4. Rosie i Daniel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drewno wypalało się w kominku, a on dalej nie spał. Wspominał ją. Ich pierwsze spotkanie, a raczej to, gdy pierwszy raz ją ujrzał. Było to zimą.
Śnieg pokrywał cały las, ciemność panowała wokół. Jedno miejsce było rozświetlone przez ognisko. Wokół niego tańczyła wraz z innymi podobnymi sobie. Pamiętał to wszystko; wspomnienie było tak realistyczne, że niemal czuł zapach mroźnego lasu i dzika na ognisku, którym on i jego Łowcy zostali poczęstowani. Wspominał także walkę u jej boku, gdy zaatakowali ich wtedy zbójcy.
Nagle wszystkie wspomnienia zniknęły, gdy usłyszał ciche kroki i ledwie słyszalny śpiew. Mimo że od postaci dzieliła go ściana i długi korytarz, doskonale poznał i pieśń, i głos. Szła gdzieś, jak zmara nocna. Tak cicha, wręcz nierealistycznie cicha. Odwrócił się plecami do drzwi, gdy kroki ustały przy jego komnacie. Na całe pomieszczenie rozległo się ciche pukanie. Nie zareagował, udając że śpi. Chwilę później rozległ się dźwięk otwierania ciężkich mahoniowych drzwi, a gdy ucichł, znów usłyszał jej cichy śpiew. Nie musiał się odwracać, by wiedzieć jak wygląda. Była drobna, ponad półtora głowy niższa od niego. Miała alabastrową cerę, delikatne rysy twarzy, śliczne usta, zadarty nosek pokryty drobnymi piegami. Duże, dwukolorowe oczy zapewne lustrowały uważnie pomieszczenie. Po chwili usłyszał śpiew nad sobą i poczuł jak posłanie ugina się pod dodatkowym ciężarem. Śpiewała, wiedząc, że to uwielbia. Przeczesała drobną dłonią jego już lekko przydługie włosy.
- Za słabo udajesz - zaśmiała się, nie przestając bawić się jego włosami. Spojrzał na nią, wyginając się w jej stronę. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, a w dogasającym blasku wyglądała jak widmo, majaczenie, które miałoby zniknąć, gdy tylko wyciągnie do niej dłoń.
- Myślałem, że nie chcesz ze mną rozmawiać - podniósł się na łokciach i usiadł naprzeciwko niej. Młoda kobieta westchnęła cicho i ułożyła dłonie na swoich kolanach.
- Daniel... Wiem jak to wyszło. Wiem, że to wszystko brzmiało jakby było Twoją winą. Nie miałam tego na myśli. - przeniosła wzrok z jego ust na swoje dłonie. Zaczęła bawić się palcami.
- Rosie, powiedziałaś to, co ci w głowie siedziało. To, co czułaś. Nie mogę mieć o to pretensji. - położył dłoń na jej. Spojrzała na niego spod rzęs.
- Daniel, błagam, powiedz mi, że nie wziąłeś sobie tego do serca... prawda? - spytała, a w jej głosie wyraźnie brzmiała panika. Dwukolorowe oczy wypełniły się łzami. Odetchnął głęboko, podnosząc się z posłania.
- Z samego rana wyjeżdżam - mruknął, podchodząc w stronę wielkiego okna. Zajrzał w mrok otaczający okolicę. W sumie to przez to nie mógł spać. Przez ten wyjazd. I to nie jest tak, że wyjeżdża przez jej słowa, mimo że zabolały. Miał coś do załatwienia poza Rex, na innych wyspach. Poczuł jak jej ręce owijają się wokół jego pasa.
- Nie zostawiaj mnie - załkała. Resztką sił powstrzymał się przed rzuceniem planów i zostaniem w Rex.
- Nie mogę, Rose... - powiedział, odrywając ją od siebie. Odwrócił się i spojrzał na nią. Po jasnym licu spływały wielkie łzy. Widok krojący jego serce na drobne kawałki.
- Mogę ci chociaż towarzyszyć? - otarła łzy grzbietem dłoni, jak kiedyś w zwyczaju miała jego młodsza siostra, Yuki. Spędzały ostatnio ze sobą tyle czasu, że pewnie się nauczyła.
- Wybacz mi, to zbyt niebezpieczne. - powiedział, po chwili karcąc się w myślach, jak głupio to zabrzmiało w jej kontekście. Zwiedziła sama wszystkie wyspy, uciekając przed ordą ojca, a on mówi, że coś dla niej jest zbyt niebezpieczne. - Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało - dodał po chwili, chcąc sprostować swój błąd. Jednak jasnowłosa zjawa odwróciła się już od niego i ruszyła w stronę drzwi.
- Uważaj na siebie - powiedziała, otwierając ciężkie drzwi. Spojrzała na niego przelotnie, a po policzkach znów spłynęły łzy. - Napisz, co jakiś czas - dodała i zniknęła za drzwiami. Zacisnął pięści i zagryzł wargę. Nie chciał jej ranić, jednak... Jednak miał coś ważniejszego do zrobienia, niż przejmowanie się uczuciami. Po drugie - przecież praktycznie nic ich nie łączyło. Założył szybko czarny, długi płaszcz i wyszedł na dach pałacyku przez okno.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro