•funfzehn•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się, czując delikatny chłód na swoim ciele. Uprzednio przecierając oczy i orientując się gdzie jestem, odwróciłem się na drugi bok. No tak, Marc po raz kolejny zabrał całą kołdrę dla siebie. Mimo to, przyznam, że jego widok z rana mnie ucieszył. Ale gdzie tam, przecież tak łatwo mu tej kołdry nie oddam. Pociągnąłem ją więc w swoją stronę, budząc przy tym Marca. Spojrzał na mnie z lekkim oburzeniem, jednak po chwili zaczął się śmiać.

- Moja śpiąca królewna już nie śpi? - spytał, przyglądając mi się.

- Jak widać - zaśmiałem się.

- Jak ci się spało? - zapytał po chwili.

- Dobrze, gdyby nie to, że ktoś ciągle zabierał mi kołdrę lub próbował zrzucić z łóżka - przewróciłem oczami.

- Dziwne - przyznał Marc z szerokim uśmiechem na twarzy.

Spiorunowałem go wzorkiem, jednak nie mogłem się długo na niego złościć. Uderzyłem go lekko w ramię, mówiąc po cichu, że jest głupkiem, owinąłem się kołdrą i odwróciłem do niego plecami z zamiarem pójścia dalej spać. Poczułem jak Bartra oplata mnie rękami i wtula w siebie.

Przyznam, że w nocy myślałem nad tym, jak będą wyglądać nasze relacje po tym co zrobiliśmy. W końcu byliśmy pijani, mogliśmy nie wiedzieć, co robimy, mogliśmy tego żałować. Ale teraz wydaje mi się, że ani jeden z nas nie żałuje.

Leżąc w spokoju i ciszy, nagle usłyszeliśmy głośny huk w jednym z pokoi obok. Spojrzałem na Marca, ale ten jedynie wzruszył ramionami. Postanowiłem sprawdzić, co takiego się stało i przy razie przynieść nam po szklance wody.

Wyszedłem z pokoju i od razu udałem się do kuchni. Sprawnie ominąłem butelki po wódce leżące na podłodze i Pulisica śpiącego pod lodówką, aż w końcu dostałem się do szafki ze szklankami. Nalałem do obydwóch wody i poszukałem jeszcze czegoś przeciwbólowego w szufladach. Rozejrzałem się, aby znaleźć coś, co mogło też wywołać huk, jednak niczego takiego nie zauważyłem.

- No siema Durm, jak tam? - usłyszałem głos obejmującego mnie ramieniem Reusa.

- Dobrze? - było to bardziej pytanie niż odpowiedź.

- No to fajnie, a jak tam z Marciem? - spytał, delikatnie przesuwając Puliego, aby dostać się do lodówki Weigla.

- Co? -spojrzałem na niego.

- Żaden z nas nie jest tak głupi, żeby nie domyślić się do czego doszło skoro obydwaj zniknęliście w tym samym czasie - puścił mi oczko.

Wywróciłem tylko oczami i zabrałem z blatu szklanki z wodą.

-Spokojnie, nie musisz mówić, wujek Reus dowie się w swoim czasie - oznajmił mi.

Popatrzyłem na niego jak na kompletnego idiotę, którym z resztą był i postanowiłem opuścić pomieszczenie jak najszybciej.

- A no tak, któryś z kolegów chyba coś rano zepsuł, lepiej sprawdź co u nich, zanim Weigl wyrzuci nas z balkonu - skinąłem głową w stronę salonu.

- Czy ja wyglądam na opiekunkę tych frajerów? Ty lepiej sprawdź co u Marca - odpowiedział, ciągle się szczerząc.

- Spierdalaj - powiedziałem śmiejąc się i wychodząc z kuchni.

- Też cię kocham, Durmiś! - powiedział - Ach, te dzieci tak szybko rosną - dodał sam do siebie.

Udałem się do pokoju gościnnego, skąd kilkanaście minut temu wyszedłem. Chciałem otworzyć drzwi, jednak ktoś mnie uprzedził. Marc szybko wybiegł z pokoju, wpadając przy tym na mnie. Cała woda wylała się na podłogę, ale to w tym momencie nie było najważniejsze. Byłem zaskoczony zachowaniem Marca. Wyglądał na wystraszonego.

- Marc, co się stało? - spytałem, patrząc na niego ze zmartwieniem.

- Erik... Ja muszę jechać, przepraszam - powiedział urywkami, ubierając przy tym koszulkę w pośpiechu.

- Poczekaj - zatrzymałem go, gdy już miał pędzić w stronę wyjścia - Spokojnie... Powiedz mi, co się stało... - mocno trzymałem jego dłoń.

- M-Melissa... Jest w szpitalu... Miała wypadek... - powiedział drżącym głosem - Erik, ja muszę do niej jechać, muszę teraz przy niej być, przepraszam... - powiedział drżącym głosem i szybko wybiegł z domu Marco.

Zaskoczony stałem przez chwilę w miejscu i patrzyłem na drzwi, przez które przed chwilą wybiegł Marc.

- Kopciuszek ci uciekł? - ponownie usłyszałem głos Reusa za sobą. Prychnąłem i wyminąłem go idąc do kuchni. Marco udał się za mną. - Dobrze się składa, bo przynajmniej pomożesz nam ogarnąć te ameby, w końcu ktoś musi - uśmiechnął się chytrze i poklepał mnie po ramieniu. - No dalej Durmiś, ubieraj się i do roboty - wywróciłem oczami i niechętnie poszedłem do pokoju po swoje ubrania.

Ruszyłem w stronę salonu, a zaraz za mną Reus.

Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Śmieci porozwalane po podłodze, potłuczona lampa w kącie pokoju, Weigl i Kimmich śpiący razem na kanapie, Auba na balkonie. Do tego sok wylany na dywan, Felix z wymalowaną w penisy twarzą śpiący w kącie, nawet jakaś dziura w ścianie.

- Dlaczego to właściwie my mamy doprowadzić ich do stanu używalności? - westchnąłem.

- Bo nikt inny tego nie zrobi, mój drogi.
przyznał - Mamy trening za trzy godziny. - dodał po chwili i popatrzył na mnie.

- Ty masz mnie za jakiegoś magika? W trzy godziny raczej nie przywrócimy ich do normalnego stanu.

- No co ty? My nie damy rady? - zaśmiał się Reus, podszedł do gospodarza imprezy i zepchnął go razem ze swoim towarzyszem z kanapy. Weigl jednak przewrócił się na drugi bok i postanowił spać dalej. Joshua natomiast spojrzał na nas jak na debili i również nic sobie z tego nie zrobił.

Chyba nie damy rady.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro