Part 1. Pan specyficzny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Grzebała w silniku starego auta, które wydawało się być w miarę na chodzie, gdy usłyszała za sobą kroki, a kiedy odwróciła się, ujrzała dwóch mężczyzn. Poczuła lęk i w pierwszej chwili chciała uciec, jednak, gdy tylko zorientowała się, że ją zauważyli, uznała, iż ucieczka mogłaby ich jedynie sprowokować do pogoni. Nie zawsze trafiała na uczciwych ludzi, a że funkcjonowała w męskim przebraniu nieraz zdarzało się, iż dostawała wycisk, nie mogła wtedy dać po sobie poznać, że jest kobietą, to nieco ją uodporniło zarówno fizycznie jak i psychicznie. Była bardziej zwinna, bardziej opanowana i wytrzymała na ból, a co najważniejsze, potrafiła się bronić.

— Jesteś sam? — usłyszała spokojny głos jednego z mężczyzn i instynktownie uznała, że nie wyglądają jakby chcieli zrobić jej krzywdę.

— Tak — odpowiedziała i założyła na ramiona plecak, który miała ze sobą. ‒ Nie mam niczego wartościowego, a auto nie nadaje się do jazdy — oznajmiła rzeczowo.

— Gdybyś nie był taki głupi, to nie grzebałbyś w silniku tylko sprawdził stan paliwa — mruknął ten drugi i otworzył bagażnik, aby zobaczyć czy niczego tam nie ma.

— Gdzie jest twoja grupa? — zapytał ten pierwszy.

— Jestem sam. Nie szukam kłopotów, już sobie idę — odpowiedziała i odwróciła się, aby odejść.

— Poczekaj. — Poczuła na ramieniu dłoń mężczyzny i zamarła. Zawsze w takich momentach miała nieodpartą chęć ucieczki.

— Zostaw go w spokoju — mruknął ten drugi, a Opal poczuła ulgę. Jakoś nie uśmiechało jej się podróżowanie z dwoma facetami, z których jeden był do niej dość wrogo nastawiony.

— Nazywam się Robert, a to jest Ethan. Nasza grupa obozuje kilkanaście mil stąd. Nie wyglądasz najlepiej, jeżeli chcesz, możesz iść z nami i odpocząć — zaproponował mężczyzna, a ona spojrzała na niego uważniej. Miał łagodne spojrzenie oraz szczere oczy. Był przyjacielski i czuła od samego początku, że nie stanowi zagrożenia, ale ten drugi niepokoił ją.

— Niech idzie jak chce. Nie mamy miejsca na kolejnego darmozjada — warknął nieprzychylnie brunet, a ona poczuła złość.

— Nigdy nie byłem darmozjadem! Nic o mnie nie wiesz!

— Poza tym, że jesteś głupi i wyglądasz jak zagłodzony szczeniak, to owszem, nie wiem o tobie nic, dlatego będzie dobrze, gdy pójdziesz w swoją stronę, gnojku — usłyszała i zacisnęła dłonie w pięści, których miała ochotę użyć, ale nie wróżyło to dobrze.

— Ethan, opanuj się. Zginął Mike i Greg. W grupie przydałby się ktoś nowy, a on wygląda na niegroźnego — szepnął Robert, odciągając bruneta na bok. Udawała, że nie słyszy. Byli w grupie, sytuacja się zmieniła.

— Nie podoba mi się. To bezmyślny gówniarz. Nie sprawdził baku i grzebał w silniku. Chcesz zabierać ze sobą idiotę? — usłyszała i nie wytrzymała.

— Gdybyś nie pierdolił w kółko tego samego, to zauważyłby, że ten gówniarz ma przy sobie kanister z benzyną, którą ściągnął z innego, zdewastowanego auta, które nie nadawało się do jazdy, ty kurewsko błyskotliwy inteligencie! — wrzasnęła i odwróciwszy się, ruszyła przed siebie. Już po chwili miała obok siebie Roberta.

— Poczekaj i wysłuchaj mnie. — Zatrzymał ją. — Nie oszukujmy się, sprawa przedstawia się tak, że sytuacja jest ciężka i gdyby wczoraj nie zginęło dwóch mężczyzn z naszego obozu, to nie zaproponowałbym ci żebyś udał się z nami. Nie wyglądasz na silnego, ale jesteś bystry i myślę, że skoro umiesz radzić sobie sam, to możesz się nam przydać. Obawiałbym się zaproponować to samo rosłemu, podejrzanemu typowi albo bezbronnej kobiecie — usłyszała i przełknęła ślinę. Facet nie miał pojęcia, że właśnie składał propozycję kobiecie. Co prawda nie bezbronnej, jednak nadal kobiecie. — Zaproponuję ci to jeszcze jeden raz. Możesz iść teraz z nami i odpocząć, wcale nie musisz zostawać. Możesz jednak zostać w grupie i pomagać sobie i nam. Nie ma sensu ukrywać, że jest ciężko. W obozie jest osiem kobiet, jedna z nich jest ranna. Nie jest zainfekowana, ale podróż będzie teraz o wiele trudniejsza. Jest też dwójka dzieci, a mężczyzn zaledwie sześciu.

— Jak poważnie jest ranna? — zapytała, zdając sobie sprawę, że może mogłaby pomóc. — Po drodze mijałem aptekę, była splądrowana, ale gdyby przejrzeć ją wnikliwiej, to z pewnością jeszcze coś zostało. Studiowałem medycynę zanim to wszystko się stało.

— Jesteś lekarzem? — Na twarzy mężczyzny odmalowało się zaskoczenie. Tak, teraz podniosła swą wartość w jego oczach.

— Nie skończyłem specjalizacji, więc nie mogę nazwać się lekarzem, ale odbywałem roczny staż na ostrym dyżurze i...

— Więc można uznać, że jesteś lekarzem — zawyrokował rzeczowo.

— Mam na imię Opal — powiedziała zanim zdążyła pomyśleć. Normalnie przedstawiała się jako Alex. — Jeżeli powiesz mi, co dokładnie dolega tej kobiecie, może będę mógł jej pomóc. Apteka niestety jest dość daleko, a w aucie poszła chłodnica, nie uda mi się go naprawić.

— Myślę, że może mieć jakieś obrażenia wewnętrzne, ma też ranę od noża. Przydałby się ktoś, kto umiałby ją pozszywać — stwierdził. — Jest przytomna, ale wciąż ma gorączkę.

— Jeżeli ma poważne obrażenia wewnętrzne, wtedy niestety nie będę w stanie nic zrobić. Ale samo to, że jest przytomna dobrze rokuje.

— Domyślam się — powiedział, wzdychając. — Ile czasu zajmie dotarcie do tej apteki? — zapytał.

— Mijałem ją wczoraj rano. Zrobiłem kilkugodzinny postój. Myślę, że co najmniej pół dnia nieustannego marszu. W obie strony dzień, uwzględniając odpoczynek i dojście do waszego obozu... myślę, że nie krócej niż trzydzieści, może trzydzieści pięć godzin. Jeżeli oczywiście nie natrafimy na kłopoty. Po obu stronach drogi jest las. Widziałem po drodze kilka gromad zainfekowanych, ale wydaje mi się, że nie są groźni, gdyż poruszali się dość wolno, a ich oczy miały ciemną barwę, więc sądzę, iż są już w stanie regresu ‒ stwierdziła rzeczowo.

— Prawie dwa dni. To dość długo — usłyszała. Mężczyzna wyglądał na bardzo zmartwionego.

— Półtorej dnia — poprawiła. — Możemy tam iść, a później pójdę z wami i postaram się jej pomóc. Oczywiście niczego nie obiecuję.

— To moja siostra, chciałbym do niej wrócić, boję się, że może nie przeżyć tak długo. A w obozie mamy jedynie bandaże i plastry, nic więcej. Może poszedłbyś z Ethanem? — Ujrzał jak Opal chce zaproponować, ale nie dał jej dojść do słowa. — Wiem, jest trudnym facetem i nie jest zbyt uprzejmy, ale będziesz bezpieczniejszy z nim, niż w pojedynkę. Bardzo zależy mi na siostrze. To dobra dziewczyna, chciałbym, aby przeżyła, ale jeżeli tak się nie stanie, to wolałbym być z nią jak najdłużej. Straciłem praktycznie całą rodzinę — dodał proszącym głosem, a ona westchnęła.

— Ostatnie, na co mam ochotę, to spędzenie kilkunastu godzin z tym tępym burakiem, więc bardzo chętnie pomogę twojej siostrze, ale za jego towarzystwo podziękuję.

— Nie wiesz nawet gdzie obozujemy, a gdyby nas zaatakowano, to Ethan będzie wiedział, w którym kierunku poszliśmy, gdyż zmierzamy do konkretnego celu, ty niestety nie masz pojęcia gdzie to jest i nie umiałbym ci teraz wytłumaczyć, co to za miejsce. Mogę cię zapewnić, że nie jest niebezpiecznym człowiekiem. Po prostu jest trochę... specyficzny — stwierdził, a ona pomyślała, że faktycznie miał rację. Nie wiedziała gdzie mają obóz. Również dyplomacja, z jaką opisał swego przyjaciela nieco ją rozbawiła. Westchnęła i wyjęła z plecaka fiolkę z lekami.

— Przeciwbólowe. Powinny też spędzić gorączkę. Jedna tabletka, co sześć godzin, nie częściej. A to woda utleniona. Jeżeli rana nie jest zaszyta, to lepiej odkazić ją częściej. Później obwiążcie mocno, czystym bandażem. Jeżeli wda się zakażenie, będzie po niej. Jeżeli ma poważne obrażenia wewnętrzne, będzie po niej. Ale jeżeli nie jest to nic, co wymagałoby specjalistycznej ingerencji, to powinienem pomóc. Ruszam i postaram się dotrzeć do waszego obozu szybko. Może znajdę jakieś antybiotyki, albo szczepionki. Szczepionek raczej nie kradną, więc jest na to duża szansa. Jeżeli będę miał szczęście, to może będą tam też jakieś płyny fizjologiczne albo nawet kroplówki. To duży budynek — stwierdziła, a następnie skinęła głową w stronę drugiego mężczyzny. — Ten idiota może ze mną iść, ale niech trzyma się z daleka i najlepiej niech w ogóle nic nie mówi. — To powiedziawszy, ruszyła przed siebie.

Za sobą usłyszała dość głośną wymianę zdań, jaka nastąpiła między mężczyznami, z których jeden był niebywale zadowolony z faktu, że będzie jej towarzyszem przez kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt godzin. Uśmiechnęła się pod nosem złośliwie i nie zwalniając kroku, szła dalej.

Zbliżało się południe i było coraz goręcej. Pomimo, że normalnie lato było jej ulubioną porą roku, to w tych okolicznościach nie nastrajało ją zbyt euforycznie. Żar dosłownie lał się z nieba, a w towarzystwie tego gbura nie mogła zdjąć z siebie obszernej, flanelowej koszuli. Miała niewielki zapas wody, a postój nie wchodził w rachubę po zaledwie trzech godzinach marszu, w momencie, gdy chodziło o ocalenie czyjegoś życia, a zdawała sobie sprawę z tego, że liczył się czas. Gdyby dziewczyna miała istotnie jakieś większe obrażenia wewnętrzne, to umarła by już dawno albo w ogóle nie odzyskała przytomności. Wizja Roberta raczej nie trzymała się kupy. Jednak otwarta rana, to wystarczające zagrożenie, tym bardziej, że nie wiadomo jak duża była.

Zerknęła dyskretnie przez ramię i ujrzała idącego za nią jakieś pięć metrów Ethana. Entuzjazm w jego postawie sprawił, że poczuła się niepewnie. Był wściekły, a jego nastawienie względem niej od samego początku było wrogie. Czego mogła się spodziewać? Dosłownie wszystkiego. Chyba najbardziej będzie musiała pilnować się w drodze powrotnej. Gdy będą mieli już leki, nic nie stanie mu na przeszkodzie, aby jej się pozbyć, zawsze może przecież powiedzieć, że spotkali zainfekowanych i nie udało jej się przeżyć. Same lekarstwa wystarczą. Gdyby wypytywał jak je podawać, będzie to znaczyło, że chce ją zabić. A gdyby zechciał, pozbyłby się jej z łatwością. Miała zaledwie metr sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu i była drobnej budowy ciała, a on co najmniej metr osiemdziesiąt pięć, może nawet metr dziewięćdziesiąt. Był też dobrze zbudowany. Miał na sobie grafitową koszulkę, która odsłaniała muskulaturę ramion. Ciężkie czasy i chęć przetrwania zdziałały więcej niż godziny spędzone na siłowni. Przyspieszyła nieznacznie. Wolała trzymać się od niego jak najdalej. Powinno mu wystarczyć to, że będzie miał ją w zasięgu wzroku.

W którymś momencie usłyszała coś z prawej strony i spojrzawszy w tamtym kierunku, ujrzała dwóch zakażonych. Poruszali się bardzo wolno, a ich oczy były poszarzałe. W takim stanie jeszcze zakażali, ale dla niej nie byli już groźni. Jej nic nie mogli zrobić, ale gdyby ugryźli zwyczajnego człowieka, to choroba rozmnożyłaby się jeszcze bardziej. Tego trzeba było unikać za wszelką cenę. Podstawą było zatrzymanie wirusa. Wyjęła z pochwy duży, obusieczny nóż i ruszyła w tamtą stronę. Gdy nie widziała dla siebie zagrożenia, zawsze reagowała. Im szybciej oczyści się teren, tym szybciej będzie można wrócić do normalności, co dla niej w sumie nigdy do końca nie nastąpi. Zawsze już będzie musiała się ukrywać. Ale ogólny bałagan w kraju i na świecie raczej przysporzy im trudności w poszukiwaniach, a ona już w tym momencie miała całkiem spore doświadczenie w zacieraniu za sobą śladów.

Pierwszego z nich załatwiła szybko. Drugi był dość wysoki, więc trafiła w skroń dopiero za drugim razem. Wtedy ujrzała kolejnych dwóch. Szli kilka metrów dalej i nie usłyszeli jej. Oparła się o drzewo i wyjrzawszy zza niego, szybko zorientowała się, że są również w końcowym stadium. Oczy jednego były już czarne.

Starała się nie myśleć o nich jak o ludziach, lecz było to niemożliwe. Za każdym razem, gdy ostrze noża przebijało czaszkę, czuła się podle, wiedząc, że jeszcze kilka dni byli to tacy sami jak ona, świadomi, żywi ludzie. Którzy mieli rodziny i po prostu chcieli przetrwać ten kataklizm, aby wrócić do normalnego życia. Kilka dni wcześniej ich nadzieje przepadły, a oni stali się istotami, których każdy chciał się pozbyć. Stracili imiona, osobowość, stracili wszystko. Po prostu nie mieli tyle szczęścia, co ona. Czasami, w samotne noce, dopadały ją wątpliwości, miała dość wiecznej tułaczki, ucieczki i tej wszechogarniającej niewiadomej. W takich chwilach gdyby tylko miała pewność, że jej życie zostanie poświęcone na odnalezienie leku i nie stanie się jedynie bronią złych ludzi, wtedy oddałaby się w ręce Rządu i pozwoliła na wszystko, co tyko mogłoby pomóc społeczeństwu.

Usłyszawszy trzask gałęzi odwróciła się i ujrzała kilku zakażonych. Poczuła niepokój i odruchowo dotknęła kabury przy pasku, sprawdzając czy ma pod ręką broń. Używała jej tylko w razie największej konieczności. Pistolet robił zbyt dużo hałasu, a amunicję trudno było zdobyć. Teraz miała zaledwie cztery pociski. Coś mówiło jej, że powinna się wycofać, ale nic by to nie dało, już ją zauważyli, wyszliby za nią na drogę. Nie chciała iść mając za plecami zainfekowanych, wystarczyło jej już to, że szedł za nią agresywny facet, który budził w niej równie wielki niepokój.

Najbardziej przerażało ją to, że wszyscy zainfekowani rzucali się na ofiarę jednocześnie, gdy tylko wyczuli zdrowy organizm, wpadała wtedy w popłoch i była nieostrożna. Tym razem nie mogła sobie na to pozwolić, gdyby któryś z chorych ją ugryzł, na pewno zauważyłby to Ethan i to byłby jej koniec. Miałby doskonały powód, aby ją wykończyć.

Wymachiwała nożem i robiła uniki, pomimo wszystko cieszyło ją to, że kolor oczu świadczył o wyczerpaniu organizmu, co dawało jej szansę. Do chwili aż ujrzała całkiem białe gałki oczne dwóch zbliżających się w jej stronę z dużą szybkością zakażonych. Musieli zostać ugryzieni jeszcze tego samego dnia. Poczuła strach. Halucynacje i gorączka murowana. Jeżeli oczywiście nie rozerwą jej wcześniej na strzępy, co było całkiem prawdopodobne. Usłyszała za sobą kroki i pomyślała, że tym razem nie uda jej się wyjść z tego cało, jednak gdy nad jej ramieniem przeleciało coś ze świstem, a jeden z napierających na niż chorych opadł na kolana z nożem wbitym w czaszkę, odwróciła się i ujrzała biegnącego w jej stronę Ethana. W tamtej chwili nie wiedziała już co ma o tym sądzić. Reasumując, wyglądało na to, że w zaistniałych okolicznościach większym zagrożeniem byli jednak zainfekowani, których niestety przybywało i ku jej przerażeniu byli wcześniakami. Chłopak walczył sprawnie i bez problemu poradził sobie z oczyszczeniem jej drogi, aby mogła w miarę sprawnie się poruszać, co obojgu ułatwiło walkę. Rzucał sztyletami i walczył maczetą, nie wystrzelił ani jednego naboju, choć pistolet, który wetknięty miał za pas, był z tłumikiem i nie narobiłby hałasu.

Po kilkunastu minutach leżała na ziemi, ciężko oddychając i marzyła o kąpieli. To była pierwsza rzecz, o jakiej myślała za każdym razem po walce, mając na sobie kawałki mózgu i wnętrzności zainfekowanych.

Usłyszała świst i ujrzała wbite w ziemię, tuż przy jej głowie, ostrze noża.

— To twój. — Chłodny ton głosu chłopaka sprawił, że poczuła dreszcze.

— Żaden mnie nie ugryzł. Jest okay, nie zainfekowali mnie — wydusiła pospiesznie, siadając. Stał naprzeciwko, oparty o drzewo i przyglądał jej się mrużąc oczy. Boże, miał tak przedziwną twarz, że trudno było wyczytać z niej cokolwiek.

— Po co wszedłeś do lasu? — zapytał, a ona przymknęła oczy.

— Nie twoja sprawa — mruknęła i chciała się podnieść, ale podszedł bliżej i stanął tuż nad nią. — Powiedziałem, że żaden mnie nie ugryzł! — warknęła, zerkając w bok. Raczej nie uciekłaby daleko.

— Myślisz, że chcę cię zabić? — zapytał i przykucnął przed nią, nadal uporczywie świdrując ją spojrzeniem.

— Nie zdziwiłbym się — powiedziała, spoglądając w stronę plecaka. W środku miała czyste ubranie.

— Zrobię to, jeżeli mi nie powiesz, po co wszedłeś do lasu i jakim cholernym cudem dałeś się zaatakować przeterminowanym sztywnym — usłyszała i zmarszczyła czoło. O co mu chodziło?

— Przeterminowanym sztywnym? — wydukała.

— Mają co najmniej tydzień i poruszali się w ślimaczym tempie, nie wiem co tu robiłeś, ale musiałeś robić to naprawdę głośno, bo inaczej nie zauważyliby cię. Mam nadzieję, że się nie masturbowałeś, bo byłoby to doprawdy żałosne — powiedział, a ona aż zagotowała się ze złości, wzięła rozmach, ale złapał ją za nadgarstek zanim zdążyła go uderzyć. — Jesteś naprawdę głupi — stwierdził, a ona wyszarpnęła rękę i rozmasowała bolące miejsce.

— Tak, mieli co najmniej tydzień, dlatego postanowiłem, że ich wykończę. Mieli szare oczy, mogli zarażać, więc lepiej się takich pozbywać, gdy nie jest ich wielu.

— A tych było zaledwie kilkunastu, płotka dla cherlawego gówniarza. Oczywiście hałas ściągnął świeżaków, ale bohaterski gnojek ze wszytkom dał sobie radę — oświadczył cynicznie i pokręcił z irytacją głową. — Wyglądasz jak kupa gnoju, a śmierdzisz jeszcze gorzej.

— Dupek — mruknęła. — Może cię to rozczaruje, ale również i ty w butiku Sephory nie dostałbyś angażu.

— To interesujące jak wiele wiesz o damskich pachnidłach — stwierdził i wyciągnął w jej stronę rękę. — Chodź, niedaleko stąd powinna być rzeka. Doprowadzisz się do porządku i odpoczniemy.

— Nie będziemy odpoczywać. — Podała mu rękę, a on brutalnie poderwał ją do pionu. Zaklęła pod nosem i usłyszała śmiech. Ruszyła za nim ścieżką, po drodze zabierając ze sobą plecak. — Szliśmy około pięciu godzin, postój możemy zrobić za...

— Zaczyna się ściemniać. Siedziałeś tu już ze dwie godziny bohaterze, czając się na sztywnych. Przy twoim wzroście i masie ciała trzeba przyznać, że nawet dobrze sobie radzisz. Atrakcyjne są szczególnie te jęki przy zadawaniu ciosu i kurwy, którymi rzucasz, gdy nie trafisz — usłyszała i ponownie się zdenerwowała.

— Podglądałeś mnie? — zapytała wściekle.

— Powiedzmy, że nie miałem nic lepszego do roboty. Szkoda, że pojawiło się tych kilku świeżych, bo dostarczyłeś mi naprawdę świetnej rozrywki, bohaterze — powiedział, a ona wrzasnęła, co rozbawiło go jeszcze bardziej. Miała ochotę rzucić się na niego, ale zdawała sobie sprawy, że była przy nim jak ratlerek przy rottweilerze.

Widok rzeki wzbudził w niej euforię. Szła całą drogę z kończącym się zapasem wody, gdy pod nosem miała jej aż w nadmiarze. Patrząc na rwące strumienie marzyła jedynie o tym, aby zanurzyć się w wartkich falach. Jednak w danej sytuacji było to niemożliwe. Gdyby nie ten cholerny...

— Co ty robisz? — wydukała, przenosząc wzrok na chłopaka, który właśnie się rozbierał.

— A na co to wygląda? — usłyszała i ujrzała jak odrzuca resztkę ubrań i nagi wchodzi do wody. Zanurkował i po chwili wynurzył się z fal, a ona na przemian czuła zazdrość, a na przemian coś jeszcze innego, co nie za bardzo jej się podobało. — Zdejmuj te łachy i wchodź do wody. Kilka metrów dalej jest wysepka, tam przenocujemy. Sztywni nie powinni się tu przedostać, prąd jest dość wartki.

— Chyba cię pojebało! — wrzasnęła, ściągając z ramion plecak. — Ruszamy jak tylko wyjdziesz z wody. Siostra Roberta...

— Ma jedynie złamaną rękę i niegroźną ranę, wyciągnąłem go z obozu pod pozorem szukania leków, aby jedna z kobiet nastawiła złamanie, tak by wrażliwe serce Roba nie stanęło w miejscu. Rana nie jest głęboka, leki, które dałeś uśmierzą ból, a ja znam te lasy, pójdziemy skrótem i dojdziemy tam o wiele szybciej — wyrecytował i ujrzał jak otwiera usta, zaskoczona.

— Dlaczego nic nie powiedziałeś? — zapytała.

— Widziałem, że ten idiota chce cię zabrać ze sobą, więc uznałem, że będzie dobrze cię sprawdzić, a co do apteki, to sam wiesz, że leki są teraz na wagę złota.

— Co mam przez to rozumieć? — mruknęła, czując się niepewnie.

— To, że nie lubię obcych i pomysł zabrania cię do nas od razu mi się nie spodobał.

— Więc?

— Więc stwierdziłem, że pójdziemy razem i dam ci się po drodze zabić, co prawie się stało.

— Ale się nie stało — warknęła. — Co dalej?

— Pójdziemy do apteki. Zdobędziemy lekarstwa, a później każdy pójdzie w swoją stronę. Jeżeli wytłumaczysz mi ich działanie, to podzielimy się nimi. Pasuje ci taka opcja?

— A jaką mam pewność, że mnie nie zabijesz? — zapytała i ujrzała jak wychodzi w wody. Uciekała wzrokiem, gdy nagi stanął naprzeciw niej.

— Żadnej — stwierdził krótko.

— Zajebiście — szepnęła. — Mógłbyś się ubrać? — warknęła, starając się nie zerkać w stronę jego krocza.

— Zastanów się. Gdybym chciał, byłbyś już martwy. Uratowałem cię, więc jaki byłby sens cię zabijać? Weź pod uwagę jeszcze to, że jak się już zapewne zorientowałeś, znam te tereny i wiem, o jakiej aptece mówisz, więc nie jesteś mi potrzebny, aby tam dotrzeć — oświadczył, a ona zmarszczył czoło.

— Ale nie znasz się na lekach — powiedziała.

— Masz taką pewność? — zapytał, a ona zamarła. Faktycznie.

— Więc po co ci jestem potrzebny?

— Mi po nic. Jesteś nieroztropny i głupi, stanowisz problem sam dla siebie. Ale Robertowi zależy, a ty powiedziałeś mu, że jesteś lekarzem. Dobrze będzie sprawdzić to na miejscu — usłyszała.

— Dlatego chciałeś abym powiedział jak działają leki — stwierdziła, bardziej sama do siebie. — Chciałeś sprawdzić czy znam się na medycynie.

— Tak. Co prawda miałem nadzieję, że po drodze zrobisz sobie krzywdę i będę wtedy mógł z czystym sumieniem powiedzieć, że nie mam z tym nic wspólnego, ale...

— Ale uratowałeś mi życie. Doprawdy bardzo to logiczne.

— Chwila nieuwagi, niekontrolowany odruch, dzień dobroci dla idiotów. Wybierz cokolwiek. Stało się i nic już na to nie mogę poradzić — stwierdził, uśmiechając się półgębkiem.

— Więc gdy mnie tam w aptece sprawdzisz, to... — Zamilkła, zdawszy sobie sprawę, że dziwnie to zabrzmiało, szczególnie w tym położeniu. Jego nagość wciąż wytrącała ją z równowagi.

— W obozie potrzebny jest lekarz — oświadczył krótko. — Pół mili stąd jest wysepka. Pójdę sprawdzić czy nie ma tam sztywnych, ty w tym czasie doprowadź się od porządku, bo naprawdę strasznie od ciebie cuchnie — dodał i odszedł do ubrań, które zaczął zakładać.

Gapiła się na niego, przetwarzając to, co powiedział i nie potrafiła pozbierać myśli. Ze zgrozą uświadomiła sobie, że ten facet ją kręci. A jeszcze przed chwilą czuła coś zupełnie odmiennego. W tym momencie już nie chciała go zabijać, wręcz przeciwnie. W obecnej sytuacji raczej nie powinna wracać z nim do obozu. Czuła, że mogą być z tego kłopoty.

Kąpiel ją zrelaksowała. Od dawna nie czuła się tak świeżo i czysto. Gdy wychodziła z wody czuła wręcz żal. Jednak nie mogła ryzykować dłuższej kąpieli, ponieważ mógł wrócić. Pół mili to nie tak daleko. Ubrała się w czyste ciuchy i usiadła pod drzewem. Przymknęła oczy i westchnęła. Od dawna nie czuła się tak... zwyczajnie. Jakby po prostu wyszła sobie z domu na spacer, wykąpała w rzece, posiedziała pod drzewem, a później wstała i wróciła do domu. Nie ma wirusa, nie ma zainfekowanych, a ją nie ściga Rząd. Coś świsnęło i metr przy niej upadł chory, którego nie usłyszała. Na ścieżce stał Ethan, który wpatrywał się w nią przymrużonymi oczyma.

— Długo masz zamiar jeszcze kontemplować, bohaterze? — zapytał chłodno, a potem podszedł do martwego ciała i wyciągnął nóż. — Naprawdę jesteś głupszy niż myślałem — dodał i ruszył przed siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro