Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miłego czytania!

Wyszedłem z budynku, wypuszczając z ulgą powietrze po całym dniu. Curtis na mnie spojrzał z rozbawieniem, dlatego pchnąłem jego lewe ramię. Zaśmiał się nieco głośniej, zaczynając schodzić po schodach.

Przyczepił się do mnie jak rzep ogona Ginger. Nigdy nie zapomnę prób jego ściągania... – pomyślałem, spoglądając na jego profil.

— Damien!

Usłyszałem od wejścia do drugiej części szkoły. Spojrzałem w tamtym kierunku. Zobaczyłem Neele, która machała w moją stronę. Zatrzymałem się. Curtis zrobił to samo, a przy tym uważnie przyglądał się mojej siostrze. Ruszyła biegiem, aby jak najszybciej się przy mnie znaleźć. Opuściłem lekko wzrok, a przez to zauważyłem warstwę zamarzniętego śniegu na chodniku, którego Neele prawdopodobnie nie dostrzegała. Uniosłem rękę, żeby ją zatrzymać, ale było już za późno.

— Nee...! — chciałem krzyknąć, ale nie zdążyłem.

Już w kolejnej sekundzie zobaczyłem, jak wywinęła orła na ścieżce. Jej prawa noga poleciała do przodu, potem do góry. Za nią lewa, a całe ciało runęło do tyłu. Swój telefon wyrzuciła w powietrze, przez co momentalnie zamienił się w mini zbrojony poduszkowiec – miał specyficzną obudowę. Okulary także poszybowały w przestrzeń. O jej latających w tym momencie włosach wolałem nawet nie wspominać.

Wrzasnęła piskliwie, a zaraz po tym wylądowała z hukiem na chodniku. Z mojej próby zatrzymania jej wypadku, pozostała tylko moja uniesiona ręka. Komórka Neele wylądowała pod moimi nogami. Westchnąłem załamany, po czym złapałem się za głowę.

— To był najbardziej majestatyczny lot, jaki w życiu widziałem — powiedział Curtis, który zakrywał swoje usta, aby nie wybuchnąć śmiechem.

Westchnąłem lekko, pchnąłem jego ramię, po czym podniosłem telefon i ruszyłem w jej kierunku, kiedy to uniosła się do siadu całkowicie czerwona na twarzy. Już w kolejnej chwili się skrzywiła, a z jej oczu popłynęły pierwsze łzy. Uniosła ręce do twarzy, którymi ją zakryła. Złapałam ją pod ramionami, a w kolejnej chwili podniosłem na proste nogi. Od razu zacząłem wycierać jej buzię kantem bluzy. Kolejno zacząłem zrzucać z niej śnieg, ale nie udało mi się tego zrobić w całości.

Wtuliła się we mnie i zaczęła wypłakiwać w materiał kangurka. Położyłem dłoń na jej głowie, by w kolejnej chwili pogłaskać ją po włosach. Curtis uważnie się przyglądał naszej dwójce, dlatego na niego spojrzałem.

— Młodsza siostra — wyszeptałem, a on kiwnął głową rozumiejąc.

Podszedł do zaspy śniegu, by po chwili podnieść z niej okulary. Odsunąłem ją od siebie.

— Nie pierwszy, nie ostatni raz się przewróciłaś. Nie ma co płakać. — Ponownie wytarłem jej twarz,

— Ale boli mnie teraz tyłek. — Pociągnęła nosem.

— Po niektórych rzeczach może bardziej boleć tyłek. — Podszedł i podał okulary mojej siostrze.

Spojrzałem na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie mogłem uwierzyć w fakt, że on coś takiego powiedział przy trzynastolatce. Zakryłem jej uszy. Zwróciła na mnie swój wzrok, nie rozumiejąc czemu to zrobiłem.

— Nie mów takich rzeczy trzynastolatce — zwróciłem mu uwagę szeptem, na co się zaśmiał.

— Wszyscy w końcu się dowiadują, o co chodzi w...

Zatrzymałem jego dalszą wypowiedź. Neele tylko zamrugała kilka razy, po czym pociągnęła mnie za rękaw, jednocześnie zakładając okulary.

— Neele, to jest Curtis. Jesteśmy razem w klasie. Curtis, to jest Neele, moja młodsza siostra — przedstawiłem ich sobie.

Chłopak wyciągnął w jej kierunku rękę, chcąc się przywitać. Zmarszczyła lekko brwi, uważnie mu się przyglądając, kiedy uścisnęła jego dłoń. Po chwili się za mną schowała – dało się tylko zobaczyć jej głowę i to nie całą. Przy tym złapała za rękaw mojej kurtki. Curtis już chciał o to zapytać, ale od razu mu wytłumaczyłem:

— Jest nieśmiała...

— Jasne — odpowiedział, lekko się krzywiąc, kiedy wbijała w niego wzrok. — Ja lecę. Nie chcę się spóźnić na autobus. — Machnął ręką na pożegnanie.

Odpowiedziałem mu w ten sam sposób.

Spojrzałem na Neele. Cały czas patrzyła na oddalającego się Curtisa.

— Co jest? — spytałem, nie rozumiejąc jej zaciekawienia chłopakiem.

— To twój kolega? — zapytała.

— Zależy w jakim kontekście. Jeśli chodzi o kolegę z klasy, to tak. A jeśli masz na myśli kolegę w relacjach międzyludzkich, to dopiero go poznałem, więc nazwałbym go po prostu znajomym — wytłumaczyłem, na co pokiwała głową.

Nagle usłyszeliśmy dźwięk klaksonu. Odwróciliśmy się, a tam zobaczyliśmy samochód naszego dziadka. Zwróciłem wzrok na Neele, po czym lekko popchnąłem ją w jego kierunku, trzymając dłoń na jej plecach, żeby ponownie się nie przewróciła. Nadal miała nieco zaczerwienioną twarz – w szczególności nos i przestrzeń pod oczami – od płaczu.

Nie lubiłem, kiedy wylewała łzy. To moja młodsza siostra, a jako że mieszkaliśmy z dziadkami, mieliśmy tylko siebie. Rodzice zniknęli z naszego życia, kiedy ja miałem dziewięć lat, a Neele sześć. Ona ich średnio pamiętała. Ja za to do dzisiaj nie mogłem zapomnieć momentu, kiedy wyszli z domu i już więcej się nie pokazali. Potem dziadkowie nam powiedzieli, że wyjechali i nie wiadomo kiedy wrócą.

Tata był zapalonym hazardzistą. Niejednokrotnie wydawał większość zarobionych pieniędzy na jakieś zdrapki, obstawianie liczb, zawody jeździeckie i wiele innych. Nieczęsto dochodziły do tego gry karciane w kasynach, których w centrum nie brakowało – choć praktycznie żadnego nie dało się znaleźć na pierwszy rzut oka.

Mama często chciała go wyciągnąć z nałogu. Tamtego dnia niby mięli jechać na pierwszą wizytę u lekarza, ale nigdy stamtąd nie wrócili. Pracowała w szpitalu jako pielęgniarka, martwiła się o nas, o ojca, dziadków, ale ostatecznie nie wiadomo co wygrało. Raczej nie nasza dwójka. Wtedy by tu była i to ona odbierałaby nas ze szkoły.

Otworzyłem siostrze drzwi do auta, żeby usiadła na tylnym siedzeniu. Ja za to wsiadłem na przednie miejsce pasażera i zapiąłem pas. Nie miałem ochoty na rozmowę o pierwszym dniu szkoły, dlatego włożyłem do uszu słuchawki i zacząłem słuchać muzyki, kiedy to Neele opowiadała o wszystkim.

Oparłem się głową o szybę. Samochód ruszył, a tym samym włączył się do ruchu drogowego Chicago. Przez cały przejazd siedziałem w jednej pozycji, wsłuchując się przy tym w tekst piosenki „In the end" zespołu Black Veil Brides. Auto zatrzymało się dopiero pod kliniką. Bez słowa odpiąłem pas, złapałem za torbę, gdzie miałem całą dokumentację swojej choroby – a raczej chorób – po czym chwyciłem za klamkę. Już miałem wysiadać z samochodu, kiedy to dziadek chwycił mnie za lewy nadgarstek.

Spojrzałem na niego, wyjmując z jednego ucha słuchawkę.

— Wszystko będzie dobrze, na pewno — odezwał się, starając się dodać mi otuchy, na co ja tylko kiwnąłem głową, po czym wysiadłem z samochodu.

Zamknąłem drzwi, machnąłem im na pożegnanie, odwróciłem się i ruszyłem nieco mozolnym krokiem ku wejściu do budynku. Miałem dużo czasu, więc nie musiałem się śpieszyć. Od szkoły daleko tu nie było. Może pięć minut autem, ale nie liczyłem. Wiedziałem, że minęła mi jedna cała piosenka i połowa kolejnej.

Westchnąłem, kiedy złapałem za klamkę.

Dam radę...

Uchyliłem szklaną powłokę, tym samym znajdując się w środku kliniki. Podszedłem do recepcji. Nim zdążyłem się odezwać, kobieta zaczęła mówić:

— Dzień dobry, Damien. Jak się miewasz? — spytała, na co wzruszyłem ramionami.

— Ujdzie — odpowiedziałem swoją standardową kwestią.

— Pokój E zero siedemnaście.

Spojrzałem na nią zaskoczony, po czym zmarszczyłem brwi.

— Zwykle miałem terapię w E zero czternaście — zauważyłem.

— Twoja terapeutka ma ci coś ważnego do powiedzenia, dlatego dzisiaj przyjmie cię osobiście, a nie w sali do terapii grupowych — wytłumaczyła, dlatego kiwnąłem głową.

— Dziękuję... — powiedziałem zaniepokojony, po czym ruszyłem w kierunku korytarza.

Nie podobało mi się to. Raczej nie miewałem terapii, gdzie byłbym sam na sam z moją lekarką. Zazwyczaj brałem udział w terapiach grupowych, bo tam miałem możliwość, jak to zwykle ujmowała kobieta - "otwarcia się na innych". Nie wiedziałem czego powinienem się spodziewać, dlatego wyjąłem telefon i szybko napisałem do babci, że coś jest nie tak. Nie odpowiedziała mi od razu. Musiałem moment zaczekać, bo jednak moja opiekunka miała już trochę lat na karku.

Usiadłem na krześle pod odpowiednim pomieszczeniem, a w tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Od razu odebrałem, a po drugiej stronie usłyszałem babcię:

O co chodzi? Co jest nie tak? — spytała zaniepokojona, na co wziąłem głębszy wdech i lekko zagryzłem dolną wargę.

— Nie wiem, co się dzieje. Terapeutka zawsze mnie zabierała na terapię grupową, a dzisiaj pani z recepcji powiedziała, że przyjmie mnie ona osobiście w swoim gabinecie. Nie wiem co powinienem myśleć. Denerwuję się — wytłumaczyłem szybko.

Damien, spokojnie. Uspokój się, to na pewno nic poważnego. Może ma ci do przekazania dobre wieści? Nie zakładaj od razu najgorszego — próbowała mnie uspokoić, jednak mój oddech z każdą sekundą przyśpieszał. — Powtarzaj sobie mantrę... No już, na głos...

Przełknąłem ślinę i rozejrzałem się po korytarzu.

— Tafla jeziora, lekki wiatr, czyste niebo, świecące słońce. Wyobraź sobie las i te wszystkie rzeczy w nim. Malutkie, powstające fale na wodzie, chłodną wodę okrążającą twoje kostki i ciepłe promienie słońca ogrzewające twoją twarz. Oddychaj spokojnie i miarowo, a wszystko minie. Nie ma niczego, oprócz ciebie i twojego cienia. Wdech i wydech... — powiedziałem cicho, zaciskając przy tym swoją dłoń w pięść.

W tym samym momencie drzwi do gabinetu się uchyliły. Podniosłem wzrok, dzięki czemu zobaczyłem swoją terapeutkę, która szeroko się do mnie uśmiechała, ale pomimo próby ukrycia wszystkiego za tą maską, dostrzegłem zmarszczone brwi. To, co miała mi do przekazania, nie mogło należeć do dobrych wiadomości.

— Zobaczymy się w domu... — pożegnałem się, po czym rozłączyłem.

Wstałem i lekko wahającym się krokiem wszedłem do pomieszczenia, do którego uchyliła mi szerzej powłokę. Przełknąłem ślinę, a w kolejnej sekundzie zająłem miejsce naprzeciwko kobiety, która usiadła za swoim biurkiem.

— Jak się czujesz, Damien? — spytała, jednak ja zacisnąłem dłoń na materiale swoich jeansów.

— Jak zawsze. Nijak, źle, niepotrzebny... — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

— Jak pierwszy dzień w szkole po tak długiej przerwie? Prawie pół roku cię ominęło, to cud, że przepuścili cię do kolejnej klasy — zauważyła, na co pokiwałem głową.

— Nauczyciele są sympatyczni...

Podała mi kostkę rubika, żeby łatwiej mi było mówić. Od razu ją przyjąłem i zacząłem dość szybko układać kolory – miałem zwinne palce.

— Poznałem jednego chłopaka, który był dla mnie miły i pozwolił mi z nim siedzieć na każdych zajęciach. Myślałem, że będzie gorzej, ale jak się okazało, wszyscy moi nauczyciele zostali doinformowani odnośnie mojego stanu zdrowia psychicznego...

Pokiwała głową.

— Odchyły? Niebezpieczne myśli? — dopytała, dlatego uniosłem nieco wzrok, jednak równie szybko z powrotem go opuściłem na zabawkę. — Damien...

— Inny chłopak mnie zdenerwował, ale udało mi się uspokoić.

Uśmiechnęła się.

— Od czterech miesięcy nie miałem żadnych myśli samobójczych i widocznych ataków agresji. Antydepresanty chyba działają — zauważyłem.

— To nie jest stricte ich zasługa. W głównej mierze sam nad tym panujesz i nie dajesz wejść swoim złym przemyśleniom do swojej głowy. Odrzucasz je, bo widzisz, że sprawiłyby tylko smutek twoim najbliższym. Jesteś coraz bliżej wygranej ze swoją depresją, z problemami z agresją i kto wie? Może z aspołecznością? — Posmutniała, czym mnie zaciekawiła.

— Coś się stało? — spytałem, odstawiając już w całości ułożoną kostkę.

— Przejrzałam ponownie twoje wszystkie wyniki i poprosiłam o dodatkową konsultację. To nie jest jeszcze w stu procentach potwierdzone, bo powinniśmy zrobić dodatkowe badania, ale z klasyfikacji DSM-IV, w której co najmniej do podpisania ci tego zaburzenia musiałbyś mieć pięć punktów, miałeś... — zacięła się i lekko skrzywiła.

— Ile? — Usiadłem prosto.

— Siedem... — powiedziała po chwili, na co opuściłem wzrok. — Nadal to nie jest pewne, bo musimy...

— Jakie to zaburzenia? — przerwałem jej.

— To... Zaburzenia osobowości Borderline...

Przełknąłem ślinę lekko przerażony. Słyszałem o tych zaburzeniach, ale nigdy bym się nie spodziewał, że zostanę zaliczony do osób, które je posiada. Nie wiedziałem co powinienem teraz zrobić. Co powiedzieć? Musiałem się odezwać, lekarka czekała na moją odpowiedź, której nie dawałem, choć chciałem.

Damien, spokojnie...

Wziąłem głębszy wdech.

— To nie jest jeszcze potwierdzone, spokojnie — starała się mnie uspokoić.

— Ale jest podejrzenie... — zauważyłem, na co się zaniepokoiłem.

— Powiedz, co teraz czujesz? — poprosiła, dlatego podniosłem na nią wzrok.

Co czułem? Bałem się. Ostatnie pół roku... Nie. Całe życie myślałem, że byłem zdrowy. Siedem miesięcy miałem świadomość, że w końcu wyzdrowieję, a teraz? Musiałem się zmierzyć z faktem, iż chorowałem psychicznie.

— Damien? — zwróciła moją uwagę.

— Przerażenie? Nie chcę być chory...

— Zaburzenia to nie choroba. — Oparła się o biurko łokciami. — Domyślam się, że odczuwasz strach. Kolejne leki, terapie, badania. To nie jest miłe, wiem, ale z drugiej strony musisz przez to przejść, jeżeli chcesz być stabilny. W tej chwili jesteś „stabilny niestabilnie"...

— Jestem tykającą bombą? — przerwałem jej.

— To jest ciężkie do wytłumaczenia. — Wstała od biurka i podeszła bliżej, by usiąść na fotelu obok. — Mów, co czujesz? Będzie ci łatwiej to przyswoić.

Ponownie dała mi kostkę, którą wpierw pomieszała. Zacząłem ją układać, a przy tym mówiłem, jak się czułem. Niejednokrotnie się zacinałem, byłem blisko płaczu i ledwo wytrzymywałem to półtora godziny. Tuż przed wyjściem kobieta wypisała mi receptę na kolejne leki oraz skierowanie na badania w kierunku Borderline.

— Wykup sobie od razu leki — powiedziała, gdy zapłaciłem za dzisiejszą terapię. — Tak od razu, żeby potem nie zapomnieć.

Pokiwałem głową. Wyszedłem z pomieszczenia i ruszyłem do wyjścia. Poprawiłem torbę na ramieniu, kiedy znalazłem się na zewnątrz. Było już ciemno. Spojrzałem na godzinę w telefonie. Dochodziło już dziesięć po piątej.

Lubiłem zimę, to moja prawie ulubiona pora roku, jednak denerwował mnie fakt, że robiło się tak wcześnie ciemno. Budziłem się – szaro buro. Wracałem do domu – identycznie jak rano.

Westchnąłem cicho, po czym powoli ruszyłem do apteki, znajdującej się po drugiej stronie ulicy. Włożyłem słuchawki do uszu.

Muzyka mnie od zawsze uspokajała. Mogłem się w niej zatopić, a gdy jeszcze sam tworzyłem, wyrażałem w ten sposób siebie. Mogłem powiedzieć, co czułem. Pomagała mi się uspokoić.

— Dzień dobry — odezwała się kobieta, kiedy wszedłem do apteki.

Zdjąłem słuchawki.

— Dzień dobry. — Podałem jej receptę.

Od razu zaczęła szukać leków, a ja w tym czasie zerknąłem na rozkład autobusów. Miałem jakieś dziesięć minut, więc na spokojnie powinienem wyrobić się w czasie. Kątem oka zauważyłem, jak kobieta przyniosła mi opakowanie antydepresantów. Przyglądałem mu się z niechęcią, aby w ogóle wziąć je do ręki.

Miałem dość tej choroby. Męczyła mnie. Kilkukrotnie kończyłem w środku nocy na przemyśleniach, jakby wyglądało moje życie, gdyby nigdy coś takiego, jak depresja, problemy z agresją, aspołeczność i teraz te całe zaburzenia mnie nie dotknęły.

Pewnie byłbym zwykłym chłopakiem, który uwielbiał grać na gitarze, pianinie i śpiewać. Chłopakiem, któremu uśmiech nie schodził z twarzy – pomyślałem, krzywiąc się lekko.

Nie powinienem się czymś takim martwić. Wyjąłem z tobą portfel, a w kolejnej chwili zapłaciłem za antydepresanty. Zabrałem leki, rachunek i resztę, by w następnym momencie ruszyć do wyjścia.

— Do widzenia — powiedziałem cicho, a ona się do mnie uśmiechnęła.

Powolnym krokiem zmierzałem na przystanek. W czasie tego ponownie włożyłem do uszu słuchawki. Opuściłem wzrok i założyłem na głowę kaptur. Spojrzałem na telefon. Dotarłem tutaj trzy minuty przed pojazdem. Potarłem nos. Nie wiedziałem, co powinienem myśleć.

Prawdopodobnie miałem zaburzenia osobowości. Jak powiedzieć o tym dziadkom? Neele tym bardziej. Załamie się. Ledwo przeżyła moją próbę samobójczą, krzyczała na mnie pytając przy tym, jak mogłem w ogóle pomyśleć o zakończeniu życia, a potem, gdy leżałem w szpitalu, czytała mi jakieś przekoloryzowane historie, tłumaczyła mi czemu życie jest kolorowe i szczęśliwe.

Westchnęłam cicho, a w tym samym momencie nadjechał autobus. Zwróciłem uwagę na numer pojazdu, po czym podszedłem do drzwi pojazdu.

Nawet dziadkowie nie wiedzieli, co czułem. Najczęściej zwierzałem się Neele, ale jeszcze więcej mówiłem tylko swojej terapeutce. Pomimo tego nikt nie rozumiał moich uczuć. Żadna osoba nie była w stanie zrozumieć mojej sytuacji.

— Damien? — odezwał się ktoś z mojej lewej.

Spojrzałem na tę osobę, dzięki czemu dostrzegłem znaną mi osobę.

— Curtis?

Mam nadzieję, że rozdział się podobał!
Dajcie znać koniecznie!
Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro