Bieszczadzki wywiad

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Przywołał pan stare porzekadło ludowe  ,,Jak cię widzą, tak cię piszą". A przysłowia — uśmiechnęła się do niego — są mądrością narodów, więc i to z pewnością również ma rację.

— Oni ciebie, a ty ich — lekko wyszczerzył zęby w sardonicznym uśmiechu.

Irytowała go. Mogła mieć ze dwadzieścia kilka lat; ale nie wiedzieć czemu, kojarzyła mu się z nastolatką. Może dlatego, że była dużo młodsza od niego. A może, bo wyczuwał w niej optymizm, jakiego jemu już dawno zabrakło. Tyle, że krągłości, widoczne pod ciuszkami, nie były nastoletnie. Granatowe dżinsy opinały jej kształtne uda i zgrabną pupę. Jasna, koszulowa, luźno puszczona bluzka tuszowała zarys talii, ale doskonale uwidoczniała dwa równe wzgórki powyżej.

Rozpięty górny guzik pozwolił mu zerknąć na fragment lekko opalonej skóry, z którą dobrze się komponował cienki, wiszący na szyi łańcuszek ze złotym serduszkiem.

Na nogach miała białe adidasy bez żadnej plamki. Absolutnie nie było to obuwie na bieszczadzkie błota.

,,Raczej na warszawskie chodniki. W bezdeszczową pogodę" — pomyślał z równie dużą dozą irytacji i rozbawienia.

Cała jej stylizacja, niby  ,,na luzie", wyglądała jak zdjęta przed momentem z manekina sklepowego. Prawie wyczuwał zapach nowości. Zamierzała wyglądać jak  ,,dziewczyna z sąsiedztwa", ale widać było w niej wielkomiejski sznyt, opanowanie i pewną bezwzględność.

Nie chciał tego spotkania. Nie po to przeprowadził się w serce Bieszczad, kilka kilometrów od najbliższych sąsiadów, żeby teraz ścigały go jakieś namolne dziennikarki.

Ta, o wdzięcznym imieniu Paulina, była nie tylko namolna, ale upierdliwa i niezbyt rozsądna. Przyjechała bez uprzedzenia, tuż przed zmrokiem i niechcący  ,,zakopała" koła samochodu w największej błotnej kałuży, jaka była w okolicy.

,,I najgłębszej" — uśmiechnął się wtedy z politowaniem, obserwując przez okno jej poczynania.

Gdyby to nie był wieczór a samochód nie ugrzązł w dziurze  ,,na amen", z pewnością od razu pokazałby jej drogę prowadzącą do miasteczka i zaproponował natychmiastowy powrót do Warszawy. Ale, widząc buksujące koła, zdał sobie sprawę, że bez wyciągarki się nie obejdzie. A on takowej nie posiadał. Najbliższy warsztat samochodowy, z którego mógłby wezwać pomoc, był w miasteczku.

,,I pewnie już zamknięty" — westchnął, godząc się z niezbyt chcianą rolą gospodarza.

Mógł ją podrzucić do miasteczka i pozbyć się kłopotu. Ale... ostatni raz rozmawiał z kimkolwiek przed tygodniem, więc teraz znalazł w sobie przestrzeń na pogawędkę z kimś innym, niż on sam. Zaprosił ją do wnętrza, ugościł  ,,czym chata bogata" i zgodził się na rozmowę. A ona od razu przystąpiła do zadawania pytań.

—  Gros tego, co myślimy o kimś, gdy go poznajemy, bierze się z oceny dokonanej podczas pierwszego wrażenia — tłumaczył, patrząc z rozbawieniem, jak kobieta z przejęciem gryzmoli coś w notatniku.

Nie pozwolił jej na nagrywanie rozmowy, z czym, pomimo nieśmiałych protestów, musiała się pogodzić. To była mała, prywatna zemsta za to, że wtargnęła w jego przestrzeń bez pytania.

— Oceniamy drugiego człowieka w mgnieniu oka, w ułamkach sekundy: jego wygląd, zachowanie, sposób mówienia, gesty. Jest to od nas niezależne, dzieje się automatycznie.

—  Ale czy mamy do tego prawo? —  odważyła się mu przerwać. — Inne przysłowie mówi  ,,Nie oceniaj książki po okładce".

,,Nie jest głupia. Choć nieco naiwna" — pomyślał. A głośno dodał:

— Mówienie  ,,nie oceniaj" i  ,,nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni" mija się z celem. Czy tego chcemy, czy nie, zawsze oceniamy. Mimowolnie. I wzajemnie tak samo podlegamy osądowi innych. Ileż razy właśnie po okładce wybrałaś kolejną lekturę? Film po pobieżnym przejrzeniu opinii zupełnie obcych ci osób? Muzykę po pierwszych taktach?

Rozmawiali już od godziny. On, rozparty w ulubionym fotelu i ona, wyprostowana, pomimo późnej pory nadal wyglądająca elegancko.

,,Tak po warszawsku"  — ocenił.

Kiedy jeszcze mieszkał w stolicy i bywał na  ,,salonach", a prawdopodobnie robił to dłużej, niż jego rozmówczyni żyła, spotykał takich panienek  ,,na kopy": eleganckich, odważnych, zdecydowanych wybić się i zrobić karierę. Może nie zawsze tak zdeterminowanych jak ta... jak jej tam... Paulina...

Bo nie każda wsiadłaby w typowo miejski, kobiecy samochód, żeby ścigać obcego faceta po bieszczadzkich bezdrożach. Większości wystarczyłby kontakt mailowy, wysłanie kilku pytań i poczekanie na jego odpowiedź. A jeśli w grę wchodziłoby spotkanie, to w którejś z łatwych do znalezienia restauracji.

Zobaczył zmęczenie na jej twarzy. Nic dziwnego. Było późno. Jego chata stała samotnie, oddalona od najbliższych sąsiadów o kilka kilometrów. Przy zjeździe prowadzącym do posesji nie było żadnej tabliczki z adresem. Celowo. Schował się przed światem i nie zamierzał wszystkim obwieszczać, że tu przebywa. A i w Warszawie mało kto o tym wiedział. Więc jeśli go znalazła, była nie tylko zdeterminowana, ale również inteligentna.

Na pewno błądziła po okolicy, wielokrotnie zawracając z błędnie obranej drogi. Musiała sprawdzić każdy zjazd w otaczającą szosę zieloność. Aż trafiła do niego. Taka wytrwałość zasłużyła na względy.

Dlatego przerwał w pół słowa i wstał:
— Przenocujesz u mnie. Nie ma w pobliżu żadnej kwatery ani hotelu, a twój samochód zakopał się w błocie. W łazience przygotuję ci ręczniki. A jak będziesz się kąpać, przyniosę tutaj koc i komplet pościeli.

A zanim zniknął w przedpokoju, dodał:
— Aha, ciepła woda jest z bojlera. Nie zużyj całej, bo dla mnie nie wystarczy.

*** 

Wrócili do tematu przy śniadaniu. Dobrze, że niedawno zrobił zakupy; inaczej miałby do dyspozycji jedynie dania z puszki,  zupy  ,,z papierka" i morze kawy.

Wyszła na taras, ubrana jedynie we wczorajszą koszulę. Z potarganymi od snu włosami i bez makijażu. W tym entourage'u wyglądała młodziej i bardziej bezbronnie niż wczoraj.

Uniosła głowę i wciągnęła w płuca powietrze. W skupieniu, jakby zażywała dawkę nowego lekarstwa. Które chyba jej posmakowało, bo odetchnęła pełną piersią.

— Powietrze jest tu tak świeże, że aż pachnie... — westchnęła.
— Pachnie nie tylko ono — wskazał stół.

Na blacie, obok chleba, własnoręcznie pieczonego przez sąsiadkę (jeśli można tak nazwać mieszkankę wsi oddalonej o kilka kilometrów) i wędlin, uwędzonych w jałowcowym dymie, ułożył twaróg, miód i warzywa: ogórki, pomidory, rzodkiewki. Wszystko wytworzone lub wyhodowane w lokalnych gospodarstwach. A w dzbanku była świeżo zaparzona kawa. Mnóstwo kawy.

Kobieta popatrzyła i pisnęła z zachwytu. Może udawanego. Ale apetyt, z jakim zaczęła jeść, był z pewnością szczery. Tak samo, jak jej słowa:

— Zdziwiłeś mnie — przyznała, jakby ze zdumieniem. — Sądząc po tym, co słyszałam o tobie w Warszawie, spodziewałam się kogoś innego...

— Samotnego, złego wilka? — uśmiechnął się. — Jestem taki. Ale akurat trafiłaś na mój dzień dobroci dla ludzi.

— Wczoraj patrzyłeś na mnie z taką niechęcią... — przyznała. — Jak wyszedłeś na werandę, z tym grymasem na twarzy i założonymi na piersiach rękami, myślałam, że każesz mi od razu odjechać. A ty okazałeś się kimś innym: miłym, przystępnym...

— Nieprawda — mruknął. — Z pewnością zebrałaś o mnie informacje. Jestem właśnie taki, jak mówią: samotny, pozbawiony złudzeń. I gryzę, gdy ktoś podejdzie zbyt blisko.

Uśmiechnęła się niepewnie, jakby nie wiedziała, w jaki sposób odebrać to dictum.

— Często nie dajemy sobie czasu na bardziej dogłębne poznanie —  chętnie wrócił do wczorajszego tematu. — A pierwsze wrażenie może mylić. Ktoś, kogo na początku uznamy za wulgarnego i krzykliwego, z biegiem czasu może się okazać mądrym, lojalnym przyjacielem. A po co była ta nadmierna śmiałość? Jedynie na pokaz? Żeby ukryć niepokój czy strach przed poznaniem nowych osób? Obawę o własne kompetencje? Utratę wiarygodności?

Słuchała jak urzeczona. Zapomniała nawet o przyniesieniu notesu, żeby zapisać jego słowa:
— O tym będzie twoja kolejna powieść? O maskach, które zakładamy, bo...? —  urwała.

Przejął pałeczkę, zanim zdążył się zdziwić swoją gotowością. Przecież unikał rozmów o aktualnie pisanych książkach lub tych, które dopiero zamierzał stworzyć. Był przesądny, zawsze kierował się powiedzeniem  ,,Tisze jediesz, dalsze budiesz". O już wydanych lub choćby skierowanych do druku chętnie opowiadał. O będących w trakcie pisania — w zasadzie nigdy.

Może rozgadał się dlatego, że miała rację. Właśnie o tym zaczął pisać. Zaczął  to dobre określenie, bo od tygodni nie napisał ani słowa. Wydawca już się upominał o konspekt i pierwsze rozdziały, a on codziennie  patrzył w puste okno Worda:

—  ... bo wchodzimy w nieznane jeszcze środowisko: nowa szkoła, uczelnia czy praca. Chcemy się pokazać od najlepszej strony. Albo, wręcz przeciwnie, od najgorszej — uśmiechnął się nieznacznie, jakby przypomniało mu się coś zabawnego. — I powiem ci, że tych masek mamy więcej, niż jedną.

Uniósł dłoń i powoli zaczął zginać palce:
— Na trudnym spotkaniu z szefem, gdzie musisz się wykazać opanowaniem i kompetencjami; podczas imprezy z przyjaciółmi, gdy chcesz być duszą towarzystwa; w domu przy chorym dziecku. Wreszcie na romantycznej randce z mężczyzną twoich snów...

Zastanowił się przez moment, zbierając myśli, i kontynuował:
— I tak jest od małego. Jedną maskę nosisz w szkole, pokazując, że na niczym ci nie zależy; drugą na zbiórce harcerskiej czy próbie chóru, gdzie prezentujesz zaangażowanie; trzecią we własnym łóżku o północy, gdy płaczesz, że chłopak, który ci się strasznie podoba, nie zauważa cię...

Musiał niechcący potrącić jakąś czułą nutę, bo przez moment twarz jej się wykrzywiła a z oczu wyjrzał ból. Ale szybko się opanowała i przywołała na usta łagodny uśmiech.

***

—  Musisz tu jeszcze zostać — poinformował po zakończeniu rozmowy telefonicznej. — Sąsiad ma warsztat samochodowy; ale dopiero rano przyjedzie z wyciągarką, żeby poradzić sobie z tą błotną kałużą.

— To dobrze — uśmiechnęła się. — Będę miała czas, żeby poznać twoje zdanie na temat  ,,masek" i  ,,pierwszego wrażenia".

Ale powiedziała to inaczej, niż wczoraj. Spokojniej, łagodniej, bardziej szczerze.

Ten dzień spędzili razem. Pokazywał jej  ,,swój" las, zaprowadził na punkt widokowy, gdzie wskazywał poszczególne szczyty i połoniny. Była zachwycona. Gdy oparła się o barierkę otaczającą platformę widokową i wpatrzyła w dal, wyglądała jak emanacja szczęścia: piersi falujące pod cienkim materiałem bluzki, oczy błyszczące radością, delikatnie wykrojone usta rozciągające się w szczerym uśmiechu. Jasne włosy, dodatkowo prześwietlone promieniami słońca, powiewały na wietrze. Jak prawdziwa dziewczyna z sąsiedztwa, współczesna nimfa leśna, kobieca...

,,Nie, wróć — poprawił się — ...dziewczęca wersja Piotrusia Pana. Czysta niewinność, która nie napotkała jeszcze ani jednej niesprawiedliwości."

***

Na obiad zabrał ją do miasteczka. Do jedynej knajpy, jaka w nim działała: baru, restauracji i kawiarni w jednej, dość dużej sali, przedzielonej ażurowymi parawanami. Schowali się za jednym z nich, czując się jak w dziecięcej kryjówce.

Tak,  ,,oni". Bo on, pomimo swojego wieku, doświadczenia i braku złudzeń, patrząc na jej niekłamaną radość, również trochę poczuł się jak dziecko.

Później spacerowali wąskimi, brukowanymi uliczkami, pomiędzy drewnianymi lub murowanymi domami, usadowionymi przy samym brzegu jezdni. Lub, co najwyżej, przy wąskim chodniku, oddzielającym posesję od drogi.

Pytała, więc odpowiadał. A czasem sam zaczynał perorować na interesujący ją temat:

— Człowiek zakłada maski w różnych celach: chce się wydać bardziej interesujący, próbuje się chronić, zamierza coś zyskać... a czasem po prostu  ,,bo tak",  ,,dla beki",  ,,dla jaj". A skoro my udajemy kogoś, kim nie jesteśmy (lub jesteśmy, ale tylko trochę), to czy inni nie mogą robić tego samego? Pamiętaj, że każdy może założyć maskę. I ona często nie ma zbyt wiele wspólnego z jego prawdziwym  ,,ja".

— A ty? — zatrzymała się pod wielkim, rozłożystym drzewem.

Przez jego liście prześwitywały promienie słońca, które sprawiały, że włosy Pauliny wydawały się kąpać w jakiejś nieziemskiej, zielono - niebieskiej poświacie.

— Czy ty nigdy nie zakładasz maski? W zależności od tego, gdzie i z kim jesteś? I w jakiej sytuacji? Pewnie to robisz. I masz do tego prawo —  dodała. — Ale inni też cię mogą ocenić po masce, którą nosisz. Nie zagłębiając się w to, kim naprawdę jesteś i jakie bogactwo sobą prezentujesz.

Roześmiał się. Przygarnął ją do siebie i patrzył na nią z odległości kilkunastu centymetrów. Miał to być odruch czysto towarzyski. Ale zobaczył, jak oczy kobiety robią się większe, usta biorą głęboki wdech a przez jej ciało przebiega lekki dreszcz. Przez jego też.

— No i tak właśnie oceniają — mruknął gardłowo. — Z pewnością wiesz, że różnie o mnie mówią. Jedni nazywają mnie mizoginem, inni narcyzem czy aroganckim dupkiem. Życzliwi pozostają przy wybitnie inteligentnym samotniku, chodzącym własnymi ścieżkami.

— A przecież masz w sobie tyle mądrości, wiedzy, doświadczenia — szepnęła. — I fajnie byłoby to pokazać innym. Bez tego trudno ci będzie o prawdziwą przyjaźń, ciekawe znajomości, interesujące towarzystwo do wspólnego spędzania czasu.

— Interesujące towarzystwo już mam — również szepnął.

Atmosfera momentalnie zintymniała. Pochylił się nad jej twarzą, a ona przymknęła oczy. I tu, w tej złoto - zielonej poświacie, pierwszy raz posmakował jej ust.

***

Tej nocy jeszcze się nie kochali. Za to zasiedli na tarasie, pod gwiazdami, objęci i przytuleni. Jej kibić była szczupła, nogi długie i zgrabne a piersi takie właśnie, jak lubił: nie za duże, jędrne, w sam raz mieszczące się w dłoniach.

— Pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz — tłumaczył. — Ale zawsze można je zmienić.

Ona ciągle pytała. I słuchała uważnie. Więc mówił. Poczuł się prawie jak przeniesiony w przeszłość, gdy prowadził wykłady dla studentów, pracowników korporacji, różnych instytucji czy stowarzyszeń:

— Ileż razy ludzie mówią: w pracy czy szkole nie rozmawiam z nikim, przychodzę, robię co muszę i wychodzę? Ileż razy pada zdanie: praca czy szkoła nie jest od zawierania znajomości? Można i tak. Tyle, że w miejscu, gdzie spędzamy średnio jedną trzecią dnia, również zachodzą procesy oceny. Nie rozmawiając ze współpracownikami, choćby w czasie przerwy na kawę w pokoju socjalnym, przy ekspresie, na korytarzu czy w palarni, nie dowiesz się, co w nich tak naprawdę siedzi.

Poczuł ten przysłowiowy wiatr w żaglach. Dawno nie miał okazji tak się rozgadać. Jednak potrzebował słuchaczy. Nawet, jeśli mu się wydawało, że nie:

— Czy dupek, który ci zalazł za skórę na firmowym korytarzu, nie jest ciekawym rozmówcą? Czy laska, która zmierzyła cię wzrokiem i odwróciła się z niesmakiem (twoim zdaniem) nie będzie dobrą przyjaciółką? Nie wiesz tego. I nawet nie chcesz wiedzieć, zakładając, że negatywne pierwsze wrażenie cię nie myli. I opierając się jedynie na nim, nigdy się nie dowiesz. Może w ten sposób niewiele stracisz. Ale też z pewnością nic nie zyskasz.

— Chcesz powiedzieć, że negatywna ocena dokonana tak szybko, nie jest właściwa? — dopytywała. — A pozytywna? Jeśli widzę innych jako fajnych, dowcipnych, kolorowych? Jeśli uważam, że gdzie mi do nich? Ja jestem zwyczajna, z kłopotami, a oni tacy super...

Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej. Tak bardzo lubił to robić:

— A skąd wiesz, jacy naprawdę są? Serio, wszyscy oprócz ciebie są tacy ekstra? Tylko ty taka zwyczajna i mało ciekawa? Jedyna w całej kilkudziesięcio- czy kilkusetosobowej firmie? To statystycznie nieprawdopodobne. Może to też maski, obliczone na wywarcie wrażenia? I ci niby fajni, super, kolorowi są właśnie zwykli, z normalnymi problemami, fobiami, trudnościami... dokładnie jak ty? Może z jakiegoś względu dostosowują się do kogoś? Albo czegoś? Bo może łatwiej udawać wyjątkowo fajnego, wyluzowanego człowieka niż pokazać swoją normalność? A ty nie masz żadnego absolutnie powodu, żeby czuć się gorsza od nich?

Westchnęła i ułożyła głowę na jego ramieniu. A on kontynuował:

— Ludzie są różni. Pomyśl nad tym w wolnym czasie; zastanów się, czy nie warto kolejnego dnia w pracy zacząć z uśmiechem na ustach, żartem z pogody, cytatem z ostatnio przeczytanej książki? A może na swoim koncie w social mediach zamieścić relację z wyprawy rowerowej czy na ryby, którą zrobiłaś w weekend? Opisu ostatnio przeczytanej książki czy obejrzanego w kinie filmu? Zacząć zdejmować maskę? Jeśli pokażesz, jaka jesteś, może inni też to zaczną robić, zachęceni twoim przykładem?

,,Tak, jak teraz" — dodał w myślach.

W ciągu tych dwóch dni dokonała się w niej przemiana: od warszawskiej dziennikarki, ukierunkowanej na karierę, do słodkiej istoty, tulącej się do niego z taką ufnością. Pocałował ją w czubek głowy, z przyjemnością wdychając świeżą, cytrusową woń szamponu, którego używała.
A czyste, gwiaździste niebo nad nimi tchnęło ciszą i spokojem.

***

— Miałeś rację. Sama nigdy nie wyjechałabym z tej kałuży — mruknęła, obserwując zmagania obcego, krępego mężczyzny w szarym kombinezonie, który przyjechał samochodem pomocy drogowej.

Stała przy oknie, oparta dłońmi o parapet, ubrana jedynie w jego koszulę, znalezioną na suszarce z praniem. Kolorowy materiał okrywał jej ciało aż do styku pośladków z udami. Podkreślał w ten sposób długie, kształtne nogi, na które zresztą on zwrócił uwagę już pierwszego wieczora.

Kiedy damski  ,,pożeracz szos" stał już bezpiecznie na twardej ziemi, objął ją od tyłu i zapytał:
— Czy długo jeszcze zostaniesz?

Skarcił się w duchu za proszący ton, który pojawił się ot, sam z siebie. Bo materiał do wywiadu też już miała...
Odwróciła się do niego i uśmiechnęła, dotykając dłonią jego twarzy:
— A chciałbyś? Żebym została?
— Bardzo... — mruknął i zatopił wargi w jej ustach.

Jego koszula zmieszała się na podłodze z jej odzieniem; spodnie wylądowały w tym samym miejscu. Wsunął dłoń w jasne włosy i przyciągnął Paulinę do siebie, żeby poczuć na swojej piersi jej bijące serce i usłyszeć spazmatyczny oddech.

Uniosła ręce i splotła mu na karku. Pochylił się i uniósł ją, jakby nic nie ważyła. Jego sypialnia była niedaleko. Kopnięciem uchylił drzwi i już za moment układał kobietę w chłodnej, jedwabnej pościeli. Mruknęła z aprobatą i poddała mu usta.

,,Mojaś ty... — pomyślał, zatapiając się w jej cieple, wilgotności, pomrukach i westchnieniach.

***

Coś go obudziło. Najpierw nie wiedział, co. Dopiero po chwili uświadomił sobie stuk zamykanych drzwi. Zerwał się i wybiegł na taras. Paulina, znów ubrana w swój tchnący nowością strój, właśnie chowała torbę do bagażnika ubłoconej Micry.
Odwróciła się, jakby wyczuła jego obecność. Nawet z tej odległości zauważył rumieniec, jaki zalał jej policzki.
Wstydu? Obawy? Że ją zatrzyma? Że każe się tłumaczyć? Coś wyjaśniać?

Westchnął. Jego spojrzenie stwardniało. Tak samo, jak serce. Odwrócił się i wszedł do domu, starannie zamykając drzwi.
Kobieta stała przez moment w bezruchu, jakby zastanawiając się, co robić. Ale widząc, że on już nie wyszedł ponownie, z ociąganiem wsiadła do auta i powoli ruszyła.

Patrzył zachłannie na jej odjazd, a później w miejsce, w którym już jej nie było. Zaciskał palce na brzegu parapetu tak silnie, że aż zbielały.

***

Nie odebrał od niej ani jednego telefonu, nie odczytał maili, nie odpowiedział na smsy. Ból po  stracie Pauliny przekuł w gorączkę twórczą. To umiał. Słowa jedno za drugim zapełniały białą  ,,kartkę" Worda, ustawiając się w szeregu. Dziesiątkach. Setkach....

,,Nie zachęcam do nadmiernego odsłaniania się zawsze, wszędzie i przed każdym. Mechanizmy obronne to dobra rzecz. Nawet, jeśli uznasz, czytelniku, że są niepotrzebne czy na wyrost. Postawionych barier nie trzeba od razu niszczyć. Choć można je nieco obniżyć i uczynić bardziej przenikalnymi. Ale najpierw zastanów się, czy warto?"

Postawił ostatnią kropkę w  ,,Posłowiu". Dwa miesiące ciągłego pisania sprawiły, że uporał się... albo tak mu się wydawało... z rozżaleniem i pustką, jakie czuł po nagłym odjeździe dziennikarki. Z wątpliwościami, w którym momencie była szczera, a kiedy ukrywała się pod maską.
Był zadowolony. Wiedział, że powieść  ,,Życie to nie teatr", którą właśnie ukończył, będzie kolejnym bestsellerem. Jak poprzednie.

Czy powinien winić tę jasnowłosą, zielonooką nimfę, która zawitała na chwilę do bieszczadzkiej samotni i przedarła się przez jego barierę ochronną? Czy błogosławić, bo przywiozła z sobą wenę, której tak bardzo mu brakowało?
Zastanawiając się nad tym, wcisnął klawisz  ,,wyślij", przekazując ukończoną powieść wydawcy. A później przejrzał ostatnio przysłane maile. Wszystkie kilkanaście, otrzymane od adresata  ,,Paulina Bogucka", nie czytając, przerzucił do folderu  ,,kosz".

***

Opowiadanie inspirowane wierszem Edwarda Stachury  ,,Życie to nie teatr", wyśpiewanym przez Marka Gałązkę. Teledysk, z kadrami pochodzącymi z filmu  ,,Oczy szeroko zamknięte" S. Kubricka, "pożyczyłam" z serwisu Youtube.

Treści rozmów bohaterów zaczerpnęłam z jednej z  ,,kartek" z mojego  ,,Pudełka nie tylko adwentowego".

Praca bierze udział w konkursie literackim pt.  ,,Życie to nie maskarada", zorganizowanym przez @Noireplume.

Liczba słów, bez końcowego komentarza odautorskiego - 3 007, liczona w przeglądarce internetowej. Mieści się więc w dopuszczalnym marginesie, wskazanym przez organizatora konkursu.

***

Opowiadanie uzyskało III miejsce w ww. konkursie. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro