ROZDZIAŁ PIĄTY

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie wiedział dlaczego dziewczyna zaczęła uciekać przed tymi mężczyznami, ale widząc wyrazy twarzy tych typów, zrobił to samo, co ona. W trakcie biegu instynktownie złapał Hong Lin za rękę, gdy tylko zauważył, że zaczyna zwalniać. Nie wiedział za bardzo gdzie go nogi niosą, adrenalina zadziałała w ten sposób, że po prostu parł przed siebie. Mijające budynki i ludzi widział jako rozmazane plamy. Dopiero gdy i jemu zaczął się urywać oddech pokonał ostatni zakręt i zatrzymał się w uliczce. Zerknął zza winkla i dopiero kiedy upewnił się, że nikt za nimi nie biegnie, oparł się plecami o mur.

Przymknął oczy i starał się uspokoić oddech. Tuż obok siebie słyszał, jak dziewczyna robi to samo. Próby złapania głębszego oddechu tak go zaabsorbowały, że dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nadal trzyma w uścisku dłoń dziewczyny. Wypuścił ją szybko i spojrzał na dziewczynę. Mimo zmęczenia, na jej twarzy nadal dominowało przerażenie. W tamtej jednak chwili nie potrafił dopuścić do siebie empatii. Stanął przed nią i skrzyżował ręce na piersi. Hong Lin uniosła głowę i kiedy tylko spojrzała na niego od razu się odezwał.

- Możesz mi wytłumaczyć, co właśnie zaszło? Dlaczego uciekłaś przed tymi ludźmi, jakby cię goniło samo piekło? - Kiedy odpowiedziało mu jedynie milczenie, wyrzucił ręce do góry. - Jaja sobie ze mnie robisz?!

Dziewczyna uciekła wzrokiem w bok, a następnie wzięła urywany oddech. Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk. Tego, dla Kim Tuena, było za wiele. Zaśmiał się ironicznie, a następnie pstryknął palcami tuż przed jej twarzą.

- Odpowiesz mi? Masz jakieś zatargi z ludźmi spod ciemnej gwiazdy? Szuka cię ktoś? Masz jakieś problemy? Myślę, że na miejscu byłoby o takim czymś powiedzieć, skoro mieszkasz pod jednym dachem z moim dziadkiem!

Dopiero wykrzyczane przez niego ostatnie zdanie sprawiło, że dziewczyna zareagowała. Najpierw zobaczył pojawiające się zaskoczenie, które w mgnieniu oka zostało wyparte przez przerażenie.

- Ja nie pomyślałam - wyszeptała, a w jej oczach był czysty strach. - To nie tak, że chciałam to zataić. Przepraszam. Naprawdę przepraszam.

Jej ostatnie dwa słowa były już zduszone przez łzy. Kim Tuen poruszył się nerwowo. Prawie cały jego gniew wyparował, widząc szlochającą dziewczynę. Nie wiedział jednak, co miałby powiedzieć. Słowa pocieszenia utknęły mu w gardle, zresztą nadal był poddenerwowany. Wypowiedź Hong Lin potwierdziła to, co podejrzewał. Była w tarapatach i to nie małych zważywszy na to, że szukali jej tacy ludzie. Na myśl, że mogliby pójść za nią do domu jego dziadka przeszedł go dreszcz. Nie wiadomo do czego mogłoby wtedy dojść.

Czuł się jak idiota stojąc przed płaczącą dziewczyną. W trakcie załamania kucnęła pod murem i zwinęła się w kulkę. Wyglądała żałośnie i mizernie. Kim Tuen również zniżył się do niej, po czym położył jej rękę na ramieniu. Nie zareagowała, nawet nie podniosła głowy, którą schowała pomiędzy kolanami.

- Szukają mojego ojca - usłyszał jej stłumiony szept w momencie, gdy chciał się już wycofać. - Tyle, że on zniknął, więc próbują wykorzystać mnie, aby dostać się do niego. - Zaśmiała się wymuszenie. - Jakby to cokolwiek miało zmienić.

Po jej słowach zaczął żałować, że one w ogóle padły. Westchnął ciężko, po czym podniósł się na nogi.

- W sumie, to nie moja sprawa. - Hong Lin w końcu uniosła na niego zapłakany wzrok. - Mam tylko nadzieję, że zrobisz wszystko, aby mój dziadek nie był w to wciągnięty.

Dziewczyna bez słowa kiwnęła głową I ponownie uciekła spojrzeniem w bok.

‐ Nie mam zamiaru martwić, staruszka. A teraz myślę, że najlepszym wyjściem będzie, gdy po prostu wrócimy do domu.

W pierwszym odruchu chciał jej podać dłoń, by pomóc jej wstać. Lecz wspomnienie tego, że własnymi słowami doprowqdzil ją do płaczu, jakoś go powstrzymało. Hong Lin podniosła się z ziemi i bez słowa stanęła obok niego. On odwrócił się pierwszy i ruszył przed siebie, jednak poczuł, że dziewczyna zrobiła to samo. Był wdzięczny, że nie musiał patrzeć jej w twarz. Czuł wyrzuty sumienia, a zarazem był zdezorientowany. Całą drogę przebyli w milczeniu, a gdy tylko weszli do budynku, każdy poszedł w swoją stronę. Dopiero wtedy, Kim Tuen odetchnął.

•○●💮💮💮●○•

Kiedy tylko znalazła się w domu od razu pobiegła do kuchni. W biegu rzuciła reklamówkę na stół i wymamrotała, w stronę pani Li przeprosiny, że nie kupiła wszystkiego. Następnie nie oglądając się za siebie i nie zatrzymując się nawet na wołanie kobiety od razu skierowała się do aneksu. I gdy drzwi od jej mieszkania się za nią zamknęły, nareszcie się zatrzymała. Oparła się o nie plecami i zamknęła oczy. Serce waliło jej jak oszalałe, a myśli nie potrafiły obrać jednego toru. Nie mogła uwierzyć w to, co się wydarzyło. Nie dość, że nadal trzęsła się w środku na myśl o goniących ją wierzycielach, to wspomnienie słów Kim Tuena sprawiało, że chciała zapaść się pod ziemię. Do tej pory nie mogła zrozumieć, jak mogła nie pomyśleć, że naraża mieszkających z nią ludzi na niebezpieczeństwo. Mogła oczywiście sobie wmawiać, że te typy nie wiedzą, gdzie aktualnie przebywa. Nie znają jej domowników. Ale to byłoby tylko przykrywanie poczucia winy.

Podeszła do fotela i bez sił na niego opadła. Mimo to, że chłopak powiedział, że lepiej nie martwić pana Gonga miała ogromną ochotę pobiec do niego i o wszystkim mu opowiedzieć. Czuła się teraz, jak oszustka, choć szczerze nikogo nie chciała z premedytacją okłamać. Pokręciła głową, próbując pozbyć się natrętnych myśli. Wzięła głęboki oddech, by się uspokoić. Następnie wyciągnęła telefon i wybrała numer, zanim zdążyła się rozmyślić. Nie była zbytnio zdziwiona, gdy nikt nie odebrał. Nawet nie było sygnału, za to od razu odezwała się poczta głosowa.

- Z tej strony Ji Won, jeśli masz ważną sprawę, zostaw wiadomość.

Po tych słowach rozległ się znajomy dźwięk, ale Hong Lin nie miała zamiaru się odzywać. Rozłączyła się i wściekła spojrzała na komórkę. Słysząc nagrany głos ojca poczuła, jak każda cząsteczka w jej ciele trzęsie się ze złości. Wiedziała, że to połączenie nie miało sensu, nie mogła zliczyć ile razy już wybierała stary numer swojego ojca, gdy ogarniała ją bezsilność. Za każdym razem kończyło się tak samo.

- Gdzie ty jesteś? - powiedziała, patrząc tępo w ścianę. - Czy naprawdę aż tak cię nie obchodzę? Gdzie jesteś, tato?

•○●💮💮💮●○•

Tego poranka Hong Lin od razu po śniadaniu poszła prosto do ogrodu. Dzień wcześniej przyszła dostawa sadzonek krzewów i bardzo chciała już wziąć się za ich rozmieszczanie. Ostatnio tylko praca sprawiała, że czuła podekscytowanie. Zawsze kochała zajmować się roślinami, a teraz dzięki temu mogła oderwać myśli od swoich problemów. Z radością wybrała odpowiednie miejsca, ale od razu się zasępiła widząc pnącza. Na myśl o ich usuwaniu westchnęła ciężko i postanowiła od razu stoczyć ten nierówny bój. Mając do pomocy sekator i swoją własną siłę, dopiero po kwadransie udało jej się wyrwać pierwsze z paru zielsk, które ewidentnie nie miały zamiaru współpracować. Trzymały się korzeniami ziemi, jakby wiedziały, że chociażby chwilowe zawahanie pozbawi ich życia. Nawet poczuła ukłucie współczucia względem rośliny. Czy i ona nie zachowywała się czasami, jak i te pnącza? Trzymała się swojego życia pomimo tego, że wszyscy naokoło próbowali ją z niego wykorzenić.

Stanęła jednak, z determinacją, nad nimi. To miejsce było idealne na krzewy i nie miała zamiaru z niego zrezygnować.

- Na miejscu tych chwastów, na widok twojego wzroku, sam bym się usunął.

Słysząc głos za sobą, Hong Lin, podskoczyła do góry. Od razu połączyła go z twarzą i w ostatniej chwili powstrzymała się od jęknięcie. Przez ostatnie dwa dni perfekcyjnie unikała Kim Tuena. Praktycznie, jak cień, przemieszczała się po domu. Jakiego pecha trzeba mieć, by napotkać chłopaka w głębi posesji?

Dziewczyna odwróciła się do Kim Tuena i wzruszyła ramionami.

- Więc szkoda, że nie jesteś pnączami. Jak tak dalej pójdzie, prędzej mi wyrosną korzenie, niż one je stracą.

Na jej słowa chłopak głośno się roześmiał, co sprawiło, że dziewczyna lekko drgnęła. Musiała przyznać, że miał miły dla ucha śmiech. A ona nagle irracjonalnie poczuła dumę, że to ona go wywołała.

Paranoja, skwitowała w myślach i znów przeniosła ponure spojrzenie na rośliny myśląc, że Kim Tuen od razu odejdzie. Wielkie było jej zdziwienie, gdy minął ją, podwinął rękawy i wskazał dłonią na ziemię.

- To tego chcesz się pozbyć?

Kiwnęła głową i po chwili patrzyła z otwartymi ustami, jak chłopak siłuje się z roślinami. Dopiero po czasie się zreflektowała i dołączyła do niego. Ona przycinała, a chłopak wyciągał z mozołem uparte zielska. Hong Lin była jednak pod wrażeniem, jak szybko szła praca z jego pomocą. Już po chwili patrzyła, jak ostatnie pnącze wychodzi z ziemi, a następnie zerknęła na Kim Tuena, w tym samym momencie, co on na nią. Odruchowo się uśmiechnęła i wielkie było jej zdziwienie, gdy chłopak odpowiedział jej tym samym. Tak wielkie, że odchyliła się do tyłu i gdyby nie to, że on złapał jej rękę i zatrzymał w ją w pionie, wylądowałaby tyłkiem na ziemi.

- Masz chyba problem z równowagą - zaśmiał się, po czym wstał i otrzepał ręce i ubranie.

Od razu poczuła gorąco na twarzy i wiedziała, że na pewno jest w tamtej chwili cała czerwona.

- Każdy ma jakieś wady - powiedziała jednak, wzruszając ramionami.

- Tak, parę moich już mi wypomniałaś - odpowiedział od razu, ale zanim zdążyła powiedzieć coś na swoją obronę, chłopak ciągnął dalej. - Nie powiem, może i miałaś rację. Ale bez tego życie byłoby nudne. A jeśli o nudzie mowa, muszę się zbierać. - Westchnął. - Praca wzywa.

Po tych słowach podniósł rękę na pożegnanie i oddalił się w kierunku bramy. Hong Lin odprowadziła go wzrokiem, aż zniknął za drzewami. Następnie uszczypnęła się lekko w ramię, ale i tak syknęła, czując ból. Nie miała omamów, a ona naprawdę przeprowadziła w miarę normalną rozmowę z chłopakiem który, jak do tej pory sprawiał, że miała ochotę albo warczeć, albo schować się pod najbliższym kamieniem. Pokręciła głową I uśmiechnęła się sama do siebie. Może jednak się okazać, że gbur nie jest taki, jak myślała na początku. Ta myśl w dziwny sposób poprawiła jej humor. Dlatego, gdy odwróciła się do, już czystej, ziemi z radością wzięła się za sadzenie.

•○●💮💮💮●○•

Choć próbował przekonać sam siebie, że tak nie jest, to wcale nie w smak mu było opuszczać dom. Niespodziewane spotkanie z Hong Lin i ich lekka wymiana zdań sprawiła, że miał wielką ochotę rzucić obowiązki w diabły i zostać z nią w ogrodzie. Był zaskoczony tymi myślami, ale z drugiej strony ta dziewczyna sprawiała swoim irracjonalnym zachowaniem, że miał nie lada gratkę, by ją rozszyfrować. Niestety jego ojciec zadzwonił z samego rana i twardo zażądał, by ten pojawił się w firmie. Mimo, że zarządzanie zostawiał w ręce ojca i brata, to jednak miał w niej udziały i czasami był zmuszony, by do niej jechać. Na samą myśl od razu się zasępił. Nie bawiło go zarządzanie. Zresztą jeszcze nie wiedział, co chciałby robić w życiu. Był jednak pewien, że to nie było siedzenie w biurze i przerzucanie papierków.
Parkując przed siedzibą firmy myślami był daleko. Dlatego też, gdy wysiadł, nie od razu dostrzegł dziewczynę, która stała przed wejściem. Dopiero, gdy praktycznie na nią wpadł, zobaczył Ji Eun. Zaklął w myślach I chciał ją szybko wyminąć. Ona miała inne plany. Złapała go za ramię, a Kim Tuen z westchnieniem się zatrzymał.

- Możemy porozmawiać?

- Myślę, że chyba nie mamy o czym. - Przewrócił oczami, wyswobadzając się z jej uścisku. - Poza tym, mam spotkanie.

- Wiem. Twój brat mnie po ciebie posłał.

Chłopak w tamtym momencie mógłby udusić Jung Lana gołymi rękami. To nie tak, że ukrywał swoją niechęć do Ji Eun. Odwrotnie, każdy zainteresowany wiedział dlaczego ledwie tolerował jej obecność w swojej przestrzeni. I nikt, kto znał sytuację nie powinny dziwić jego odczucia.

- W takim razie, prowadź. - Wskazał drzwi. - I miejmy to już za sobą - dodał pod nosem.

Oboje weszli do holu i skierowali się do wind. Meli szczęście, jedna akurat się otwierała. Stojąc w tej malutkiej przestrzeni Kim Tuen miał ochotę zgrzytać zębami.

- Długo masz zamiar jeszcze być obrażonym chłopcem?

Pytanie, które dziewczyna zadała sprawiło, że spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Minęły dwa lata, Tuen. Chyba pora już odpuścić.

Chłopak prychnął, po czym wybuchnął śmiechem. Nie było w nim jednak ani grama wesołości. Następnie pokręcił głową, nie mógł uwierzyć, że naprawdę te słowa wyszły z jej ust.

- Ty siebie słyszysz, Ji Eun? Pamięć ci szwankuje, czy wyparłaś z niej ten niewielki fakt, co zrobiłaś te dwa lata temu? - Wbił dłonie w kieszenie, bo czuł, że ledwo nad sobą panuje. - Odpuścić można jakiś błąd, ale nie zdradę. - Spojrzał jej w oczy. - A na pewno nie mam zamiaru zapomnieć twoich knowań i oszustw.

Gdy tylko te słowa padły, drzwi od windy się otwarły, a Kim Tuen szybko z niej wyszedł. Korytarz był pusty, więc od razu skierował się do gabinetu ojca. Nie uszedł jednak nawet połowy drogi, gdy Ji Eun go dogoniła i zagrodziła drogę.

- To ty zerwałeś nasze zaręczyny! - krzyknęła, a następnie szturchnęła go palcem w pierś. - To ty mnie zostawiłeś i wystawiłeś na pośmielisko.

Tego dla chłopaka było już za wiele. Złapał dziewczynę za nadgarstek, a następnie przyciągnął do siebie. Jej wielkie, czarne oczy spojrzały na niego zdziwione.

- Zdradziłaś mnie z jakimś przypadkowym gościem - wysyczał przez zęby, mocniej zaciskajac palce na jej skórze. - A gdy tylko pani Li to odkryła, wrobiłaś ją w kradzież. Została zwolniona i wyrzucona z domu. I to po to, by zataić swoje cholerne sprawki! - Odepchnął Ji Eun na tyle mocno, że ta się zachwiała. - Więc nie gadaj mi tu o wybaczeniu. Nie wiem, jak moja matka może cię trzymać w firmie i przy sobie. To, że Ci wierzy jest dla mnie niepojęte.

Korzystając z okazji, że dziewczyna stała nieruchomo, wyminął ją. Jednak, gdy był przy niej ramię w ramię, nachylił się do niej. Z satysfakcją zauważył, że ta drgnęła.

‐ Będzie najlepiej, gdy nie będziemy sobie wchodzić w drogę, Ji Eun.

Następnie odszedł, tym razem bez żadnego problemu. W środku cały się trząsł z powstrzymywanej złości. Pomimo upływu lat, jego uczucia nie zmniejszyły się nawet o trochę. Nadal czuł się zdradzony i upokorzony. I to przez osobę, którą kochał i planował z nią całe życie. Miłość od tamtej chwili była dla niego czymś, co oznaczało tylko słabość. Nie mógł ją do siebie dopuścić. Już raz to uczucie roztrzaskało go na kawałki, drugi raz mógłby się nie pozbierać.

•○●💮💮💮●○•

Hong Lin w spokoju kończyła pracę. Z satysfakcją patrzyła na końcowy jej efekt. Otrzepała ręce z ziemi, pozbierała narzędzia i skierowała się do domu. Z uśmiechem na ustach weszła na ścieżkę. W tej samej chwili zza zakrętu wyłonił się Kim Tuen. Zawahała się, ale na wspomnienie ranka, postanowiła tym razem nie unikać chłopaka. Zresztą nawet ona zdawała sobie sprawę, jak to bardzo dziecinne było. Dlatego zamiast wybrać inną drogę, po prostu zrównała się z Kim Tuenem. Ten pomimo, że od razu ją zauważył, nie odezwał się nawet słowem. Trochę ostudziło to jej uczucia, ale w milczeniu doszła z nim razem pod drzwi, zerkając na niego kątem oka.

‐ Jeśli chcesz coś powiedzieć, to mów. - odezwał się nagle Kim Tuen, łapiąc za klamkę. - To całe gapienie się jest dziwne.

Hong Lin zamrugała gwałtownie, ale od razu odzyskała rezon.

- Chciałam tylko podziękować za pomoc dzisiejszego ranka. To naprawdę...

- Nie kłopocz się - przerwał jej chłopak. - Nagle udajesz miłą i taką wdzięczną? - zaśmiał się, a ona poczuła, jak oblewa ją zimno. - Chyba wy już tak macie, wszystko zależy, co się wam da, lub co się dla was zrobi. Szkoda, że o tym zapomniałem.

Po tych słowach zamaszyście otworzył drzwi i wszedł do domu. Hong Lin natomiast została na zewnątrz i oniemiała patrzyła przed siebie. Przełknęła ślinę i ponownie mocno zamrugała, próbując otrząsnąć się z szoku. Naprawdę nie wiedziała, co przed chwilą zaszło.

- Czy on ma coś z głową? - zadała pytanie w pusty korytarz. - Naprawdę nie ogarniam tego gbura - westchnęła, po czym oparła narzędzia o ścianę i sama weszła do budynku.

Tym razem postanowiła się nie przejmować. Mimo, że było jej przykro, a irracjonalnie zachowanie chłopaka ponownie sprawiło, że ogarnęło ją zrezygnowanie, jeśli chodzi o ich kontakty. Nie musieli się przyjaźnić, tak naprawdę w ogóle nie musieli się spotykać. A jak już, mogli mijać się bez słowa. To nie tak, że cokolwiek ich łączyło. Dlaczego więc, wiedząc to, nadal ogarniał ją zawód?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro