Pierścionek [Cécile & Louis]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Fan fiction do tekstu "De La Roche'owie" autorstwa @AnOld-FashionedGal. Tekst zawiera spoilery do oryginalnego opowiadania.

Pierwsze miejsce w świątecznym konkursie "Le Rocheurs Prix" zorganizowanym przez @FandomDLR

* * *

Ludzie zauważają kolory dnia jedynie na jego początku i końcu, choć dla mnie jest oczywiste, że zmieniają się one z każdą chwilą, w całej mnogości odcieni i tonacji. Jedna godzina może się składać z tysięcy różnych barw. Woskowych żółcieni i chmurnych błękitów. Mrocznych ciemności.

Markus Zusak, Złodziejka książek

* * *

Cécile sięgnęła po list, który otrzymała od właścicielki kamienicy, zanim wyczerpana po całym dniu pracy podjęła mozolną wspinaczkę do swojej mansardy. Zakończyła już wieczorne porządki, a Louis smacznie spał, rozrzuciwszy rączki szeroko na boki. Po chorobie wciąż był osłabiony, a jego dziecięco zaokrąglona buzia wychudła. Matka wsłuchiwała się w jego oddech, próbując wyłapać jakiekolwiek nieregularności, które mogły pozostać po przebytym niedawno zapaleniu płuc. Koszty medyka i lekarstw pochłonęły niemal całe szczupłe oszczędności kobiety, ale, dzięki Bogu, życie chłopca nie było już zagrożone.

W świetle pojedynczej świecy przyjrzała się pismu, którym zaadresowana została przesyłka. Nie rozpoznała go. Przełamała pieczęć i rzuciła okiem na podpis, ale nazwisko Deluzy również nic jej nie mówiło. Dopiero kiedy zaczęła czytać, przyłożyła dłoń do ust, żeby nie wydobył się z nich głośniejszy dźwięk, mogący obudzić syna. Jej serce zalała fala wspomnień.

* * *

– To chyba jakaś szczególna okazja, Cécile? – zapytała sprzedawczyni, zawijając w papier kilka sztuk pain aux raisins, kandyzowane kasztany i ciasteczka migdałowe.

Cécile zarumieniła się i lekko uśmiechnęła – bardziej do siebie niż do pytającej.

– Nic wielkiego, madame Masset, małe spotkanie bożonarodzeniowe – odparła, chwytając pakunek za sznurek.

Wstąpiła jeszcze do masarni, chociaż zapach wędlin i pasztetów przyprawiał ją o mdłości. Musiała jednak wytrzymać, jeżeli chciała podjąć Louisa prawdziwą świąteczną kolacją. Miała do dyspozycji jedynie wspólną kuchnię na piętrze, którą w ciągu ostatnich dni zdominowały jej sąsiadki, zapalone gospodynie domowe. Nie miała co marzyć, żeby dostać się do pieca, poza tym i tak nie starczyłoby jej umiejętności, żeby przygotować coś, co nadawałoby się na tak szczególną okazję.

Od momentu, kiedy zorientowała się, że spodziewa się dziecka, drżała na myśl o chwili, kiedy powie o tym ukochanemu. Louis był najlepszym, co spotkało ją w życiu. Od najwcześniejszych lat wiodła spokojną egzystencję bez wielkich nadziei, oczekiwań i wzruszeń. Aż do momentu, kiedy pewnego czerwcowego popołudnia ponad dwa lata temu wpadł na nią na ulicy urodziwy, wysoki oficer o promiennych oczach. Wspominali nieraz tę chwilę – truskawki sypiące się z niesionego przez Cécile koszyka, łzy dziewczyny na widok utraty ulubionego przysmaku i pierwsze chwile wzajemnej fascynacji podczas rozmowy w pobliskiej ciastkarni, do której Louis zabrał nieznajomą, żeby wynagrodzić jej poniesioną stratę.

To co nastąpiło później, było jak trwający dnie, a następnie tygodnie nieustający zawrót głowy. Chwile spędzone z Louisem, spacery, pocałunki, wymieniane najpierw nieśmiało, potem coraz bardziej namiętnie wynagradzały Cécile wszystkie trudy i nieprzyjemności, jakie musiała znosić. Po raz pierwszy czuła się piękna, kochana, upragniona ponad wszystko na świecie. Zanim się spostrzegła, mężczyzna stał się jej nieodzowny do życia jak powietrze, wyczekiwany jak słońce po pochmurnym dniu.

Szaleńcze zakochanie z biegiem czasu zmieniło się w coś głębszego. Lou wrósł w jej serce tak jak mech wrasta w korę drzewa. Nie wyobrażała sobie życia bez niego. Oddała mu duszę, ciało i wszystkie myśli. Nie potrafiła oprzeć się tej obezwładniającej sile, jaką okazała się pierwsza gorąca miłość.

A teraz nosiła pod sercem jego dziecko. Zdarzały się jej momenty paniki, ale przez większość czasu przepełniała ją radość, musująca i pieniąca się niczym bąbelki szampana. Strząsnęła śnieg z butów i lekkim krokiem wbiegła na trzecie piętro, gdzie mieścił sie jej pokoik. Robiła, co mogła, żeby dodać trochę przytulności ponuremu wnętrzu z wąskim oknem i odrapanymi ścianami. Miękkie poduszki, kolorowe ryciny na ścianach i muślinowe firanki trochę pomagały.

Wysunęła na środek niewielki stół i zaczęła nakrywać go najpiękniej, jak umiała. Od właścicielki pożyczyła kilka półmisków i dwa talerze. Honorowe miejsce zajęła pierś z gęsi przybrana suszonymi figami i konfiturą cebulową, zadbała też, żeby na stole znalazło się pâté z kaczki, które Louis lubił ponad wszystko. Przystroiła stół świeżymi gałązkami jodły i wyłożyła pieczywo oraz słodycze, ser i owoce. Na koniec poszła do madame Charrier, jednej z sąsiadek która obiecała podzielić się z nią zapiekanką ziemniaczaną. Cécile postawiła jeszcze ciepłe naczynie obok mięsa i odsunęła się, podziwiając rezultat swoich wysiłków. Całość prezentowała się naprawdę elegancko.

Na widok wszystkich potraw zakręciło się jej w żołądku i w ostatniej chwili zdążyła podbiec do znajdującej się obok łóżka miski.

Udało się jej doprowadzić do porządku siebie i pozbyć się zawartości miednicy zanim przyszedł Lou. Właśnie zapalała dwie nowe, grube świece, kiedy rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Nie odwracając się, odpowiedziała i już po chwili czuła na swojej talii dotyk znajomych, kochanych dłoni.

– Wesołych świąt, najmilsza – wyszeptał jej Louis wprost do ucha.

Odwróciła się i zarzuciła mu ręce na szyję. Za każdym razem, kiedy po rozłące mogła zatonąć w jego objęciach, czuła się tak, jakby po długiej podróży wracała do domu. Odsunęła się w końcu i spojrzała mu z uśmiechem w oczy.

– Czekałam na ciebie. Mam nadzieję, że jesteś głodny – powiedziała, odsuwając mu krzesło.

– Żałuję, że nie mogłem przyjść wczoraj. Musiałaś spędzić Boże Narodzenie samotnie.

– Najważniejsze, że jesteś teraz – powiedziała Cécile, nakładając Louisowi solidną porcję pieczystego. – Masz przecież inne zobowiązania.

– Niestety. Rodzina ma swoje wymagania... – Mężczyzna skrzywił się lekko. – Zwłaszcza wobec syna, który wrócił na przepustkę z frontu. Wszyscy trzęsą się nade mną jak nad jajkiem.

– Mam przynajmniej nadzieję, że miło spędzasz czas.

Louis zaśmiał się.

– Na tyle, na ile jest to możliwe w domu de Beaufortów. Jean jak zawsze chodzi struty, tak jakby spodziewał się, że ojciec odeśle go do pokoju z powodu jakiegoś wyimaginowanego przewinienia niczym za dziecięcych lat. Madeleine jest kwaśna jak cytryna, chyba sądzi, że świadczy to o jej wyższości, a Damien traktuje mnie tak, jakby należały mi się wszystkie ordery i pomniki Francji. Uroczy, naiwny staruszek.

– Musi bardzo cię kochać – powiedziała Cécile. Zawsze starała dostrzegać najlepsze cechy w ludziach, poza tym ojciec Louisa nie mógł być złym człowiekiem. – Miłość rodzica do dziecka zawsze jest czymś pięknym.

Louis wzruszył ramionami i nie odpowiedział, zajęty jedzeniem. Cécile przełknęła ślinę i zebrała się na odwagę.

– Jest pewna ważna rzecz, o której muszę ci powiedzieć – zaczęła. Louis zerknął na nią z zaciekawieniem, a ona spłoniła się jak piwonia. – Spodziewam się dziecka.

Mężczyzna zamarł z widelcem w połowie drogi do ust i wlepił w nią nierozumiejące spojrzenie.

– Ale... Jak to? – zapytał, marszcząc brwi.

– Zostaniesz ojcem, Lou. Nie cieszysz się? – powiedziała, starając się, by w jej głosie nie zabrzmiała panika, która powoli ją ogarniała. Mężczyzna zerwał się z krzesła i zaczął przemierzać pokoik długimi krokami.

– Nie, Cécile, ja... Nie wiem po prostu, co powiedzieć – rzekł w końcu. – Nie spodziewałem się tego.

– Nie jest to najlepszy obrót spraw, jestem tego świadoma, ale tak bardzo się cieszę – powiedziała Cécile i podeszła do kochanka. – Będziemy mieli dziecko, czy to nie cudowne?

Louis spojrzał na nią, ale miała wrażenie, że jej nie dostrzega. Pocałował ją bezwiednie w czubek głowy.

– Oczywiście. Tylko co my teraz zrobimy? To taki kłopot...

Cécile poczuła, jak w jej serce wbijają się setki lodowych igieł. Spuściła wzrok i powiedziała przyciszonym głosem:

– Niczego od ciebie nie oczekuję, nie musisz się obawiać. Pragnę tylko, żebyś przyjął nasze dziecko jako swoje i obdarzył je miłością.

– Ale ty nie zdajesz sobie sprawy, co to dla mnie oznacza! Dla mojej rodziny, mojego dobrego imienia i przyszłości...

Mroźne igły wwiercały się w jej serce coraz głębiej, przenikając je bezlitosnym chłodem.

– Niczego od ciebie nie chcę – powtórzyła, opadając na krzesło. Całą siłą woli starała się powstrzymać płacz.

– A jednak do tego doszło i musimy sobie teraz jakiś poradzić z tą sytuacją – powiedział Louis. Zdawało się jej, że w jego głosie słyszy wyrzut. – Nie jestem gotowy na taką odpowiedzialność.

– Czy myślisz, że ja jestem gotowa? – Podniosła na niego wzrok, nie zważając już na łzy spływające po policzkach. – Myślisz, że tak wyobrażałam sobie moje życie? Tymczasem tak właśnie ono wygląda. Ty i nasze dziecko jesteście moją przyszłością. Nie mam żadnej innej.

– Widzę, że już sobie to wszystko dokładnie przemyślałaś – powiedział Louis, a jego twarz wykrzywił grymas ni to złości, ni to przestrachu. Nigdy go takiego nie widziała.

– Myślisz, że ja... – zaczęła, ale mężczyzna nie dał jej skończyć:

– Sam nie wiem, co mam myśleć, Cécile. Muszę się nad tym zastanowić.

Chwycił płaszcz i wyszedł. Trzaśnięcie drzwi sprawiło, że podskoczyła. Jej serce, które w tym momencie było już tylko zmrożoną, ledwo bijącą kuleczką bólu, rozpadło się na milion lodowych okruchów.

Nie pamiętała dokładnie, jak spędziła resztę wieczoru i noc. Na zmianę padała na łóżko, wstrząsana histerycznym szlochem i wstawała, ocierając twarz i bezskutecznie próbując się uspokoić. Chociaż świece na stole paliły się jasnym płomieniem nad ledwo napoczętą kolacją, czuła, że ze wszystkich stron otacza ją ciemność, a u jej stóp otwiera się otchłań. Przepastna głębia rozpaczy wabiła, obiecywała zapomnienie, ukojenie i wieczny sen. Louis nadawał sens jej życiu. Jeśli straciła jego miłość, jeśli miał ją opuścić, dalsza egzystencja nie miała sensu.

W pewnym momencie osłabiona płaczem zgięła się w kolejnym ataku mdłości. Łapiąc oddech i odgarniając włosy z twarzy oprzytomniała na tyle, żeby przypomnieć sobie, że jest jeszcze jedna osoba, którą od teraz musi uwzględniać w swoich planach. Nawet jeśli Lou odrzuci ich dziecko, jej miłość do tej maleńkiej istotki, jej słodkiego i bolesnego sekretu nie zmieniła się ani na jotę.

Pod wpływem impulsu padła na kolana i pogrążyła się w modlitwie. Wierzyła, że Bóg zrozumie jej intencje, które gubiły się w gąszczu gorączkowych słów. Była żebraczką, która prosiła o choćby o najmniejszy okruch uczucia ukochanego mężczyzny.

Mówiła prawdę, kiedy przekonywała Louisa, że nie ma wobec niej żadnych zobowiązań. Rozpoczynając romans była tak niewinna, jak tylko może być zakochana po raz pierwszy dziewczyna, ale kiedy zaczęli dzielić łoże, dosć szybko zrozumiała pewne rzeczy, które wcześniej nie miały dla niej sensu. Pomimo zakochania i uniesień gdzieś z tyłu głowy odległa i nierzeczywista zawsze kołatała się myśl o dziecku.

Nie miała wielkich nadziei na wysłuchanie modłów, była w końcu pospolitą grzesznicą, która sama ściągnęła na siebie niedolę. Poczuła jednak jakiś rodzaj pociechy, powierzając swoją rozpacz w ręce kogoś mądrzejszego i potężniejszego.

Otworzyła na chwilę okno, żeby ochłodzić rozpaloną twarz i przynieść ulgę opuchniętym powiekom. Do pokoju napłynęło mroźne powietrze. Było późno, ulica opustoszała. Świeże ślady ostatnich przechodniów niknęły pod coraz grubszą warstwą śniegu, który padał spokojnie i niespiesznie wielkimi płatkami.

Zamknęła okno, nalała sobie pełny po brzegi kieliszek wina, który wychyliła duszkiem w nadziei, że pomoże jej zasnąć i bez sił zwinęła się w kłębek pod kołdrą.

Kiedy obudziła się, było całkiem jasno. Poruszyła głową i poczuła na plecach lekki dotyk. Odwróciła się gwałtownie. Na brzegu łóżka siedział Louis. Miał podkrążone oczy i to samo ubranie co wczoraj, więc prawdopodobnie miał niespokojną noc.

– Co tutaj robisz?

– Cécile, przepraszam cię. Byłem zaskoczony i zachowałem się strasznie głupio. Tak mi przykro, że sprawiłem ci ból – powiedział, wyciągając ostrożnie rękę w stronę jej policzka.

Cécile przez chwilę zastanawiała się, czy przypadkiem się nie przesłyszała, po czym, nie wierząc własnemu szczęściu, przytuliła się do niego. Nie opuścił jej, może nawet nadal ją kochał! Jakimś cudem jej modlitwy zostały wysłuchane.

– Chwileczkę, to jeszcze nie koniec. – Louis odsunął ją delikatnie, w jego roześmianym głosie słychać było ulgę. – Wiem, że jesteś uczciwą dziewczyną i nie mam zamiaru niszczyć ci życia. Kocham cię, Cécile, z całego serca. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Sięgnął do kieszonki fraka i wyjął delikatny złoty pierścionek z większym brylantem otoczonym wianuszkiem drobnych kamieni.

Emocje, które owładnęły sercem dziewczyny odebrały jej mowę. W najśmielszych marzeniach nie spodziewała się takiego rozwoju zdarzeń. Pokiwała tylko z przejęciem głową i wyciągnęła dłoń, na którą narzeczony wsunął pierścień.

– Jest za duży, muszę zabrać go do zmniejszenia. Ale to później, na razie chciałbym cieszyć się jego widokiem na twojej dłoni.

– Lou, czy jesteś pewien? Co z twoją przyszłością? – wyjąkała w końcu Cécile.

– O tym będziemy myśleć już wspólnie. – Uśmiechnął się. – A teraz musisz coś zjeść. Mięsa nie polecam, skoro stało całą noc na stole, ale pieczywo i słodycze będą w sam raz. Pójdę poprosić madame Charrier o kawę.

* * *

Wszystko zaczęło psuć się po wizycie u Damiena de Beauforta, na którą Lou zabrał ją kilka dni później. Mężczyzna, dowiedziawszy się o ich zamiarach, najpierw poczerwieniał, jakby miał dostać ataku apopleksji, po czym obrzucił ją obelgami, a synowi oznajmił, że jeżeli ma zamiar zrujnować sobie życie, to proszę bardzo, droga wolna, ale nie za jego pieniądze. Louis starał się trzymać fason, ale kiedy wyszli na zewnątrz, widziała, że jest blady jak płótno, a ręce mu drżą. Z ich dwojga to ona zdawała się lepiej przetrwać wizytę, chociaż zostałą nazwana ladacznicą, oszustką i podstępną kreaturą.

Zewnętrznemu obserwatorowi mogłoby się wydawać, że najstarszy syn lekce sobie waży opinię ojca, ale Cécile dobrze wiedziała, że miłość starszego człowieka jest dla Louisa czymś jednocześnie oczywistym i niezbędnym. Nie wiedziała, jak sobie poradzi, kiedy zawiśnie nad nim groźba jej utraty.

Od tego momentu było już tylko gorzej. W ciągu dwóch dni, które im zostały, rozmowy o planowanym małżeństwie sprawiały Lou wyraźną przykrość, chociaż jeszcze niedawno z zapałem snuł marzenia o ich wspólnej przyszłości. Ostatniego wieczora, kiedy leżeli wtuleni w siebie, Cécile mimochodem wspomniała o dziecku i ich rodzinie, ale mężczyzna przerwał jej:

– Pomówmy o czymś innym. To nasze ostatnie wspólne chwile i chciałbym nie myśleć przez chwilę o zmartwieniach.

Te słowa były dla niej jak kubeł zimnej wody wylany na głowę. Zamek na lodzie, który wspólnie postawili, chwiał się w podstawach. Mnóstwo wysiłku kosztowało ją zbycie milczeniem tej uwagi i osłodzenie mu ostatniej nocy przed wyjazdem.

Listy od niego nadal przychodziły raz w tygodniu, ale coraz mniej było w nich tak typowej dla niego zuchowatości i optymizmu, a coraz więcej melancholii i poczucia beznadziei. Wciąż tytułował ją narzeczoną i zapewniał o uczuciu, ale jego deklaracjom brakowało dawnego żaru. Cécile próbowała podnosić go na duchu, ale jej słowa nie przynosiły skutku. Sama potrzebowała wsparcia – lęk o ukochanego, ich dziecko i rozpadający się związek zatruwał jej każdy dzień.

Kiedy z gazety dowiedziała się o jego śmierci w bitwie pod Marengo, właśnie karmiła dwutygodniowego, zdrowego chłopca. Po otrząśnięciu się z szoku i przetrwaniu pierwszych dni żałoby ze wstydem stwierdziła, że poza nieutulonym żalem czuje coś w rodzaju ulgi, tak jakby została jej darowana nieunikniona kara. W głębi serca od dłuższego czasu wiedziała, że nie ma dla nich wspólnej, szczęśliwej przyszłości. Fakt, że tej przyszłości pozbawił ich los, Bóg czy też austriacki żołnierz, a nie sam Louis, stanowił dla niej pewną pociechę w tragedii. Nie wiedziała, czy przeżyłaby ostateczne rozstanie.

Nie mogła jedynie przeboleć, że maleńki Lou nie pozna nigdy swojego ojca. W ciągu ostatnich siedmiu lat nie brakowało jej bardziej lub mniej uczciwych propozycji. Jej serce było jednak zajęte, a na palcu wciąż nosiła pomniejszony zaręczynowy pierścionek, który ani trochę nie pasował do jej skromnych strojów, obskurnych pokoików i dusznych szwalni. Pieniądze, które zostawił jej Lou i które uzyskała, sprzedając po jego śmierci kilka otrzymanych od niego broszek i naszyjników, uratowały ją przed pójściem na dno w pierwszych latach po narodzinach syna. Nigdy jednak nie przeszłoby jej przez myśl, żeby pozbyć się pamiątki cudownego poranka sprzed lat, kiedy wierzyła, że wszystko jest możliwe.

Świeca zaskwierczała i zgasła. Najwyższy czas udać się na spoczynek. Nie potrzebowała pomocy jego rodziny. Zmięła list w kulkę i cisnęła w kąt. Wciąż kochała Louisa i nie sądziła, żeby kiedykolwiek miało się to zmienić. Nie było dnia, żeby o nim nie myślała, ale były to słodkie wspomnienia pozbawione bólu i goryczy. Jedynie czasem, gdy zobaczyła na ulicy podobnego do niego mężczyznę lub usłyszała jedną z piosenek, które jej śpiewał, silne szarpnięcie w piersi i wilgotne oczy przypominały o starej bliźnie.

Tej nocy długo leżała z otwartymi oczami, wpatrując się w sufit.

Nazajutrz rano przy wyjściu zaczepiła ją właścicielka:

Mademoiselle Charny! Proszę chwilę poczekać!

Po uprzejmościach i pytaniach o zdrowie małego Lou kobieta przybrała maskę udawanego smutku i powiedziała z ciężkim westchnieniem:

Mademoiselle, przykro mi, że tak tuż przed świętami zawracam głowę, ale muszę niestety podnieść pani czynsz.

– Jak to możliwe? Przecież ledwo trzy miesiące temu zażyczyła sobie pani dwadzieścia franków więcej.

– Droga pani, czasy są niepewne, ceny idą w górę. Ledwo dwa dni temu ktoś pytał o pokój i oferował, że zapłaci dwa razy więcej niż pani.

Cécile szczerze w to wątpiła, ale nie chciała kłócić się z właścicielką. Spróbowała zamiast tego odwołać się do jej dobrego serca.

– Normalnie nie byłby to najmniejszy problem, ale w związku z niedawną chorobą synka nasze oszczędności znacznie się uszczupliły. Może mogłaby wstrzymać się pani z podniesieniem ceny o kilka miesięcy?

– Jest pani przedsiębiorczą kobietą, mademoiselle, na pewno pani coś wymyśli – powiedziała kobieta ze złośliwym uśmiechem. – A jeśli nie, to ja na pewno nie będę miała problemu, żeby znaleźć lokatora na pani miejsce.

Cécile powlokła się do pracy. Przez cały dzień sumiennie obrębiała, zszywała i fastrygowała, ale myślami była gdzie indziej. Głowiła się, co ma zrobić, żeby nie wylądować z synem na bruku. Duży brylant otoczony wianuszkiem drobnych kamieni połyskiwał od czasu do czasu na jej pokłutej szpilkami dłoni.

Tuż przed zamknięciem zakładu podjęła decyzję. W drodze do domu skręciła w boczną uliczkę, przy której mieścił się sklep złotnika.

Podała pierścionek sprzedawcy i poczuła, jakby wraz z nim oddawała część siebie samej. Zacisnęła zęby. Nie było innego wyjścia.

Mężczyzna długo przyglądał się robocie i kamieniom przez wzmocnioną jubilerską lupę.

– I jak? Ile może mi pan za niego dać? – zapytała w końcu Cécile, nie mogąc znieść pełnego napięcia oczekiwania.

– Mogę wyłuskać kamienie i zważyć złoto, ale nie będzie to warte więcej niż kilkadziesiąt franków, bo robota jest delikatna – powiedział, odrywając wzrok od ozdoby.

– Co z kamieniami? – Musiały być przecież warte małą fortunę.

– Kamieniami? – Spojrzał na nią zdumiony. – Chyba nie myślała pani, że to brylanty? Obstawiam, że to jakiś kryształ, niezwykle czysty i znakomicie oszlifowany, ale wart grosze. Musiałbym zbadać je dokładniej.

"Lou, ty łajdaku" pomyślała Cécile. Na głos zaś powiedziała:

– Dziękuję, zachowam w takim razie pierścionek.

Kiedy wyszła na ulicę i założyła go z powrotem na serdeczny palec, poczuła jednocześnie złość i ulgę. Najwyraźniej narzeczony, obawiając się gniewu ojca, kazał wymienić szlachetne kamienie na szkiełka przy okazji zmniejszania pierścionka. Miała w tym momencie ochotę obrzucić go wyzwiskami, ale wiedziała, że gdyby rzeczywiście stanął przed nią ze swoim czarującym uśmiechem i przepraszającym wzrokiem, natychmiast wybaczyłaby mu tchórzostwo i brak wiary w ich miłość. Spojrzała z czułością na swoją dłoń, szczęśliwa, że nie musi jednak pozbywać się pierścionka.

Po powrocie do domu odszukała w kącie wymięty list, rozprostowała go i przeczytała ponownie. Przez chwilę siedziała pogrążona w myślach. W końcu spojrzała na syna, bazgrzącego coś na ścinkach papieru z wysuniętym koniuszkiem języka. Chłopiec z roku na rok coraz bardziej przypominał ojca.

– Lou, spakuj swoje rzeczy. Mam dla ciebie niespodziankę na święta.

Grudzień 2020

_______

Moja słodko-gorzka wizja związku Cécile i Louisa. Cécile zawsze wzbudzała we mnie ciepłe uczucia, starałam się tutaj pokazać jednocześnie siłę i piękno, jak i pewną patologiczność jej miłości, która zahacza niemal o uzależnienie. Plus motywacje jej decyzji o ponownym wkroczeniu w życie rodziny de Beaufortów. Pisane na bazie informacji wyłącznie z "De la Roche'ów".

Cytat troszkę na wyrost, przyjmijmy, że chodzi o całą gamę emocji zmieniających się niczym kolory nieba :)

Przy tej okazji mam dwie refleksje:

Cécile spała z dwoma braćmi. Creepy :P

Jeśli przyjąć moją wersję, to Camille nosi pierścionek z podrabianymi diamentami. Może to karma, może to chichot losu.

Przy pisaniu miałam bardzo silne skojarzenia z relacją Amelii Sedley i George'a Osborne'a z "Targowiska próżności" :)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro