Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                 

Po 2-godzinnej mordędze z moimi siostrami wreszcie dojechaliśmy na miejsce. Wysiadłem na zewnątrz i rozciągnąłem kości. Obróciłem się, żeby zobaczyć nasz nowy dom.

- M-mamo?- zawołałem.

- Tak, Lou?

- Nie pomyliłaś adresów?

- A czemu to?

- Bo chyba mi nie powiesz, że będziemy mieszkać w TYM?- wskazałem oboma dłońmi na posiadłość przed nami.

Była zrobiona ze staromodnej cegły, ale nadal robiła wrażenie. Była ogromna, w podobnym kształcie do dworku. Białe okiennice były otoczone bluszczem. Ogromny taras na piętrze podpierały białe kolumny. Wkoło był zadbany ogród, z elegancko przystrzyżonymi krzakami i pięknymi kwiatami. Nawet fontanna się znalazła.

- Piękna, prawda?- mama uśmiechnęła.

- Skąd ty masz tyle kasy?- zapytałem.

- Bo widzisz, wynikły takie okoliczności..

- Jakie?

- Zapomniałam ci powiedzieć o takim małym szczególiku..

- Hmm?- spojrzałem na nią uważnie.

- Jak ci to powiedzieć? Tak jakby mam nowego partnera? I się do niego wprowadzamy?

- C-co?!- zakrztusiłem się- Małym szczególiku?!!

- Lou, uspokój się!

- Jak mam się uspokoić?! Niszczysz mi życie tylko dlatego, że chciałaś się przeprowadzić do swojego nowego kochasia?!

- Nie mów tak o nim!- Jay zrobiła się czerwona na twarzy.

- A jak! Twój najdłuższy związek trwał 7 miesięcy! I co z niego masz?! Dwójkę nowych dzieci!- zaśmiałem się histerycznie.

- Jak możesz tak do mnie mówić?!- krzyknęła.

- Jak ty możesz robić mi takie rzeczy?!

Warknąłem i potrząsnąłem niespokojnie głową. Próbowałem się uspokoić, ale tego było dla mnie za wiele.

- Jak możesz?!- warknąłem i zrobiłem krok w jej stronę.- Co my ci takiego zrobiliśmy?! CO?!

O nie, zaczyna się. Zatrzymałem się i próbowałem zatrzymać przemianę. Niestety było już za późno bo poczułem jak wysuwają mi się kły. Teraz już nie miałem kontroli. Spojrzałem na moją matkę i warknąłem gardłowo. To się nie mogło dobrze skończyć. Zobaczyłem przerażenie w jej oczach.

- L-Louis! Usp-pokój się proszę..- cofnęła się próbując zasłonić dziewczynki.

- Bo co mi zrobisz?- mój głos się zmienił.- Twój kochaś cię obroni? Nic mi nie zrobi! Jest zbyt słaby!

- M-mamo, jego o-oczy!- wyszeptała Lottie, ale ja i tak to usłyszałem.

Moje zmysły wyostrzają się stukrotnie. Teraz mogłem usłyszeć najmniejszy szelest z odległości kilkunastu metrów. Poczułem jak moje plecy zaczynają obrastać sierścią, a paznokcie wydłużać.

- Louis! Odejdź stąd!- Jay panicznie chciała obronić swoje dzieci.- Błagam, nie przy dziewczynkach!

Zaśmiałem się gardłowo.

- Ostatni raz ci odpuszczam...

Przebiegłem koło nich z prędkością światła i wykonałem skok podczas którego już całkowicie mogłem się przeobrazić w wilka. Przebiegłem przez ulicę i wbiegłem do lasu. Biegłem szczekając głośno i wyjąc od czasu do czasu, co było bardzo nierozsądne bo przecież w lesie mogły znajdować  się inne wilki. Ale w tej chwili się tym nie przejmowałem, musiałem gdzieś wyrzucić moją złość na rodzicielkę. Dopiero po chwili szaleńczego biegu ochłonąłem i dotarło do mnie co zrobiłem. Dziewczynki są teraz pewnie przerażone. Groziłem swojej matce! Mogłem je zabić! Zwolniłem i teraz dreptałem w miejscu. Za mocno zareagowałem. Możliwość przemiany jest największym błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Nieliczni posiadają taką zdolność. Z całej mojej rodziny od wieków posiadam ją ja. Oddychałem ciężko próbując się uspokoić. Co ja zrobiłem? Z mojej rozpaczy wyrwał mnie odgłos łamanej gałęzi. Rozejrzałem się uważnie. Zacząłem nasłuchiwać dalej. Po kilku sekundach hałas powtórzył się tylko dużo bliżej. Moje uszy oklapły w charakterystyczny sposób dla wilków gdy są w chwilach zagrożenia, a nos zmarszczył się. Obracałem się w kółko, próbując namierzyć osobnika, który spowodował hałas. Warknąłem niespokojny. Obróciłem się jeszcze raz. Nagle usłyszałem wycie i ktoś rzucił się na mnie przygniatając moje łapy do podłoża tak, że nie mogłem nimi ruszyć. Wyrywałem się, kłapiąc szczęką gdzie popadnie.

- Uspokój się!- znieruchomiałem.

Nigdy nie słyszałem tak głębokiego i potężnego głosu alfy. Spojrzałem na wilka.

- Puść mnie.- ponowiłem próbę wydostania się.

Tym razem alfa zeszła ze mnie i usiadła przede mną podwijając ogon. Była ogromna. Ciemno-brązowe futro połyskiwało w świetle wschodzącego księżyca, a zielone oczy świeciły w ciemności.

- Co robisz na mojej ziemi?- zapytał.

Przekrzywił głowę, przez co wyglądał teraz jak bardziej szczeniak, a nie jak potężny, trzymetrowy wilk.

- A ty niby kim jesteś?- prychnąłem tak jak się da jako wilk.

Alfa warknęła zła i wstała na równe łapy.

- Ja jestem Harry Edward Styles, dominująca alfa w miejscowej watasze. Wymagam od ciebie szacunku, omego- powiedział głosem alfy, na co znowu skuliłem się.- Kim jesteś?

- Jestem Louis Tomlinson.

- Skąd jesteś? I dlaczego używasz neutralizatora zapachu?

- Nie musisz wiedzieć skąd jestem, a do tego drugiego, to samo mogę powiedzieć o tobie. Nie wyczułem cię, a  powinienem.

- Strasznie pyskata z ciebie omega.

- Taka moja natura.

- Cały czas nie powiedziałeś mi co tu robisz?

- Poszedłem sobie pobiegać, ale chyba zabłądziłem- usiadłem przygniatając mój ogon, na co pisnąłem.

Alfa zaśmiała się. Zmarszczyłem nos.

- Oczekuję, że w najbliższym czasie przyjdziesz się zgłosić do mojej watahy... A teraz życzę miłego biegania- powiedział i przebiegł koło mnie uderzając mnie ogonem w pysk.

Patrzyłem za nim dopóki nie zniknął między drzewami. Wypiąłem pierś i zacząłem go przedrzeźniać: „ Jestem Harry Edward Styles, dominująca alfa, bla, bla ,bla!" Na tle innych odgłosów wybiło się wycie alfy, usłyszał mnie. Gdybym był człowiekiem na pewno byłbym już cały czerwony. Odpowiedziałem mu, wyjąc. Nie jestem aż tak niewychowany. To hańba nie odpowiedzieć alfie, i w dodatku przywódcy mojego nowego stada, do którego muszę się zgłosić... Załatwię to jutro. Wstałem i pobiegłem z powrotem do domu. Po 15 minutach szybkiego biegu byłem z powrotem przy drodze. Sprawdziłem czy nie ma ludzi w koło. Ja bym się przeraził gdybym zobaczył wilka o długości prawie czterech metrów i wysokiego na dwa. Kiedy nikogo nie dostrzegłem przebiegłem przez drogę i wbiegłem na teren posiadłości. Światła były zgaszone, nic dziwnego. Było już późno w nocy. Dopiero na ganku skupiłem się i przemieniłem z powrotem w człowieka. Byłem cały nagi. Rozejrzałem się za jakimś materiałem, ale jedyne co znalazłem to wycieraczka, więc się nią owinąłem. Zapukałem cicho w obawie, że w środku może być nowy partner mojej mamy, który może być człowiekiem. Usłyszałem kroki i jak ktoś podnosi klapkę z wizjera.

- Loui? To ty?- usłyszałem zaspany głos Fizzy.

- Tak, wpuścisz mnie?

- Jasne.

Otworzyła chyba z milion zamków i wreszcie otworzyła drzwi.

- Gdzie ty masz ubrania?- zapytała przepuszczając mnie w drzwiach.

- Straciłem je podczas... no wiesz..

- Tak. Głodny jesteś?

- Troszeczkę, ale idź już spać. Sam sobie coś zrobię..

- I tak bym nie usnęła. Chodź.

Obróciła się na pięcie i poszła długim korytarzem przed siebie. Ściany były przyjaznej dla oka czerwonej barwy. Co chwilę były powieszone jakieś obrazy. Ku mojemu zdziwieniu na końcu korytarzu zaraz przy wejściu do salonu było zdjęcie mojej mamy. Może tym razem naprawdę znalazła sobie kogoś na poważnie? Wszedłem do salonu za Fizz i rozejrzałem się. Pomieszczenie było urządzone w biało-kremowych barwach. Naprzeciwko wejścia było wielkie okno panoramiczne z wyjściem na taras, za którym był... basen? Na środku stała ogromna sofa z ciemnymi poduszkami, a naprzeciw na ścianie wielka plazma i konsola. Wow, ten facet serio jest nadziany.

- Idziesz?- dziewczyna wychyliła głowę zza progu kolejnego pomieszczenia.

Pokiwałem głową i podbiegłem do niej. Przeszliśmy jeszcze jednym krótkim korytarzykiem, z którego były wejścia do innego pomieszczenia i wreszcie doszliśmy do kuchni. Ta też była bardzo bogato urządzona. Marmurowe blaty i mahoniowe krzesła barowe koło szklanego barku.

- Co chcesz?- Fizzy nachylała się do lodówki, która była chyba trzy razy większa ode mnie.

- Cokolwiek..

Usiadłem na jednym z krzeseł, trzymając mocno wycieraczkę. Po chwili Fizzy usiadła naprzeciwko mnie i podała mi talerz z kanapkami.

- Dzięki..

Wziąłem jedną i ugryzłem, ale to dobre. Chyba jestem trochę bardziej niż „troszeczkę" głodny. Kiedy już zjadłem wszystkie kanapki i popiłem je herbatą, którą Fizzy mi doniosła w między czasie  postanowiłem ją przeprosić za sytuację z kilku godzin wcześniej.

- Fizzy, czy ty się mnie nie boisz?- zapytałem.

- Nie, a powinnam?

- No.. po tym co się stało, masz do tego prawo.

- Byłeś zły, rozumiem cię.

- To mnie nie usprawiedliwia, mogłem wam zrobić krzywdę!

- Ale tego nie zrobiłeś.

- Następnym razem mogę nie zapanować nad sobą. Ja przepraszam...

- Nic nie szkodzi. Myślę, że przede wszystkim musisz przeprosić mamę.

- Masz rację, zrobię to jutro.

- Mhm, a teraz idę spać jeżeli się nie obrazisz.- zeskoczyła z krzesła i podeszła do wyjścia z kuchni.

- Nie obrażę się, ale wiesz gdzie jest mój pokój albo coś?

- Korytarzem do schodów, potem w górę i 3 drzwi po lewej.

- Chyba zapamiętam... Dobranoc!

- Dobranoc!

Posłała mi buziaka w powietrzu i gdzieś pobiegła. Ja zgasiłem światło i poszedłem w podanym przez nią kierunku. Po kilku minutach błądzenia wreszcie dotarłem do odpowiedniego pokoju, chyba... Zapaliłem światło i doznałem szoku. Znowu zabłądziłem? Pokój był ogromny. Ściany były czerwone, w moim ulubionym kolorze. Na nich były powieszone były wszystkie moje plakaty. Na środku stało ogromne łóżko z satynową pościelą i ogromem poduszek. Meble były zrobione z ciemnego drewna, prawie czarnego. Podszedłem do drzwi po lewej, które jak się okazało prowadziły do garderoby, w której miałem już wszystkie moje ubrania i chyba kilka nowych. Wyszedłem do pokoju i podszedłem do biurka. Na nim leżały nowe zeszyty i książki do szkoły. Pobawiłem się chwilę lampką i podszedłem do okna z wyjściem na taras (mój taras!), z którego był widok na ogród. Niestety teraz nie było widać wiele. Rzuciłem się na łóżko, i oh! Było takie wygodne, myślałem że tam utonę. Kiedy myślałem, że lepiej być nie może zobaczyłem jeszcze jedne drzwi po drugiej stronie pokoju szybko pozbierałem się i do nich podbiegłem. Własna łazienka! I to jaka! Czarny kamień był budulcem wszystkich mebli w tym pomieszczeniu, oprócz mydelniczki. Zrzuciłem z siebie niewygodną wycieraczkę i wszedłem pod prysznic. Zmyłem z siebie brud napawając się przyjemnością gorącej wody spływającej po moim ciele i  Użyłem szamponu o zapachu truskawek do umycia włosów. Kiedy skończyłem wyszedłem na dywanik i wytarłem się ręcznikiem. Umyłem zęby (czy wszystkie moje rzeczy już tu są?) i poszedłem położyć się spać. Zawinąłem się kołdrą i ułożyłem odpowiednio poduszki. Zgasiłem światło klaszcząc dwa razy w dłonie (ale czad, co nie?) i zamknąłem oczy. Dzisiaj strasznie namieszałem, ale przynajmniej jedna strawę mam załatwioną. Wiem, gdzie się zgłosić do miejscowej watahy. Ale kim dokładnie jest Harry Edward Styles? I jak wygląda?

[1691]

34hc*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro