Zjawa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Dlaczego tu jesteś?

Stała przed nim. Niby iluzja, wspomnienie, oddech przeszłości dotykający jego policzków swoją lodowatą dłonią, rozpalający w nim ogień złości i rozpaczy. Huragan myśli. Lawinę emocji.

– Czemu znowu mnie nawiedzasz?

Emitujący delikatną, niebieską poświatą duch przechylił głowę na bok. Na jego wąskich, bladych wargach pojawił się uśmiech. Delikatny, czuły, niemal jak słowa wciąż odbijające się w głowie chłopaka. Ostatnie słowa, które wypowiedziała nim umarła w jego ramionach.

– Odejdź. Jest już za późno. Podjąłem decyzję.

Światło zwisającej z sufitu żarówki zalśniło na ostrzu noża. Ten nóż, który odebrał jej życie. Prosty, długi, z czarną rączką.

– Myślisz, że cios w brzuch wystarczy?

Na te słowa duch dziewczyny posmutniał. Tak jakby samo jego istnienie nie ociekało wystarczającą ilością rozpaczy, jakby wypowiedziane przez chłopaka słowa i malujący się na jego twarzy żal nie miał wystarczającej mocy, aby wydusić w obserwującego ich Boga łez.

– Lepiej poderżnąć gardło? Minuta, może dwie i koniec.

Przesunął palcem po ostrzu, jakby czytał z niego braila, jakby w nim ukrywała się prawda na temat śmierci. Nie chciał chybić. Pragnął jednym ciosem zakończyć tą kakafonię głosów w jego głowie, wyrzutów sumienia i samotności.

– Myślisz, że trafiłbym w serce? – Z tymi słowy zmierzył ostrą końcówką w swoją klatkę piersiową.

Duch pokręcił głową i dotknął jego dłoni. Zimno owionęło skórę chłopaka i wywołało gęsią skórkę. Zjawa nie mogła odebrać mu noża, gdyby było inaczej, chłopak już dawno nie miałby go w ręku.

– Muszę to zrobić.

Dusza dziewczyna uklęknęła przed nim i znowu posłała mu uśmiech. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale żaden dźwięk nie wydostał się spomiędzy jej bladych warg.

– Cokolwiek nie powiesz, nie zmienisz mojego zdania.

Chłopak wstał i ruszył na korytarz, ale wtedy dusza pomknęła za nim, zostawiając za sobą błękitną mgiełkę i syczący odgłos, jakby przechodzącej przez przestrzeń elektryczności. Stanęła przed nim i machnęła dłońmi, które przez chwilę utworzyły poświatę w kształcie motyla.

Za życia kochała motyle.

– Nie zatrzymasz mnie.

Minął ją zdeterminowany i smutny. Rozdrażniony, ale i pogodzony z nadchodzącą stratą. Mijał drewniane drzwi, fioletowe ściany i zdjęcia. On. Ona. I ich kat. Jej morderca.

Dusza szła obok niego. Nerwowo poruszała ustami, gestykulowała, krzyczała, błagała, płakała. Bezgłośnie, a jednak on czuł każdą ze skupionych w tych niemych gestach emocje, nawet przez chwilę wydawało mu się, że ją słyszy.

– Muszę go zabić – szepnął, a w oczach rozbłysły mu zły. – Nawet jeśli przez to spłonę w ogniach piekielnych.

Zatrzymał się na chwilę. Spojrzał na nią, na wspomnienie. Żywe, a jednak martwe. Stała przy nim. Zrozpaczona, zalewana niebieską poświatą, niczym łzami. Światła żarówek zamrugały, wiatr zawiał poruszając włosami chłopaka. Nagle stał się tak mocny, że musiał zamknąć oczy. Zakrył je dłonią.

– Co ty...?

Okno na końcu korytarza rozwarło swoją paszczę, uderzając skrzydłami o ściany. Na podłogę posypał się tynk, liście, krople deszczu. Wśród szeleszczenia elektryczności zawył wiatr, zanucił melodię z horroru.

Chłopak spojrzał na zjawę. Ta szeroko rozwarła paszczę, która pękła po bokach, wydając z siebie przeraźliwy wrzask niby skowyt wilka, niby zarzynanej kobiety. Błękitna poświata wylała się z rozprutych ust i kaskadami spłynęła na podłogę, powoli rozpuszczając niematerialną powłokę, aż zostawiła po sobie maź. Nad nią unosiła się chłodna para, emitująca niemal niewidoczne przebłyski dziwnej energii. Maź poruszała się, bulgotała, sunęła niczym wąż, aż ułożyła się na ciemnej podłodze w słowa.

– Zemsta zabije mnie na zawsze – migotała wiadomość.

– Brak zemsty zabije mnie – odparł ochrypłym głosem chłopak.

Maź poruszyła się raz jeszcze niczym ślimacze cielska w kolorze błękitu. Wokół nich unosiła się mglista poświata i można było słyszeć delikatne trzaskanie elektryczności.

– Pozwolisz mi zginąć raz jeszcze? – zapytała.

– Jak możesz...? – Zająkał się, a łzy spłynęły po jego policzkach. Spojrzał na trzymany w dłoni nóż. Na jego wygięte w uśmiechu ostrze. Musiał to zrobić inaczej zwariuje. Inaczej nigdy sobie nie wybaczy.

Maź z elektrycznym odgłosem poruszyła się raz jeszcze.

– ZDECYDUJ – brzmiała ostatnia wiadomość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro