Quo vadis, Iulia?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Praca przygotowana na konkurs OBRAZY SŁOWEM MALOWANE, zorganizowany przez @pisarskiWatt09

Nadchodził zmrok. Plaża pustoszała. Dotychczas okupujący ją zwijali parawany, trzepali koce, zbierali porozrzucane torby, ubrania, dziecięce przybory. Po kilku godzinach zabawy spieszyli do swoich kwater, pensjonatów, hoteli.

Już niedługo zapadnie cicha noc, spokojna i pełna czaru. Niedługo powierzchnia morza się uspokoi, wszędobylskie fale biegnące w stronę brzegu ustąpią miejsca lustrzanej wręcz gładkości, w której odbije się migocząca, srebrzysta droga, prowadząca w dal, aż do spotkania z unoszącym się nad nią srebrnym globem.

Ale na razie morze było zielono-niebiesko-szare, z coraz szerzej rozlewającą się plamą czerwieni. Słońce zachodziło spokojnie i pogodnie.

Gdyby ktokolwiek z leniwie zwijających plażowe "gospodarstwo" rozejrzał się, zobaczyłby siedzącą u podnóża wydmy drobną, nieruchomą figurkę. Młoda kobieta była tak chuda i zabiedzona, że wyglądała jak dziecko lub rusałka wodna. Na eteryczny wygląd wpływała nadmierna szczupłość, delikatne rysy twarzy, bladość i chorobliwe, błękitne cienie pod dużymi oczami o pustym wyrazie. Ubrana była w długą, rozszerzaną dołem sukienkę, zbyt obszerną na jej szczupłe ciało.

Nagie stopy oparła na piasku a rękami opasała ugięte kolana, na których oparła brodę. Długie blond włosy opadały chyba dawno nieczesanymi kosmykami na ramiona i plecy.

Śmiertelnie znużona życiem, przypominała więźnia przygotowanego na egzekucję.

Albo, wykorzystując morskie skojarzenia, delikatnie wyprofilowany okręt, bogato zdobiony, niegdyś piękny i dumny, który pod pełnymi żaglami płynął przez morza i oceany, walcząc o wolność i niosąc nadzieję, wzniosłe idee a może i życie. Teraz zaś, z unieruchomionymi masztami i wywieszoną białą flagą, skazany był na "statkową" śmierć.

Uważny obserwator mógłby opowiedzieć, że ta młoda kobieta bywa tu codziennie od tygodnia; przychodzi rano, gdy jeszcze jest względnie pusto i siedzi przez cały dzień, aż do zmroku, bez jedzenia, śmiechu, ruchu. Zupełnie, jakby zamierzała tkwić tutaj, każdego dnia coraz mniej wyraźna, aż się rozpłynie w wieczornej ciszy i zostanie z niej jedynie przezroczyste wspomnienie, rozwiane nad morską tonią.

Co ją tu przywodzi każdego dnia? Co powoduje, że spędza długie godziny w bezruchu, nie posilając się, nie rozmawiając przez telefon, nie czytając?

Nikt nie wiedział. Nikt też nie domyślał się, czemu dziewczyna przez cały czas wpatruje się w morze, jakby widziała tam coś, dla czego warto się zapamiętać; jakby zapominając, że dokoła niej istnieje inny, realny świat.

Ale czy kogokolwiek to zainteresowało? Czy ktokolwiek ją dostrzegł? Nieruchomą, cichą figurkę, w oddaleniu od hałasu czynionego przez setki plażowiczów?

***
Podniosła się powoli. Od tygodnia czuła, że toń morska ją przyzywa. Dotąd opierała jej się, tkwiąc w bezruchu, nie czyniąc żadnego kroku ku falom. Ale już nie miała siły. Każdego dnia, gdy przychodziła na plażę, przyciągana przez jakiś nadnaturalny zew, słyszała coraz głośniejsze, żałosne wołanie.

Nie wiedziała, co dokładnie słyszy. Ale też nie interesowało jej to zbytnio. Z każdą wizytą nad brzegiem morza czuła silniejsze przyciąganie morskiej głębiny i coraz słabszą więź łączącą ją z tym, co ludzie nazywają życiem.

"Życiem?" - parsknęła gorzkim śmiechem. Jej życie skończyło się tydzień temu na oddziale ginekologicznym tutejszego szpitala. Najpierw czuła przenikliwy ból i paniczny strach, a później już nic...

A może to nienarodzone ją wzywa? Tęskni? Chce z nią być?

Powoli, majestatycznie, jakby odprawiała rytuał, stawiała krok za krokiem w kierunku drobnych fal, przechodzących dalej w coraz głębszą toń; w tej chwili w kolorze pomarańczowo-czerwonym, zwiększającym natężenie w stronę horyzontu, na linii którego wisiała duża, czerwono-złota kula.

Jeszcze krok i dotknęła palcami stopy przyjemnie chłodnej. morskiej wody. Uniosła drugą stopę, gotowa zagłębić ją w nadpływającą falę.

I nagle... wszystko dookoła niej się zmieniło. Przetarła oczy. Morze, dotąd puste po horyzont, już takie nie było. Przed nią rozpościerała się niezwykła wizja: w prostej pespektywie płynął trójmasztowy okręt, bogato zdobiony, za nim inne, jakby mu towarzyszące, a obok niego czarny, brudny, parskający dymem i ogniem z czarnego komina holownik.

Już wiedziała, co to za scena. Znała ją z wiszącego w National Gallery w Londynie obrazu Williama Turnera Ostatnia droga Temeraire'a. Początkowo stosunkowo niewielki i niepozorny landszaft nie bardzo ją zainteresował. Ale usłyszawszy perorę jakiegoś zachwyconego zwiedzającego:

- W plebiscycie BBC Radio 4'Today w 2005 roku, ten właśnie okazał się ulubionym obrazem Brytyjczyków,

spędziła przed nim trochę czasu. I im dłużej na niego patrzyła, tym więcej dostrzegała. I coraz bardziej się zachwycała.

Tak, jak teraz, stojąc(?) na brzegu morza.

Gdy przestała negować to, co zobaczyły jej oczy (a może udręczony umysł?), zaczęła rozkoszować się delikatnymi, rozmazanymi barwami: beżem, brązem i bielą okrętu oraz niebieską melancholią powierzchni wody, skontrastowaną z żywością pomarańczowo-czerwonego odblasku zachodzącego słońca.

Jej zachwyt wzbudziły również piękne dębowe drewno, z którego ów statek został zbudowany, miedziane poszycie, drobiazgowo wycyzelowane detale.

Ale nie dało się nie zobaczyć, że ten niegdyś dumny okręt płynie bez życia, holowany przez małe, czarne, pełne energii, dymiące monstrum, wiodące go w ostatniej drodze ku stoczni, w której majestatyczny Temeraire dokona żywota.

Przypomniały jej się nieco przerobione przez Turnera wersy wiersza Ye Mariners of England Thomasa Campbella:

Bandera, co czoło stawiała i wrogom i wiatrom
Na nic zda się już.

Tak jak ona. Ale czy na pewno? Dlaczego więc nie zobaczyła oczami umysłu jedynie odchodzącego melancholijnie statku, symbolu przeszłości, tylko razem z tym nowoczesnym, silnym, napędzanym parą holownikiem?

Czy to podświadomość dała jej znak? A może zainterweniowała jakaś siła wyższa? Bóg? Matka Natura? Wielki Budowniczy? Jej prywatny Anioł Stróż? Który pod postacią nie tak majestatycznego i poruszającego, ale skutecznego i pełnego energii holownika próbuje ją skłonić do skierowania wzroku ku przyszłości?

Nie zimnej i głębokiej toni morskiej, w której, ulegając nawoływaniom wykreowanym przez umęczony umysł spoczęłaby na wieki, tylko ku szumiącym na wydmie drzewom, wieczornemu gwarowi na nadmorskiej promenadzie? Spacerowiczom, dzieciom i psom, widocznym w oddali? Ku życiu?

"Cóż więc mam robić? - pomyślała, cofając stopę, już obmywaną przez morskie fale i stawiając ją na żółtym, ciepłym, plażowym piasku. - W którą stronę się zwrócić? Spokoju i ciszy, czy życia, które w tej chwili oferuje mi jedynie ból, smutek i samotność? Quo vadis, Iulia?"- roześmiała się gorzko.

Nie uzyskała na to odpowiedzi. Zniknął nawet wykreowany przed chwilą obraz, który poruszył ją bardziej niż wszystko inne, napotkane w ostatnich tygodniach. Została pusta tafla wody po horyzont.

Teraz wydawało jej się, że słyszy dziecięce nawoływanie od strony lądu. Nie zawodziło ono już płaczliwie lecz było pełne radosnego śmiechu, budzącego nadzieję.

- Ku życiu... - powtórzyła. I pierwszy od tygodni, blady, nieznaczny uśmiech rozświetlił jej twarz.


#pisarskiWattpad #pisarskiWatt09 #obrazysłowemmalowane

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro