ROZDZIAŁ TRZECI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy tylko dopadł drzwi od razu zaczął gorączkowo naciskać na dzwonek. Zaczynał mieć szczerze dość tej sytuacji, przestawała być ona zabawna, nawet dla niego. Gdy przez minutę nikt nie odpowiadał na dzwonek, zaczął walić w drewno pięścią. Po paru razach jednak zaprzestał i zaczął nasłuchiwać. Ze środka zaczął do jego dochodzić stłumiony głos, który z każdą sekundą stawał się głośniejszy. Poza tym im był bliżej, tym bardziej wydawał mu się znajomy.

- Też coś, kto to widział dobijać się, jak do stajni. Wielkie nieba!

Kim Tuen zamarł po drugiej stronie i z niedowierzaniem zrobił krok do tyłu.

- To niemożliwe... - tyle zdążył wyszeptać, zanim drzwi zamaszyście się nie otwarły.

W progu stanęła pokaźnych rozmiarów kobieta, która w zestawie z wrogim spojrzeniem sprawiła, że chłopak cofnął się ponownie. Czekoladowe oczy znalazły się na jego osobie i od razu można było dostrzec zmianę emocji na twarzy kobiety. Kim Tuen nie wiedział tylko, czy na lepsze, gdy zobaczył, jak na jej usta wypływa ironiczny uśmieszek.

‐ No i kogo tutaj przywiało? Kim Tuen, mój drogi chłopcze, może jakieś słowa przywitania?

- Pani Li?! - wykrzyknął i od razu tego pożałował, gdy zobaczył, że kobieta świetnie się bawi patrząc, na jego zachowanie.

W momencie przybrał opanowany wyraz twarzy.

- Widząc panią myślę, że znalazłem się we właściwym miejscu.

- A i owszem - westchnęła i odsunęła się w bok, przepuszczając chłopaka przez drzwi. - Ale przez ciebie, mój drogi, właśnie przegrałam zakład.

Wolał nie wnikać o jaki zakład chodziło. Jeśli jego dziadek, przebywał z panią Li, mogło to być wszystko. Nagle rozbolała go głowa. Wiedział, że wdepnął w nieźle bagno, a cała sytuacja nie jest wcale prosta.

Pozwolił kobiecie zaprowadzić się w głąb domu. Musiał przyznać, że wnętrze nie prezentowało się najgorzej. Oczywiście prosto i swojsko, ale nie mógł zaprzeczyć, że całokształt był zadowalający. Nawet nie podejrzewał, że jego dziadek lubił taki styl. Z drugiej strony Seo Gi ostatnio cały czas zaskakiwał swoich bliskich.

Po chwili zatrzymali się w małym pokoiku, który miał wyjście na zewnątrz. Pani Li gestem wskazała chłopakowi, by poszedł dalej. Sama zaś obróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami. Kim Tuen ruszył w kierunku drzwi i tak, jak przypuszczał wyszedł na mały, drewniany taras. Znajdował się na nim mały stolik i dwa rozkładane krzesła. Na jednym z nich siedział jego dziadek. Na widok wnuka, ściągnął okulary i odłożył czytaną książkę na blat. Z całą pewnością Seo Gi nie wyglądał, jakby działa mu się krzywda. W pierwszym odruchu, zaśmiał się w duchu na wspomnienie histerii jego mamy i zamartwiania się całej reszty rodziny. W drugim zaś, poczuł irytację i ulgę. W głębi siebie jednak martwił się o dziadka, pomimo insynuacji jego brata, że nie posiada uczuć wyższych.

- Miło cię widzieć, Tuen - dziadek odezwał się pierwszy.

‐ Miło cię widzieć? - powtórzył za nim I w dwóch krokach znalazł się przy staruszku. - Tylko tyle masz do powiedzenia, dziadku? Naprawdę?! - Zaśmiał się z przymusem, po czym wyrzucił ręce do góry. - Uciekłeś z domu w nocy, nie było z tobą kontaktu przez dwa dni. Nikt nie wiedział, gdzie jesteś. Poruszyliśmy ziemię i niebo, by cię odnaleźć, a ty...

Przerwał i po prostu zaczął gorączkowo chodzić po tarasie. Od małego był uczony szacunku do starszych, jednak w tamtej chwili miał ochotę potrząsnąć dziadkiem i na niego porządnie nakrzyczeć.

W końcu przystanął, wziął głęboki oddech i spojrzał na staruszka. Ten niewzruszony nadal siedział na swoim miejscu, a na jego ustach błąkał się uśmiech. Ten widok ponownie wzbudził jego irytację, ale zdusił ją w zarodku.

‐ Możesz mi choć wyjaśnić, co robisz w tym miejscu? I jakim sposobem jest tutaj też pani Li?

Odpowiedziała mu cisza. Twarz dziadka od razu przybrała zamyślony wyraz. Jakby kalkulował ile prawdy może powiedzieć wnukowi.

- Jeśli mam to wyjaśnić krótko, to po prostu mieszkam, zaś nasza droga pani Li, pracuje.

- Dziadku!

- Już dobrze, dobrze - machnął ręką mężczyzna i ruchem wskazał wnukowi krzesło. - Usiądź, chłopcze, rozboli mnie w końcu kark, gdy będę na ciebie patrzył z dołu.

Kim Tuen z westchnieniem zajął miejsce i spojrzał na niego wyczekująco.

- Jakieś dwa lata temu kupiłem to miejsce i od tamtej pory starałem się je doprowadzić do należytego stanu. Jak widzisz może nie jest idealnie, ale efekt mnie zadowolił.

Chłopak ugryzł się w język, by nie powiedzieć jakiejś niepochlebnej opinii, zaś dziadek ciągnął dalej.

- Postanowiłem, że najwyższy czas bym się tutaj przeniósł. Dlatego wprowadziłem się tutaj i nie mam najmniejszego zamiaru zmieniać swojego zdania - dorzucił dobitnie widząc, że Kim Tuen otwiera usta, by coś wtrącić. - Możesz mówić, co chcesz. Mam dość tego, że twoja matka stara mi się ułożyć starość. To, że nie jestem pierwszej młodości nie oznacza, że już powinienem szukać sobie miejsca na urnę i wybierać zdjecie na pochówek. - Seo Gi poszukał wzrokiem jego oczu, po czym powiedział, z mocą. - Wierzę, że Ty mnie zrozumiesz. Jesteś wolnym duchem, jak ja.

Kim Tuen musiał przyznać dziadkowi częściową rację. Z drugiej zaś strony nie mógł również zaprzeczyć, że jego matka po prostu się martwiła i dbała o ojca. Dlatego jedyne, co zrobił, to wstał i z rezygnacją spojrzał na dziadka.

- Tak, czy inaczej muszę powiedzieć matce, gdzie jesteś. Wszyscy się martwią i nadal intensywnie cię szukają. Rozumiem twój punkt widzenia, ale ucieczką nie rozwiążesz problemów, czy nie tego mnie właśnie uczyłeś?

Z tymi słowami, wszedł do domu, cały czas czując, że staruszek na niego patrzy.

•○●💮💮💮●○•

Właśnie próbowała przesunąć dość duży kamień, gdy z wnętrza domu wypadł, wcześniej spotkany, chłopak. Na jego widok od razu się skrzywiła. Jego zachowanie było, co najmniej niegrzeczne. Na tyle, że Hong Lin troszkę żałowała, że jednak nie oberwał jej motyką. Widać było gołym okiem, że jest zdenerwowany. Zbiegł po schodach, po czym ponownie odwrócił się w stronę budynku mamrocząc coś pod nosem.

Hong Lin obserwowała go przez chwilę, dopóki nieznajomy nie odwrócił się gwałtownie, by od razu zderzyć się z nią spojrzeniem. Dziewczyna momentalnie zainteresowała się swoją pracą udając, że nic nie interesuje ją zachowanie przybysza. Niestety ten miał inne zdanie. Już po chwili zawisł nad nią cień, a gdy uniosła głowę od razu zobaczyła wysoką postać chłopaka.

- Ty też jesteś z nimi w zmowie?! - oskarżycielsko wyciągnął w jej stronę palec. - Nie rozumiem, jak wy wszyscy możecie patrzeć, na jego zachowanie!

Hong Lin z szoku bała się głośniej odetchnąć. Milczała słuchając, o czymś, o czym nie miała bladego pojęcia. Jednak po kolejnej turze oskarżeń, miała dość. Podniosła się na nogi i pomimo, że była od niego niższa o głowę, zadarła ją do góry i zmarszczyła brwi.

- A może liczysz, że na pomocy, w tym jego chorym pomyśle coś zarobisz? - Dla niej te słowa były, jak cios w żołądek. - Wyczułaś nosem łatwą zdobycz i już poleciałaś?

Po tych słowach nastała cisza. Oddech chłopaka był szybki, jakby przebiegł co najmniej parę kilometrów.

- Skończyłeś? - zapytała spokojnie, choć miała ochotę krzyczeć wniebogłosy.

Gdy odpowiedziało jej tylko wrogie milczenie, zadziałała instynktownie. Nie myśląc dużo, zrobiła krok, po czym z całej siły nastąpiła swoją stopą na palce chłopaka. Ten jęknął zaskoczony i odskoczył do tyłu. Z satysfakcją patrzyła, jak zaczął podskakiwać na jednej nodze. Hong Lin w tym momencie założyła dłonie na biodra, uniosła podbródek oraz brwi i czekała. Jego relacja była do przewidzenia, zatrzymał się i z furią w oczach odwrócił się do dziewczyny.

- Ty mała, zajadła...!

Nim zdążył skończyć obelgę w jej stronę, drzwi domu gwałtownie się otworzyły, a na progu pojawiła się pani Li w całej swojej okazałości.

- W tej chwili zostaw biedną, Hong Lin w spokoju! - krzyknęła, ruszając w ich stronę.

Oboje spojrzeli na siebie, a powietrze pomiędzy nimi można było ciąć nożem.

- Widzę, że już masz specjalne traktowanie - prychnął nieznajomy, po czym rzuciwszy jej ostatnie krzywe spojrzenie, ruszył ścieżką ku bramie.

Gdy pani Li znalazła się przy niej, było słychać potężne trzaśnięcie metalu o metal. Dopiero wtedy Hong Lin się rozluźniła. Wypuściła ze świstem powietrze, po czym zamknęła oczy i wzięła potężny wdech. Mimo, że ostatnio stroniła od ludzi, to nie przypominała sobie, by spotkała na swojej drodze tak aroganckiego i wkurzającego człowieka. Nie wliczając oczywiście wierzycieli, których czuła oddech na karku.

- Nie przejmuj się, kochanie. Kim Tuen pokłócił się z dziadkiem i najwyraźniej wyładował złość na tobie. Nie bierz jego słów do siebie - delikatnym głosem powiedziała kobieta, kładąc swoją ciepłą dłoń na jej ramieniu.

Hong Lin słuchała tych słów zaskoczona. Więc ten gbur był wnukiem pana Gonga. Jakoś nie chciało jej się to zmieścić w głowie.

- Chodź ze mną do kuchni, dziewczyno. Już parę godzin męczysz się z tym buszem. - Zgromila wzrokiem całą posesję. - Coś zimnego do picia dobrze ci zrobi.

Nawet nie protestowała, gdy pani Li pociągnęła ją za sobą. Wiedziała, że z nią się nie dyskutuje. Ale siedząc już przy kuchennym stole, dalej była myślami przy wcześniejszej sytuacji. Pijąc wodę, uśmiechała się pod nosem. Ta cała absurdalna kłótnia uzmysłowiła jej, że gdzieś tam w środku jest jeszcze dawna Ona.

•○●💮💮💮●○•

Był już późny wieczór, gdy Hong Lin weszła z dwoma kubkami gorącej herbaty na taras. Jeden z nich postawiła przed panem Gongiem, drugi objęła dłońmi i usiadła obok staruszka. Siedzieli chwilę w ciszy, popijając tylko napój i patrząc na widok, który rozciągał się przed nimi. Dziewczyna czuła spokój, co było dla niej ostatnio rzadkim uczuciem. Przez ostatni rok czuła się, jak zaszczuty pies, który cały czas zerka za siebie, ze strachem. Wiedziała, że nadal by tak było, gdyby nie ci wspaniali ludzie, którzy otoczyli ją opieką. Była nieopisanie wdzięczna.

- Słyszałem, od pani Li, że miałaś przyjemność spotkać mojego wnuka - odezwał się niespodziewanie pan Gong. - Choć z relacji, jaką mi dała, mogę stwierdzić, że raczej to nie było nic miłego. Chciałbym więc przeprosić za Kim Tuena - Hong Lin od razu zaczęła protestować, ale ten jej przerwał. - Znam mojego wnuka bardzo dobrze. Jest w gorącej wodzie kąpany. Ma to zresztą po mnie. - Wzruszył ramionami. - Ale chłopak ma dobre serce mimo, że tego na pierwszy rzut oka nie widać.

Hong Lin pokiwała głową, choć miała całkowicie odmienne zdanie o tym chłopaku. Dla niej był niebywałym gburem, który potrafił naprawdę zranić słowami. Zdawała sobie sprawę, że i może był w nerwach, i nie wiedział, jak jego wypowiedź o pieniądzach na nią wpłynie. Jednak to było na dalszym planie. Takie insynuacje były po prostu podłe.

- Mam nadzieję jednak, że praca, jak i aneks ci się podoba?

Na te słowa Hong Lin się rozpromieniła. Ogród mimo, że zaniedbany był pełen potencjału i czuła podekscytowanie na myśl, jak może go zmienić. Zaś malutkie mieszkanko było dla niej jak niebo. Malutki pokoik w kolorze żółto-zielonym, funkcjonalna i przytulna kuchnia.

‐ Wszystko jest cudowne - westchnęła. - Nie wiem, jak mam panu dziękować.

Pan Gong machnął jedynie ręką, a następnie wzdrygnął się lekko i szczelniej otulił się swetrem, który miał ubrany. Dziewczyna, gdy tylko to dostrzegła, zerwała się na nogi.

‐ Pójdę po jakiś koc. Mimo wszystko wieczory jeszcze są chłodne.

‐ Nie jesteś moją opiekunką, kochana - fuknął z udawanym oburzeniem.

Hong Lin zaśmiała się głośno.

‐ Tak naprawdę, to pan opiekuje się mną - powiedziała idąc w stronę drzwi. - I to jest fakt, za który nigdy nie będę w stanie się odwdzięczyć.

Po tych słowach zniknęła w domu. Nie mogła więc zobaczyć szelmowskiego uśmiechu staruszka.

•○●💮💮💮●○•

Następnego dnia Hong Lin po porannej pracy w ogrodzie, postanowiła pomóc trochę pani Li w kuchni. Zastała tam też An Sin, która pracowała u Pana Gonga jako pokojówka i ogólna pomoc. Była mniej więcej w jej wieku, drobna szatynka z czekoladowymi oczami, której wszędzie było pełno. Dziewczyny często ze sobą rozmawiały i bardzo się polubiły, co dla Hong Lin było miłym zaskoczeniem. Nigdy nie miała za dużo koleżanek, czasami zastanawiała się nawet, czy nie jest aspołeczna. Aktualnie jednak zaczynała przypuszczać, że nie spotykała po prostu właściwych ludzi.

Teraz na przykład, obierając jabłka na szarlotkę, wesoło debatowały który zespół był tym najlepszym. Co jakiś czas wtrącała się także pani Li, zaskakując dziewczynę wiedzą o kpopie.

‐ Hmm, więc mówisz, że BTS to najlepszy zespół? - zaśmiała się pani Li. - Ja może się nie znam, ale Infinite to uroczy chłopcy. Czy na przykład L, to nie przystojny chłopak?

An Sin mruknęła coś pod nosem, na co Hong Lin się roześmiała. Czuła się lekko i szczęśliwie. Nie dane było im jednak długo się cieszyć tą sielanką. Już chwilę później dało się słyszeć dobywające z podwórka donośne głosy, po czym gwałtowne otworzenie drzwi. We trzy zerwały się ze swoich miejsc i wybiegły na korytarz. Tam zastały zaś bardzo niecodzienny widok, ale widząc jedną z osób, które się tam znajdowały, Hong Lin przeczuwała, że spokojny dzień właśnie minął bezpowrotnie.

•○●💮💮💮●○•

Kim Tuen naprawdę zaczął poważnie żałować, że zdradził sekret dziadka w tej samej minucie, gdy go wypowiedział. Jego matka pierwsze wpadła w panikę, później złość, by na końcu pałać wielką wściekłością. W tym stanie ducha zebrała wszystkich mieszkańców, wsadziła ich do samochodów i rozkazała jechać do ojca. W drodze wcale nie było lepiej, złorzeczyła na dziadka, wymieniając wszystkie jego wady. Wychodząc przed domem, gdzie znajdował się winowajcą, z jej oczu buchały płomienie. Wyglądała, jak pałająca zemstą harpia.

Chłopak naprawdę nie chciał w tym uczestniczyć. Bezsilny był jednak w tej sytuacji i dlatego posłusznie szedł za matką, przez ogród, do drzwi, a nawet, gdy praktycznie siłą wtargnęła do wnętrza domu.

‐ Mówisz synu, że tutaj uciekł twój dziadek?! Rozumiałabym, gdyby to było tego warte, ale to COŚ?! - Ostatnie słowo wyraźnie wykrzyknęła z oburzeniem, patrząc na otaczające ją ściany.

Kim Tuen przymknął oczy. Czuł, jak powoli zaczyna boleć go głowa, a nerwy rwą się do ucieczki. Jakby tego było mało, na krzyki jego matki wybiegły na korytarz trzy kobiety. Pani Li, nieznajoma dziewczyna i ta wariatka z dnia poprzedniego.

‐ No tak! Li! Mogłam się spodziewać, że masz coś z tym wspólnego - warknęła matka, celując oskarżycielsko palcem w kobietę. - Gdzie jest mój ojciec?! Natychmiast mnie do niego zaprowadź!

- Witam, pani Ahn. - odwarknęła, pani Li, po czym przybrała sztuczny i aż nazbyt szeroki uśmiech. - Oczywiście, zaraz państwa zaprowadzę do pana Gonga. Dziewczynki - zwróciła się do swoich towarzyszek - wracajcie do kuchni, zaraz do was dołączę.

Po tych słowach gestem wskazała, by ruszyć za nią. Jego matka teatralnie prychnęła, ale bez słowa, za co był ogromnie wdzięczny, podążyła za kobietą. Za nią poszedł ojciec i jego brat. On sam przystanął na chwilę patrząc, jak niejaka Hong Lin znika za drzwiami. W ostatniej chwili zauważył wyraz niepokoju na jej twarzy. Zmarszczył brwi, nie do końca wiedząc, co to mogłoby oznaczać. Nie miał wiele czasu do namysłu, bo sekundę później został zawołany przez ojca. Westchnął i zrównał się z nimi.

Tym razem pani Li zaprowadziła ich do innego pokoju. Jak się okazało, gdy przekroczyli próg, był to gabinet. Jego dziadek siedział za masywnym biurkiem, ubrany w garnitur i całkowicie nie przypominał staruszka jakiego zastał zaledwie wczoraj. W tamtym momencie widać było zmianę. Nie był poczciwy ojcem i dziadkiem, dzisiaj przywitał ich Gong Seo Gi, w całej okazałości. Prezes firmy, głowa rodziny i człowiek, który zbudował imperium. Widząc, co się święci, Kim Tuen zatrzymał się tuż przy drzwiach i oparł się o ścianę. Czekał go spektakl.

- Moja droga córko, zięciu, wnukowie - skłonił lekko głowę, witając się z każdym. - W czym mogę wam pomóc?

- Tato! - krzyknęła kobieta i w dwóch krokach znalazła się przed biurkiem, opierając dłonie o jego blat. - Jak mogłeś mi, nam, to zrobić? Wiesz, że postawiliśmy wszystkich na nogi? Wiesz, że chciałam dzwonić na policję?

- A to mogłoby być ciekawe - wtrącić starszy pan, a chłopak od razu zobaczył, jak jego kąciki ust niebezpiecznie zadrżały. - Policjanci mieliby zapewne niebotyczny ubaw, gdyby mnie znaleźli.

‐ Możesz jeszcze żartować?! W tej sytuacji?! Prawie doprowadziłeś mnie do zawału!

Mężczyzna nie robiąc sobie nic z tego, że jego własną córka nad nim wrzeszczy, założył dłonie pod brodą i spojrzał w jej oczy.

- Eun Yu - powiedział cicho, przywołując córkę po imieniu. - Grozisz mi tym zawałem już ładnych parę lat. Wiesz, że po śmierci twojej matki, a mojej żony byłaś dla mnie całym światem. Perfidnie wykorzystywałaś to, odbierając mi wolność i swobodę. - Kobieta chciała coś wtrącić, ale uciszył ją gestem. - Wiem, że mnie kochasz. Wiem też, że się martwisz, ale nie wiadomo ile jeszcze czasu mi zostało, a nie chcę ostatnie lata spędzić w fotelu, z kapciami na nogach i oglądając bezmyślnie dramy.

Po jego słowach nastąpiła cisza. I tylko tykaniem zegara przypominało wszystkim, że czas nie stanął w miejscu. Kim Tuen obserwował matkę, która zgarbiła ramiona i ukryła twarz we włosach.

- Jak tak możesz, tato - wyszeptała w końcu cicho. - Ja tylko chciałam dla ciebie, jak najlepiej. - Następnie podniosła głowę i twardo spojrzała na staruszka. - To ta, Li, prawda? To ona...

‐ Pani Li nie ma najmniejszego związku, z moimi decyzjami. Tylko ją zatrudniam.

- Nawet po tym, co zrobiła?!

W sekundę oczy Seo Gi zmieniły się w bryły lodu. Mężczyzna wstał po czym, tak jak córka, oparł dłonie o biurko.

- Wiesz równie dobrze, jak ja, że to było wszystko ukartowane, a biedna Li została niesłusznie potraktowana.

- Więc wybierasz JĄ, a nie własną córkę?!

‐ Wybieram wolność!

Wszyscy drgnęli zaskoczeni, gdy krzyk dziadka zabrzmiał w pomieszczeniu. Kim Tuen zaskoczony patrzył, jak rozwinęła się sytuacja. Seo Gi rzadko podnosił głos, był oazą spokoju, a wytrącenie go z równowagi było wyczynem. Najwyraźniej, jego matka miała dar.

- Skoro tak, to po co w ogóle rozmawiamy? - zapytała kobieta zimno, robiąc krok w tył.

Staruszek westchnął i opadł z powrotem na krzesło.

‐ Ponieważ ktoś przypomniał mi, że od problemów się nie ucieka - mówiąc to, spojrzał wprost na wnuka.

Chłopak również patrzył na dziadka i gdyby nie fakt, że atmosfera nadal była napięta, uszczypnął by się, aby sprawdzić, czy przypadkiem nie ma omamów. Nie pamiętał kiedy ktokolwiek go pochwalił, czy też sprawił, że poczuł się w jakiś sposób ważny. To Jung Lan był stawiany za wzór, a on Kim Tuen, był tą czarną owcą w rodzinie.

- Ha! Dobrze, że choć wiesz, ojcze, że sprawiasz problemy.

- Miałem na myśli naszą relację, droga córko.

Na tę słowa jego matka zachwiała się, jakby miała upaść, ale została złapana przez swojego męża.

- Zaraz zemdleję - jęknęła, po czym teatralnie podniosła dłoń do czoła. - Naprawdę nie wiem czym sobie zasłużyłam na takie traktowanie!

Seo Gi westchnął, ale nic nie odpowiedział. Za to zwrócił się do zięcia.

- Myślę, że powinieneś wziąć swoją żonę na powietrze. Zawsze jesteście mile widziani, ale na dziś to koniec odwiedzin.

Kim Tuen poczekał, aż jego ojciec wyprowadzi matkę, Jung Lan także bez słowa opuścił pomieszczenia, nawet nie żegnając się z dziadkiem. Tylko on, zanim wyszedł, spojrzał na staruszka, który mrugnął do niego okiem. Mimo wszystko, nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Jego dziadek był jedyny w swoim rodzaju.

Resztę rodziny znalazł w ogrodzie. Nie zdziwił się zbytnio widząc, że jego matka w pełni sił chodziła w kółko, złorzecząc pod nosem. Daleka była od stracenia przytomności.

- Uspokój się, matko - powiedział łagodnie jego brat, podchodząc do niej i kładąc dłoń na jej ramieniu.

Ta gwałtownie ją straciła, po czym objęła wzrokiem każdego z nich. Jej wzrok najdłużej zatrzymał się na Kim Tuenie. Widząc zmianę w jej twarzy, zaczął mieć złe przeczucia. Sekundę później jego przypuszczenia się potwierdziły.

- Jeszcze dziś się pakujesz - powiedziała, nadal intensywnie patrząc na syna. - A jutro przeprowadzasz się tutaj!

‐ Słucham?!

I wtedy utwierdził się w przekonaniu, że jego matka zwariowała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro