... Jak odgryzie ci głowę, będzie po wszystkim... — Powiedział strażnik, po czym odsunął się do reszty. 

Czyli zostanę zjedzony przez samego Syna Niebios? Nie mogłoby być gorzej. Spojrzałem na strażników, ale mieli oni tylko uśmieszki na ustach. Przełknąłem ślinę, kiedy usłyszałem trzepot skrzydeł, a następnie huk, który brzmiał jak nadejście śmierci z niebios. Powoli się odwróciłem, a tam zobaczyłem jego. Ogromnego smoka, którego łuski były koloru czystego złota. W jego oczach widziałem swoje odbicie. Byłem przerażony. Po chwili opuścił swój łeb w moim kierunku, a ja ze strachu nie mogłem nic zrobić. Gdy był kilka metrów ode mnie, zamknąłem oczy, bojąc się tego, co może za moment nadejść, jednak jedyne co się stało, to to, że monstrum szturchnęło mnie, przez co upadłem na podłoże. 

Spojrzałem na złotą istotę, a ona się wyprostowała i uchyliła swój łeb, jakby mi się kłaniała. Szerzej otworzyłem oczy zaskoczony. Czemu mi się kłania? Jestem przecież zwykłym niewolnikiem. Nie posiadam żadnej władzy, więc czemu? Zwróciłem swoje oczy na strażników, którzy byli równie osłupiali co ja. Oni też nie wiedzą co się dzieję. Poczułem na sobie ciepły oddech, a gdy odwróciłem się w tamtym kierunku, smok wyjął swój język, a następnie mnie nim polizał. Ohydztwo! Otarłem dłońmi swoją twarz i starałem się zrzucić z nich ślinę monstra, które teraz spojrzało w kierunku strażników. Zaczęli się wycofywać, trzymając przy tym za rękojeście swoich mieczy. 

Zsan acdałw łatsoz ynoizelando... 

Zaret oklyt isum man ćadyw zakzor... 

Jad og man, Einap... 

A ym og ymanokyw... 

W mojej głowie rozbrzmiały te słowa, które wypowiedział smok. Przez to wszystko mój umysł jest całkowicie zamglony. Nie wiem co powinienem zrobić. Moje życie zostało podarowane, a do tego smok stanął w mojej obronie. Chwila moment. Jakim cudem ja go usłyszałem? A co najlepsze, zrozumiałem co powiedział. Jak? Przecież to jest niemożliwe. W tym momencie między łuskami smoka zobaczyłem światło. Z jego paszczy wydobył się dym, a oczy zaczęły lekko lśnić. Na strażnicy, która była przy kamieniołomie wzniesiono alarm. Już miałem uciekać, kiedy drogę zagrodził mi ogon, a z drugiej skrzydło. 

Zobaczyłem strażników wybiegających z postarunku. Gdy tylko zobaczyli co się dzieje, natychmiast zaczęli wyjmować broń. Spojrzałem na monstrum, a następnie wdrapałem się na jego grzbiet. 

— Musimy uciekać! — Krzyknąłem, a smok natychmiast machnął skrzydłami, tym samym wzniecając w powietrze kłęby piasku i kurzu. 

Już po chwili z paszczy istoty wydobył się złoty ogień, który zaczął palić wszystko dookoła. Słyszałem krzyki z bólu i widziałem to, jak ci ludzie próbowali się jakoś ugasić, jednak ich metalowe zbroje na to nie pozwalały. Rozgrzany metal dodatkowo jeszcze przypalał ich skórę. Już po chwili zauważyłem, że to wszystko wokół zaczyna się oddalać. A raczej to my zaczęliśmy się wznosić. 

Einap, jamyrzt ęis, ęzsorp... 

Niby czego mam się trzymać?! Już po chwili wzlecieliśmy ponad pokrywę chmur, gdzie Abn Aljana nie był jedynym smokiem. Było ich tu kilka i wszystkie leciały zaraz za nami. 

— Dlaczego mnie nie zjadłeś? I jeśli jesteś w stanie, mów w moim języku... — Zapytałem, a przy tym próbowałem znaleźć się nieco bliżej głowy smoka. 

— Jak sobie życzysz, Panie. Nie zostałeś przez nas zjedzony, ponieważ jesteś naszym władcą. Od kilkunastu ostatnich lat staraliśmy się przekazać ludziom, aby oddali nam ciebie, Panie. Jednakże oni tego nie rozumieli. Cały czas dawali nam innych ludzi w ofierze, mając nadzieję, że odejdziemy, ale nie chcieliśmy ich. Nam zależało na tym, aby odzyskać naszego Króla... — Odezwał się Abn Aljana. 

— Kiedy ja nie jestem żadnym Królem. Nie mam władzy czy czegoś takiego. Jestem zwykłym niewolnikiem.... — Smok, tak samo jak pozostałe ryknęły rozwścieczone. 

— Odgryzę głowę każdemu, kto kiedykolwiek nazwał naszego Króla niewolnikiem! — Odezwał się inny smok. 

— Spalę całe miasto! — Dodał kolejny. 

— Nie! Żadnego zabijania ludzi! — Podniosłem nieco głos. 

— Ale Panie... — Zaczął kolejny. 

— Powiedziałem „Nie”! — Powiedziałem stanowczo. — I nie zwracajcie się do mnie „Panie”. Mówicie mi po imieniu... — Wszystkie coś sapnęły, a następnie już się nie odezwały.

Nie wiedziałem, że jestem w stanie być aż tak stanowczy. A już tym bardziej, kiedy mówię do stworzeń, które są trzydziestokrotnie większe niż ja. 

— Gdzie lecimy? — Zapytałem po chwili. 

— Na północ... — Odpowiedział mi złoty smok. 

— Jak się nazywacie? — Zwróciłem się do pozostałych istot. 

— Fafnilirra... — Odezwał się smok po mojej lewej, który był biało niebieski. 

— Ykhar... — Powiedział ten, który chciał spalić wszystkie miasta. 

— Canaria... — Tym razem usłyszałem czarnego smoka, który leciał nade mną, jednak nieco bardziej z tyłu. 

— Mnie znasz pod imieniem Abn Aljana, jednak to nie jest me prawdziwe imię... — Odezwał się złoty smok, na którego grzbiecie siedziałem. — Me prawdziwe imię brzmi Emas... — Przedstawił się. 

— Ja jestem... — Zacząłem, ale mi przerwano. 

— Znamy twe imię, Faridzie... — Odpowiedziała Fafnilirra. 

— Znamy je od dnia twych narodzin... — Dodał Emas. 

— Rozumiem... — Powiedziałem, a następnie spojrzałem w dół. 

Byliśmy nad wodą. O wschodzie słońca znaleźliśmy się w jakimś chłodniejszym rejonie. To nie jest dla mnie nic co znałem z dotychczasowego życia. Tu była dużo niższa temperatura, niż w moich stronach. Czułem po sobie, jak drżałem z zimna. 

— Lądujemy... — Odezwał się Emas, a ja mocniej się go złapałem. 

Już po chwili zaczął zniżać lot, a następnie znaleźliśmy się w miejscu, gdzie wokół wszystko było białe. Podczas oddychania z ust wydobywała się para, a włosy stawały dęba. Przetarłem swoje przedramiona, które były odkryte dłońmi, aby jakkolwiek spróbować się ogrzać, jednak na niewiele się to zdawało. Rozejrzałem się wokół, aby cokolwiek dostrzec jednak niczego nie dostrzegałem przez padający z nieba biały puch. Gdy próbowałem go złapać w dłoń, natychmiastowo zamienił się w wodę. 

— To jest śnieg, Faridzie... — Kiwnąłem głową na słowa Canarii. 

— Co to za miejsce? — Zapytałem schodząc z grzbietu Emasa. 

— To miejsce nie ma swojej nazwy... Jednak tu jest jak narazie najbezpieczniej... Tu możesz odpocząć, jednak wpierw musimy znaleźć dla ciebie odpowiednie miejsce do wypoczynku... — Odezwał się Ykhar. 

Wylądowałem w białym puchu, który sięgał mi po kolana. To chyba nie jest najlepszy pomysł, abym próbował przemieszczać się w taki sposób. 

— Szybciej będzie jednak, jeśli będziesz siedział na mym grzbiecie, Faridzie... — Zauważył Emas, który podniósł mnie i spowrotem posadził na swoim grzbiecie. 

Cały czas rozglądałem się wokół, aby spróbować znaleźć jakikolwiek ruch. Może udałoby się znaleźć jakąś wioskę? Jak jednak bardziej dogłębnie się o tym pomyśli, to nie wydaję mi się, że ludzie dobrze by zareagowali na widok czterech smoków. Westchnąłem cicho zrezygnowany. Napewno by dobrze nie zareagowali. 

— Opowiedzcie coś o tym, dlaczego uważacie mnie za swojego króla... — Zażądałem, ponieważ niewiele rozumiałem z tego wszystkiego. 

— Nasz gatunek nie pochodzi z tego świata. Pochodzimy z o wiele bardziej odległego miejsca, niż to tutaj. W trakcie wojny, która miała miejsce kilkanaście lat temu, zginął człowiek. Nasz Król, którego jesteś reinkarnacją. Wyglądasz dokładnie tak samo, jak on. Każda rysa twojej twarzy jest identyczna, a na dodatek, jesteśmy w stanie wyczuć tę samą energię, którą wyczuwaliśmy od naszego Pana. W swoich ostatnich chwilach, gdy konał przez ciężką ranę w swej piersi, kazał nam odnaleźć jego kolejne wcielenie, którym jesteś ty. Dlatego cię za niego uważamy. Ponieważ nim jesteś... — Kiwnąłem głową, iż rozumiem. 

Jestem reinkarnacją władcy smoków, który istniał w innej rzeczywistości. Westchnąłem cicho, po czym przetarłem swoje dygocące ramiona. Podniosłem wzrok, dzięki czemu zobaczyłem wioskę. 

— Wioska... — Odezwałem się, a Emas skierował się w tamtym kierunku. — Nie wiem jak ludzie zareagują na widok smoków... — Powiedziałem, a złota istota się zaśmiała. 

— Ta wioska jest opuszczona... — Odezwała się Fafnilirra. 

— Nie wyczuwam stamtąd ani jednej żyjącej duszy... — Dodała Canaria. 

— Rozumiem... — Odpowiedziałem, a następnie ruszyliśmy w tamtym kierunku. 

Może uda się znaleźć jakieś cieplejsze odzienie. Już po chwili się tam znaleźliśmy, a ja zszedłem z grzbietu Emasa. Westchnąłem ponownie, a przy tym rozglądałem się wokół, starając się dostrzec cokolwiek, co mogłoby pomóc. Po chwili udało mi się znaleźć futro z oskórowanego zwierzęcia. Zrzuciłem z materiału warstwę śniegu, po czym wziąłem go i się nim okryłem. Spojrzałem na cztery smoki. Emas odblokował wejście do jednego z domów, po czym wskazał, abym wszedł do środka. Już po chwili byłem w chacie, w której było kilka sprzętów. Przy ścianie stał łuk, a przy nim na ziemi leżały porozrzucane strzały. 

Pozbierałem je, aby następnie włożyć do kołczanu. Postawiłem je obok łuku, a następnie ponownie rozejrzałem się po domu. W tym momencie dostrzegałem, że Ykhar próbuje dostać się do środka poprzez wepchnięcie swojej paszczy przez ramę drzwi. Podbiegłem do niego, a następnie popchnąłem jego pysk, aby nie naruszył konstrukcji budynku. 

— Przecież nie zmieścisz się do środka... — Powiedziałem, kiedy wypchnąłem go na zewnątrz. 

— Nie możemy zostawić naszego pana samego... — Opuścił łeb. 

— Jesteście zaraz obok, więc nie ma się czego obawiać... — Zauważyłem. 

— Odpocznij, Faridzie... — Kiwnąłem głową na słowa Emasa, po czym wróciłem do środka. 

Podszedłem do ogniska domowego, gdzie już po chwili uderzyła mała kula ognia. Spojrzałem w kierunku drzwi, a tam zobaczyłem po jednym oku każdego z czterech smoków. One są niemożliwe. Już po chwili siedziałem przy ognisku, przez którego ciepło zrobiłem się teraz bardzo senny. Nie wiem nawet kiedy zasnąłem. Otworzyłem oczy, kiedy słońce poraziło mnie po oczach. Podniosłem się z ziemi, a następnie rozejrzałem wokół. Wstałem, aby w kolejnej chwili wyjść na zewnątrz i się rozejrzeć. Smoki spały przy tym domu. Muszę znaleźć jakąś rzekę. Owinąłem się futrem i wziąłem łuk wraz ze strzałami, aby w kolejnej chwili ruszyć w kierunku lasu. 

Po jakimś czasie usłyszałem dźwięk strumienia, dlatego przyśpieszyłem kroku. Już w kolejnym momencie zobaczyłem czystą, przejrzystą wodę, która płynęła w wąskim strumieniu. Rozejrzałem się, po czym podszedłem bliżej. Klęknąłem na lewe kolano, aby w kolejnej chwili nabrać wody w dłonie i się jej napić. Ponownie nabrałem płynu, a następnie ochlapałem nią twarz. Nie minęło dużo czasu, aż kichnąłem z zimna. 

— Nordyckie wody są zimne. Niekiedy można spotkać tu ludzi, a już tym bardziej o tak nietypowym wyglądzie jak twój.... — Usłyszałem za sobą, dlatego natychmiastowo się podniosłem i odwróciłem. 

Między drzewami stała kobieta, która mierzyła we mnie z łuku. Była piękna. Miała jasną, prawie białą skórę, na której miała kilka namalowanych różnych znaków. Jej włosy były jasne, niemal jaśniejsze, niż słomiane. Jej oczy natomiast były w odcieniu nieba. Na sobie miała futra jakiegoś zwierzęcia, a na nogach miała długie buty pod kolana. Jej brzuch był w całości odkryty. Na lewej nodze znajdował się kolejny malunek, który w połowie okrywała sukienka z futra i jakiegoś czerwonego materiału. Jej dłonie były zakryte rękawiczkami. Miała kilka bransoletek i długi naszyjnik. 

— Mówisz? Cóż, tak się składa że nie jestem stąd... — Odezwałem się lekko przerażony tym, że za moment może ona wypuścić w moim kierunku strzałę. 

— A skąd? — Zapytała, a przy tym uśmiechnęła się półgębkiem. 

W jej oczach dostrzegłem zaciekawienie moją osobą. Mam dosyć ciemną karnację. Czarne włosy i brodę. A do tego ciemne oczy. Do tego mam na sobie cienkie ubrania z lnianego materiału, niepełne buty i futro, które znalazłem w wiosce. 

— Byłem niewolnikiem... — Po moich słowach natychmiastowo z jej twarzy zszedł uśmiech. 

Popuściła cięciwe łuku i przestała we mnie celować. Zaskoczyła mnie tym. Podeszła do mnie bliżej, jednocześnie chowając strzałę do kołczanu i zakładając łuk przez głowę. Spojrzała mi w oczy, a ja w jej. Była niższa ode mnie. 

— Jak cię zwą? — Zapytała po chwili. 

— Farid... — Odpowiedziałem, po czym wziąłem głębszy wdech. 

Czułem jak jej oczy wywiercają we mnie dziurę. Patrząc w niebieską barwę jej oczu, nie dałoby się skłamać, czy ukryć. Rozszyfrowała by wszystko. 

— A twe imię jak brzmi? — Zapytałem, a ona ponownie się uśmiechnęła. 

— Thea, Wilczy Kieł z klanu Czerwonego Niedźwiedzia... — Odpowiedziała, ale naszą dalszą rozmowę przerwał głośny ryk. 

Kobieta szybko się odwróciła, złapała za swój łuk i strzałę, którą następnie wycelowała w kierunku lasu. 

— Co to było?! — Zapytała zaniepokojona, a ja odrazu stanąłem przed nią. 

— Spokojnie, spokojnie.... To nic takiego... — Starałem się ją uspokoić, ale nie byłem w stanie tego zrobić. 

Tym razem usłyszałem ryk Emasa, przez co już wiedziałem, że czeka mnie z nim długa rozmowa. 

— Jak mam być spokojna, skoro słyszę jakiegoś stwora, który ryczy tak, jak żadne zwierzę w tych rejonach?! — Krzyknęła na mnie. 

— Cóż, to zwierzę... A raczej, te zwierzęta, to smoki... — Miałem wrażenie, że na moje słowa lekko pobladła. 

— S... Smoki? — Spojrzała na swoją broń. — Tym ich nie zabiję... — Powiedziała, a następnie złapała mnie za rękę. — Muszę ostrzec mojego ojca i lud... — Zatrzymałem ją. 

— Czekaj... — Odwróciła się do mnie. — One nie zrobią wam krzywdy... Jestem tego pewien... — Spojrzała na mnie jak na wariata. 

— To są smoki! Jeśli wierzyć tym plotkom, które przyszły tutaj z południa, one zjadają ludzi! — Uciszyłem ją. 

— Już nie jedzą.... — Zmarszczyła brwi. — Wiem to, bo... Bo im zakazałem.... — Zaskoczyłem ją. 

— Zakazałeś? Co masz na myśli? Nie rozumiem... — Pokręciła lekko głową. 

— Rozumiem ich język... — Dotknęła mojej głowy. 

— Uderzyłeś się w głowę? — Zapytała, a ja odtrąciłem jej dłoń. 

— Jeśli mi nie wierzysz, mogę ci to udowodnić... Ale musisz ze mną pójść... — Wyciągnąłem w jej kierunku dłoń. 

Przyjrzała się najpierw mojej ręce, a następnie podniosła wzrok na mnie. Po chwili kiwnęła głową w kierunku lasu, a ja ruszyłem przodem. Po jakimś czasie, w końcu dotarliśmy do wioski, gdzie były trzy z czterech smoków. 

— Fafnilirra! Ykhar! Canaria! — Zawołałem je, a one natychmiast spojrzały w moim kierunku. 

— Panie! — Wszystkie do nas podleciały, a Thea widząc to, chciała złapać za broń, ale ją zatrzymałem. 

— Nic ci nie zrobią... — Spojrzałem na moich towarzyszy, a one kiwnęły głowami. 

Fafnilirra opuściła łeb, aby pozwolić kobiecie się dotknąć, ale ona cofnęła się dwa kroki. Złapałem jej dłoń, a ona próbowała ją wyrwać, gdy próbowałem położyć ją na łuskach smoczycy. Odrazu się uspokoiła, kiedy tylko zobaczyła, że istota ma przyjazne usposobienie. Tę chwilę przerwał jednak ryk Emasa, który już po chwili wylądował niedaleko. 

— Panie, gdzie byłeś? Szukałem cię... — Zapytał gdy znalazł się przy mnie. 

— Szukałem jakiejś rzeki... — Odpowiedziałem, a jasno włosa na mnie spojrzała. 

— Ty je naprawdę rozumiesz... — Złapała mnie za rękę. — Użycz siły swych smoków memu plemieniu, błagam... — Spojrzała mi w oczy, a ja zwróciłem wzrok na smoki. 

— Klany żyjące w tych rejonach są silne, a skoro prosi o pomoc, to musi się szykować coś naprawdę niebezpiecznego, na co mają niewystarczającą ilość ludzi... — Powiedział Emas. 

— Zgadzam się z Emasem. Nordyckie plemiona posiadają niezwykle silnych mężów. Coś musi być na rzeczy... — Odezwała się Canaria, a pozostałe dwa smoki również przyznały im rację. 

— Pomożemy... — Powiedziałem, a ona uśmiechnęła się, po czym pokazała mi drogę do swojej wioski. 

Kilka miesięcy później:

Podałem Thei rękę, aby pomóc jej się wspiąć na grzbiet Emasa. Spojrzała na mnie, a następnie odepchnęła moją dłoń i usiadła za mną. Złapała się mnie, kiedy tylko smok wybił się w powietrze, jednak po chwili popuściła swój żelazny uścisk. Spojrzała na chmury, które w tym momencie otaczały nas z każdej strony. Zaśmiała się, kiedy prawie uderzył w nas ptak, po czym ponownie przytuliła, ponieważ Emas zaczął zniżać lot. Po chwili lecieliśmy nad samą powierzchnią wody. Kilka sekund minęło, a byliśmy spowrotem nad lądem i nad górami. 

— Panie.... — Odezwał się złoty smok, a ja odrazu zrozumiałem o co może chodzić. 

— Rozumiem... Możesz nas zostawić i lecieć na coś zapolować... — Powiedziałem, a on już po chwili wylądował na ziemi. 

Zszedłem jako pierwszy i złapałem Theę, kiedy zbyt szybko się puściła. Wpadła prosto w moje ramiona i spojrzała mi w oczy. Emas w tym samym momencie odleciał. 

— Masz moje podziękowania... — Uśmiechnęła się, kiedy trzymałem ją jak księżniczkę. 

— To nic wielkiego, przyszły Wodzu klanu Czerwonego Niedźwiedzia... — Zaśmiała się cicho, kiedy to powiedziałem. 

Ten lot miał być uczczeniem tego, że za kilka dni ma ona objąć to stanowisko. Wiele rzeczy się zmieniło od kiedy uciekłem z niewoli. Zostałem przyjęty do jej plemienia i tak samo jak oni, stałem się wikingiem. Thea nauczyła mnie walczyć, bronić się, polować i jeszcze wielu innych rzeczy. Stała się również kimś dla mnie bardzo bliskim. Wtedy, gdy prosiła o pomoc, chciała abym pomógł jej z najazdami wrogiego plemienia na biedniejsze i pomniejsze wioski. 

W pewnym stopniu to również dzięki niej jestem tym, kim jestem dzisiaj. Nie niewolnikiem, a wolnym człowiekiem, który ma wybór co może zrobić ze swoim życiem. Odłożyłem Theę na ziemię, ale ona nadal trzymała mój kark i patrzyła prosto w oczy. Tak jakby chciała mi coś dzięki temu przekazać. Poprawiłem jej kosmyk włosów, który niszczył jej fryzurę za ucho, a ona szerzej się uśmiechnęła. Usłyszałem ryk, dlatego podniosłem wzrok. Emas, Canaria, Ykhar i Fafnilirra zaczęły bić się na niebie o zdobycz któregoś z nich. 

— W pewnym sensie, jesteś jakby ich ojcem... — Zaśmiałem się ze słów Thei. 

— Tak... Tylko one są ode mnie jakieś trzydzieści, czterdzieści razy większe... — Teraz ona się zaśmiała. 

Po chwili oboje ruszyliśmy w drogę powrotną do plemienia. Jestem ich ojcem? No, nie całkiem, ale można na to spojrzeć w taki sposób. Nie jestem ich ojcem, kiedy patrzeć na gatunek i krew. Jestem ich panem, władcą i Królem, którego one uratowały z niewoli. Jestem ich dłużnikiem. Jednak ten dług jest niemożliwy do spłacenia. Te smoki dały mi wolność, a ja jedyne co mogę im oddać jako spłatę, to moją wdzięczność i przyjaźń, którą z nimi stworzyłem. Poczułem jak Thea pociągnęła mnie za rękę, dlatego odrazu ruszyłem z nią biegiem do domu. 

Do naszego domu. 



Mam nadzieję, że OneShot się podobał! ❤❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro