You're my life, you're my faith...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Paring : William x Ronald

Anime : Kuroshitsuji

Tak wiem miało być Ao no ale w połowie wena mnie opuściła więc wstawiam coś innego. Mam nadzieję, że wam się spodoba i na wstępie kilka informacji:

- William jest człowiekiem, u którego wszystko zawsze musi chodzić jak w zegarku natomiast Ronald jest jego zupełnym przeciwieństwem i dlatego od dłuższego czasu nie mogą się dogadać

- Ronald jako swoją kosę shinigami ma po prostu zwyczajną kosę taką jaką zawsze nosi kostucha (tak wiem głupie zdanie ale przynajmniej wiadomo o co chodzi)

- Ronald podobnie jak Sebastian nie cierpi Grella dlatego ta dwójka potrafi się dogadać

- siedziba shinigami wygląda jak zwykły biurowy budynek a gabinety wyglądają typowo (biurko, sterty papierów, regał na segregatory i inne pierdoły no i obrotowe krzesło)

- Alan! - wkurzony William zawołał do siebie młodego shinigami. Zazwyczaj ułożone włosy były w nieładzie co wręcz dodawało mu uroku a okulary lekko zsunęły mu sie z nosa.

- O co chodzi? - zapytał brązowowłosy ostrożnie wchodząc do gabinetu przełożonego. Jakoś niespecjalnie lubił przebywać w towarzystwie Spears'a kiedy ten był wkurzony. Alan wiedział co albo raczej kto jest powodem takiego parszywego humoru, który William miał od paru dni. Powód nazywał się Ronald Knox i bardzo lubił denerwować czarnowłosego, chociaż nikt nie wie dlaczego.

- Gdzie jest ten debil?! - warknął William waląc pięścią w biurko.

- Nie mam pojęcia.

- Jak on mnie wkurwia! Nie no mam dość, idę na dwór. - wściekły Spears szybko wyminął Alana i wyszedł na zewnątrz trzaskając drzwiami.

- Znowu? - Eric wychylił głowę ze swojego gabinetu patrząc na przyjaciela.

- Znowu. - westchnął Alan i wrócił do swoich obowiązków.

***

William jak strzała wypadł na dwór trzaskając drzwiami.

- No proszę, proszę ktoś tu chyba wstał lewą nogą. - zza pleców czarnowłosego odezwał się ten wkurzający go drwiący głos. Odwrócił sie i rzeczywiście zobaczył go. Stał opierając się o ścianę z tym swoim uśmieszkiem na ustach, blond włosy lekko opadały na czoło, czarna koszulka bez rękawów z Jack'iem Daniels'em opinała wyrzeźbione ciało, na nogach miał czarne rurki z dziurami i białe conversy a w dolnej wardze w prawym rogu błyszczał srebrny kolczyk. Jedyna rzecz jaka została ze stroju shinigami to okulary. W jednej ręce trzymał kosę a w drugiej kubek z kawą.

- Ronald Knox. - wycedził przez zęby William podchodząc bliżej.

- Gratuluję kurwa domyślności. - zadrwił blondyn i upił łyk kawy po czym oblizał usta. Spears mimo wszystko musiał przyznać, że blondyn jest niezwykle pociągający i właśnie to najprawdopodobniej tak strasznie go irytowało.

- Gdzie byłeś? - czarnowłosy silił się na w miarę spokojny ton.

- To już chyba nie twój... - nagle blondyn wrzasnął przeraźliwie i upadł na kolana podpierając się rękoma. Z jego pleców zaczęła sączyć się krew, która już po chwili spływała po ramionach blondyna spadając na trawę. Nagle Ronald podniósł wzrok na Williama a czarnowłosy zobaczył coś czego nigdy by sie nie spodziewał. Po policzkach blondyna spływały łzy a w jego oczach dostrzegł zarówno strach jak i nieme błaganie o pomoc. Padł obok niego na kolana i chciał podnieść.

- Ściągnij... moją... koszulke... - wydyszał Ronald ostatkami sił unosząc się do siadu. William szybkim ruchem zrobił to o co prosił Knox. Blondyn nie mając już siły opadł całym ciałem na czarnowłosego. Spears złapał go i zerknął ponad jego ramieniem na jego plecy i zobaczył że jest na nich wyryty napis: "Mówiłem, że tego pożałujesz dziwko".

- Ronald... - czarnowłosy poczuł nagłe ukłucie w sercu.

- Will... to... Faustus... - wyszeptał Ronald i stracił przytomność. Spears odwrócił sie i rzeczywiście zobaczył tam znienawidzonego przez siebie demona. Delikatnie położył Knoxa na ziemi po czym wstał.

- Głupi dzieciak... już myślałem, że w końcu zmądrzał, ale cóż... trudno. - Faustus wyszczerzył usta w wrednym uśmiechu.

- Ty chuju co mu zrobiłeś?! - wrzasnął William sam lekko zdziwiony swoim wybuchem złości. Przecież to był tylko Ronald... nie cholera to był Ronald. Już od dłuższego czasu tak na niego działał. Z jednej strony Spears chciał go udusić a z drugiej przycisnąć do ściany i zacząć całować. I właśnie to najbardziej go wkurzało przez ten cały czas. To że Knox był jednocześnie obiektem jego nienawiści a także pożądania i... miłości? Spears odrzucał to od siebie za każdym razem jednak nieraz przyłapał sie na tym, że myśli o blondynie tak mimo woli i że kiedy jest obok Ronalda czuje sie tak jakoś... inaczej. Przyjemne uczucie w brzuchu, które mu towarzyszyło kiedy patrzył w zielone tęczówki Knoxa, kiedy słyszał jego śmiech a także fakt, że myślał o tym blondynie przed snem, rano i w ciągu dnia sprawiły, że William nie mógł określić tego jako puste pożądanie. Niestety. Chociaż... czy na pewno niestety?

- Jeszcze nic. Cóż skoro Trancy już nie żyje to trzeba sobie poszukać innego źródła rozrywki. - demon uśmiechnął sie obleśnie i oblizał wargi.

- Tylko spróbuj go tknąć to przysięgam, że cie zabije! - wrzasnął wściekły William.

- Właśnie o to chodzi, że próbowałem ale jak na złość on już był zakochany i niestety nie chciał mi sie dać zabawić.

- Trzeba było myśleć Faustus zanim zacząłeś. - Claude odwrócił sie i jego wzrok napotkał czerwone tęczówki. Jednak była to ostatnia rzecz jaką w życiu zobaczył. Po chwili z jego piersi wystawał miecz zdolny zabić demona. Faustus ryknął przeciągle jednak po chwili zamienił sie w czarny dym i zniknął.

- Mówiłem, że moje wyczucie czasu jest niezawodne Sebastianie. - mruknął Ciel Phantomhive patrząc na demona.

- Mhm... - Sebastian nie pokusił sie o dalszy komentarz tylko podszedł do leżącego na ziemi Ronalda.

- Czy ktoś mi wyjaśni co tu sie do cholery dzieje! - warknął wkurzony William i odwrócił w strone Sebastiana od którego miał nadzieje dowiedzieć się czegoś więcej.

- Za kilka godzin rany na plecach znikną ale będzie nieprzytomny przez jakiś czas. - stwierdził Sebastian po obejrzeniu ogólnego stanu Ronalda.

- Jakiś czas? - William spojrzał z niepokojem na blondyna leżącego na trawie w kałuży krwi.

- Albo kilka godzin albo kilka dni, to zależy. - Sebastian zdjął okrwawione rękawiczki i wyrzucił je do śmietnika.

- No dobra. A teraz po pierwsze : co wy tu robicie? A po drugie : o co chodziło Faustusowi?

- Ronald już wcześniej był u Sebastiana z problemem dotyczącym Faustusa. - wyjaśnił Phantomhive stając obok swojego lokaja. - Zaraz potem zmienił swój styl ubierania i zachowanie.

- Ta i zaczął mnie nienawidzić. - bąknął William i skarcił sie w myślach za ból słyszalny w jego głosie.

- No... nie do końca. - Sebastian spojrzał na Ciela porozumiewawczo jednak Phantomhive lekko pokręcił głową.

- O co chodzi? - Spears spojrzał na tą dwójke unosząc jedną brew.

- Cóż są pewne kwestie, które Ronald musi ci sam wyjaśnić. Ale wracając do sedna i twojego pytania. Faustus po prostu upatrzył sobie Ronalda na swoją zabawke. I uważał, że zawsze musi dostać to czego chce. Ale tym razem tak łatwo mu nie poszło. Ronald sie stawiał i właśnie dlatego Faustus zostawił po sobie pamiątke na jego plecach. - wyjaśnił Sebastian. - A co do tych blizn to znikają wraz ze śmiercią demona, który je zrobił. Rany na plecach Ronalda są dość głębokie, bo były często otwierane przez Faustusa więc będą sie goić kilka godzin.

- Czemu to robił? - spytał czarnowłosy.

- Myślał, że zadając mu codziennie tak wielki ból to w końcu go złamie. Nie udało mu sie. - powiedział Phantomhive poprawiając przepaske na oku, która lekko mu sie zsunęła.

- Zabiore go do siebie. - mruknął William. Ciel i Sebastian równocześnie pokiwali głowami.

***

William siedział przy swoim dużym dwuosobowym łóżku, na którym aktualnie leżał nieprzytomny Ronald.

- W coś ty sie wpakował głupku. - westchnął czarnowłosy i niepewnie sięgnął po dłoń blondyna. Po chwili delikatnie splótł ich palce ze sobą. Mimo że Ronald nie zareagował na to w żaden sposób William poczuł ciepło rozchodzące sie po ciele. Nagle pod wpływem impulsu pochylił sie nad twarzą chłopaka i złożył delikatny pocałunek na jego ustach. Miał ochote nigdy sie od niego nie odsuwać jednak zaraz sprzedał sobie mentalnego kopniaka. Odsunął sie i po prostu siedział tak następne kilka godzin patrząc na blondyna i zastanawiając sie co tak w zasadzie do niego czuje. W końcu nawet nie zauważył kiedy oparł głowe o udo blondyna i zasnął.

2 dni później

- Ej ziemia do Williama! Wstawaj! - Alan energicznie potrząsnął ramieniem przełożonego.

- Co? - czarnowłosy podniósł głowe z biurka i rozejrzał sie nieprzytomnie dookoła.

- Zasnąłeś. Może jednak idź do domu co? - Alan popatrzył na niego zmartwiony.

- Nie już w porządku. - William wstał i podszedł do okna. Prawda była taka, że nie chciał wracać do domu gdzie nadal leżał nieprzytomny Ronald, a jedyną oznaką tego że żyje był ruch jego klatki piersiowej. Spears po prostu nie mógł patrzeć na blondyna leżącego w takim stanie. Jednak czuł bolesne ukłucie w sercu ilekroć przypominał sobie słowa Faustusa "... on był już zakochany...", a także słowa Sebastiana "... są pewne kwestie, które Ronald musi ci sam wyjaśnić." Nie mógł znieść tego, że Ronald już ma kogoś kogo kocha i że to nie on jest tą osobą.

***

Blondyn kilka razy zamrugał i w końcu szeroko otworzył oczy. Usiadł i ze zdziwieniem stwierdził, że nie jest u siebie. Znajdował sie w dość dużym pokoju pomalowanym na kolor białej czekolady z dużymi oknami i czerwonymi zasłonami. Siedział na dużym dwuosobowym łóżku pod białą kołdrą w czerwone pasy. Lekko obolały od kilkudniowego leżenia wstał i powoli sie przeciągnął. Podszedł do dużego lustra wiszącego na ścianie. Ze zdziwieniem stwierdził, że ma na sobie lekko za dużą, nienależącą do niego białą koszulke. Wetknął nos w materiał i zaciągnął sie jego cudownym zapachem. Dopiero po chwili zorientował sie, że to zapach... Williama. Blondyn szeroko otworzył oczy ze zdziwienia bo nagle wszystko sobie pokojarzył. Był w domu Williama, miał na sobie jego koszulke i przede wszystkim... wychodzi na to, że William zabrał go do siebie do domu i siedział z nim te dwa dni.

- Ale czemu? - Ronald zapytał swoje odbicie w lustrze jednak to jakoś nie kwapiło sie aby mu odpowiedzieć tylko na niego patrzyło. - Dzięki za pomoc. - burknął blondyn - Kurwa czemu ja gadam ze swoim odbiciem? - Ronald westchnął ciężko i postanowił poszukać łazienki. Jednak nie spodziewał sie co jeszcze spotka go dzisiejszego dnia...

Kilka godzin później

William wrócił do domu i od razu postanowił sprawdzić co z Ronaldem. Wszedł do swojej sypialni i ze zdziwieniem stwierdził, że łóżko jest puste. Odwrócił wzrok w strone lustra. Spojrzał na swoje potargane włosy i strój do którego raczej nie przywykł. Biała koszulka i ciemne dżinsy nie do końca pasowały do zawsze uporządkowanego i odpicowanego Williama, ale mimo to dodawały mu uroku.

- I po jaką cholere był ci ten cały cyrk?! - czarnowłosy odwrócił sie w strone drzwi i napotkał pełen wściekłości wzrok blondyna.

- Co? - zapytał zdezorientowany William.

- Był tutaj dzisiaj ten twój czerwonowłosy idiota i wszystko wyśpiewał. Po kiego chuja mi pomagasz?! Aż tak lubisz sie mną bawić?! - wrzasnął wściekły Ronald.

- Nie wiem co Grell ci nagadał ale nigdy nic mnie z nim nie łączyło jeśli o to chodzi! A pomogłem ci bo sam praktycznie o to poprosiłeś! - krzyknął William.

- A niby czemu mam wierzyć w twoje dobre serce co?! Przecież mnie nienawidzisz więc niby czemu mam ci kurwa wierzyć?! - te słowa dotknęły Williama do żywego.

- To niby czemu robisz mi afere skoro i tak już masz kogoś kogo kochasz co?! - krzyknął William nie panując nad sobą.

- Tak, mam! Ciebie! Kocham ciebie dupku! - wrzasnął Ronald i wybiegł z domu Williama z policzkami błyszczącymi od łez.

- Kurwa mać! Znowu wszystko spieprzyłem! - William z całej siły walnął pięścią w ściane.

Następnego dnia

Wściekły William przyszedł do pracy spóźniony. Po porannym prysznicu nawet nie chciało mu sie przebrać i uczesać więc włosy miał potargane a zamiast garnituru założył białą koszulke i te same ciemne dżinsy co wczoraj. Idąc korytarzem do swojego gabinetu minął wyraźnie zadowolonego z siebie Grella. Nie wytrzymał i z całej siły walnął nim o ściane i chwycił za gardło.

- Co mu nagadałeś gnoju?! - wściekły William nie panował nad sobą.

- Ależ o co ci chodzi złotko? Ja ci tylko pomogłem pozbyć sie problemu. - stwierdził czerwonowłosy nadal sie uśmiechając.

- Zaraz ja sie ciebie pozbęde gnido!

- Co tu sie do cholery dzieje?! - z pokoju wyszedł zarówno zdziwiony jak i zły Alan a zaraz za nim Eric. W tym samym czasie do budynku wszedł całkowicie niezauważony Ronald.

- Mów w tej chwili co mu nagadałeś! - wysyczał wściekły William starając sie mimo wszystko nie udusić Grella.

- Oj no dobra przyznaje. Naściemniałem mu troche, że jesteśmy razem. No i że byłem u ciebie na noc.

- Ciebie chyba do reszty pojebało! - wściekły William usiłował wyrwać sie Alanowi i Ericowi którzy próbowali odciągnąć go od czerwonowłosego.

- I czego sie drzesz? Przecież tylko pomagam ci pozbyć sie twojego problemu. - stwierdził Grell poprawiając płaszcz.

- Po co do kurwy odwalasz ten cyrk Spears?! - Ronald w końcu zdecydował sie odezwać i pokazać. Spojrzenia wszystkich skierowały sie w jego strone. Ronald wyglądał tak samo jak poprzednio, jedynym wyjątkiem była biała koszulka Williama, którą miał na sobie.

- Po co? - czarnowłosy wyrwał sie z uścisku dwóch Shinigami i podszedł bliżej blondyna cały czas patrząc mu w oczy.

- Dobra, łapie że ten kretyn mnie okłamał ale co z tego? Jakie to ma niby znaczenie? - blondyn zaśmiał sie kpiąco.

- Ronald...

- Dosyć! Możesz mi w końcu wyjaśnić na czym stoje? Ja powiedziałem ci to co miałem powiedzieć i teraz tego żałuje no ale już trudno. Powiedz w końcu czemu mi pomogłeś i czemu przejąłeś sie tym, że ten debil mnie okłamał skoro mnie niecierpisz? - zapytał Ronald wpatrując sie w czarnowłosego.

- Bo... ja... - zaczął William jednak zamknął usta nie kończąc.

- Skoro nie wiesz co powiedzieć to zakładam że cały czas świetnie bawiłeś sie moim kosztem. Brawo, okazałeś sie większym dupkiem ode mnie. - warknął blondyn i wyszedł trzaskając drzwiami. Szedł przed siebie wkurzony aż zatrzymał sie przed domem Williama. Spojrzał na budynek a zaraz potem na koszulke, którą miał na sobie. Już miał zamiar odejść kiedy poczuł mocny uścisk na swoim nadgarstku. Odwrócił sie i zobaczył rozczochranego, zdyszanego Williama. Już otwierał usta jednak czarnowłosy mu przerwał.

- Zanim coś powiesz daj mi wyjaśnić to wszystko. - powiedział Spears i pociągnął blondyna za ręke wchodząc do domu.

***

- No więc? - zapytał Ronald zakładając ręce na piersi i opierając sie o ściane. Siedzący na swoim łóżku William podniósł wzrok.

- To nie tak, że cie niecierpie. Fakt, zacząłeś mnie wkurzać tym swoim zachowaniem ale nigdy nie pozwoliłbym żeby coś ci sie stało Ronald.

- Nie zmieniłem sie bez powodu. Nie było mi łatwo ale zrobiłem to wszystko dla ciebie. - Ronald wziął głęboki wdech i kontynuował. - Byłem okropny i wredny chociaż wcale tego nie chciałem. Ale gdyby Faustus dowiedział sie, że to ciebie kocham mógłby to wykorzystać. Byłem pewien, że nie odwzajemniasz moich uczuć i nigdy nie odwzajemnisz ale nie wybaczyłbym sobie gdyby przeze mnie coś ci sie stało. - blondyn przymknął na chwile oczy. - Cholera może i mnie wkurzyłeś tym całym cyrkiem ale ja nadal cie kocham dupku. - westchnął cicho.

- Ronald... nie odwaliłem tego całego "cyrku" bez powodu. Pomogłem ci, byłem obok, martwiłem sie... bo mi zależy. Cholernie długo mi zajęło zrozumienie tego co czuje ale po tym wszystkim co sie stało już wiem. - William wstał z łóżka i podszedł do blondyna cały czas patrząc mu w oczy.

- No i? - zapytał zestresowany Ronald pozwalając rękom opaść wzdłuż ciała i spuszczając wzrok. Czarnowłosy chwycił dwoma palcami jego podbródek i uniósł tak, że ich twarze dzieliły zaledwie milimetry. William nachylił sie w strone blondyna tak, że Ronald czuł jego oddech na swoich ustach. Stali tak kilka sekund patrząc sobie w oczy.

- Kocham cie. - szepnął czarnowłosy i delikatnie musnął ustami wargi niższego chłopaka po czym szybko sie odsunął obserwując reakcję Ronalda.

- Ja... nie wierze... - wyszeptał blondyn a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza. William nie do końca wiedząc jak to odebrać tylko otarł kciukiem łze i powoli odsunął sie od chłopaka. Ronald tylko podszedł bliżej i wtulił sie w jego tors zaciskając palce na materiale koszulki Williama. Czarnowłosy stał przez chwile lekko zaskoczony jednak zaraz odwzajemnił uścisk. Blondyn lekko sie odsunął i uśmiechnął. Wspiął sie na palce i pocałował wyższego chłopaka. William nachylił sie tak żeby blondyn nie musiał stać na palcach i przyciągnął go bliżej do siebie oddając pocałunek. Ronald zamruczał zadowolony i przeniósł swoje ręce na kark czarnowłosego wplatając palce jednej dłoni w jego miękkie włosy. William nie widząc sprzeciwu ze strony blondyna pogłębił pocałunek przejeżdżając językiem po jego dolnej wardze i zachaczając o kolczyk. Blondyn mimowolnie jęknął co tamten wykorzystał wsuwając mu do ust język. Ich pocałunek stawał sie coraz bardziej zachłanny i namiętny. Dłonie czarnowłosego powędrowały pod koszulke Ronalda i zaczął przesuwać nimi po jego bokach, brzuchu i klatce piersiowej. Zadowolony blondyn przejeżdżał dłonią po włosach chłopaka czochrając je jeszcze bardziej (o ile było to w ogóle możliwe).

- Nie czochraj mnie. - mruknął zadziornie William kierując sie w strone łóżka, na które po chwili opadli nadal nie wypuszczając sie z objęć.

- Nic nie poradze, że wtedy wyglądasz tak seksownie. - wymruczał Ronald i przyciągnął go do siebie ponownie złączając ich usta w pocałunku.

- To ty wyglądasz seksownie w mojej koszulce. Chociaż... - czarnowłosy odsunął sie od blondyna, podniósł go lekko i jednym ruchem ściągnął z niego koszulke rzucając ją gdzieś w kąt. - Teraz wyglądasz jeszcze seksowniej.

- Mhm... - blondyn nie pozostał mu dłużny i pozbył sie górnej części garderoby chłopaka. William położył go na łóżku i znowu nad nim zawisł. Zaczął składać pocałunki na jego szyji rozkoszując sie cichymi pojękiwaniami blondyna, który tylko zarzucił mu ręce na szyje i przyciągnął jeszcze bliżej. Po chwili wyższy z delikatnych pocałunków przeszedł do nadgryzania i lizania delikatnej skóry na szyji blondyna zostawiając po sobie malinki. Ronald oddychał płytko i nierówno. Poczuł jak jego spodnie zaczynają sie robić nieco przyciasne. William jednak postanowił go jeszcze troche pomęczyć. Przeniósł sie ustami na obojczyki gdzie również zostawił malinki, potem schodził coraz niżej na klatke piersiową i brzuch. Blondyn jęczał coraz głośniej kochając uczucie tych gorących ust na całym swoim ciele. Krzyknął cicho kiedy William niespowdziewanie zsunął sie ręką do jego krocza delikatnie je pocierając.

- Nie rób tak. - warknął czarnowłosy przegryzając warge.

- Cz - czemu? - wydyszał Ronald.

- Bo zgwałce cie tu i teraz bez żadnego przygotowania.

- Obawiam sie, że to nie będzie sie liczyło jako gwałt. - blondyn roześmiał sie cicho.

- Nie prowokuj mnie... - wyszeptał mu wprost do ucha William przegryzając jego ucho. Jego ręka w tym czasie szybko rozpięła spodnie blondyna. Ronald powędrował ręką do spodni bruneta i powoli odpiął guzik. Po chwili ich spodnie podzieliły los koszulek i walały sie gdzieś po pokoju. Dłoń czarnowłosego wślizgnęła sie pod bokserki blondyna. Ronald jęknął głośno kiedy poczuł jak szczupłe palce chłopaka zaciskają sie na jego członku.

- Will... - wydyszał i przyciągnął do siebie bruneta całując zachłannie.

- Na pewno tego chcesz? - William odsunął sie i popatrzył w oczy blondyna.

- Kurwa... nie zadawaj takich... głupich pytań... - wysapał Ronald czując, że dłoń w jego bokserkach porusza sie coraz szybciej. W momencie kiedy to powiedział jego bokserki wylądowały na podłodze. William spojrzał na blondyna i oblizał wargi. Ronald otworzył szeroko oczy i jęknął głośno kiedy brunet pochylił sie i wsunął sobie końcówke jego członka do ust i zaczął powoli ssać. Blondyn na przemian jęczał i sapał głośno kurczowo zaciskając palce na włosach wyższego chłopaka. Nagle William podniósł sie i spojrzał na zaczerwienioną i mokrą od potu twarz blondyna.

- Mam kontynuować czy...?

- Zrób... to... w końcu... - wydyszał Ronald zaciskając mocniej palce na włosach Williama.

- Co mam zrobić? - spytał zadziornie brunet wpychając mu język do ucha i delikatnie nim poruszając.

- Kurwa... kochaj sie ze mną! - krzyknął blondyn, który myślał że zaraz zwariuje.

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - brunet odsunął sie i ściągnął swoje bokserki. Pocałował blondyna i delikatnie wsunął w niego jeden palec. Ronald jęknął głośno i kurczowo chwycił sie ramion chłopaka.

- Will...

- Rozluźnij sie. - wyszeptał czarnowłosy i dołożył drugi palec. Zaczął delikatnie całować chłopaka żeby go uspokoić. Kiedy poczuł, że blondyn sie rozluźnił dołożył trzeci palec i zaczął powoli nimi poruszać. Ronald jęczał, lekko zagłuszony przez usta Williama a rękoma gładził jego umięśnione plecy.

- Wejdź... we... mnie... - wydyszał blondyn między pocałunkami. William odsunął sie nieco od niego i zastąpił swoje palce czymś znacznie większym. Ronald jęknął głośno wbijając paznokcie w plecy bruneta.

- Spokojnie Ronald... spokojnie... - wysapał czarnowłosy opierając sie swoim czołem o czoło blondyna. Zaczął sie powoli poruszać. Blondyn czuł coraz większą przyjemność z ich zbliżenia i pojękiwał coraz głośniej.

- Szybciej... - wyjęczał zaciskając palce na ramionach Williama. Brunet przyspieszył swoje ruchy i sam zaczął pojękiwać przymykając oczy.

- Jesteś... idealny... - wydyszał czarnowłosy i polizał szyje Ronalda wbijając sie w niego mocniej i trafiając w prostate. Blondyn prawie natychmiast doszedł z głośnym okrzykiem jego imienia. Po kilku mocniejszych pchnięciach brunet również doszedł i zmęczony opadł na ciało Ronalda oddychając ciężko. Po chwili wyszedł z niego i położył sie obok. Blondyn położył głowe na rozgrzanym torsie blondyna obejmując jego szyje. William objął chłopaka i pocałował w czubek głowy.

- Kocham cie. - wyszeptał Ronald przerzucając noge przez biodra chłopaka.

- Też cie kocham.

Następnego dnia

Lekko obolały Ronald szedł właśnie do gabinetu swojego przełożonego żeby oddać mu papiery. Bez zbędnego pukania wszedł i rzucił dokumenty na biurko. Nagle usłyszał szczęk zamka a zaledwie kilka sekund potem został przyciśnięty do ściany i namiętnie pocałowany.

- Też za tobą tęskniłem. - blondyn uśmiechnął sie lekko zarzucając ukochanemu ręce na szyje.

- Myślałem, że zwariuje tu bez ciebie. - wymruczał William całując szyje blondyna.

- Nie widzieliśmy sie zaledwie kilka godzin kochanie. - Ronald zaśmiał sie i odwrócił ich tak, że teraz to brunet był przyciśnięty do ściany.

- O, widze że teraz bawimy sie inaczej... - wymruczał William ściągając koszulke blondyna i rzucając ją na ziemie. - Musisz przestać nosić rurki.

- Niby czemu?

- Bo wyglądasz w nich tak seksownie, że mam ochote pieprzyć cie tam gdzie stoisz. - wymruczał brunet rozpinając spodnie chłopaka.

- Moge to samo powiedzieć o twoim wyglądzie. Te ciemne dżinsy, obcisłe koszulki i poczochrane włosy sprawiają, że mam ochote rzucić sie na ciebie tu i teraz. - Ronald zrzucił chłopakowi koszulke i pocałował go mocno.

- W takim razie musimy coś z tym zrobić. - William uśmiechnął sie i namiętnie pocałował blondyna zatapiając język w jego miękkich ustach. Po chwili oboje byli całkiem nadzy a William siedział opierając sie o ściane z Ronaldem na kolanach. Całowali sie namiętnie błądząc rękami po swoich rozgrzanych ciałach. Blondyn jęknął głośno kiedy czarnowłosy przesunął palcami po jego stojącej męskości. Nie mogąc już dłużej wytrzymać Ronald uniósł biodra i nabił sie na członka bruneta chowając twarz w jego szyji. Zaskoczony William jęknął głośno całując blondyna w kark. Ronald odsunął sie nieco tak aby móc patrzeć chłopakowi w oczy. Zaczął powoli unosić i opuszczać swoje biodra jęcząc przy tym głośno. Brunet położył ręce na torsie blondyna jeżdżąc po nim w góre i w dół. Będący na skraju wytrzymałości Ronald przyspieszył swoje ruchy. Doszli równocześnie brudząc siebie nawzajem i podłoge. William chwycił zmęczonego blondyna za biodra i wysunął sie z niego sadzając sobie Ronalda na kolanach. Ten zarzucił mu ręce na szyje i oparł sie swoim czołem o czoło bruneta.

- Kocham cie. - powiedzieli równocześnie i złączyli swoje usta w namiętnym pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro