cinq

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy Patricia wyszła, był już wieczór. Buru poszedł jeszcze do "zwłok", by zdjąć z jej włosów ręcznik i aby ją położyć. Postanowił zapytać ją o to, skąd się wzięła w kontenerze, następnego dnia. Po przykryciu jej kocem, udał się do swojego pokoju. Tam przebrał się w piżamę. Następnie wszedł do łóżka, by po chwili móc oddać się swoim snom.

Po obudzeniu się mężczyzna udał się od razu do kuchni. W piżamie zaczął przygotowywać śniadanie. Za chwilę miała przyjść Patricia. Natomiast on sam musiał pojawić się w remizie. Chciał też dowiedzieć się czegokolwiek o dziewczynie. Po zagotowaniu wody na kawę i zrobieniu parówek, poszedł do pokoju. Granatowy kolor ścian i szare meble pasowały do siebie, dlatego lubił to pomieszczenie. Podszedł do szafy, z której wyjął czarną koszulkę z napisem: "Quand les arguments échouent, la meilleure arme est le chantage"*. Do tego ubrał również czarne, dresowe spodnie uprzednio, zmieniając bieliznę. Następnie udał się do łazienki, gdzie umył zęby. Stwierdził też, że ładnie mu w kilkudniowym zaroście, toteż się nie ogolił. Po tych czynnościach wrócił do kuchni, skąd zabrał wodę, kawę i parówki, z którymi poszedł w stronę salonu. Kiedy wszedł, zastał obudzoną już dziewczynę w takiej samej pozycji, jakiej zostawił ją wczoraj. Postawił jedzenie i picie na stoliku kawowym. Następnie posadził ją i usiadł naprzeciwko niej, na swoim krześle.

- Za chwilę idę zobaczyć czy przyjmą mnie do pracy i przyjdzie tu ta urocza pani, co się wczoraj tobą zajęła wraz ze swoimi dziećmi.

- Spoko...

- Jeżeli za jakiś czas nie przyjmą mnie na stałe, to będę musiał poważnie zastanowić się nad tym, co z tobą zrobić. Jednak jeśli dostanę tę pracę, będę się tobą opiekować. Postaram się o nocną zmianę, a w dzień będę zajmować się tobą. Zawsze też mogę wrócić do dawnej pracy...

- Nie musi pan tego robić. Zawsze może pan się mnie pozbyć...

- Nie pozbędę się ciebie. I proszę mów do mnie na ty albo James. W sumie możesz też mówić Buru.

- Ale...

- Bez zbędnego "ale". Jesteś głodna?

- No, trochę... Ale mogę umrzeć...

- Nie. Nikt tutaj nie będzie umierał. Będziesz jadła i tyle. - Kolejny raz przerwał jej.

- Nie chcę, żeby ktoś nieznajomy robił dla mnie coś, co wymagałoby od niego poświęcenia jego cennego czasu.

- Sama przyznałaś, że jesteś zależna od ludzi, więc w czym problem? Pozwól sobie pomóc.

- Ja wcale tego nie chciałam... - wyszeptała cicho, ledwie słyszalnie.

Jej wzrok powędrował na drewnianą podłogę. Mężczyzna to spojrzał na nią, to na jedzenie leżące nadal na stoliku. Wziął jedną parówkę do ręki, po czym ją zjadł na jej oczach. Chciał tym wzbudzić u niej apetyt. Chciał, by zjadła. Pragnął, by przestała myśleć o sobie w sposób, w jaki myślała. Po trzeciej parówce wrócił wzrokiem na jej twarz.

- Dam ci teraz jeść, a ty to zjesz. Chyba, że chcesz powiedzieć, co u licha, robiłaś w tym kontenerze?

- I tak jak zjem będę musiała ci to powiedzieć.

James poczuł się w kropce. I jak tu ją tak zaszantażować, żeby w końcu zjadła? Wtedy wpadł na szalony pomysł. Wcale nie kreatywny. Wziął do ręki parówkę, usiadł koło blondynki i zaczął przybliżać jedzenie w stronę jej ust.

- Leci samolocik. Szu, szu. Czy panna Léa zechce otworzyć hangar? Wrr, wrr.

Mężczyzna nie przestawał próbować i wciąż powtarzał znane wszystkim powiedzenie. Sama dziewczyna uśmiechnęła się na tą niecodzienną sytuację, która najwidoczniej nieczęsto jej się zdarzała.

- No dobra zjem. Nie musisz już się wydurniać. I chyba raczej to takie bruuuuum albo br u u u m - zaśmiała się.

- Moim zdaniem szu, szu albo wrrr.

Buru ucieszył się, że dziewczyna zechciała zjeść śniadanie, które sam dla niej przygotował. Cieszył się też, że wreszcie usłyszał jej śmiech. Po zjedzeniu przez nią pozostałych trzech parówek, napoił ją wodą. Następnie kubek odłożył tam, gdzie stał wcześniej.

- Dziękuję... Nie musisz tego dla mnie robić, ale to robisz. Nie rozumiem dlaczego, ale dzięki.

- Nie ma za co. Mogę wiedzieć, co robiłaś w tym kontenerze? Czekaj, chcę patrzeć w twoje oczy - czarnoskóry wstał i poszedł usiąść na krześle naprzeciwko dziewczyny.

Zauważył, że jej wzrok znów powędrował na podłogę, a ona sama zbierała się na to, by cokolwiek mu powiedzieć. Czekał cierpliwie na to, co za chwilę miał usłyszeć z jej ust.

- No... Byłam dla innych problemem... Opieka nade mną wymagała od nich ich cennego czasu, którego nie mieli wiele... Wytrzymali ze mną miesiąc... Potem postanowili się mnie pozbyć... Leżałam chyba tam dwa dni, dopóki mnie nie znalazłeś... - spojrzała mu w oczy, ale po chwili znów wróciła wzrokiem do podłogi.

- Co? Dwa dni w tym zimnie? Kto cię wyrzucił? Rodzice?

- Nie! Oni nie...

- To kto?

James zauważył, że dziewczyna przerwała. Najprawdopodobniej zaczęła zastanawiać się nad tym czy może mu zdradzić, kto ją wyrzucił. Mężczyzna postanowił czekać, chociaż już powoli zaczynał się denerwować.

*"Gdy argumenty zawodzą najlepszą bronią jest szantaż" po francusku

A taki mały polsacik ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro