Spełnione Życzenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Spełnię twoje życzenie – zawyła przepływająca obok maszerującego chłopca zjawa.

Jej pozszywane złotymi nićmi i pozlepiane krwią granatowe szaty łopotały na wietrze niczym żagiel, a masztem był jej powykręcany, wygięty w łuk kręgosłup. Ellite wszystko widział przez niezwykle cienki materiał sukni. Od groteskowego filara jej ciała, po ramiona z wyrastającymi z nich kilkoma parami szponów i kilku drobnych nietoperzych skrzydeł. Mara co i rusz poruszała nimi, drapiąc tkaninę i wprawiając ją w ruch, przez co wyglądała niczym pulsująca ciemna masa. Od tego widoku chłopcu zrobiło mu się niedobrze, dlatego też starał się na nią nie patrzeć, a co najważniejsze nie słuchać.

– Wiem, że masz marzenie. Każdy je m-m-m-a! – Zjawa chrząknęła i wypluła coś na wyłożoną kośćmi ścieżkę. Przedmiot z metalowym brzękiem odbił się od jednej z wyściełających ścieżkę czaszki i ze złotym błyskiem potoczył się w wysokie rosnące u stóp wiekowych drzew trawy.

Ellite na ten widok przystanął i na nowo spojrzał na zjawę, choć gorliwie sobie obiecywał, że tego nie uczyni.

– Plujesz złotem?

– Złotem, diamentami i zamętem. Krwią, niemowlętami i lamentem! – zanuciła swoim skrzekliwym głosem, a jej skrzydła i pazury zafalowały w rytm melodii. Jeden ze złotych szwów puścił i odsłonił kawałek fioletowo-sinej skóry. Chłopiec odwrócił wzrok. – Był sobie król, który krwiście pragnął dziedzica i żyła sobie biedna baba, która utonęła w złotych marzeniach.

Ellite już od wielu dni podróżował ze zjawą. Ludzie z wioski mówili, że potrzeba ich dziesięć, aby dotrzeć na skraj lasu i kolejnych dziesięciu, aby przejść jeziora lawy, lodu i krwistej, gotującej się zupy, gdzie podobno zapach śmierci potrafił zabijać. Zanim wyruszył, kilkakrotnie powtórzono mu, aby nie skusił się życzeniem zjawy, że tylko wytrwałość zostanie nagrodzona. Pamiętał słowa siostry: Gdy dotrzesz do wylotu kopalni u podnóża góry z kości tytanów i pnia pierwszego drzewa poproś o życzenie, nie wcześniej. I nie zapomnij, po co wyruszyłeś. Bóg nie zapomni i będzie cię kusił, posyłając swoje zjawy.

Nie wcześniej – z tą myślą chłopiec ruszył dalej. A zjawa ciągnęła się za nim. Co jakiś czas wypluła monetę, kolczyk, a nawet drobne kostki. Ellite z podchodzącymi do gardła wymiotami pomyślał o zwrotce z niemowlętami. Kusiło go, aby zapytać o nie, ale ostatecznie zdecydował, że woli nie znać prawdy. Siostra wielokrotnie powtarzała mu, że nie każda prawda warta jest poznania, że kłamstwa także mają moc uleczania.

Gdy miał osiem lat, nie rozumiał tego i nie godził się z jej słowami, ale teraz, idąc przez las, był już niemal mężczyzną i pojmował zawiłość świata. Zostawił za sobą skromną, ale sytą kolację wigilijną i siostrę, aby dotrzeć do góry i poprosić o życzenie.

Szedł przed siebie i starał się nie patrzeć na zjawę, a skupić na swoim celu. Na szczęściu Kali – jego siostry. Niemal widział jej wychudzoną, ale urodziwą twarz, wielkie, szare oczy i wąskie, ale często rozciągnięte w uśmiechu usta. Miała wysokie czoło, które skrywała za grzywką i duże, spracowane dłonie, którymi po powrocie z pracy zagniatała ciasto. Niemal czuł zapach suszonych owoców.

Jakby las wyczuł jego myśli i na nagich splecionych z mięśni i skóry gałęziach wyrosły podłużne kostki, a z nich zwiesiły się jabłka, jagody, śliwki oraz drobne szklane bombki – tak boleśnie podobne do tych, które dmuchała je jego siostra. Ciężko pracowała przy ich wyrobie. Ich i wielu innych szklanych ozdób, sprzedawanych na targu, aby kupić mu nowe buty i jedzenie. Kalia często powtarzała mu, że musi rosnąć, aby mieć siły nieść swoją rodzinę na plecach. Ich ojciec nie miał siły, umarł młodo i zaraz za sobą pociągnął ich matkę.

– Takie życzenie! – Zjawa zatoczyła koło wokół chłopca. – Twoja siostra jest chora?

– Nie.

– A więc czemu o niej myślisz? Co dla niej pragniesz? Bogactw?

– Nie! – syknął w złości i przyspieszył, choć zdradliwa ścieżka usypana z kości, często usuwała mu się spod stóp. Drobna czaszka chrupnęła i pękła. Niemal się przewrócił, ale odzyskał równowagę i poszedł dalej, choć w łydkach łapały go skurcze.

– Pragniesz piękna? Siostra ma szpetną bliznę? Albo nie ma nogi? – Mara zatańczyła przed nim, poruszając swoją sino-fioletową, niepodobną do nogi kończyną. Była długa, zawinięta niczym wąż i porośnięta łuskami oraz pojedynczymi grotami o barwie czerwieni. Wieńczył ją zaciśnięty orli szpon. – Powiedz, czego pragniesz, chłopcze, a spełnię twoje życzenie. Teraz, tutaj. Nie będziesz musiał iść przez jeziora lodu i bulgoczącej krwi.

– Nie złamiesz mnie zjawo!

– Nie złamania twego pragnę.

– Nie dam sobie mamić oczu! Odejdź!

– Jam jedyna w tym świecie utkana z prawdy, ale ty ślepy i ślepy zapętlisz się w tym koszmarze życzeń. – Zjawa oprócz ciała, to i twarz posiadała makabryczną. Siną, rozoraną przez pazury nie tylko czasu, ale i jakiejś bestii. Częściowo zasłaniał ją granatowy, spływający z korony materiał.

Zjawa zostawiła chłopca samego. Cieszyła go cisza. Zwisające z kościanych palców bombki, przywodziły na myśl siostrę, a to dodawało mu sił. Po jakimś czasie ujrzał zdobiące konary, przypominające łańcuchy krwawe kiszki i szkliste, obserwujące go oczy. W jego domu na święta wieszano jabłka mające zapewnić zdrowie, a do tego malowano na nich białe plamki i źrenice, co symbolizowało mądrość.

Zbliżając się do rozdroża, gdzie wśród wysokich traw rosło drzewo z zakrzywionych szponów i połamanych skrzydeł, ujrzał wysokiego mężczyznę. Na plecach miał zawieszony ogromny, dwuręczny miecz, a jego szeroką klatkę piersiową skrywała platynowa zbroja.

– Przed opuszczeniem lasu, kazano mi czekać na mojego towarzysza – zaczął głosem ciężkim niczym burzowa chmura, takie także miał spojrzenie łypiące na chłopca spod krzaczastych brwi.

– Ellite.

– Ser Gordon. Chodźmy!

Ruszył przed siebie. Co jakiś czas zerkał przez ramię, aby upewnić się, czy chłopak nadąża za nim. Czynił to z nie lada wyzwaniem. Po dłużących się godzinach poprosił o postój, ale przez większość czasu dumnie starał się dotrzymać tempa szybkiego marszu.

Mijali jedno krwawe drzewo za drugim. Ellite zauważył, że rycerz parł przed siebie ze wzrokiem wbitym w horyzont. Skupiony, milczący, wydawał się gniewny. Droga była ciężka. Lód, krew i śmierdząca para. Ellite próbował nawiązać rozmowę z rosłym mężczyzną, ale ten jedynie odburknął krótką odpowiedź, albo udał, że go nie słyszy. Dopiero na szósty dzień, kiedy zatrzymali się na spoczynek, nawiązali dłuższą rozmowę:

– Kto to? – Jedną z dłoni wskazał na trzymany przez chłopca szkic, kiedy to w drugiej trzymał suszone pasmo mięsa.

– Moja siostra Kala.

– Ładniutka. – Wyrwał kartkę z drobnych dłoni chłopaka.

– To dla niej idę do kopalni przed oblicze boga Kha – wyznał i z ulgą odebrał szkic. – Chcę, aby była szczęśliwa.

– A czego tej Kali potrzeba do szczęścia?

– Sama.

– A kto to? – Ugryzł kolejny kęs wołowego paska i zaczął go rzuć, poruszając swoją masywną szczęką. Porastały ją złoto-rude włoski. Tego samego koloru, co jego głowę, choć znacznie krótsze. Oprócz zbroi posiadał także nagolenniki i metalowe rękawice. Na plecach wisiał mu ogromny dwuręczny miecz, a u pasa nóż. Wyglądał jak prawdziwy rycerz z powieści.

– Obiecany jej narzeczony. Utopił się, zanim złożyli przysięgę – wyjaśnił, a rycerz głośno się roześmiał, ale zaraz umilkł, uważnie rozglądając się na boki. Jeszcze nic ich nie zaatakowało, ale Ellite nie potrzebował być mężczyzną, by wiedzieć, że od dłuższego czasu byli obserwowani. Milczał, ponieważ ufał rycerzowi. Jego ostrzu i doświadczeniu.

– Czy cię rozśmieszyłem? Śmierć jest taka zabawna?

– Ta cała Kala to ładna i młoda dziewka, więc z łatwością znajdzie sobie drugiego. Nie ma co marnować na tego Sama życzenia.

– Sam był dla nas dobry na długo, zanim obiecano mu Kalę. Zawsze doglądał, czy niczego nam nie brakuje, naprawiał dach czy ogrodzenie, nauczył mnie polować i łowić ryby, odebrał poród naszego źrebaka! Zawsze nam pomagał, a teraz... nie ma komu nam pomóc.

– Znajdzie się drugi. Zawsze się znajduje – odparł bez cienia rozbawienia. – Nie marnuj życzenia na niego. Poza tym – odchrząknął i splunął na szarą, usłaną sadzą ziemię. Drzewa i wysokie trawy już dawno zostawili za sobą. Zamiast tego ze wszystkich stron otaczały ich skaliste wzniesienia i zdradliwe jeziorka. – To ty idąc przez te nawiedzone ziemie, ryzykujesz życiem, a chcesz spełnić życzenie siostry. To głupie. Sama powinna tutaj przyjść. – Wstał ze słowami: – Powiedz mi, chłopczyku...

– Jestem mężczyzną! – kłamstwo gładko opuściło jego usta. Gdy tak poderwał się do góry, pomyślał, że wiele by dał, aby być tak silny i wysoki, jak rycerz. Mimo wszelkich starań wciąż niezmiernie się męczył z noszeniem wody ze studni oraz rąbaniem drwa. Sama podróż kosztowała go wiele, choć starał się nie skarżyć. Nowy rok znajdował się za zakrętem, musieli tylko przebrnąć przez jeziora.

– Powiedz mi, czego ty pragniesz.

Z butnie uniesioną brodą i dłońmi zaciśniętymi w pięści, mierzył się na spojrzenia z trzy razy potężniejszym od niego mężczyzną i nie zwierzył mu się, że zazdrościł mu siły w ramieniu, aby podnieść miecz, długich nóg, aby z łatwością dosiąść konia oraz bijącej z jego oczu odwagi.

– Nie muszę ci mówić.

– To nie mów. – Wzruszył ramionami. – Niech bogowie mają cię w opiece na nowy rok. Niech dadzą ci mądrość, abyś nie zmarnował życzenia! – Ze śmiechem ruszył w dalszą drogę.

Ellite zaklął w duchu i zerknął na leżący na ziemi kamień. Pragnął go podnieść i cisnąć nim w szerokie plecy rycerza, aby zabolało go w takim samym stopniu, jak chłopca jego słowa. Nie miał w sobie tyle odwagi, więc ruszył w dalszą podróż.

Ze wszystkich stron otaczały ich skaliste wzgórza z parującymi czerwienią bądź spływającymi lodowymi nożami wodospadami, wiatr wył do księżyca na zmianę z poruszającymi się wśród ciemności wilkami. Ich żółte ślepia lśniły, a uzbrojone w zęby paszcze, także te wyrastające z grzbietu, wydawały się drżeć wśród ciemności groteskowym blaskiem. Ellite był wdzięczny losowi, że podarował mu tak mężnego i silnego woja, a zarazem od środka ściskała go obrzydliwa zazdrość, która z każdym dniem rosła na sile, spychając na bok inne myśli. Myśli o siostrze, obiecanym jej mężczyźnie, szklanych bombkach i zapachu suszonych owoców dodawanych do wigilijnego placka.

Rycerz pokonał ogromnego skalnego małpoluda, przegonił stado wilków i uratował życie Ellite, kiedy to noga omsknęła się mu na śliskich kamieniach. Gdyby nie szybki refleks i siła rycerza, chłopiec już dawno by zamarzł na jednej z plaż bądź rozbił się o skały. Mimo tego ciężko mu było wykrzesać z siebie wdzięczność.

Kiedy już przeżyli buchające śmiercionośną parą jeziora oraz inne czekające na nich wyzwania, i dotarli do podnóża góry, Ellite był zdeterminowany i pewny, jakie jest jego życzenie.

Chcę być rycerzem – pomyślał, stając naprzeciw ogromnego, wspartego na kamiennych łukach wlotu kopalni. Wydawało mu się, że ciemność patrzy na niego i każe mu odejść, ale starał się być odważny i nie uciec. Poczuł się o wiele lepiej, kiedy rycerz stanął obok niego.

– To jesteśmy. Nowy rok! – Klepnął chłopca w ramię, po czym uklęknął przed niewidzialnym bóstwem. – Ja ser Gordon ze Smoczej Jamy, rycerz Dziewiczego Jeziora i Opiekun Jasności Poranka, za odwagę i wytrwałość podróży życzę sobie tego nowego roku być kochanym!

Kochanym? – tym razem Ellite chciał się z niego śmiać, ale nie zdołał. Poczuł, jakby ktoś wepchnął mu mokrą szmatę do gardła. Zakrztusił się, padł na ziemię i już nie wstał. Wydawało mu się, że jeszcze nim zamknął oczy, zatańczyła nad nim zjawa, że jej ciemne cielsko zapulsowało, a korona na głowie rozbłysła niczym ostrze wśród ciemności.



Kiedy się obudził, leżał w swoim łóżku, a przy kuchni kręciła się Kala. Po wielu dniach podróży w ponurym lesie i niebezpieczeństw jezior ucieszył go widok domostwa. W kącie stała choinka. Stroiły ją jabłka z namalowanym okiem, czerwone łańcuchy i żołędzie. Do tego w powietrzu unosił się zapach suszonych owoców. Poderwał się z posłania i pognał na spotkanie siostry, ale jej słowa zmyły uśmiech z jego ust oraz powstrzymały przed wtuleniem się w jej ramiona.

– Rycerzu Gordonie. – Niezgrabnie dygnęła. – Mój brat mi opowiedział, jak dzielnie obroniłeś go przed potworami. Jestem ci za to dozgonnie wdzięczna. Przygotowujemy właśnie strawę. To nie lordowskie danie, ale zapewniam, że sycące przed podróżą. Zapewne niedługo będziesz chciał wrócić do swoich obowiązków. Król wzywa wszystkie miecze.

– Miecze? – odezwał się ciężkim głosem. Obcym, nieswoim.

– Stara baba mówi, że idzie wojna.

– Wojna? – powtórzył za nią niczym echo i zachciało mu się płakać na widok siebie samego. Stanął obok Kali i wtulił się w jej bok. On, ale nie on, bo stał gdzie indziej. Ona odwzajemniła gest i pocałował go w czubek głowy.

To mnie powinnaś pocałować! – chciał krzyczeć, chciał płakać, a co najważniejsze pragnął zedrzeć skórę rycerza i rzucić ją pod nogi radosnemu chłopcu, który wyglądał jak on. To był on. Kiedyś nim był, nim zrodzone w sercu życzenie nie stało się prawdą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro