30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znacie tą wkurzającą mantrę tygodnia szkolnego, prawda? Kiedy odróżniacie dni właściwie tylko przez to, że przekładacie książki z plecaka na półkę i odwrotnie, chociaż nieraz już nawet to się odpuszcza? Kiedy niby odliczacie dni do weekendu, ale tak w sumie już w środę nie macie nawet siły liczyć czegoś, co wykracza poza to jedno obliczenie na matmie, do którego nauczycielka weźmie was do tablicy? W tamtym momencie czułam, że znam to już zbyt dobrze, ale miałam też w sobie promyczek szczęścia, bo właśnie siedziałam na cudownej kanapie z pełną świadomością, że mamy piątkową noc.

Tak na marginesie, wciąż nie wróciłam do domu i wydaje mi się, że moim rodzicom już nawet na tym nie zależało. Może to przez to, że Beth uspokoiła ich, że zajmie się mną, kiedy „muszę odetchnąć", ale i tak wciąż miałam w głowie myśl, że to po prostu było im na rękę.

Jeden problem w domu mniej, huh.

-Chce popcorn – zaczęła brunetka.

-Bardziej hot doga.

-Albo pizze.

-Albo frytki.

-Albo nuggetsy.

-Albo donuty.

-Albo tort.

-Trafione, chcę tort – Zrobiłam brzuszek, przechodząc do siadu, przy okazji odnotowując w myślach, że miałam jakąkolwiek styczność z ćwiczeniami tego dnia.

-Poczekaj chwilę, zaraz przyleci renifer i ci go wręczy.

Wywróciłam oczami na jej, nawet niezabawną, uwagę, łapiąc telefon, który akurat zaczął dzwonić.

-Wow dostąpiłam zaszczytu, że ukochane dziecko rodziców do mnie dzwoni, jestem w szoku – prychnęłam, dopiero wtedy odbierając. – Tak?

-Hayleeey! – Zacisnęłam oczy z rezygnacją, słysząc ton, który w jego przypadku mógł wskazywać tylko na jedno, czyli dokładniej powrót do imprez. Świetnie. – Pożyczysz mi mapę?

-Co?

-Mapę. Ma-pę!

-Po co ci mapa?

-Ma-pa! – poprawił mnie, chichocząc. – Chcę do króla burgerów!

Spojrzałam z lekką paniką na Beth, po czym włączyłam głośnomówiący.

-Gdzie jesteś? – spytałam powoli.

-Przy ulicy.

-Jakiej?

-Nie wiem, aleee sprawdzę na mapie!

-Masz mapę?

-Nie. Przywieziesz mi ją?

-Gdzie?

Zamilkł, a ja kolejny raz uniosłam wzrok na ciocię, która była gdzieś pomiędzy rozbawieniem a załamaniem.

-Zagrajmy w grę – zaczęła, na co ten znów zachichotał do słuchawki. – Spójrz przed siebie i powiedz, co widzisz.

-Latarnię!

-Wow, super! To teraz w prawo.

-Samochody!

-Kurcze, jesteś w tym dobry. A na lewo?

-Flaming!

-Flaming?

-Świecący! O matulu, czy on ma cukierki?!

Tak, pijany Tom to uroczy Tom.

Uniosłam brew, słysząc, że się rozłączył i znów spojrzałam na Beth.

-Jedziemy po niego – zarządziła, a ja niechętnie jej przytaknęłam. Jako że wcześniej obu nam nie chciało się przebierać, to od razu byłyśmy gotowe do wyjścia i praktycznie w pięć minut znalazłyśmy się już w jej samochodzie, a po kolejnych piętnastu byłyśmy pod klubem o niezwykle kreatywnej nazwie Flamingo. – Widzisz gdzieś jakieś miejsce?

-Niezbyt.

-Jak bardzo nieodpowiedzialne byłoby wysłanie cię tam samej?

-Cholernie – Spojrzałam na nią znacząco. – Zresztą wyglądam na jakieś trzynaście lat, serio myślisz, że ktoś mnie tam wpuści?

-Wystarczy, że podejdziesz do ochroniarza i powiesz mu „ciastko w lukrze kokosowym".

-Żartujesz sobie ze mnie?

-Nie.

-To ukryta kamera, jestem tego pewna.

-Ley...

-Beth, nie wygłupiaj się w takim momencie, błagam cię.

-Ugh, dobra – burknęła, zwinnym ruchem parkując na trawniku, który zdecydowanie nie był do tego przeznaczony. – Wysiadka.

Posłusznie opuściłam pojazd, drepcząc dwa kroki za nią, gdy podeszła do dość masywnego gościa przy wejściu.

-Ciastko w lukrze kokosowym.

Okay, zatrzymajmy się tutaj. Skupmy się i dokładnie wyobraźmy sobie moją minę, gdy usłyszałam, jak faktycznie wypowiada te słowa. A teraz dodajmy do tego fakt, że ten typek faktycznie się odsunął, wpuszczając nas do środka.

Od tamtej chwili zaczęłam wierzyć, że to wszystko mi się śni, poważnie.

Kaszlnęłam kilka razy, gdy do moich płuc dotarło gorące i niezbyt świeże powietrze z wnętrza budynku. Wszędzie migotały durne światła, przez dudniącą muzykę nie słyszałam własnych myśli i naprawdę nie rozumiałam, czemu ktokolwiek przychodzi do takiego miejsca z własnej woli.

Jeździłam wzrokiem po ludziach, zdając sobie sprawę, że wyglądam tu jak urwana z innej planety, ale na szczęście chyba nikt nie był na tyle świadomy, by to zauważyć. Starałam się nie stracić Beth z pola widzenia, co było dość trudne przez fakt, że wciąż przepychałyśmy się przez tłum.

I uprzedzając wasze myśli – nie, to nie był pierwszy raz, kiedy byłam w takim klubie, bo zdarzyło mi się to już z dwa razy i to dokładnie z tego samego powodu. Pomińmy już nawet fakt, że wtedy faktycznie miałam jakieś trzynaście lat, bo huh, czego się nie robi dla ratowania rodzeństwa, nawet tego najbardziej wkurzającego?

-Auć! – krzyknęłam automatycznie, gdy wpadłam na jakiegoś chłopaka, który od razu zmierzył mnie wzrokiem, po czym prychnął.

-Nie jesteś za młoda na takie imprezy?

-Możliwe – Przyjrzałam mu się dokładniej. – Cody?

-A ty to? – Uniosłam brew, patrząc na niego z politowaniem. – Ach, no tak, siostra Toma.

-Widziałeś go gdzieś tutaj? – spytałam, na co machnął od niechcenia ręką w stronę łazienek, po czym oddalił się, zanim zdążyłam chociaż podziękować.

Nigdy go nie lubiłam.

Szybko przedostałam się do odpowiedniej części klubu, w międzyczasie pisząc wiadomość do Beth. Muszę przyznać, że mimo wszystko tego dnia los był dla mnie nawet łaskawy, bo od razu zobaczyłam brata, który nieprzytomny siedział oparty o ścianę. Odruchowo wywróciłam oczami.

Ale to wciąż ja jestem nieodpowiedzialna, prawda?

Cierpliwie poczekałam, aż ciocia zjawi się obok mnie, po czym, sama nie wiem jakim cudem, przetransportowałyśmy go do auta. Siedząc już na miejscu pasażera, wyjęłam telefon i z lekkim niepokojem wybrałam numer mojego taty.

-Hayley? – Usłyszałam po jakimś czwartym piknięciu. – Miło, że dzwonisz, ale zdajesz sobie sprawę, która jest godzina?

-Ja tak, ale Tom już niekoniecznie, więc jakbyście zeszli na dół za jakieś dziesięć minut i pomogli mu się wspiąć na górę, to byłoby cudownie.

-O czym ty mówisz?

-Po prostu wyjdźcie przed blok, dzięki – Rozłączyłam się, zanim zdążył powiedzieć coś więcej i wypuściłam głośniej powietrze. – Fajnie.

-Chyba nie było tak źle – rzuciła brunetka, na co wzruszyłam ramionami, wsłuchując się w muzykę z radia do momentu znalezienia się na odpowiedniej ulicy. Wysiadłam z samochodu, czując, jak serce nieco mi przyspiesza na widok rodziców, zmierzających w naszą stronę.

-Um, trochę zabalował i z tego, co wiem, to częstował się „cukierkami", ale spokojnie, przecież jest dorosły i odpowiedzialny, więc nic mu nie będzie – mruknęłam z lekkim sarkazmem, patrząc, jak wyłącznie kiwają zmęczeni głowami. Ze spokojem złapali go pod ramiona i bez słowa zabrali do domu, podczas gdy wciąż stałam z zaciśniętymi ustami, nie potrafiąc zmusić się do wrócenia na fotel. – Co jest ze mną nie tak?

-No właśnie nic – Beth oparła się o samochód zaraz obok mnie, pocierając lekko moje ramię. – Ale normalność jest teraz tak przereklamowana, że aż dziwna.

-To było prawie filozoficzne – parsknęłam, gdy ona wyłącznie wzruszyła ze śmiechem ramionami. – To co robimy o tej cudownej – Spojrzałam na zegarek w telefonie. – Drugiej trzydzieści?

-McDonald?

-Liczyłam na taką odpowiedź.


***
macie tu dokładnie 1090 słów i niech mi ktoś znowu zarzuci, że rozdział za krótki pffff

ps. kochajmy beth

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro