ROZDZIAŁ DRUGI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pan Gong, bo tak się przedstawił Hong Lin, nie kłamał, że mieszka blisko. Dwie ulice dalej zatrzymali się przed ciężką, metalową bramą.

- I jesteśmy na miejscu - zaśmiał się staruszek. - Jestem wdzięczny, że mi towarzyszyłaś, a w ramach podziękowań, zapraszam na herbatę.

- Dziękuję, ale naprawdę nie chcę przeszkadzać - odpowiedziała i zrobiła krok, z zamiarem odejścia.

Jednak starszy pan miał inne plany, złapał dziewczynę za rękę i z zadziwiająca siłą pociągnął ją w kierunku wejścia. Bez problemu otworzył bramę, choć ona głośno zaprotestowała denerwującym skrzypieniem. Tuż za bramą ukazał się Hong Lin kontrastowy widok. Pierwsze, co przyciągało wzrok, to duży murowany dom, z pięknymi kamiennymi schodami, które ciągły się, aż ku drewnianym drzwiom. Nie byłyby wcale wyolbrzymieniem słowa, że wyglądały one, jak wrota. Okna były ozdobione drewnianymi okiennicami, zaś z boku wyłaniał się z roślinności uroczy taras. Wszystko może i wyglądałoby bajkowo i bardzo pięknie, gdyby nie jeden mankament, który aż zabolał dziewczynę, przez co krzywiła się, co chwilę, idąc wąską ścieżką w stronę budynku.

- Wiem, że może i dom nie wygląda jakoś nowocześnie - przerwał milczenie pań Gong, a Hong Lin upomniała się w duchu za swoje zachowanie - Widzę twoją reakcję, moje dziecko i mnie samego boli serce, jak bardzo to miejsce podupadło. Kiedyś był tutaj przecudowny pensjonat - starszy pan przerwał, a na jego twarzy odmalowała się zaduma.

Z zaciekawieniem obserwowała mężczyznę. Jego oczy zaszły mgłą, jakby przeniósł się do innego czasu, gdy to miejsce było całkiem inne. W jednej jednak chwili pan Gong wrócił do siebie, ponownie ukazując jej szeroki uśmiech.

- Musisz mi uwierzyć na słowo, od siebie dodam, że zrobiłem co mogłem, by choć trochę podnieść to miejsce z ruiny.

- Ależ nie o to chodzi - odparła od razu Lin czując, że musi się wytłumaczyć. - Ten dom jest naprawdę uroczy. Widać, że ktoś dał mu drugie życie, ale... - przerwała, nie wiedząc, jak ubrać w słowa swoje myśli, by nie urazić staruszka. - Ogród - postanowiła krótko stwierdzić. - To wszystko tutaj, wszystkie te rośliny wołają o pomoc.

Zerknęła na Pana Gonga, czekając na jego reakcję i z ulgą zobaczyła, jak kiwa głową.

- Masz rację, skupiłem się głównie na domie i akurat to zeszło na dalszy plan - westchnął przeciągle. - Myślę jednak, że to najwyższy czas pomyśleć i o tym. Trzeba mi poszukać kogoś, kto się na tym zna. Wstyd przyznać, ale nawet najprostszą roślinę potrafię uśmiercić. Moja żona zawsze się śmiała, że nawet sama moja obecność przyprawia je o chęć uschnięcia lub gnicia.

Hong Lin uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie, jak starsza pani strofuje męża. Lecz już po sekundzie w głowie dziewczyny zrodził się pomysł. Przypomniawszy sobie nocne postanowienia, postanowiła brać przysłowiowego "byka" za rogi. Przystanęła, a gdy pan Gong zrobił to samo, musiała zebrać całą odwagę, aby się odezwać.

- Miałabym propozycje. Nie jestem może ekspertem, ale skończyłam dwa lata studiów ogrodniczych, faktycznie musiałam przerwać na trzecim roku, ale mogę pana zapewnić, że wiem bardzo dużo. Mój ojciec miał kiedyś firmę ogrodniczą, dużo się już wcześniej nauczyłam i... - Hong Li westchnęła i z bezsilności miała wielką ochotę wyrzucić ręce w górę. Widziała jednak, że starszy pan uśmiecha się pod nosem i poczuła, jak całą jej twarz zalewa czerwień. - Mówię bez sensu, prawda?

- Może trochę - zaśmiał się staruszek - ale rozumiem, że chciałabyś zaoferować swoje usługi?

Hong Lin energicznie pokiwała głową i siłą woli powstrzymała się, by nie wyglądać na za bardzo zdesperowaną, pomimo tego, że taka była. Jeśliby się udało, jeden problem miałaby z głowy. Potrzebowała pieniędzy, jak wody. Nie tylko by mieć na najpotrzebniejsze wydatki, ale przede wszystkim musiała pomyśleć o jakimś lokum dla siebie. Po tym, jak ostatniej nocy uciekła przed wierzycielami ojca wiedziała, że nie ma czego szukać w domu. No chyba, że chciała znaleźć się w rękach tych niebezpiecznych ludzi.

Wyczekująco patrzyła na pana Gonga, błagając w myślach, by choć ten jeden raz szczęście się do niej uśmiechnęło. Ten zaś oceniająco na nią zerkał, jakby kalkulował wszystko w myślach. Mimo, że to trwało zaledwie chwilę, dla Hong Lin była to wieczność.

- Myślę, moje dziecko, że powinniśmy wejść do domu i na spokojnie porozmawiać, co ty na to? Kochana pani Li zrobi nam herbatę, a ja także chętnie bym już usiadł i odpoczął - odpowiedział.

Idąc za mężczyzną, dziewczyna z nadzieją wbijała wzrok w jego plecy. Nie wiedziała, czy to los, przeznaczenie, czy też przypadek. Lecz czuła, że spotkanie tego człowieka naprawdę może odmienić jej życie.

•○●💮💮💮●○•

Kątem oka zerknął na zegar, który wisiał na ścianie i zmielił w ustach przekleństwo widząc, że wskazywał już ósmą rano. Następnie zaśmiał się gorzko, biorąc do ręki filiżankę z kawą. Po pierwszej godzinie przestał już liczyć ilość kofeiny, którą w siebie wlał. Podejrzewał jednak, że już po kolejnych dwóch przekroczył swoją miesięczną normę. Nikt jednak zbytnio nie przejmował się jego stanem ducha. Czuł się praktycznie, jakby był powietrzem. Całą uwagę skupiała na sobie jego matka, która zmieniała swój nastrój średnio, co kwadrans.

Popijając kawę patrzył właśnie, jak odstawiała atak histerii mimo, że jeszcze pięć minut temu chodziła, jak burza, po pokoju przeklinając swojego zaginionego ojca. Kim Tuen, był daleki od takich wniosków. Jeśli tylko by ktoś zaproponował, mógłby się założyć, że jego dziadek z całą pewnością siedzi gdzieś cały i zdrowy i co najważniejsze opuścił dom z własnej woli, i całkiem zdrowym umysłem.

‐ Ja zaraz oszaleje! - zawyła kobieta, a porcelana w jego rękach niebezpiecznie się zachwiała.

Kim Tuen spojrzał na matkę z wyrzutem po czym, przewracając oczami, odstawił filiżankę na spodek.

- Dziadek najprawdopodobniej ma się bardzo dobrze i świetnie się bawi. Podejrzewam, że nawet w duchu się z nas wszystkich śmieje wiedząc, że już go szukamy - zabrał głos, próbując przebić się swoimi słowami przez zawodzenie kobiety.

Spojrzenie trzech par oczu nagle znalazły się na jego osobie, a ich właściciele wyglądali, jakby dopiero teraz przypomnieli sobie o jego istnieniu. Nie zdziwiłby się gdyby tak właśnie było. Wolał przemilczeć fakt, że wyciągnęli go z klubu, od przyjaciół i kazali siedzieć bezczynnie w salonie przez kilka godzin, a i tak ignorowali wszystko, co mówił.

- Jak ty coś powiesz, braciszku - westchnął Jung Lan, jego starszy brat. - Czy to dziwne, że mama się martwi? Nie wiadomo o której w ogóle dziadek wyszedł. Nie wiemy, gdzie i co się z nim do tej pory dzieje. Myślę, że niepokój w takiej sytuacji jest całkowicie normalny. Dla ciebie jednak najwyraźniej taki ludzki odruch, jak empatia, jest całkowicie obcy.

Kim Tuen przemilczał przytyk ze strony brata, przyzwyczajony do tego, że Jung Lan zawsze i to w każdej sytuacji znalazł pretekst, by go zbesztać. Cóż, to była rodzinna miłość w pełnej okazałości.

- Wszyscy się martwimy - przerwał ciszę jego ojciec, kładąc uspokajająco dłoń na ramieniu żony. - Dzwoniliśmy już do wszystkich jego znajomych, również w firmie nic nie wiedzą. Pozostaje nam chyba jedynie zadzwonić na policję.

Miał ochotę się roześmiać i opuścić ten dom wariatów z krzykiem. Wszyscy obecni znali dziadka nie od dziś. To nie był poczciwy staruszek, któremu trzeba było pomagać. To on stworzył dobrze prosperującą firmę, zbił majątek, a po oddaniu jej córce i jej mężowi pierwsze, co zrobił to zabukował sobie tygodniowy rejs, na który wyruszył samotnie. Wolał nawet nie wspominać, jak staruszek wpadł na pomysł skoku ze spadochronem. Tylko dlatego tego nie zrealizował, bo jego matka powiedziała, że jeśli to zrobi to sama wyzionie ducha.

Jego przemyślenia przerwał dzwonek do drzwi. Chwilę później gość już wchodził do salonu. Choć na widok osoby, która właśnie przekroczyła próg, Kim Tuen cały się spiął. Była to wysoka brunetka, ubrana w biurowy strój. Włosy miała zaczesane w wysokiego koka. Wyglądała dokładnie tak, jaką była w środku - ułożona, a zarazem zimna.

‐ Oh, Ji Eun! - krzyknęła matka i poderwała się z fotela. - Jak dobrze, że już jesteś. Dowiedziałaś się czegoś? Wiesz, coś?

Wszyscy wyczekująco spojrzeli na dziewczynę, poza Kim Tuenem, który starał się, jak mógł, by jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- Niestety, niczego nowego - odpowiedziała, robiąc zaledwie parę kroków w głąb pokoju. - Jednak czekam nadal na telefony, więc wszystko może się zmienić.

Po jej słowach nastała grobowa cisza, przerywana tylko tykaniem zegara. Kim Tuen zmarszczył brwi czując, jak wzrok Ji Eun prześlizguje się po jego osobie. Nie miał najmniejszego zamiaru na nią patrzeć, jakby miał wybór nie oddychałby nawet tym samym powietrzem, co ona.

- Pozostaje nam tylko czekać - odezwał się w końcu jego ojciec.

Na tę słowa w końcu uwolnił powstrzymywane jęknięcie i opadł na oparcie kanapy. Od razu dostał złowrogie spojrzenie rzucone przez Jung Lana, ale nawet się tym nie przejął. Zamaszyście podniósł się na nogi i zgarnął marynarkę z podłokietnika.

- Jakbyście mieli nowe wiadomości, to jestem pod telefonem. Na tą chwilę nie mam zamiaru się użalać i bezczynnie siedzieć.

Powiedziawszy to od razu skierował się do wyjścia. Nikt nie próbował go zatrzymać. Jedynie, gdy przechodził koło brunetki usłyszał szept w postaci swojego imienia. Nie zwolnił, nie zatrzymał sie...Nawet na nią nie zerknął. Udał, że nie istnieje, tak samo, jak wmawiał sobie przez ostatnie dwa lata.

•○●💮💮💮●○•

Późnym popołudniem Hong Lin siedziała na podłodze małego pokoiku, który wynajęła w podrzędnym motelu. Smętnie patrzyła na ostatnie oszczędności, które rozłożyła przed sobą. Nie było tego wiele, a jeśli chciałaby być bardziej precyzyjna, to jej sytuacja była raczej beznadziejna. Promykiem nadziei było to, że pan Gong przyjął ją na próbę do pracy. Ale nadal wisiało nad nią widmo bezdomności.

Westchnęła ciężko i otworzyła kanapkę, którą kupiła w sklepie nieopodal. Zanim jednak mogła wziąć choć gryza, rozdzwonił się jej telefon. Beznamiętnie spojrzała na ekran, a następnie chwyciła go spanikowana widząc, że dzwoni Hyun Jae. Zanim jednak zdecydowała, czy w ogóle odbierać, komórka zamilkła, a dziewczyna odłożyła ją na bok.

Mimo, że miała ochotę się rozpłakać i potrzebowała wsparcia oraz dobrego słowa, zdecydowała trzymać się swojego postanowienia. Nigdy nie była osobą, którą ktoś prowadził za rączkę. Niestety ostatnie miesiące sprawiły, że jej zadziorny charakter zamilkł, zakrzyczany przez strach i obawę o przyszłość. Jednak Hong Lin zdawała sobie sprawę, że to najwyższy czas wziąć sprawy w swoje ręce i wydostać się z tego szamba o własnych siłach. Dlatego pomimo paskudnego humoru zaczęła jeść kanapkę i przeglądać ogłoszenia mieszkalne. Cicho prosząc los, aby i w tej sprawie był jej przychylny.

•○●💮💮💮●○•

Już o równej szóstej zameldowała się do pracy w ogrodzie. Pierwsze, co zrobiła to obeszła go całego i z bólem serca patrzyła, jak bardzo on zarósł i zdziczał. Kochała rośliny, tak naprawdę stanowiły one dużą część jej życia. Ojciec odkąd pamiętała prowadził hurtownie ogrodniczą, a w niektórych przypadkach zajmował się także roślinnością swoich klientów. Tak było do czasu, aż nie popadł w złe towarzystwo, długi, a na sam koniec zniknął, jak kamfora, zostawiając ją z górą problemów. To dzięki niemu właśnie postanowiła pójść na studia ogrodnicze, to on wczepił w nią miłość do kwiatów. Pomimo tego, co zrobił, nie potrafiła go znienawidzić i się od niego odciąć, jak wiecznie sugerował jej Hyun Jae.

Po upewnieniu się, że czeka ją dużo pracy, by doprowadzić posesję do porządku, weszła do domu, by odnaleźć pana Gonga. Zanim jednak zdążyła się zorientować, już była w kuchni, zagarnięta przez panią Li, która pomimo jej protestów usadziła ją przy stole i postawiła przed nią śniadanie.

Pani Li, była kobietą po pięćdziesiątce. Jej ciemne prawie, że czarne włosy miały już pasma siwizny, lecz one dodawały jej tylko uroku. Mimo lekkiej tuszy, poruszała się z gracją pomiędzy kuchennymi sprzętami, a roześmiane, brązowe oczy sprawiały, że każdy czuł się dobrze. Choć Hong Lin poznała ją dopiero wczoraj, w jej towarzystwie od razu się rozluźniła. Teraz próbując jeść, choć miała ściśnięty żołądek, zerkała na kucharkę, która nuciła pod nosem mieszając coś radośnie w garnku.

Z ponurą miną, Hong Lin, wróciła do ogłoszeń. Niestety, pomimo tego, że od wczoraj szukała jakiegoś taniego mieszkania nie mogła nic dla siebie znaleźć. Zadowoliłaby się nawet jakimś pokoikiem, lecz jak na złość nic takiego nie było do zaoferowania.

‐ Szukasz mieszkania?

Dziewczyna podskoczyła na miejscu, zaskoczona zadanym tuż przy uchu pytaniem. Uniosła wzrok i zobaczyła panią Li, która patrzyła przez jej ramię. Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć kobiecie, do pomieszczenia wszedł pan Gong. Uśmiechnął się na ich widok i choć Hong Lin starała się przywołać szczery uśmiech, to pani Li od razu wycelowała w niego oskarżycielsko palec.

- Czy ty wiesz, że ta biedna dziewczyna szuka mieszkania? Powiedz mi, mój drogi, dlaczego ja nic o tym nie wiem? Wiesz, że potrzebuję kogoś do aneksu, nie mam zamiaru wiecznie tam ogarniać. To miejsce przywołuje bałagan, a ja nie mam nastu lat, by latać po całym budynku.

Hong Lin nie za bardzo wiedziała, co się właśnie wydarzyło. Przenosiła wzrok z kobiety, na staruszka i odwrotnie. Pani Li z wyrzutem założyła ręce na piersi, zaś pan Gong miał minę, jakby dostał czymś ciężkim po głowie, a nie wiedział za bardzo, co złego zrobił. Sama zainteresowana, była lekko wstrzasnieta, naszczęście szybko odzyskała panowanie nad głosem.

- Ale to nie tak! - krzyknęła Lin i stanęła pomiędzy tą dwójką. - Pan Gong o niczym nie wie - zwróciła się do kobiety. - Ja naprawdę nie chciałam narobić kłopotów. - Odwróciła się do starszego pana.

Jej słowa przerwały napięcie, a raczej jej żywa gestykulacja, która wyglądała, co najmniej, śmiesznie. Stojaca obok niej dwójka wybuchnęła śmiechem, a Hong Lin od razu poczuła, jak na jej policzki wypływają soczyste rumieńce.

- Naprawdę nie masz o co się martwić - odezwał się, starszy pan, rozbawionym głosem. - Pani Li i ja, mamy dość specyficzną relację.

Kobieta prychnęła pod nosem, jakby słowa mężczyzny były absurdem.

- Co nie zmienia faktu, że Ty moja panno - zaczęła, kładąc dłoń na ramieniu Lin - szukasz lokum, a ja naprawdę potrzebuję lokatorki. - Zamyśliła się. - Choć bardziej on potrzebuje. - Wskazała pana Gonga.

- Gdybym tylko wiedział, że tak wygląda sprawa od razu bym się tym zajął - mruknął pod nosem staruszek, po czym minął je obie i rozsiadł się przy stole.

Następnie poklepał krzesło obok siebie, a dziewczyna posłusznie usiadła.

- Przy głównym budynku jest małe pomieszczenie, aneks właściwie. Nic wielkiego - zaznaczył szybko. - Pokój, kuchnia, łazienka, więc tak jak mówię, skromnie. Ale jeśli byłabyś zainteresowana...

- Tak! - Hong Lin krzyknęła, a sekundę później zakrywała usta dłonią, choć miała ochotę skakać i tańczyć po całej kuchni.

Nie przeszkadzał jej nawet fakt, że pozostała dwójka, ponownie była przez nią rozbawiona.

- Tak, czy inaczej najpierw powinnaś to oglądnąć. Zaraz znajdę An Sin i powiem jej, by cię tam zaprowadziła.

Z nieskrywaną radością patrzyła, jak pan Gong opuszcza kuchnię. Następnie z wielkim uśmiechem spojrzała na panią Li, która odpowiedziała jej tym samym. Nie wiedziała czym sobie ostatnio zasłużyła na takie szczęście, ale będzie je brać garściami, dopóki się nie skończy. Jedna myśl przeleciała jej przez głowę, gdy zerkała na kobietę, która wróciła do krzątania się po kuchni, mianowicie taka, że prawdopodobnie nigdy nie odwdzięczy się za dobroć, jaka spotkała ją od tych osób.

•○●💮💮💮●○•

Kim Tuen zatrzymał samochód i wyjrzał przez boczną szybę. Nie dostrzegł nic szczególnego, oprócz żelaznej bramy i krzaków, które zasłaniały wszystko, co znajdowało się za nią. Westchnął przeciągle wiedząc, że czeka go nie lada zadanie. Tym bardziej, że ledwo patrzył na oczy. Po jednej nieprzespanej nocy, zafundował sobie kolejną, ale efekt tego był taki, że właśnie znajdował się w miejscu, w którym prawdopodobnie zaszył się jego szalony dziadek. Tak, szalony. Bo jak inaczej mógłby o nim powiedzieć w sytuacji, gdy ten uciekł z domu w środku nocy, by nagle znaleźć się w podrzędnej dzielnicy, w jakimś podejrzanym miejscu? Chłopak pokręcił głową na swoje myśli, po czym wysiadł z auta.

Czuł się, jak gówno. Ale to był skutek siedzenia po nocy, do rana w barze, z kierowcą jego dziadka. Nie wiedział skąd wpadł mu do głowy taki pomysł, chyba dostał wtedy oświecenia. W każdym bądź razie, po znalezieniu mężczyzny, zaproponowaniu (parunastu) drinków i ciągnięcia go za język, Kim Tuen w końcu miał adres, pod który jego dziadek kazał się zawieść tamtej nocy. Stojąc jednak przed podniszczoną bramą zastanawiał się, czy przypadkiem tamten facet go nie wykiwał. Popchnął żelastwo, które ustąpiło z potwornym jękiem, na który on sam mocno się skrzywił. Tak, jak sądził, po drugiej stronie nie było lepiej, zarośnięte krzaki, a na samym końcu stary i do tego brzydki dom. Zaczął się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem ktoś nie przetrzymuje jego dziadka siłą, bo nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby zostać w tym miejscu z własnej woli.

Już chciał skierować swoje kroki w stronę budynku, kiedy gdzieś po swojej lewe usłyszał stłumiony głos. Myśląc, że lepiej najpierw sprawdzić, co to w ogóle za miejsce, ruszył w kierunku dźwięku. Przedarł się przez jakieś rośliny, przy okazji nabawiając się zadrapań, by zobaczyć po drugiej stronie drobną osóbkę, która z zaciętością machała jakimś ogrodniczym przyrządem. Była to młoda dziewczyna, brunetka, dość niska. Ale najbardziej rzucał się w oczy jej strój. Znoszony jeansowy kombinezon i co najmniej dziwaczne buty - kalosze w kwiaty. Kim Tuen musiał się powstrzymać od postukania się po czole. Najwyraźniej znalazł się w innym wymiarze. Otrząsnął się jednak z szoku i chrząknął cicho, lecz dziewczyna nawet na niego nie po patrzyła. Przewrócił oczami i czując rezygnację, podszedł do niej bliżej.

- Przepraszam?

Tym razem ewidentnie go usłyszała. Obróciła się na pięcie tak szybko, że w ostatniej chwili zdążył odskoczyć, by uratować zęby przed bliskim spotkaniem z narzędziem. Na twarzy dziewczyny od razu pojawił się strach i niepokój.

- Przepraszam! Zaskoczyłeś mnie i...

- Nie ważne - przerwał jej zirytowany. - Szukam pewnej osoby. Gong Seo Gi, mówi ci to coś?

W pierwszej chwili nie był pewien, czy nieznajoma w ogóle mu odpowie. Patrzyła na niego tylko zaskoczona. W drugiej, na jego szczęście, na jej twarzy pojawiło się zrozumienie i pokiwała głową.

- Chodzi ci pewnie o pana Gonga. Ostatnio widziałam go, jak siedział na tarasie z prawej strony. Powinieneś...

- Dziękuję. Poradzę sobie - rzucił szybko i od razu ruszył w stronę domu.

Kątem oka widział, jak dziewczyna odprowadza go wzrokiem. Nie miał czasu na uprzejmości chciał, jak najszybciej, dowiedzieć się, co też jego dziadek miał w głowie, by tutaj zawitać. I co najważniejsze, czy zdawał sobie sprawę ile kłopotów i zmartwień przysporzył swoim zniknięciem. Uczucia nieznajomej obchodziły go, jak zeszłoroczny śnieg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro