Największy pechowiec świata

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nic nie wskazywało, żeby ten dzień miał być mniej pechowy od poprzednich.

Kiedy tylko Michał wyszedł z bramy odrapanej kamienicy, w której wynajmował kawalerkę, w twarz uderzył mu wiatr niosący ze sobą lodowate drobiny marznącego deszczu. Po tylu latach mieszkania nad morzem mógłby się już przyzwyczaić do uroków tutejszej jesieni, ale nawet ten drobiazg dopisał do swojej codziennej listy nieszczęść. Od rana znalazło się na niej jeszcze skwaśniałe mleko, które zepsuło mu kawę zaparzoną z ostatnich ziaren w puszce, odmowna odpowiedź w sprawie stażu oraz informacja o tym, że książka, której koniecznie potrzebował do pracy magisterskiej, została ponownie wypożyczona zaledwie trzy godziny po tym, jak stała się dostępna w katalogu biblioteki.

Chłopak postawił kołnierz kurtki, naciągnął kaptur głębiej na czoło i poczłapał w stronę zakładu bukmacherskiego. Po takim początku dnia nie miał obaw, że i w hazardzie nie będzie sprzyjało mu szczęście.

Przez miasto przetoczyła się już fala porannego ruchu i na chodniki wyległy matki z dziećmi, grzejące dłonie kubkami kawy z jedynej w miasteczku sieciowej kawiarni lub specjalnymi nakładkami na poręcz wózka, oraz seniorzy obojga płci z nieodłącznymi torbami na kółkach.

Znał to miasto jak własną brudną i dziurawą kieszeń. Od najmłodszych lat było świadkiem wszystkich jego porażek, a dzisiaj miało stać się tłem kolejnej. Michał przeciął skwerek, na którym oprócz dwójki ewidentnie wagarujących wyrostków i wron, przegrzebujących stosy brudnych, namokłych liści, nie było nikogo. Przeszedł tyłem targowiska, żeby uniknąć tłumów, i wyszedł na rondo w pobliżu dworca kolejowego.

Właśnie tam, w skupisku sklepów i zakładów usługowych, kryła się niewielka klitka, w której ludzie z uporem godnym lepszej sprawy usiłowali złapać szczęście. Nawet z daleka Michał widział dwóch starszych panów, którzy z uwagą studiowali tablicę z wynikami ostatniego losowania. Uśmiechnął się do siebie z poczuciem wyższości. On nie miał już złudzeń – o ile kiedykolwiek je miał. Wiedział, że dla niego życie nie chowa w zanadrzu żadnych miłych niespodzianek.

Zanim dotarł na miejsce, dwaj poszukiwacze szczęścia się ulotnili. Michał stanął przed tablicą, na której widniały wyniki pomniejszej loterii, w której główną wygraną było pięćdziesiąt tysięcy złotych, ale umyślnie nie patrzył na wyniki. Przybrał znudzoną minę i sięgnął do kieszeni po portfel, z którego wyjął złożony na czworo los. Porywisty wiatr szarpał wystającymi mu spod kaptura włosami, ale deszcz ustał, więc mógł w spokoju rozprostować kartkę. Dopiero wtedy podniósł wzrok i z niedbałym zrezygnowaniem zaczął szeptem odczytywać po kolei liczby.

Przy pierwszej poczuł niespokojne ukłucie, przy drugiej zabrakło mu tchu i resztę przeczytał już po cichu. Zrobił to jeszcze raz, żeby upewnić się, że nie popełnił pomyłki. Zmarszczył brwi i wpatrywał się przez chwilę surowo w liczby na tablicy i na kuponie, jakby te wyjątkowo go rozczarowały. Nie było mowy o pomyłce. Wygrał główną nagrodę.

Michał przez chwilę jeszcze stał przed zakładem, kiwając się na piętach w przód i w tył. Spojrzał na los, złożył go starannie i schował do portfela, po czym odwrócił się i ruszył swoim zwyczajnym, niespiesznym krokiem w stronę kawiarni.

Szedł zatopiony w myślach i od czasu do czasu kiwał leciutko głową, jakby przytakiwał swoim myślom. W świadomości, że może zawsze liczyć na swego niezawodnego pecha, znajdował jakieś ponure pocieszenie. Odkąd pamiętał, los rzucał mu kłody pod nogi, uniemożliwiając realizację marzeń, przykuwając go do tego smutnego miasteczka i utrudniając życie na każdym kroku. Jednak przynajmniej wiedział, czego się spodziewać. Nie miotał się w wiecznej niepewności, wypatrując uśmiechu Fortuny na każdym kroku.

Nawet nie zauważył, kiedy pokonał dystans, który dzielił go od miejsca spotkania z Martyną. Mało brakło, a minąłby lokal, ale unoszący się w powietrzu zapach kawy w ostatniej chwili przywrócił go do świadomości. Przed wejściem spojrzał na zegarek. Oczywiście przez rozważania nad wygraną był spóźniony. Zaledwie kilka minut, ale jego dziewczynie i to potrafiło popsuć humor. Michał westchnął, zdjął kaptur i przeczesał przydługie ciemne włosy palcami, po czym pociągnął drzwi i zanurzył się w ciepłym, wonnym powietrzu kawiarni.

Od razu dostrzegł Martynę. Siedziała przy stoliku w kącie i nawijała na palec pasmo długich blond włosów. Paznokciami drugiej dłoni stukała leciutko w blat stolika. Obok leżał otwarty zeszyt poznaczony pstrokatymi plamami zakreślaczy. Kiedy Michał się do niej zbliżył, uniosła na niego wzrok, ale się nie uśmiechnęła.

– Cześć! Przepraszam za spóźnienie. – Pochylił się i pocałował ją w policzek, ale dziewczyna nie odwzajemniła czułego gestu. – Długo czekasz? Zamówiłaś już coś?

– Przyszłam chwilę wcześniej i chciałam powtórzyć materiał na kolokwium, ale jakoś nie mogłam się skupić. – W jej słowach była niecodzienna sztywność.

– Z czego to kolokwium?

– Z motywów japońskich w literaturze europejskiej końca XIX wieku.

– Mogę cię przepytać, jeśli chcesz. – Michał wyswobodził się w końcu z kurtki i wstał, żeby zanieść ją na wieszak. – Zamówię tylko wcześniej kawę, bo moja rano oczywiście... A zresztą, szkoda mówić.

– Zaczekaj. – Martyna chwyciła go za rękaw bluzy. – Możesz usiąść?

Michał spełnił polecenie i wpatrzył się uważnie w jej twarz. Ludzie często mówili, że ładna z nich para, a większa część zasługi za to należała się dziewczynie. Teraz jednak wyglądała na spiętą. Jej policzki zdawały się wyjątkowo blade w kontraście z nałożonym na nie różem, a błękitne oczy omiatały niespokojnie wzrokiem to jego, to wnętrze kawiarni.

– Co się stało? – zapytał Michał, choć jego wyostrzony przez całe życie specjalny zmysł już wietrzył katastrofę.

– Bo ja... – Martyna wbiła wzrok w blat stolika. – Bo ja myślałam ostatnio... O nas i o tym wszystkim.

– Tak...? – odezwał się Michał po dłuższej chwili ciszy.

– Ja tak dłużej nie mogę – powiedziała ze zdecydowaniem i spojrzała mu prosto w oczy. – Nie widzę sensu w kontynuowaniu tego związku.

Michał spojrzał na nią z rezygnacją. Przez ostatnich kilka tygodni zachowywała się rzeczywiście inaczej. Czepiała się drobiazgów, zdarzało się jej ignorować jego wiadomości. Zdawał sobie z tego sprawę, ale z jakąś przewrotną złośliwością nie podejmował tego tematu. Wiedział, że ktoś, kogo prześladuje pech, nie zasłużył na dziewczynę taką jak ona.

– Nie masz na ten temat nic do powiedzenia? – Martyna ściągnęła wargi i przekrzywiła głowę. – Czy to, co mówię, robi to w ogóle na tobie wrażenie?

– Oczywiście, że tak. Przecież wiesz, jak wiele dla mnie znaczysz. – Pochylił się i oparł łokcie na kolanach. – Jednocześnie w pewnym sensie mnie to nie zaskakuje. Z moim pechem...

– Właśnie o to chodzi! – Martyna podniosła głos, tak że kelnerka, która akurat skierowała się w stronę ich stolika, niemal podskoczyła. Dziewczyna odczekała, aż ta postawi przed nią cappuccino, po czym kontynuowała. – Nie mogę znieść twojego podejścia do życia. To czarnowidztwo, mówienie o pechu... To wysysa ze mnie całą energię. Jak ty możesz funkcjonować w taki sposób? Przecież z takim podejściem to nic, tylko strzelić sobie w głowę.

Michał zamyślił się. Przyszły mu do głowy rozważania, które towarzyszyły mu po drodze tutaj, ale zanim zdążył otworzyć usta, odezwała się Martyna.

– Wiesz co, lepiej mi nie mów. Nie mam nawet ochoty słuchać, co dzieje się w twojej głowie. – Posłodziła kawę, zamieszała i przysunęła do siebie zeszyt. – A teraz, jeśli nie masz nic do powiedzenia, najchętniej wróciłabym do nauki.

Michał chciał coś powiedzieć, ale nie wiedział co. Pomimo przekonania, że taki los był pisany ich związkowi od samego początku, w sercu czuł coraz silniejsze kłucie. Zdołał przywiązać się przez te kilka miesięcy do Martyny i inwestował w ich relację czas i energię, jakby w tym jednym wypadku pech miał o nim zapomnieć.

– A więc to koniec?

– Nie widzę, gdzie o wszystko miałoby zmierzać. – Martyna potrząsnęła głową i dodała nieco łagodniejszym głosem. – A więc tak. Koniec.

Chłopak wpatrywał się w nią przez chwilę, ale w głowie miał kompletną pustkę. Przełknął z trudem ślinę przez ściśnięte gardło. Dzisiaj pech postanowił mu wyjątkowo dowalić.

– To... to odezwę się do Ciebie w sprawie tych książek, które u mnie zostawiłaś – wydukał.

– Nie ma pośpiechu – odpowiedziała szybko Martyna. – Czy... czy możesz zostawić mnie samą?

Michał przyglądał się jej jeszcze przez chwilę. Wiedział, że powinien coś powiedzieć, ale nie miał bladego pojęcia co. Wszystkie sensowne myśli zagłuszał głosik, który powtarzał z mściwą satysfakcją: „A nie mówiłem? A nie mówiłem?". W końcu chłopak poddał się, wstał z fotela i bez słowa ruszył do wyjścia.

Na zewnątrz jak na ironię się rozpogodziło. Wiatr przeganiał po bladym, jesiennym niebie poszarpane chmury, ale cała ulica nabrała życia i pewnego wdzięku. A akurat teraz do nastroju Michała pasowałby znaczniej lepiej rzęsisty deszcz, w którym mógłby się snuć, rozpamiętując swoje porażki – z najświeższą na czele.

Nigdy nie sądził, że jego pech mógłby wpływać też na ludzi wokół. Nie wykorzystywał go nawet do użalania się nad sobą i szukania współczucia u innych. Po prostu patrzył na życie w taki a nie inny sposób. Dlaczego miałoby to komuś przeszkadzać? Martyna również nie była promyczkiem optymizmu, ale nigdy nie zdołała do końca zrozumieć rozmiarów fatum, które go prześladowało. Od początku, kiedy kilka miesięcy temu zaczęli się spotykać, ignorowała go za każdym razem, kiedy mówił: „...ale z moim pechem...". Nawet nie próbowała wczuć się w jego sytuację.

Michał westchnął i wbił dłonie w kieszenie kurtki. Najwyraźniej od początku nie było im pisane szczęście. Nie miał nawet żalu do Martyny – cóż mogła zrobić w starciu z brakiem szczęścia, który go prześladował?

Poczuł wibrację telefonu i sprawdził wiadomość. No tak. Czekało go jeszcze jedno spotkanie, podczas którego jego pech da o sobie ponownie znać. Nawet ktoś tak przyzwyczajony do kopniaków od losu jak on, zaczynał mieć powoli dosyć tego dnia. O wiele chętniej wróciłby prosto do domu, odpalił grę i zapomniał na chwilę o swoich porażkach. Tam przynajmniej miał poczucie, że ma kontrolę nad światem, w którym musi funkcjonować. Wszystko zależało od przygotowania, umiejętności i strategii, a nie od głupiego kaprysu losu.

To musiało jednak poczekać. Michał zatrzymał się i rozejrzał, bo pogrążony w myślach, stracił na chwilę poczucie rzeczywistości. Dotarł aż na rondo przy jednym z wjazdów do miasteczka. Obsługa miejskiej zieleni ustawiała właśnie na jego środku ledowego renifera, który z nadejściem połowy listopada miał rozświetlać długie i ciemne wieczory. Chłopak przypatrywał się przez chwilę ich pracy, wystukał na telefonie wiadomość, po czym zawrócił.

Rodzinny dom Kacpra znajdował się całkiem niedaleko. Michał od samego początku, kiedy trafił tutaj pierwszy raz w podstawówce po zeszyty do przepisania, darzył go osobliwą sympatią. Brzydki klocek z lat osiemdziesiątych pokryty podniszczonym tynkiem z zewnątrz i ciemną boazerią w środku wypełniał zawsze aromat domowego ciepła pod postacią wypieków, w których celowała matka przyjaciela.

Tak samo było i tym razem. Kiedy tylko przekroczył próg, do jego nozdrzy dobiegł rozkoszny zapach.

– Michaś! Miło że wpadłeś – powitała go pani Łosiak. – Kacper u siebie, pewnie się umówiliście?

– Tak, spodziewa się mnie.

– No to leć na górę. Przynieść wam tam coś do przegryzienia? Akurat zrobiłam rogale świętomarcińskie. Z prawdziwym białym makiem. – Kobieta, zaskakująco chuda jak na kogoś, kto tyle piecze, uśmiechnęła się.

– Dziękuję, może później. – Michał, zaabsorbowany czekającą go rozmową, nie miał teraz głowy do słodkości. – Ale pachną obłędnie.

Ruszył na górę wyłożonymi chodnikiem schodami. Droga, którą przemierzał tyle razy, wydawała mu się dzisiaj wyjątkowo długa. A może sam się ociągał, próbując odwlec nieuniknione spotkanie?

W końcu stanął jednak przed drzwiami i zapukał. Na zaproszenie wszedł do środka. Pokój nie zmienił się nawet za bardzo od czasu, gdy chodzili razem do podstawówki. Obrazki z gazet z Pokemonami na ścianie zastąpiły co prawda świetnej jakości plakaty z „Gwiezdnych Wojen" w antyramach, a konstrukcje z wysłużonych klocków LEGO na półce model „Sokoła Millenium" tej samej firmy. Wciąż jednak panowała tu atmosfera swobody, potęgowana przez lekkie zagracenie przestrzeni.

Łóżko, na którym spał w trzeciej klasie Kacper, też zostało wymienione na większe. Kiedy Michał wszedł do pokoju, jego przyjaciel akurat na nim leżał w pozycji zdecydowanie niesprzyjającej dobrej kondycji kręgosłupa i z zaangażowaniem wciskał guziki konsoli.

– Dwie minuty i jestem z tobą – rzucił, nawet nie patrząc na gościa.

Michał bez słowa umościł się na przepastnej pufie w kształcie czarno-białej piłki, pozostałości z mistrzostw Europy w piłce nożnej w 2012 roku. Wiedział, że kiedy Kacper jest w trakcie jednej z swoich rozgrywek, lepiej mu nie przeszkadzać.

– No siema. – Po upływie nieco więcej niż dwóch minut Kacper odłożył w końcu konsolę i spojrzał na przyjaciela. – Sorry, miałem akurat jedną walkę do skończenia. Co tam?

Michał wzruszył ramionami. Nie miał ochoty przechodzić od razu do sedna.

– Jakoś leci.

– Piękne mi jakoś. Wyglądasz, jakbyś nie spał od tygodnia.

– Aż tak źle? – zapytał Michał z nieudawanym niepokojem. W końcu nigdy nie wiadomo, czy w człowieku nie czai się jakaś choroba, która tylko czeka, żeby znienacka zaatakować.

– Nie żebyś na codzień wyglądał jak okaz zdrowia, ale, no... wszystko w porządku? – Kacper usiadł na łóżku, tak że znalazł się naprzeciwko przyjaciela.

– Martyna ze mną zerwała – odpowiedział po chwili Michał. Patrzył przy tym gdzieś w bok, nie na Kacpra. Starał się, żeby w jego głosie nie dało się wyczuć, jak bardzo go to poruszyło, ale nie był pewien, czy zdoła całkowicie zapanować nad mimiką, kiedy napotka przenikliwe oczy Kacpra.

– No to grubo, stary. – Uniósł brwi, wyraźnie poruszony wiadomością. Milczał przez chwilę, po czym dodał, sztucznie ożywionym tonem. – Nie codzień świętuje się powrót na wolność. Masz ochotę wyskoczyć na piwo?

– Nie bardzo. Ale jeśli masz ochotę wpaść do mnie, to możemy po drodze zgarnąć zgrzewkę i odpalić jakąś grę.

– Spoko. Jutro akurat mam na popołudnie, więc możemy zarwać nawet całą noc, jeśli miałoby to uleczyć twoje złamane serce.

Michał odetchnął głębiej po raz pierwszy od dłuższego czasu. W towarzystwie Kacpra życie stawało się odrobinę znośniejsze, a perspektywa wspólnego posiedzenia długo w noc poprawiała mu humor. Tym bardziej nie cieszyła go perspektywa poruszania tematu, z którym tutaj przyszedł. Poprawił się na pufie, który nagle przestał być tak wygodny jak zawsze, i odchrząknął. Kacper mu nie pomagał – patrzył w niego badawczo i obgryzał paznokcie. Nawyk, którego nie zdołał się pozbyć w ciągu ostatnich piętnastu lat.

– To ten... jest jeszcze jedna sprawa – odezwał się w końcu Michał, kiedy miał wrażenie, że martwa cisza, która wokół nich narastała, w końcu go zmiażdży. – Ta, o której ci pisałem.

– Aha...?

– Wygrałeś zakład. Jesteś bogatszy o pięćdziesiąt tysięcy.

Kacper klepnął dłońmi w kolana, odchylił głowę do tyłu i otworzył szeroko usta.

– Nie gadaj! Serio?

– Jak najbardziej – potwierdził Michał skwaszonym tonem.

– No to, stary, od dzisiaj musisz pozbyć się swojej dyżurnej wymówki. – Chłopak zaśmiał się. – Nie wiem, jak sobie bez niej poradzisz, ale czas wymyślić inną.

– Niby dlaczego?

– No przecież wygrałeś, co nie? To znaczy, że nie masz racji. Wcale nie prześladuje cię pech.

– W teorii tak... – Michał rozłożył ręce, po czym wstał i podszedł do półki, tak że przyjaciel znalazł się za jego plecami. Zaczął przekładać ustawione na niej figurki i kontynuował: – Chyba nie można mowić o szczęściu, skoro taka wygrana przeszła mi koło nosa.

– O nie, nie. Nie obracaj kota ogonem. Zakład był jasny: jeśli wygrasz, znaczy, że nie miałeś pecha, a wygrana... wygrana była tylko po to, żeby było o co się założyć.

– Naprawdę? Masz zamiar pożegnać się z tymi pieniędzmi? – Michał odłożył figurkę i odwrócił się do Kacpra, który w międzyczasie wstał z łóżka i stał z dłońmi na biodrach, niczym rewolwerowiec. – Tak po prostu? Co ci w takim razie z tego przyjdzie?

– Poczucie wewnętrznej satysfakcji i dożywotnie prawo żądania, żebyś się zamknął, kiedy tylko wymówisz zakazane od dzisiaj słowo na „p". – Kacper wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nie powiem, przydałoby mi się trochę kasy, ale na pewno nie aż tyle. Co ty na to, żebyśmy za resztę zorganizowali sobie jakiś wypasiony wyjazd w ferie? Na przykład do Ameryki Południowej. – W oczach chłopaka zapalały się ogniki ekscytacji. – Skoro jesteś teraz wolnym człowiekiem, chyba nikt ci nie zabroni.

Wspomnienie o Martynie, które na chwilę zniknęło, powróciło niczym wwiercający się w serce gwóźdź. Michał nabrał głęboko powietrza i uczucie bólu zelżało. Spojrzał na przyjaciela, które patrzył na niego z wyczekiwaniem.

– No, to co z tym będzie?

– Przemyśl to sobie na spokojnie, co? Nie mówię nie wyjazdowi, ale według naszego zakładu wygrana należy się tobie. – Skrzyżował ręce na piersi. – Nie wmawiaj mi jednak, że takie rozwiązanie sprawy nie dowodzi mojego pecha.

– Ti, ti, ti! – Kacper teatralnie zasłonił sobie na chwilę uszy. – Udam, że tego nie słyszałem.

Michał westchnął ze zniecierpliwieniem.

– Trzeba przecież być ślepym, żeby temu zaprzeczać! Popatrz tylko na moje życie. Na te wszystkie okazje, które odbierał mi głupi przypadek.

– Chłopie, przecież ty nie dajesz życiu szansy! – Twarz Kacpra nabrała dla odmiany wyrazu powagi. – Od razu zakładasz, że spełni się najczarniejszy scenariusz. To właśnie chciałem ci udowodnić. Że nie masz racji. A takie myślenie działa tylko jak ta... jak samospełniająca się przepowiednia!

– Jak co?

– Takie coś, że jeżeli zakładasz jakiś rezultat, podświadomie już się na niego nastawiasz i chociaż sam nie zdajesz sobie sprawy, działasz w taki sposób, żeby do niego doprowadzić.

– Brzmi to jak jakiś ezoteryczno-new age'owy bełkot. – Michał skrzywił się ostentacyjnie.

– Bo twoje twierdzenie, że prześladuje cię w życiu jakieś nieubłagane fatum brzmi wiele lepiej. Poza tym to nie żaden bełkot, tylko psychologia. Poparte badaniami naukowymi.

– Dobra, dajmy temu spokój. – Chłopak machnął ręką, bo nie podobało mu się, w jakim kierunku zmierzała ta rozmowa. – Chodźmy odebrać twoją wygraną i miejmy to z głowy. Potem możesz się zastanowić, co z nią zrobisz.

– To nie jest koniec tematu. Żebyś nie myślał, że ci się upiekło. – Kacper wycelował w niego palec, ale zaraz potem sięgnął po kurtkę wiszącą na oparciu krzesła. – Dobra, chodźmy. Miejmy to z głowy.

– Już idziecie? – W korytarzu dobiegł ich głos pani pani Łosiak. Kobieta wyjrzała z kuchni i przyglądała się im z zafrasowaną miną. – No masz, a właśnie miałam zanieść wam rogaliki.

– Daj, mamuś, na wynos weźmiemy.

Kilka minut później, każdy z lepkim od lukru ciastkiem w ręce – a Michał dodatkowo z jeszcze kilkoma w papierowej torbie – zmierzali w kierunku centrum miasteczka. Zajęci jedzeniem nie rozmawiali wiele, co pasowało chłopakowi. Nie miał ochoty po raz kolejny tego dnia zagłębiać się w rozważania nad swoim pechem.

– Ale się zasłodziłem. – Kacper oblizał palce i wytarł je w chusteczkę, kiedy skończył jeść. – A może przepłuczemy sobie gardło? – Wskazał na kawiarnię, w której nie tak dawno temu Martyna zakończyła związek z Michałem, a obok której właśnie przechodzili. – Piłem już kawę, ale dzień dzisiaj jakiś ciężki.

– Nie marudź. Chodźmy i załatwmy, co trzeba – burknął Michał.

– No weź... Nie bądź taki. – Już otwierał drzwi do kawiarni. – Ja stawiam. W końcu jestem przyszłym bogaczem.

Michał westchnął i ruszył za nim. W środku rozejrzał się dyskretnie, ale Martyna zdążyła opuścić lokal. Całe szczęście. Nie chciał, żeby pomyślała, że ją stalkuje.

– Dla ciebie jak zwykle biała? – rzucił Kacper, a kiedy przyjaciel pokiwał głową, podszedł do kontuaru.

Jego towarzysz zajął miejsce na barowym stołku przy stoliku pod oknem. Zamknął oczy i starał się nie myśleć o tym wszystkim, co się stało. Jeszcze trochę, a będzie miał za sobą całą tą głupią przygodę z loterią. Kacper może sobie mówić, co chce, ale jego naprawdę prześladował pech.

– Kawa dla szanownego pana. – Głos przyjaciela wyrwał go z zamyślenia. – Co taki ponury?

Chłopak wzruszył ramionami.

– Myślisz o Martynie? Jak to z wami jest? Będziesz próbował z nią porozmawiać?

– Nie wiem, czy jest sens. – Michał zamieszał kawę i z przyjemnością przełknął pierwszy łyk. Zapomniał, że przez nieprzyjemną przygodę z mlekiem rano, a potem wyjątkowo krótką randkę, nie zapewnił organizmowi codziennej dawki kofeiny. – Powiedziała, że nie może wytrzymać z kimś takim jak ja. Ale czemu się w sumie dziwić? Od początku można było przewidzieć, że kiedy tylko lepiej mnie pozna...

– Nie gadaj głupot. – Kacper odstawił filiżankę z głośnym stuknięciem. – Jesteś naprawdę w porządku gość. Pracowity, wytrwały, uczciwy. Gdyby przyjąć twoją wersję zdarzeń i założyć, że prześladuje cię jakiś pe... pardon, nieszczęście, to fakt, że jeszcze się nie poddałeś i tyle osiągnąłeś, powinien wręcz budzić większy podziw.

– Uważaj, bo się zarumienię. – Michał uśmiechnął się mimo woli.

– Nie tak prędko. Przy tym wszystkim twoje podejście do życia potrafi być rzeczywiście dołujące. Gdyby nie to, że znam cię od małego, sam pewnie miałbym w którymś momencie dosyć.

– Aha. Dziękuję bardzo.

– Sto procent szczerości. Od tego są przyjaciele. Ale odkładając w kąt wszystkie rozważania o szczęściu i nieszczęściu, mam do ciebie jedno pytanie. Czy zależy ci na tym, żeby Martyna do ciebie wróciła? Bo o to tylko się tutaj rozchodzi.

Michał nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Obracał mimowolnie filiżankę na spodku i zapatrzył się w przejeżdżający właśnie ulicą na sygnale radiowóz, zaraz za którym przemknęła karetka.

– Zależy, z jakiej strony by na to spojrzeć...

– Nie. – Kacper przekręcił się na stołku i zwrócił w jego stronę całym ciałem. – Bez kombinowania. Prosta odpowiedź: tak czy nie?

– No... tak. Oczywiście, że tak. – Michał spojrzał z rezygnacją na przyjaciela. Wypowiedzenie tych słów, do których nie chciał przyznać się nawet w głębi serca, sprawiło mu ulgę.

– No to już mamy dobry początek. Musisz zawalczyć o nią. Pokazać, że ci na niej zależy. Myślę, że ona może tylko na to czekać.

– No dobrze, ale jak?

– Nie martw się. Razem coś wymyślimy. – Kacper uśmiechnął się pokrzepiająco.

– Dzisiaj nie mam chyba do tego głowy. – Entuzjazm przyjaciela nie udzielił się Michałowi. – Chodźmy lepiej załatwić, co mamy do załatwienia, i wracajmy do mnie.

Zakład bukmacherski mieścił się zaledwie kilka przecznic dalej. Kacper po drodze snuł fantastyczne plany na odzyskanie uczuć Martyny, ale Michał słuchał go jednym uchem. W miarę jak zbliżali się do celu, mijali coraz więcej grupek zaaferowanych przechodniów, rozprawiających o czymś przyciszonymi głosami. Wreszcie gdy mieli już skręcać w ostatnią uliczkę, Michał dostrzegł odblask czerwono-niebieskich świateł na ścianie kamieniczek.

– Kacper, zobacz – przerwał przyjacielowi wywód na temat bukietów kwiatów i romantycznych gestów. – Coś się chyba stało.

Dalszą drogę zagrodziła im czerwono-biała taśma rozciągnięta w poprzek chodnika. Przejazd ulicą uniemożliwiał zaparkowany w poprzek wóz policyjny. Centrum zamieszania zdawał się stanowić placyk przed zakładem, do którego zmierzali. Dwóch policjantów przepytywało na uboczu przechodniów, a kolejny pilnował wejścia.

– Przepraszam, czy wie pan, o co tu chodzi? Skąd ta cała policja? – zagadnął Kacper starszego pana w czapce uszance z gazetą pod pachą.

– Napad był, panie! W biały dzień. – Mężczyzna odwrócił się w ich stronę, wyraźnie uszczęśliwiony, że znalazł słuchaczy. – Wypadło dwóch takich zamaskowanych z samochodu z ciemnymi szybami i wtargnęli do środka.

– Napad? Tutaj? U nas? – dopytywał Michał. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz.

– Przecież mówię! Okradli i uciekli. Ja nie widziałem, ale tak mówili inni. – Spojrzał z niepokojem na młodych mężczyzn, po czym, jakby dla dodania sobie wiarygodności, dodał: – Ale strzały słyszałem. Z daleka co prawda, ale słyszałem.

– Strzały...? – zapytał Michał. Spojrzał na przyjaciela, który jakby lekko zbladł. – Czy komuś coś się stało?

– Nie wiem – przyznał się z niechęcią staruszek. – Ale bez powodu karetki by nie wzywali, nie?

Michał przez chwilę analizował to, co usłyszał. Spojrzał jeszcze raz na scenę w głębi uliczki. Ambulans stał z włączonymi światłami. Teraz dopiero zauważył siedzącą w jego drzwiach kobietę, przy której kręcił się sanitariusz.

– To my już pójdziemy. Dziękujemy. – Jakby przez mgłę dobiegł do niego głos Kacpra. – Chodź, stary. Idziemy.

Pociągnięty za ramię ruszył posłusznie za przyjacielem. Uszli spory kawałek, zanim zgodnie, jakby porozumiewali się bez słów, zatrzymali się przy opustoszałym o tej porze skwerku.

– No nieźle... – zaczął Kacper.

– Pomyśleć tylko, że kilka minut i moglibyśmy...

– Nawet nie mów.

– Ale mieliśmy szczęście – powiedział Michał, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Kacper odwrócił się gwałtownie w jego stronę. Chłopak spojrzał na niego, ale przyjaciel tylko przypatrywał mu się z nieprzeniknioną miną.

– Wszystko z tobą w porządku? – zapytał w końcu Michał.

– Czy ty słyszałeś, co powiedziałeś? – Usta Kacpra rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. – To fakt, mieliśmy szczęście.

– No tak...

– Szczęście! Czyli tak jakby przeciwieństwo słowa na „p", którego nie używamy. Jeśli potrzebowałeś jeszcze jakiegoś dowodu, że nie prześladuje cię jakieś, oto on! – Chłopak wskazał ręką w kierunku, z którego przyszli. – Trudno byłoby o bardziej wyraźny.

– Tak się przecież mówi... – zaczął słabo Michał. – A nawet jeśli, to tylko dlatego, że uparłeś się, żeby zatrzymać się na kawę. Gdybym był sam, wcale bym nie miał szczęścia.

– Dobra, możemy na początek przyjąć, że ja przynoszę ci szczęście. – Wypiął pierś, jakby dumny z nowej roli maskotki. – Ale jeszcze o tym pogadamy.

– Ale...

– Żadnego ale! Idziemy skorzystać ze zdrowia, którym dzięki uśmiechowi losu możemy wciąż się cieszyć. Na początek strategia odzyskania Martyny, potem przegląd biur podróży, a na koniec mały maraton z grami. Brzmi dobrze?

– No dobra – zgodził się z oporami Michał, ale nie mogł zaprzeczyć, że taki plan działania całkiem mu się podobał. – Skoro przynosisz mi szczęście, to nie będziesz miał ze mną żadnych szans.

Mina Kacpra odrobinę zrzedła. Podniósł palec i otworzył usta, ale po chwili je zamknął. Michał uśmiechnął się na ten widok.

– Chodź już. – Ruszył w drogę do domu i po chwili usłyszał za sobą kroki przyjaciela.

– Ale wiesz, tę funkcję przynoszenia szczęścia będziemy musieli jeszcze przedyskutować w szczegółach...

Listopad 2022

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro