•zehn•

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Udawałem, że wcale mi go nie brakuje, chociaż było zupełnie inaczej. Starałem się zachowywać normalnie, tak, jak do tej pory. Wielokrotnie pytany, czy wszytko okej, próbowałem mu wmówić, że tak. Aż dziwne, że jeszcze się nie połapał.

Ograniczałem się tylko do krótkich rozmów z nim w trakcie treningów. Po nich starałem się jak najszybciej wrócić do domu. Zaszyć się gdzieś, gdzie nie będę musiał o nim myśleć. Oczywiście, gdy siedziałem sam w domu jeszcze więcej o nim myślałem, więc wolny czas wolałem spędzać u Marco lub Juliana.

Ju zdążył się wszystkiego domyślić, jednak nie robił z tego jakieś wielkiej afery. Postanowił wspierać mnie w tym wszystkim, tak, jak Reus.

Bałem się, że Marc będzie chciał kiedyś szczerze porozmawiać, a ja nie będę miał wtedy jak go zbyć. Będę zmuszony powiedzieć mu, jak szaleńczo się w nim zakochałem i jak bardzo tego żałuje.

Po tej całej rozmowie on zapewne zapomni o wszystkim i będzie szczęśliwy u boku Melissy, a ja będę patrzył na ich szczęście z dziwnym ściskiem w sercu.

Dlatego tak bardzo odwlekałem spotkanie z nim, usprawiedliwiając się złym samopoczuciem, mnóstwem pracy czy choćby czymś ważnym, co niby przypadkiem mi wypadło.

Aż do dzisiaj...

Wygodnie leżąc na łożku, usłyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu. Zignorowałem pierwsze połączenie od Marca. Drugie tak samo. Dobrze, że Hiszpan nie wyznawał zasady "do trzech razy sztuka", bo postanowił już nie dzwonić. Zamiast tego, dostałem od niego wiadomość, w której napisał, że się o mnie martwi i chciał tylko dowiedzieć się, co u mnie słychać. Przez chwilę zrobiło mi się ciepło na sercu, a kącik moich ust lekko powędrował ku górze. Odpisałem, że nie ma potrzeby, aby się o mnie martwił, bo wszystko ze mną w porządku. Długo nie czekałem na kolejną wiadomość, w której Marc zapytał, co robię wieczorem. Postanowiłem, napisać, że nie ma mnie w domu. Wydawało mi się, że tak będzie lepiej. Przyznam, że trochę źle czułem się z ciągłym olewaniem go, ale najzwyczajniej w świecie byłem tchórzem, który bał się rozmawiać o swoich uczuciach.

Kilka minut później usłyszałem dzwonek do drzwi. Nie spodziewałem się nikogo, chociaż po części byłem przekonany, że to Marco, który chciał po raz kolejny spędzić ze mną trochę czasu. Zwykle wieczorami w wolne weekendy tak robiliśmy. W końcu nie zawsze imprezujemy.

Stanąłem przed drzwiami i postanowiłem sprawdzić, kto stoi po drugiej stronie. Moim oczom ukazała się dobrze znana postać. Marc.

W pierwszej chwili spanikowałem, sam nie wiem czemu. Biłem się z myślami, czy mu otworzyć, czy najzwyczajniej w świecie udawać, że nie ma mnie w domu, jak to sobie wcześniej zaplanowałem.

Kolejny raz usłyszałem dźwięk dzwonka. Widocznie Bartra nie chciał odpuścić.

W końcu powoli otworzyłem drzwi. Starałem się zachowywać normalnie, nawet uśmiechnąłem się, gdy tylko miałem przed sobą Marca w całej okazałości. Chłopak jednak nie odwzajemnił uśmiechu. Patrzył na mnie poważnym wzrokiem i chyba nie miał zamiaru przestać. Od razu zrzedła mi mina.

- Chciałem porozmawiać i mam nadzieję, że tym razem mnie nie spławisz - zaczął Marc.

Szeroko otworzyłem oczy, wpatrując się w bruneta. Uznałem, że rozmowa przy drzwiach może nie jest szczególnie dobrym pomysłem, więc wpuściłem Marca do środka.

Było mi głupio, że Bartra domyślił się, że przez cały czas go unikałem.

- Erik, co się stało? - spytał Bartra, gdy tylko znaleźliśmy się w salonie. Zmarszczyłem brwi, po czym z dezaprobatą pokręciłem głową.

- Ty się stałeś - prychnąłem i lekko się przy tym uśmiechnąłem. Aż dziwne, że to tak po prostu wypłynęło z moich ust.

- Nie żartuj sobie. Powiedz mi, dlaczego taki jesteś? - ciężko westchnąłem. Spojrzałem w oczy Marca, w których tym razem nie zobaczyłem żadnych iskierek szczęścia. Były po prostu smutne. On się martwił, przez to, że byłem zbyt skryty.

- To wszystko, co między nami się wydarzyło to....po prostu o tym zapomnij. Tak będzie lepiej - starałem się, aby mój głos nie drżał podczas wypowiadania tych słów.

Marc od razu szeroko otworzył oczy i przyglądał się mi z niedowierzaniem.

- Erik... Co ty mówisz?

- Od początku powinniśmy zostać tylko przyjaciółmi, nikim więcej. Po prostu chciałbym, żebyś zapomniał o momentach, kiedy wyszliśmy poza granicę przyjaźni.

- To jest jakiś głupi żart, tak? - Marc zapytał z wyczuwalną nadzieją w głosie - Powiedz mi, że w tym momencie sobie ze mnie żartujesz...

- Nie, Marc, to nie jest żart. Mówię zupełnie poważnie - powiedziałem. Nastała chwila ciszy, która ani nie była niezręczna, ani wkurzająca. Była po prostu jak najbardziej na miejscu.

- Ty jesteś taki głupi, czy tylko udajesz? - spytał Marc - W jaki sposób mam ci wytłumaczyć, że cię kocham? - zamurowało mnie. Chciałem jakoś upewnić się, że się nie przesłyszałem - W sumie to wykrzyczałbym ci to w twarz, ale chyba nie wypada - Przyglądałem się brunetowi, po którym widać było, że mówi poważnie. Zacząłem powoli przetwarzać sobie każde jego słowo. Docierało to do mnie z dziwnym opóźnieniem.

- Ja...muszę sobie wszystko przemyśleć - pokręciłem głową i od razu spuściłem wzrok. Po raz kolejny staliśmy w zupełnej ciszy.
Chwilę później Marc wyszedł z mojego domu bez słowa.

Zostałem sam ze swoimi myślami.

W tym momencie uświadomiłem sobie, jak bardzo brakuje mi czyjeś bliskości.

Czyjejś obecności.

Czyjegoś ciepłego głosu o poranku.

Czyjegoś pogodnego uśmiechu.

Kogoś, kogo mógłbym kochać.

Och Marc,
najpierw był chaos, a potem tylko ty...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro