seize

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy zbliżali się do kościoła, James przypomniał sobie o jednym z incydentów mającym miejsce w środku około pięć lat temu. Stanął kilka metrów dalej i przez chwilę nie mógł ruszyć się z miejsca.
Incydent ten miał miejsce na pogrzebie dziadka jego byłej narzeczonej, która potem wyszła za jego brata. Buru nie znał się na wierze katolickiej ani na żadnej innej. Nie pojmował jak ludzie mogą wierzyć w coś nadnaturalnego. Był prostym człowiekiem. Wierzył w to, czego był świadkiem, co skutkowało też tym, że nie ufał mediom i rzadko oglądał wiadomości. Dlatego podczas kazania księdza, który uznał, że: „Należy cieszyć się z narodzin naszego brata, Charlesa, dla nieba", mężczyzna wstał i wypalił: „Skąd ksiądz to wie? Umarł ksiądz kiedyś? Nie możesz tego wiedzieć, bo żyjesz! Nie doświadczyłeś nigdy tego, więc...". Nie dokończył zdania, bo zdał sobie sprawę z tego, że wszyscy na niego patrzą ze zniesmaczeniem na twarzach. Usiadł i próbował się uspokoić. Cieszył się wtedy, że nie widać wstydu, który czuł. Za to jego biała narzeczona była cała czerwona. W sumie jej rodzice również. Ksiądz jednak nie został wybity z rytmu kazania, a nawet udzielił mu odpowiedzi: „Masz rację. Nie wiem jak jest po śmierci, ale wierzę, że nasz Pan się o nas zatroszczy w owej godzinie. Wierzę, że chce nas mieć u siebie. A ty?". Zrobił pauzę i powrócił do swojego pierwotnego kazania. Od tamtej pory dziewczyna nie chodziła z nim do kościoła. On z kolei zastanawiał się czasami nad tą sytuacją. Uznał ją za przykry incydent, ale szanował księdza za jego opanowanie.

Drugim wydarzeniem, które zapadło mu w pamięci jako nieprzyjemne był ślub jego byłej narzeczonej z jego bratem. Nie został na niego zaproszony - pewnie za jej sprawą, ale i tak przyszedł. Usiadł gdzieś z tyłu. Był niewidoczny, lecz nie dotrwał do końca. Zobaczył z jaką miłością na siebie patrzyli podczas składania przysięgi i nie wytrzymał. Coś ścisnęło jego serce. Poczuł zazdrość, żal i ból. Poczuł się zdradzony. Wyszedł z mszy, czując że zawiódł ją i jego. Było to cztery lata temu. Od tamtej pory nie był w tym kościele i zaczął handlować narkotykami.

- Co się stało? - z chwilowego amoku obudził się, słysząc głos nastolatki.

- Przypomniało mi się, że jestem nieodpowiednio ubrany.

- Że co? Przecież masz na sobie płaszcz. Odwróć mnie. Dziwnie się rozmawia, jak jesteś za moim plecami.

Obrócił jej wózek w stronę swojej twarzy.

- Tak, ale mam pod spodem koszulkę z napisem "DON'T LOSE YOUR HEAD" i czerwoną gilotyną nadrukowaną poniżej.

- Przecież jej nie widać.

- Nie rozumiesz. Ja nie mogę tam wejść.

- Dlaczego?

Westchnął głęboko, a jego twarz zaczęła wyrażać irytację. Dziewczyna nie widziała sensu w jego zachowaniu, ale czekała cierpliwie na odpowiedź. Nauczyła się wielu rzeczy od czasu wypadku, a jedną z nich była właśnie cierpliwość. Miała czas, mogła czekać. Za to czarnoskóry mężczyzna zastanawiał się nad swoją reakcją. W jednej chwili poczuł gniew i smutek. Uświadomił sobie, że to przez wspomnienia z udziałem budynku naprzeciw nich. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i wyjął z niej jednego. Zignorował badawcze spojrzenie nastolatki. Zapalił, co przyniosło mu ulgę i spokój. Nie wiedział tylko przez ile się on utrzyma. Wypuścił dym z ust, chowając opakowanie i zapalniczkę.

- Moja narzeczona miała tu ślub z moim bratem... Pozwól mi wypalić.

- Kurde, nie wiedziałam. Jak chcesz możemy iść gdzieś indziej.

- Nie, dam radę. To było dawno temu. Przeszłość mnie nie złamie - zaciągnął się.

Było to niewielkie kłamstwo, ale postanowił spełnić tę prośbę dziewczyny nawet za cenę swojego chwilowego bólu psychicznego. W końcu już się zgodził, nie chciał jej zawieść. Zawsze spełniał swoje obietnice, nie chciał, by to się zmieniło. Gdy skończył, podszedł do kosza i wyrzucił niedopałek na przygotowane do tego miejsce. Następnie złapał za uchwyty i popchnął wózek w stronę budynku. Uśmiechnął się lekko, widząc podjazd dla inwalidów zbudowany obok schodów. Weszli do środka. Nie było mszy, więc odetchnął z ulgą. Za to na ołtarzu stała monstrancja, jednak nie było wielu ludzi. Nie znał nikogo, dlatego raz jeszcze odetchnął z ulgą. Poprowadził dziewczynę przez środek kościoła i usiadł w ławce w siódmym rzędzie po prawej stronie. Wózek zostawił po swojej lewej stronie. Uklęknął. Domyślał się, że przybyli na inwidualną adorację. Spojrzał ukradkiem na blondynkę. Była wpatrzona w opłatek w monstrancji. Zdecydowanie była katoliczką. Ktoś kiedyś musiał przekazać jej wiarę. Na pewno miała rodzinę, ale co za rodzice wyrzucają żywe, niepełnosprawne dzieci do śmieci? Nadal nie mógł tego zrozumieć. Jego wzrok spoczął na hostii. Jak to możliwe, że ludzie wierzą, że pod tą postacią kryje się ich Zbawiciel? Tego też nie rozumiał. Zresztą wielu rzeczy nie rozumiał, jak każdy. Postanowił jednak spróbować na to wszystko spojrzeć przez pryzmat swojego dzieciństwa. Pamiętał próby jego macochy wytłumaczenia mu Pisma Świętego. Uciekał wtedy i zamykał się w pokoju, co ją smuciło. Był mały, nie rozumiał tej historii i nie do końca też wtedy wiedział, co do niego mówiła, bo dopiero uczył się francuskiego. Poczuł potrzebę otworzenia ust. Poczuł chęć, by powiedzieć cokolwiek.

- Panie, nie wierzę w ciebie. Wszedłem tu tylko ze względu na prośbę Léi. Nie mam pojęcia czemu się do ciebie odzywam. Dlaczego mówię do ciebie, choć w ciebie nie wierzę. Nie pytaj mnie o trzeźwość, bo sam w nią wątpię. Mam do ciebie tylko jedno bardzo ziemskie pytanie: dlaczego? Możesz je zinterpretować różnie. Wynika z niego dużo różnych interpretacji. Jeśli mam być dokładny, to posłuchaj. Dlaczego na świecie jest zło? Dlaczego nie mogę cię zobaczyć? Dlaczego niektórzy mają myśli samobójcze? Dlaczego mój starszy brat odbił mi szansę na małżeństwo, a młodszy popełnił samobójstwo? Dlaczego wzięto mnie do ośrodka adopcyjnego we Francji, a moją rodzoną siostrę nie? Dlaczego nie pamiętam biologicznych rodziców? Dlaczego znalazłem tę dziewczynę w śmieciach? Dlaczego ktoś ją wyrzucił? Dlaczego moje życie potoczyło się tak, jak się potoczyło? Oraz skąd mam mieć pewność, że istniałeś? Że jesteś? No i dlaczego zadaję ci te pytania, skoro i tak wiem, że mi nie odpowiesz? - po wyszeptaniu tego monologu pozostawał w pozycji klęczącej, choć sam nie widział w tym sensu. Kilka łez uwolniło się z jego oczu, ale ich nie zauważył. Czekał na odpowiedź, choć był pewien, że jej nie otrzyma.

Konkurs na imię dla kota nadal trwa. Szczegóły w poprzednim rozdziale. Myślę, że przyszły rozdział będzie zawierał rozstrzygnięcie tegoż konkursu. Powodzenia!

Ten rozdział został poprawiony przez Anonim6315 zapraszam do niej i dziękuję ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro