Toxicodendron radicans

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Może wyda ci się dziwne, że czytasz słowa spisane przez kobietę. Niechaj będzie jednak od samego początku wiadomym, że nie kieruje mną czcza próżność, a tylko pragnienie objaśnienia spraw, o których wiem tyle, co nikt inny. Potrafię składać zdania i umiem czytać Pismo, więc skoro mogę wykorzystać ten dar ku nauce i przestrodze innym, grzechem byłoby tego nie uczynić.

Chciałam napisać: "Zaczynajmy w imię Boże", ale w tej opowieści nie uświadczysz wiele Boga, sporo za to mąci jego największy wróg. Sam wielebny Young mówi nieraz w swoich kazaniach, że krąży on wśród wiernych sług Pana na kształt wygłodniałego wilka, patrząc tylko, kogo by tu pochwycić. Zawsze w to wierzyłam, ale w ciągu ostatniego roku przekonałam się o tym na własnej skórze. Zrozumiałam też jedną ważną rzecz – nie przybiera on postaci mężczyzny o dwukolorowej brodzie, latającej krowy czy ptaszka z czerwonym dziobem, jak to wygadywały obdarzone jakoby darem widzenia dziewczynki na sali sądowej. Jest on raczej jak pęd bluszczu, wijący się pośród wszystkich naszych myśli i cnotliwych uczynków, gotowy rozrosnąć się i przejąć w posiadanie duszę, jeśli nie dostrzeżemy i nie zdusimy go na czas.

Kiedy wielebny Young, miłosierny i wyrozumiały sługa Pana, przyszedł do więzienia, żeby posłuchać relacji wydarzeń z naszych własnych ust – moich, Sary Cardwell, Ann Downing i dziesięcioletniej Verity Smith – powiedziałam, że w moim przypadku wszystko zaczęło się w dniu, kiedy w naszym domu pojawiła się Mercy Bolton. Miałam jednak od tamtej pory dość czasu, żeby sobie to wszystko rozważyć, i wiem teraz, że ziarno niegodziwości zostało zasiane już ostatniego lata, a dokładnie tamtego dnia, kiedy knur Mercy wszedł w szkodę na polu Traversów.

Lato miało się ku końcowi, więc w całej osadzie wrzała praca. Zbieraliśmy właśnie wraz z Johnem jabłka. Mój mąż stał na drabinie opartej o pień drzewa i rzucał mi owoce, które ja układałam do koszy. Mamy tylko kilka jabłoni, ale w tym roku obrodziły nad wyraz i kiedy tak wyciągałam ręce i pochylałam się raz po raz, starałam się dziękować Panu za każdy owoc, którego rozgrzana od słońca skórka pieściła moje dłonie.

Od strony gospodarstwa Prestonów dobiegały pokrzykiwania i postukiwanie młotków. Wiedziałam, że Adam Preston wraz z synami naprawia stodołę przed zimą, bo kiedy dzisiaj rano przechodziłam obok ich domu, Mary Preston opowiadała, że na przyszły rok planują postawić nową, a na razie reperują tę, co jest, jak się da. Kiedy wspomniała o swych dzieciach, jak zawsze spojrzała na mnie z ukosa. Myśl o mnie, co chcesz, ale trudno wzbudzić mi w sercu chrześcijańską miłość do tej kobiety. Mam wrażenie, że znajduje przyjemność w radowaniu się faktem, że mnie Pan nie obdarzył ani jednym dzieckiem przez trzynaście lat małżeństwa, podczas gdy jej pobłogosławił trójką synów do pracy w gospodarstwie i córką do pomocy przy domu. Wysłuchałam jej jednak cierpliwie, poświęcając w duszy me cierpienia Najwyższemu.

Wspominałam naszą rozmowę, podczas gdy kolejne kosze napełniały się jabłkami. W końcu, kiedy myślałam już, że grzbiet mi pęknie od ciągłego pochylania się, John się odezwał:

– To już wszystko. Ostatnie drzewo.

– Obrodziły pięknie w tym roku. – Odgięłam się w tył i oparłam dłonie na krzyżu.

Mój mąż, który w tym czasie zszedł z drabiny i otrzepywał ręce, zmierzył spojrzeniem stojące na ziemi kosze, jakby przeliczał ich zawartość, i westchnął ciężko.

– Trzeba cieszyć się tym, co się ma, skoro nie można mieć więcej.

Nie popatrzył nawet na mnie, ale ja przyglądałam mu się przez chwilę. W ciemnej brodzie jaśniały nitki siwizny, a ogorzała twarz poryta była głębszymi z każdym rokiem zmarszczkami, ale gdybym spotkała go dzisiaj po raz pierwszy, uznałabym go wciąż za urodziwego mężczyznę. W dniu naszego ślubu uważałam, że szczęście się do mnie uśmiechnęło. John zapewne też – chociaż z biegiem lat moje piersi obwisły, a skóra na policzkach stała się szorstka, w młodości byłam wcale niebrzydka. Wniosłam mu na dodatek w wianie stadko świń, które uzupełniło jego własne, i połacie pastwisk na wschód od osady.

Wkrótce okazało się, że ten interes nie opłacił mu się za bardzo. Podczas powodzi dwa lata po naszych zaślubinach rzeka przepływająca obok łąk wezbrała, podmywając brzeg i zabierając potężny kawałek lądu, który od tej pory nie nadawał się już do niczego. Świnie zachorowały rok później, tak że z ledwością udało się uratować trzecią część stada. A moje łono pozostało zamknięte przez te wszystkie lata. Zupełnie tak, jakby Panu spodobało się pokarać mojego małżonka, który zawsze uważał, że zasługuje na więcej niż inni. Nie potrafię zrozumieć tylko, dlaczego musiał posłużyć się w tym celu mną.

– Pozbieram opadłe jabłka dla świń – odezwałam się w końcu.

John jakby się otrząsnął, bo skinął głową, schwycił pierwszy kosz i ruszył w stronę domu. Nie uszedł jednak nawet dziesięciu kroków, gdy do naszych uszy dobiegł jazgotliwy wrzask. Dobiegał z obejścia naszych najbliższych sąsiadów, Travisów. Ruszyliśmy tam w jednym momencie, jak byśmy zrozumieli się bez słów.

Nie powiedziałam jeszcze, kim jest Mercy Bolton. Wtedy właściwie nikt jeszcze nie wiedział, bo przybyła zaledwie pół roku wcześniej do osady. Jej rodzice zginęli w napadzie Indian na ich przygraniczną wioskę, a ona wraz z kilkoma osobami cudem uniknęły śmierci z rąk dzikusów. Sophia Wheeler, moja kuzynka, przygarnęła ją pod swój dach, chociaż sama jest wdową z trójką drobiazgu. Zdarzyło mi się zajść do niej raz czy drugi – po części z ciekawości, po części w celu wspomożenia uciekinierki.

Sophia nie mogła nachwalić się Mercy, która nie dość, że robotna, miała na dodatek rękę do dzieci. Moja kuzynka nie miała prawa narzekać, ale mnie coś niepokoiło w tej dziewczynie. Zdawała się wręcz zbyt uczynna, a zagadnięta odpowiadała składnie i grzecznie, ale jakby z jakąś zuchwałością w głosie, i nigdy nie patrzyła w oczy. Gryzłam się bardzo tymi myślami, bo sądziłam, że przemawia przeze mnie zazdrość o jej rumiane policzki, smukłą talię i czarne włosy, ale teraz lepiej rozumiem, co wtedy działo się w duszy Mercy.

Kiedy jednak zobaczyłam ją na podwórku Traversów, jeszcze tego nie rozumiałam. Widziałam za to doskonale, że Jemima Travers uniosła się słusznym gniewem, i nie dziwiły mnie jej okrzyki.

– Zastrzelę to przeklęte bydlę! – krzyczała staruszka i wymachiwała jednocześnie drągiem, próbując odpędzić zwierzę, które stratowało jej już całą grządkę kapusty i zamierzało się na piękne, pękate dynie, które budziły nawet moją zazdrość, choć nie mogę nic zarzucić swojemu ogródkowi warzywnemu. – Jak Bóg mi świadkiem, zastrzelę! W moim obejściu nie masz do niego żadnego prawa, Mercy Bolton! Nancy, leć po strzelbę! – zwróciła się do służącej, która chowała się struchlała za jej plecami.

Mercy przeskakiwała przez rządki brukwi i marchwi i próbowała zarzucić świni pętlę na szyję, ale ślizgała się na rozdeptanej glinie i niesporo jej szło. Mój mąż rzucił się jej na pomoc i po chwili wspólnymi siłami okiełznali zwierzę. Mercy, cała rozczochrana, bo w zamieszaniu czepek spadł jej z głowy, stała i próbowała złapać oddech. Chociaż wyglądała jak nieboskie stworzenie, ze wzburzonymi włosami i ubrudzoną twarzą, nawet teraz nie można było odmówić jej wdzięku. Zapatrzyłam się na nią przez chwilę, a potem przeniosłam wzrok na mojego męża i serce w mojej piersi skamieniało. W jego oczach widziałam czystą pożądliwość.

Nie patrzył jednak na Mercy Bolton, a na jej knura. Nie wspomniałam o tym, ale kiedy dziewczyna przybyła do naszej osady, choć miała na sobie jedną koszulę, wlokła za sobą to stworzenie. Wcale się jej nie dziwię, bo nie widziałam jeszcze tak dorodnego stworzenia. Wielki był prawie niczym cielak, oczy miał czyste, a ryj gruby. Dziewczyna strzegła go jak oka w głowie, bo za użyczenie takiego zwierzęcia do rozpłodu można było dostać całkiem przyzwoite pieniądze. John nieraz narzekał, że musi płacić słono za każdy skok, więc wiedziałam o tym doskonale.

Jemima Travers, już ze strzelbą u boku, zbliżyła się do Mercy i mojego męża. Podeszłam do nich, aby nie uronić ani słówka z rozmowy.

– Odsuń się – zwróciła się kobieta do Mercy. – To zwierzę nigdy więcej nie wejdzie nikomu w szkodę.

– Mateczko Travers. – Dziewczyna rzuciła się w jej stronę, zasłaniając własnym ciałem przyczynę całego tego zamieszania. – Błagam, nie czyń tego. Wynagrodzę ci to, jak tylko będę w stanie. Mogę pracować u ciebie za darmo, tylko nie zabijaj go. To mój jedyny żywiciel.

– Powinnaś w takim razie mieć na niego lepsze baczenie – prychnęła Jemima. – Zejdź mi z drogi, bo nie żartuję.

– Miejże litość, sąsiadko – odezwał się John. – Ja sam pierwszy zaświadczę przed Starszymi, że stała ci się krzywda, ale są inne sposoby, żeby to rozsądzić. Jeśli Rada zdecyduje, że zwierzę trzeba zastrzelić, nie odezwę się ani słowem. Ale jak mówi Pismo, odpłata należy do Pana, nie do nas.

Przesuwałam wzrokiem od Johna, któremu policzki poczerwieniały z emocji, przez Mercy Bolton, rzucającą na niego badawcze spojrzenia, do Jemimy. Powoli rozluźniła zaciśnięte usta, aż w końcu opuściła strzelbę.

– Wynoś się, z mojego podwórka. Jeszcze się policzymy – rzuciła dziewczynie. – Ale następnym razem, jak was tutaj zobaczę, to będę strzelać, i nie wiadomo, czy będę zważać, czy to człowiek, czy świnia. W moim wieku wzrok już nie ten co kiedyś.

Jemima odwróciła się do nas plecami i oddaliła w stronę grządek, żeby ocenić skalę zniszczeń i uratować, co się dało.

– Jestem waszą dłużniczką, sąsiedzie. – Mercy padła mojemu mężowi do nóg i zanim zdążył się zorientować, ujęła jego rękę i pocałowała. Podniosła głowę i wlepiła w niego szeroko otwarte oczy. – Gdyby nie wy, straciłabym wszystko, co mam.

John wyrwał dłoń z jej uścisku i cofnął się o krok.

– Pilnuj lepiej zwierzęcia. – Wskazał na knura, który zaczynał się niecierpliwić, i odchrząknął. – Szkoda by było, gdyby ktoś rzeczywiście miał go zabić przez twoją nieuwagę.

Mercy podniosła się z klęczek i obdarzyła mnie długim, uważnym spojrzeniem. Stałam jak wmurowana w ziemię, nie mogąc powiedzieć ni słowa. Nagle zdało mi się, że jestem w miejscu, w którym nie powinnam być, i widzę coś, co nie jest przeznaczone dla mych oczu. Złe jakieś uczucie obudziło się w mojej piersi i trzepotało tam na uwięzi, nie dając mi spokoju.

John tymczasem podszedł do mnie i dotknął mojego ramienia. Otrząsnęłam się.

– Idziemy?

Ruszyłam za nim bez słowa. Spuściłam oczy i patrzyłam jak czubki moich butów rytmicznie poruszają rąbkiem spódnicy, ale i tak zdawałam sobie sprawę, że krok mojego męża jest bardziej sprężysty niż jeszcze chwilę temu, a w pewnym momencie miałam wrażenie, że podśpiewuje pod nosem. Starałam się zamknąć oczy i uszy, żeby nie podsycać myśli, które cisnęły mi się do głowy. Uczyniłam to na tyle skutecznie, że kiedy John się zatrzymał, niemal na niego wpadłam.

– Coś się stało?

– Nic się nie stało. – Chwycił mnie pod ramię i przyciągnął, tak że stałam u jego boku. – Podziwiam po prostu dzieło Twórcy. Pięknie tu, nieprawdaż?

Przed naszymi oczami rzeczywiście rozciągał się miły dla oka krajobraz. Zachodzące słońce otulało ciepłym światłem rozproszone wśród pól obejścia i błyszczało na krzyżu Domu Modlitw w centrum osady. Z kominów unosiły się strużki dymu, a gdzieś z oddali dobiegł śmiech, zupełnie niestosowny, ale dziwnie pasujący do tej przedwieczornej ciszy. Ruszyliśmy dalej przed siebie w milczeniu.

– Będę musiała zrobić z tym porządek. – Wskazałam na ogrodzenie porośnięte gęstym powojem, którego białe kwiaty zwijały już swoje kielichy, gdy prawie dotarliśmy na miejsce. – Niewiele brakuje, a płot nam się zwali.

– Zostaw, tak miło to wygląda – zaprotestował mój mąż. – Zerwiesz go jesienią, gdy uschnie. Będzie wtedy łatwiej.

Tej nocy John odwiedził mnie w łożu pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Kiedy korzystał ze swoich praw z przymkniętymi powiekami, przyglądałam się mu i zastanawiałam się, czy myśli o wzniesionych ku sobie oczach Mercy, czy o tężyźnie jej knura. Całe to popołudnie sprawiło, że obcowanie z mężem, choć tak wyczekiwane, sprawiło mi wyjątkowo mało radości.

Tak to właśnie się zaczęło. Chociaż później przez długi czas nic się nie działo. I może nawet nic by się nie stało, gdyby nie plaga czarostwa, która rozlała się w ciągu kolejnych miesięcy po prawie całym stanie.

Najpierw rozeszły się plotki o tajemniczej chorobie, która zaczęła nękać siostrzenicę wielebnego Younga, dwunastoletnią Mary-Ann. Nie minęło wiele czasu, a jej matka również zaniemogła, gnębiona konwulsjami, bólami i dusznościami. Na własne oczy widziałam, jak w Dzień Pański padła na ziemię niczym rażona piorunem, niezdolna wydobyć ani słowa wpośród wszystkich członków Zgromadzenia. Plaga tej przedziwnej niemocy rozprzestrzeniała się, aż w prawie co drugim domu służące czy córki były dręczone nieludzkimi mękami.

Pierwszy zarzut padł pod kierunkiem Racheli Ward. Nie mnie wypowiadać się o tym, czy była czarownicą, czy nie, ale z pewnością samotność i starość sprawiły, że i za bardzo nie miał się za nią kto wstawić. Rachela trafiła do więzienia, a dalsze oskarżenia posypały się jak z rękawa. Nie dało się przewidzieć, jaką przemyślną postać przybierze wróg naszego Pana. Mógł kryć się zarówno pod żarliwą pobożnością, jak i złorzeczeniami, w pomarszczonym ciele staruszki, jak i w zwodniczo niewinnym ciele kilkuletniej dziewczynki.

Trzymałam się na uboczu tego wszystkiego. Całą jesień i zimę chodziłam na modlitwy w intencji zaklętych dziewcząt, a John brał udział w radach i wypowiadał swoje zdanie, ale starałam się nie podsycać plotek. Wierzyłam, że do mojego chrześcijańskiego domu zło nie ma przystępu.

Tak było aż do dnia, gdy aresztowano Sophię Wheeler. Nigdy jeszcze siły zła nie czaiły się tak blisko mnie. Czyściłam właśnie chlew i próbowałam przypomnieć sobie, czy podczas mojej ostatniej wizyty u kuzynki coś przeoczyłam, jakiś znak, że w ich domu Szatan uwił swoje gniazdo, ale nie mogłam sobie nic przypomnieć. Im bardziej wytężałam pamięć, tym większy zamęt czułam w duszy, a to sprawiało tylko, że moje pragnienie zrozumienia tego, co się stało, tylko rosło.

– Muszę się z tobą rozmówić.

Głos Johna wyrwał mnie z zamyślenia. Odwróciłam się i odgarnęłam włosy z wilgotnego czoła, po czym zacisnęłam dłonie na stylisku łopaty.

– Słucham cię.

Mój mąż oparł się o odrzwia i założył ręce na piersi. Jego twarz pozostawała w cieniu, więc nie mogłam dostrzec jej wyrazu, kiedy przez chwilę milczał, a ciszę zakłócało tylko pokwikiwanie świń.

– Rozmawiałem dzisiaj z Prestonem i Bougherem – powiedział, po czym zamilkł ponownie, jakby te słowa miały wyjaśnić mi wszystko. – Dzieci twojej kuzynki zostały same.

– Mnie również to nie daje spokoju.

– Powinniśmy wziąć je do siebie. Nie przelewa się nam, ale jakoś damy sobie radę. Przynajmniej do czasu, aż coś się wyjaśni.

– To prawdziwie miłosierny uczynek, mężu. – Pochyliłam głowę na znak szacunku. – Dziękuję ci.

– Kiedy będziesz gotowa je przyjąć?

– Na jutro rano wszystko będzie gotowe.

– Znakomicie. Powiem zatem Mercy, że mogą wtedy przyjść.

Łopata wyślizgnęła mi się z rąk. Schyliłam się po nią szybko i oparłam ją o drewnianą przegrodę, po czym podeszłam do męża.

– Mercy...?

Zdołałam wydusić tylko to jedno słowo, ale w moim głosie i spojrzeniu John dostrzegł chyba wszystkie pytania, których nie wypowiedziałam, bo spuścił wzrok i dopiero po chwili podniósł go ponownie na mnie.

– No Mercy! A cóż cię tak dziwi?

Nie dziwiło mnie to wcale, tylko miałam wrażenie, że moje serce w jednym momencie skuł lód, chociaż biło w szalonym tempie.

– Po prostu... Jest młodą kobietą, nie dzieckiem. Nie potrzebuje naszej opieki.

– Nie ma tutaj nikogo. – John przez chwilę przeżuwał zawzięcie prymkę tytoniu, przez co jego broda stroszyła się i poruszała. – Poza tym przyda się nam dodatkowa para rąk do pomocy. Zwłaszcza skoro sama nie potrafiłaś ich zapewnić.

Na takie dictum nie miałam odpowiedzi. Spuściłam głowę, a moją duszą szarpała rozpacz. Kiedy ponownie ją podniosłam, mojego męża już nie było.

Nazajutrz rano chodziłam niespokojnie po głównej izbie. John wyszedł z samego rana, żeby pomóc Prestonom na ich polach. Kilkakrotnie podnosiłam lusterko i przygładzałam włosy pod czepkiem, tak jakby miało mi to dodać urody. Gdy najstarszy syn mojej kuzynki zapukał do naszych drzwi, cieszyłam się, że wreszcie nadszedł moment, kiedy muszę się zmierzyć z tym, co mnie czeka, bo oczekiwanie zdawało się wysysać całą odwagę z mojej duszy. Wskazałam dzieciom ich sienniki i pokazałam, gdzie mogą ułożyć rzeczy, ale Mercy Bolton się nie pokazywała. Już myślałam, że stał się cud i dziewczyna nie przyjęła zaproszenia Johna, gdy moich uszu dobiegły przekleństwa i postękiwania.

Czym prędzej wybiegłam przed dom i ujrzałam Mercy ciągnącą zapierającą się świnię. Twarz dziewczyny wykrzywiał szpetny grymas, a policzki pokryły się purpurą.

– Ty diabelski pomiocie – syczała. – Ty bezrozumna góro mięsa... Powinnam była dać cię wtedy zastrzelić! Byłoby z ciebie więcej pożytku.

– Widzi twój gniew i nie będzie chciał cię słuchać – odezwałam się po chwili.

Mercy spojrzała na mnie z zuchwałością w ogromnych oczach.

– Wiem, jak się z nim obchodzić. – Poluzowała linę, na której trzymała knura, po czym poklepała go po karku. – Podobno znajdzie się dla niego miejsce?

Ruszyłam bez słowa w stronę chlewu, a dziewczyna wraz z udobruchanym zwierzęciem ruszyła za mną. Odkąd ją zobaczyłam, ogarnął mnie dziwny stan. Byłam jak warowna wieża, której mury strzegą tego, co jest w środku, i tylko strzelnicze otwory czujnie wypatrują nadciągającego wroga.

– Przydałoby się tu sprzątanie – powiedziała Mercy, rozglądając się z pełnym dezaprobaty wyrazem twarzy, gdy wskazałam jej stanowisko dla świni. – Całe szczęście, że będziecie mieć teraz mnie.

Gruby mur, który wzniosłam wokół siebie, zadrżał lekko, ale wytrzymałam.

– To wielka radość móć spełnić dobry uczynek. Dziękuję Panu, że dał nam taką okazję.

Mercy Bolton zaś nie podziękowała mi ani razu za to, że zapewniłam jej miejsce w swoim domu. Może widziała w moich oczach, że gdyby zależało to ode mnie, jej noga nigdy nie postałaby pod moim dachem. Dopiero w czasie kolacji, kiedy John wrócił i zajął miejsce u szczytu naszego stołu, po skończonej modlitwie Mercy podniosła na niego skromnie oczy i przemówiła.

– Po raz kolejny okazaliście mi waszą dobroć. Moja wdzięczność jest bez granic. Czym innym jest okazać miłosierdzie komuś ze swojej krwi – podkreśliła ostatnie słowa, chociaż nawet na mnie nie zerknęła – a czym innymi obcemu przybyszowi, ubogiej sierocie.

– Trzeba przecież się wspierać. – John drobił chleb i starał się nie patrzeć na Mercy. – Urządziliście się tutaj dobrze? Twoje zwierzę odnalazło się w nowym miejscu? Świnie są wrażliwe i często źle znoszą zmiany.

– Niczego nam nie brakuje. – Mercy skosztowała polewki, po czym odłożyła łyżkę z ledwo zauważalnym skrzywieniem ust. – Wasza małżonka to wcielenie gościnności.

– Hm... – John nie odezwał się już słowem i do końca kolacji rozmowa się nie kleiła.

Następnego ranka gdy weszłam do głównej izby, zobaczyłam, że zdobiona żłobieniami skrzynia, część mojego wiana, stoi w innym miejscu niż zwykle. Mercy była już na nogach i pomagała ubrać się dzieciom.

– Ty to przestawiłaś? – zapytałam, wskazując na skrzynię.

– Miałam za mało miejsca do spania. Poza tym lepiej, żeby stała przy drzwiach, gdzie można na niej usiąść i zzuć buty – odparła, nie podnosząc oczu znad dziecięcej główki, na której zaplatała warkocze.

– Przesuń ją z powrotem. Znajdziemy ci inne miejsce do spania.

– Ona ma właściwie rację – odezwał się John, który w międzyczasie wszedł do izby. – Aż dziw, że żadne z nas na to do tej pory nie wpadło.

Zacisnęłam tylko zęby i westchnęłam bezgłośnie. Kiedy John wyszedł do pracy w polu, zleciłam dzieciom drobne prace w domu, po których mogły udać się na zewnątrz, po czym zwróciłam się do Mercy, układającej na stołeczku swoje drobiazgi.

– My zajmiemy się wymianą sienników. Najwyższy czas po zimie.

– Ja będę musiała wyjść. – Mercy nawet na mnie nie spojrzała, tylko sięgnęła po pelerynę i czepek, które wisiały na kołku koło drzwi.

– A gdzież to idziesz? – Zagrodziłam jej wyjście ręką, co sprawiło, że w końcu na mnie popatrzyła.

– A czy to twoja sprawa? – odparła, unosząc brwi.

– Skoro mieszkasz pod moim dachem i jesz mój chleb, to właśnie moja sprawa.

Mercy prześlizgnęła się pod moją ręką, a na tak jawny przejaw bezczelności nie zdołałam się powstrzymać. Chwyciłam ją za ramię mocniej, niż było trzeba.

– Nie wiem, czym omamiłaś moją kuzynkę, ale chyba minęła się z prawdą, chwaląc twoją pracowitość – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.

– Nie minęła się – odpowiedziała spokojnie Mercy. – Tylko teraz nie jestem już u twojej kuzynki. Twój mąż podkreślił wyraźnie, że jestem tutaj gościem. A gości chyba nie godzi traktować się w ten sposób.

Wyszarpnęła się z mojego uścisku, odwróciła się na pięcie i oddaliła. Patrzyłam za nią, mieląc w ustach gniewne słowa. Nie miałam nad nią żadnej władzy. Władzę nad nią miał John, a władzę nad Johnem miał knur Mercy.

Jeszcze tego samego dnia zaczął robić listę osób, które byłyby zainteresowaniem skorzystania z tak wspaniałego zwierzęcia. Był teraz ostatni moment przed latem, żeby zaplanować skoki, i John oddał się temu z całym zapałem. Mercy nie sprzeciwiała się ani słowem, twierdziła wręcz, że to jedyne, co może zrobić, żeby odwdzięczyć się za jego dobroć.

Przez następne dwa tygodnie przyglądałam się bezradnie, jak Mercy Bolton dokonuje przemeblowania w moim domu i życiu. John nie był człowiekiem, który łatwo miałby się poddawać słabościom ciała i widziałam, że stara się nie okazywać szczególnego zainteresowania Mercy. Ona nie kokietowała go otwarcie, ale oplatała go pochlebstwami i słówkami niekończącej się wdzięczności, tak jak bluszcz oplata drzewo, i w końcu nie da się stwierdzić, czy to dwie różne rośliny, czy jedna. Mnie traktowała z obojętną wyższością, gdy byłyśmy same, i z podszytą złośliwościami rewerencją w obecności Johna. Mój niewzruszony mur chwiał się w posadach i nie wiedziałam, jak długo jeszcze tak wytrzymam. Miałam wrażenie, że trafiłam do sennego koszmaru, z którego nie mogę się przebudzić.

Wkrótce potem wracałam z wizyty u mojej kuzynki Sophie, której zaniosłam do więzienia nieco jedzenia, kiedy zagadnęła mnie Mary Preston. Nie wiem, czy miała coś do roboty właśnie pod płotem, czy czekała na mnie, wiedząc, że będę tędy przechodzić.

– Witaj, sąsiadko!

– Witaj, Mary. Jak idą prace w polu?

– Całkiem dobrze, dzięki Bogu. – Oparła się o płot i pochyliła ku mnie, a w jej brązowych oczach błyszczała ciekawość. – Jak wam się żyje z nowymi gośćmi?

– Dzieci są bardzo grzeczne – odparłam wymijająco.

– Biedne maleństwa... – Mary Preston westchnęła z przejęciem. – Tak się tylko zastanawiam... Wiesz, co mówią o Mercy?

– Co mówią? – Spojrzałam na nią niepewnie, a serce ścisnęło mi się z obawy, że już staliśmy się obiektem plotek w osadzie.

– Że jej imię też się pojawia w zeznaniach niektórych z zaczarowanych dziewczynek. Niezbyt często, ale raz czy dwa któraś o tym wspomniała.

– John nic mi nie mówił... – powiedziałam słabo i uchwyciłam się ręką płotu. Wiedziałam, że tamtego dnia wpuszczam pod swój dach zło, ale nie sądziłam, że aż tak wielkie.

– Bo nikt jej jeszcze nie oskarża. Powiedziała mi o tym siostra wielebnego Younga. No ale te jej wędrówki po lasach... – Kobieta spojrzała na mnie znacząco. – Ci ludzie z pogranicza nie są tacy jak my. Słyszałam nie raz i nie dwa, że przejmują od dzikich ich zabobony i bezbożne rytuały. No i mieszkała przecież z Sophie Wheeler, a skoro sama nie została dotknięta przez jej czarostwo, to jak nic musiała maczać w tym palce. Ach, wybacz – zreflektowała się. – Zapomniałam, że to twoja kuzynka.

– Nikt jej jeszcze nie skazał.

– Oczywiście. – Mary Preston odsunęła się w końcu od płotu, za co byłam wdzięczna, bo bliskość jej twarzy zaczynała mi już doskwierać. – Ale na twoim miejscu byłabym ostrożna.

Podziękowałam jej za ostrzeżenie i pożegnałam się. Z każdym krokiem, który przybliżał mnie do naszego gospodarstwa, ogarniało mnie coraz większe przerażenie. W moim domu, bezpiecznym i tak drogim memu sercu, zagnieździło się straszliwe zło. Nie wiedziałam jeszcze, co z tym zrobić, ale wiedziałam, że muszę się bronić. Nie chodziło już o moją dumę czy małżeństwo, ale o zbawienie mej duszy.

Do samego wieczoru nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Mercy patrzyła ze zdumieniem, jak wszystko leci mi z rąk i w końcu sama zastawiła stół do wieczerzy. Bałam się na nią spojrzeć, jakby nawet jej wzrok mógł mi uczynić nieodwracalną krzywdę.

John wrócił wreszcie do domu i sama jego obecność dodała mi otuchy. Jeśli czekała nas walka z Szatanem, zawsze lepiej prowadzić ją we dwoje niż w pojedynkę. Mercy krzątała się po izbie i zaganiała dzieci do stołu, mój mąż poszedł do sypialni obmyć się przed wieczerzą, a ja siedziałam jak skamieniała na ławie i na przemian zaciskałam dłonie w pięści i rozluźniałam je.

Nagle za moimi plecami rozległ się łoskot. Podskoczyłam na miejscu, a kiedy odwróciłam się i ujrzałam Mercy wijącą się na podłodze, rzuciłam się jej na ratunek. Najmłodsza z dzieci Sophie, czteroletnia dziewczynka, zaczęła piszczeć, a zwabiony hałasem John nadciągnął z sypialni.

– Co się tutaj dzieje?

Sama próbowałam to zrozumieć. Mercy leżała z plecami wygiętymi w łuk i rękami wygiętymi pod nienaturalnym kątem. Kręciła głową z prawa na lewo, a z jej zaciśniętych ust wydobywały się zduszone jęki. Poruszała niespokojnie nogami, jakby próbowała zrzucić z siebie pled. Oczy wywróciły się jej w głąb głowy, tak że widać było prawie same białka.

– Mercy! – Potrząsnęłam ją za ramię, ale nie dało to żadnego efektu.

John przypadł do jej drugiego boku, ale jej nie dotknął.

– Zrób z nią coś!

Chwyciłam oburącz głowę Mercy, żeby ją unieruchomić, co dało tylko tyle, że jej wargi się rozwarły i wydobył się z nich przeraźliwy wrzask. Zdawało się, że próbuje wymówić jakieś słowa, ale słychać było tylko bełkot.

– Spróbujmy zanieść ją na łóżko – zaproponowałam. – Weź ją za nogi.

Zanim John zdołał opanować jej wierzganie, ręce dziewczyny rozluźniły się i dla odmiany zaczęła szarpać zapięcie sukni pod szyją. Oczy wróciły na swoje miejsce, ale obracały się błędnie, jakby nie mogła skupić wzroku na jednym przedmiocie. Rozdarła w końcu gors sukni, ukazując koszulę i biały dekolt. Starałam się przytrzymać jej dłonie, ale nie byłam w stanie ich schwycić.

– Nie... nie... – wykrztusiła. – Nie.. Nie duś mnie...

– Kto cię dusi, dziewczyno?! – zawołał John, porządnie już przestraszony.

– Mercy, wszystko jest w porządku. – Pochyliłam się nad jej twarzą w nadziei, że w końcu przywołam ją do przytomności. Obawiałam się, że mam do czynienia z działaniem nieczystego ducha wywołanym przez sprawki Mercy.

– Zostaw mnie! – wrzasnęła dziewczyna i sięgnęła paznokciami do mojej twarzy.

Odskoczyłam i przyłożyłam dłoń do policzka, na którym zapiekła mnie podłużna rana. Mercy zaczęła szarpać koszulę na piersi i ryć paznokciami własny dekolt. Mój mąż przyskoczył do niej i spróbował ją obezwładnić, ale musiał niemal przygnieść ją całym ciężarem własnego ciała, żeby przestała robić sobie krzywdę. Jej jęki wreszcie zaczęły cichnąć, choć próbowała się jeszcze wyswobodzić i wiła przygwożdżona do podłogi. John trzymał ją jednak mocno. Wreszcie uspokoiła się całkiem. Leżała pod nim rozchełstana, zaczerwieniona, z zamkniętymi oczami i rozchylonymi wargami. Oddychała ciężko jak po długim biegu. Krew uderzyła mi do twarzy na ten widok.

Kiedy w końcu rozwarła powieki, spojrzała na niego długo i zupełnie przytomnie. John zerwał się jak oparzony.

– Jak się czujesz? – zapytałam.

Mercy odwróciła głowę i zasłoniła ją rękami.

– Nie krzywdź mnie! Nie krzywdź mnie więcej!

– O czym ty mówisz, dziewczyno? – przemówił John surowym głosem.

– Już nie będę ci się sprzeciwiać! Proszę, tylko mnie nie karz... – jęczała Mercy.

Przez chwilę nie mogłam nawet się poruszyć. Patrzyłam zdumiona na dziewczynę, a kiedy podniosłam wzrok na męża, dostrzegłam w jego oczach dziwny wyraz. Nie mogłam go znieść i wybiegłam przed dom.

Zapadał wczesny wiosenny zmierzch i niebo pokryło się kojącym fioletem, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Przycisnęłam dłoń do ust i objęłam się drugą ręką, jakbym miała inaczej rozpaść się na kawałki. Kiwałam się w przód i w tył. Moje życie, wszystko, co było dla mnie ważne, wymykało mi się z rąk.

Usłyszałam za plecami chrząknięcie i wciągnęłam głośno powietrze. Odwróciłam się do mojego męża.

– Mercy twierdzi, że ją zaczarowałaś – zaczął jakimś dziwnym, zmienionym głosem. – Że od samego początku byłaś jej niechętna i patrzyłaś na nią złym okiem. Że chciałaś rzucić czar na jej świnię i szeptałaś coś w chlewie, żeby zachorowała. Że nie masz dzieci, bo karmisz diabelskie chowańce.

– I ty jej wierzysz? – zapytałam po chwili.

John nie odpowiadał. Każda chwila jego milczenia była jak kolejny kamień zawieszony u mojej szyi przed pójściem na dno. Przypadłam do niego i ujęłam jego dłonie.

– To ona sama jest czarownicą! Po całej osadzie krążą plotki! Nie wierz jej słowom, błagam cię...

Spojrzał mi w oczy, ale wciąż nic nie mówił.

– John, jestem twoją żoną. – W moim głosie brzmiała panika. – Znasz mnie przez te wszystkie lata. Myślisz, że zdołałabym coś takiego przed tobą ukryć?

Patrzyłam na niego śmiało, ale kiedy nie odpowiadał, złamałam się. Wyminęłam go i ruszyłam do izby.

– Dosyć tego! – krzyknęłam. – Gdzie jesteś, zwodzicielko?

Mercy zaczęła na mój widok popiskiwać skulona na swoim sienniku. Nie zdążyłam jej dopaść, bo John przytrzymał mnie obiema rękami.

– Puść mnie! Jeśli ta wywłoka nie odwoła swoich słów, to pożałuje!

– Czym ja ci zawiniłam? – Mercy złożyła dłonie jak do modlitwy.

– Odszczekaj swoje słowa! Obie dobrze wiemy, że jeśli ktoś tu jest czarownicą, to ty, a nie ja! – Wyrywałam się wściekle mężowi. Całe moje opanowanie zniknęło w jednej chwili.

– Nie mogę zostać z nią pod jednym dachem. – Dziewczyna zerwała się i zaczęła przesuwać w stronę wyjścia. – Wybaczcie, ale nie mogę. Ona mnie zabije!

Dopadła drzwi i wybiegła na zewnątrz. John puścił mnie tak nagle, że niemal upadłam na podłogę.

– Nigdzie się nie ruszaj – przykazał mi z grobową miną, po czym wybiegł za nią.

Osunęłam się na kolana i ukryłam twarz w dłoniach.

Przyszli po mnie jeszcze tego samego wieczora. Nie protestowałam ani nie broniłam się, bo wiedziałam, że nic to nie da. John stał na uboczu i tylko raz złapałam jego spojrzenie, gdy pozostali mężczyźni wyprowadzali mnie z własnego domu. Mercy nigdzie nie było widać i nie miałam ujrzeć jej przez kolejne długie miesiące.

Nie będę rozwodzić się nad tym, co przecierpiałam w więzieniu, bo ani nie byłabym pierwsza, która o tym opowiada, ani jedyna. Dość powiedzieć, że Pan, zsyłając na mnie cierpienia, okazał się miłosierny, bo gdybym została uwięziona jesienią, a nie wczesną wiosną, ani chybi sczezłabym w tej norze. Wychudłam przez gorączkę, która trawiła mnie na początku bez mała miesiąc, włosy posiwiały mi do końca, a z powodu okrutnego bólu zęba, którego w końcu wyrwał mi kowal przekupiony przez męża Sary Cardwell, straciłam zupełnie słuch w jednym uchu.

Każdego dnia czekałam, aż wezwą mnie przed oblicze sędziów, ale na próżno. Tęskniłam do tego. Pragnęłam zaświadczyć, że jestem uczciwą służką Pana, a Mercy Bolton złem, które oplata każdego, kto tylko się z nią zetknie.

Lato przeszło i nadchodziła jesień. Do tego czasu stracono siedem osób, wśród nich i moją kuzynkę. Zaczynałam tracić nadzieję, że wyjdę żywa z tego miejsca. Wtedy właśnie odwiedził nas wielebny Young. Poczciwy człowiek, próbował nie krzywić się na nasz widok. Opowiedziałam mu wszystko uczciwie, jak wtedy to rozumiałam. Nie mogłam wiedzieć, że cała osada, a nawet i sąsiednie wioski, są już przerażone i zmęczone plagą oskarżeń.

To jednak mnie uratowało. W ostatnich dniach września po raz pierwszy od pół roku wraz z towarzyszami mej niedoli odetchnęłam czystym powietrzem i ujrzałam niebo. Byłam tak słaba, że jedna z moich współwięźniarek, oskarżona zaledwie kilka tygodni wcześniej, więc wciąż krzepka, musiała pomóc mi dotrzeć na rozstaje, gdzie skręcało się do mojego gospodarstwa.

Wracałam niczym żebraczka – wychudzona i obszarpana. Nie wiedziałam na dodatek, co zastanę. Obawiałam się, czy poznam w ogóle miejsce, które tak ukochałam. To sprawiało, że każdy krok przybliżający mnie do celu zdawał się cięższy.

John siedział przy stole z głową opartą na rękach, ale na mój widok zerwał się i podszedł do mnie.

– Edith...!

Najwyraźniej mój widok sprawił, że zabrakło mu słów, bo stał tylko i przyglądał mi się. I ja patrzyłam na niego śmiało. Wiedziałam, że nie jestem już pociągająca i nigdy nie będę, ale o dziwo ta świadomość dodawała mi siły.

– Gdzie dzieci? – przerwałam w końcu ciszę.

– Zbierają ostatnie maliny. Chciałem, żebyś miała chwilę tutaj, zanim się z nimi zobaczysz.

– A... Mercy?

– Mercy odeszła. – John podszedł do stołu i zaczął mówić prędko: – Przygotowałem wieczerzę, ale jest też ciepła woda w sypialni, jeśli chcesz się umyć.

Skierowałam się do sąsiedniej izby, gdzie wszystko było dokładnie tak, jak to zapamiętałam. Haftowany ręczniczek przy drzwiach, książki na półce i odrapany mosiężny świecznik przy łóżku. Zamykając drzwi, czułam się ponownie panią swojego domu.

Nie rozmawialiśmy już wiele tego wieczoru. Nazajutrz John wstał wcześnie rano, a ja po oporządzeniu dzieci, udałam się w obchód po obejściu. Byłam wciąż tak słaba, że musiałam podpierać się na kiju, ale dotyk świeżego odzienia na czystej skórze sprawiał, że czułam się jak nowo narodzona.

Skontrolowałam stan ogródka warzywnego, ze smutkiem zauważyłam, że jedna z jabłoni straciła najgrubszą gałąź, po czym skierowałam się do chlewu. Z czułością witałam nasze zwierzęta, dla każdego mając dobre słowo. Dopiero kiedy dotarłam do przegrody na samym końcu, zatrzymałam się ze zdumieniem.

Knur Mercy wciąż był na swoim miejscu.

Dobry nastrój, który towarzyszył mi od rana, w jednym momencie zniknął. Dlatego też, gdy tylko John wrócił koło południa, zwróciłam się do niego:

– Co robi w naszym chlewie świnia Mercy?

– Nie miała jej jak zabrać, więc została u nas. – Spojrzał na mnie ze zdumieniem, jakbym pytała o coś oczywistego.

– Będzie po nią wracać?

– Nie sądzę.

Milczałam przez chwilę, po czym podjęłam:

– Powinniśmy ją zwrócić.

– Nie ma takiej potrzeby. A zresztą, czy to powód do zmartwień, że jest u nas?

Podeszłam i stanęłam naprzeciwko niego, żeby nie mógł unikać mojego wzroku.

– Nie chcę mieć nic wspólnego z tą dziewczyną. Oddaj jej to zwierzę.

– To nie twoja sprawa, kobieto. – John odsunął mnie stanowczo, po czym poszedł do sypialni. – Nie kłopocz się tym.

Wiedziałam, że nic więcej już nie uzyskam, ale nie miałam zamiaru tak tego zostawić. Wywiedziałam się, gdzie udała się Mercy Bolton po opuszczeniu naszego domu, i dwa dni później zostawiłam dzieci pod opieką Mary Preston, a sama ruszyłam w drogę. Johnowi powiedziałam, że chciałam się wywiedzieć, czy ktoś z okolicy planuje sprzedać swoją trzodę.

Całe szczęście, że młody Samuel Lamb jechał w tę samą stronę z transportem warzyw, bo o własnych siłach nie pokonałabym tej drogi. Wysadził mnie przy pierwszych zabudowaniach osady leżącej kilka mil od naszej, po czym ruszył dalej. Poprawiłam odzienie, chcąc prezentować się godnie, i rozpytałam się wśród pierwszych napotkanych osób o Mercy Bolton.

Gospodarstwo, do którego przyjęto ją na służbę, znajdowało się na uboczu, tak że kiedy tam dotarłam, oddech mi się skrócił, a w piersiach trochę świszczało. Dobrze wykarmiony pies wybiegł mi na spotkanie i obwieścił moje przybycie przeraźliwym ujadaniem. Kobieta stojąca przy studni odwróciła się na mój widok i osłoniła oczy dłonią. Widząc jej sylwetkę z profilu i charakterystyczne wygięcie pleców, zrozumiałam w jednej chwili, dlaczego Mercy Bolton opuściła nasz dom.

Potwierdzenie najgorszych obaw przynosi coś w rodzaju ulgi, tak jakby człowiek przestał się szamotać. Tak właśnie się czułam, kiedy zbliżałam się do Mercy. Przez jej twarz przemknął cień zdumienia na mój widok, ale zaraz potem jej oblicze przybrało nieprzenikniony wyraz.

– Mam nadzieję, że zastaję cię w dobrym zdrowiu – przemówiłam z zaskakującą łagodnością, spoglądając wymownie na jej brzuch.

– Sprowadza cię troska o moje zdrowie? – prychnęła. – Powiedz lepiej od razu, że przybyłaś, żeby również mnie dręczyć. Tak jakbym mało wycierpiała od niego. Omamił mnie słodkimi słowami, obiecał małżeństwo, a gdy okazało się, że mnie zbrzuchacił, a ty wracasz do domu, wyrzucił mnie jak psa i pozbawił własności!

– Czyżbyś sama była bez winy? – Krew we mnie zawrzała na myśl, że mój mąż czuł się wdowcem, gdy jeszcze daleko było mi do śmierci, ale nie chciałam teraz się nad tym zastanawiać.

– Nie będę się wypierać tego, co zrobiłam. – Dziewczyna uniosła podbródek.

– Twoja pani już wie?

– Domyśla się – odparła niechętnie Mercy. – Myślę, że mam jeszcze kilka tygodni.

– A co potem?

– A co ma być? Pójdę na żebry, a potem chyba zamarznę w jakimś rowie, jeśli nie umrę wcześniej, wydając na świat dziecko. Nie mam nic, nikogo! – Straciła wreszcie panowanie nad sobą, a w jej oczach pojawiły się łzy, kiedy wykrzykiwała swoje słowa.

– Niech Bóg ma cię w swojej opiece.

Odwróciłam się i odeszłam, nie mówiąc już nic więcej. Wiedziałam wszystko, co chciałam. Mercy zdecydowanie nie miała jak utrzymać swego knura.

Zło zostało ukarane, a Pan nagrodził moją wytrwałą wiarę. Coś jednak nie pozwalało mi cieszyć się w pełni moim zwycięstwem. Chociaż powtarzałam sobie, że Mercy sama sprowadziła na siebie swój los, jakaś równowaga została zachwiana. Ona zawiniła przynajmniej tak samo jak John, ale on nie ponosił żadnych konsekwencji, podczas gdy dziewczyna straciła wszystko. Znałam aż za dobrze to uczucie. Kilka tygodni temu sama przecież znajdowałam się w tym samym miejscu.

Z pewnością nie była czarownicą, bo inaczej przywiązałaby do siebie mego męża miłosną magią. Za to ja – posiwiała, szczerbata i opierająca się o kostur – przypominałam teraz prawdziwą wiedźmę.

Rozmyślałam nad tym przez całą powrotną drogę, wieczór i część bezsennej nocy. Byłam jedyną osobą, która miała pełną wiedzę o tym, co stało się w naszym domu i jaki los spotkał Mercy Bolton. Poczucie, że ciąży na mnie w związku z tym jakaś odpowiedzialność, że jakieś zło domaga się odpłaty, kiełkowało w moim sercu i oplatało je coraz ciaśniej.


Kiedy to piszę, jest już wiosna i przez świeżo umyte szyby wpadają oślepiające promienie słońca. Mała Justice, córka Mercy Bolton i mojego męża, gulgocze i popiskuje w kołysce obok stołu, którą poruszam lekko stopą. Nigdy nie byłam matką i już nią nie zostanę, ale obecność tego dziecka napełnia mnie takim szczęściem, jakby zrodziło ją moje łono i wykarmiły moje piersi. W domu, gdzie są dzieci, jest nadzieja, jak powiadała moja matka.

Przez otwarte drzwi dobiega mnie głos Mercy, która zamiata podwórze i rozmawia z dziećmi Sophie Wheeler, jednej ze skazanych na śmierć czarownic. Odkąd nie jest tutaj gościem, a częścią naszej posklejanej z kawałków niczym rozbity dzban rodziny, stała się znacznie bardziej pracowita.

Z sypialni słychać postękiwanie. Dobrze, że kończę moja opowieść, bo zaraz zbliża się pora, kiedy muszę nakarmić Johna. Dwa dni po moim spotkaniu z Mercy uległ wypadkowi. Jego niecnie zdobyty knur, zazwyczaj łagodny, wpadł w szał, przewrócił go i poturbował. Mój mąż upadł tak niefortunnie, że zranił się w głowę i stracił przytomność. Odzyskał ją jakiś czas później, ale stracił władzę w rękach i w nogach oraz mowę. Medyk, którego wielebny Young sprowadził z miasta, orzekł, że prawdopodobnie nie stanie już na nogi. Wszyscy zastanawiali się, jak to się stało, że spokojne zwierzę zaatakowało swojego pana. Wzdychałam wtedy ciężko i wspominałam o niezbadanych wyrokach opatrzności. Ślady po oparzeniu trującym bluszczem na szczęście zniknęły wkrótce potem.

Spisałam tę historię ku pouczeniu i przestrodze. Zło mieszka w sercu każdego z nas i nawet najlepsi czasami mu ulegają. To wszystko, przez co przeszłam, nauczyło mnie, że jedyne, co można czasem zrobić, to starać się budować na złych fundamentach jak najwięcej dobrego i mieć nadzieję, że kiedy staniemy przed Panem, okaże nam miłosierdzie.

Wrzesień 2022

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro