55

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Powinniśmy chyba iść – szepnął, a ja niechętnie przytaknęłam.

Spędziliśmy ponad godzinę, leżąc i korzystając z ostatnich momentów razem. Przez jakiś czas nawet faktycznie udało mi się zapomnieć o tym wszystkim i czułam się jak na typowym spotkaniu. Ale kiedy spojrzałam na godzinę, wszystko wróciło.

A czekało mnie jeszcze powiedzenie o tym reszcie.

-W porządku? – spytał, gdy patrzyłam się tępo przed siebie, siedząc na końcu jego łóżka.

-Poważnie pytasz? – parsknęłam, na co wyłącznie posłał mi smutny uśmiech. – Wybacz.

-Luz, rozumiem – Złapał mnie za dłonie, pomagając wstać, po czym zamknął w uścisku, z którego najchętniej nigdy bym nie wychodziła.

To niesprawiedliwe.

Usłyszałam dźwięk wiadomości, więc wyciągnęłam telefon z kieszeni, w dalszym ciągu będąc w niego wtulona.

Patty: um @Hayley
Mike: BO MY SIĘ TU STRESUJEMY TAK TROCHĘ
Mike: MOŻE RACZYŁABYŚ SIĘ NP. POJAWIĆ???
Hayley: taktak, wybaczcie

-Musimy iść – westchnęłam, niechętnie się od niego odsuwając.

-Czekaj – Złapał mnie za rękę, gwałtownie przyciągając, przez co wpadłam na niego, a on złączył nasze usta. Czułam, jak kolana się pode mną uginają i właściwie, gdyby nie jego ręce, które wciąż mnie trzymały, już dawno leżałabym na podłodze.

Szczerze mówiąc, nigdy nie czułam czegoś takiego. Pomijając już fakt, że nie całowałam nikogo poza nim, po prostu po raz pierwszy było w tym pocałunku tyle uczucia i cholera, tak bardzo się w tym zatraciłam, że dopiero dzwonek telefonu zmusił mnie do przerwania tego.

Spojrzałam na niego przepraszająco, wyciągając komórkę i odebrałam połączenie od przyjaciółki.

-Przepraszam, już idę – wydukałam na szybko, czując wzrastające poczucie winy.

-Jejku Ley, ty naprawdę źle brzmisz, martwię się.

-Zaraz będziemy – rzuciłam tylko, nie chcąc ciągnąć tego w taki sposób i rozłączyłam się, unosząc wzrok na blondyna. Uśmiechnęłam się delikatnie, stając na palcach i jeszcze raz całując go krótko, po czym oparłam swoje czoło o jego.

-Dasz radę, okay? Jestem z tobą – szepnął, a ja w odpowiedzi wyłącznie złapałam go za dłoń, kierując się do wyjścia.

Droga nie była długa, zważywszy na to, że mieszkają w bliźniaku, ale cóż, dla mnie i tak ciągnęła się w nieskończoność. Chociaż mogłaby pociągnąć się trochę dłużej, bo w dalszym ciągu nie miałam pojęcia, co mogłabym im powiedzieć.

Otworzyłam niepewnie drzwi wejściowe. Zdjęłam buty, spojrzałam jeszcze raz na chłopaka, który posłał mi wspierający uśmiech, odetchnęłam głęboko, zdusiłam łzy i weszłam do salonu, a trzy pary oczu od razu spoczęły na mnie.

Nie utrudniajcie tego, błagam.

Panowała całkowita cisza, oni czekali, aż zacznę, a ja próbowałam znaleźć odpowiednie słowa, które za żadne skarby do mnie nie przychodziły. Poczułam dłonie Jake'a na ramionach, który głaskał mnie pocieszająco, więc jeszcze raz odetchnęłam głęboko i zaczęłam mówić.

-Wracam do San Mannon – Czułam, jakby kamień spadł mi z serca, ale jednoczenie zostawił po sobie ogromną dziurę, która piekielnie bolała. – Moi rodzice zdecydowali, że się wyprowadzamy

-Żartujesz? – wydusiła Patty, a ja uśmiechnęłam się smutno.

-Chciałabym.

-Nie możesz zamieszkać u Beth? – spytał Nick, ale od razu pokręciłam głową.

-Kiedy? – Kolejne pytanie, tym razem Mike. Czułam, że Jake się spina. Też nie wiedział.

-Jutro – powiedziałam cicho, czując, jak mnie samą to uderza.

Jutro. Jedna doba. Przecież to chore.

Patty nawet nic więcej nie powiedziała, tylko zakryła usta dłonią, a w jej oczach zebrały się łzy. Od razu do mnie podeszła, zamykając w szczelnym uścisku. Wyglądałyśmy pewnie jak trzęsąca się rozpacz, ale nie obchodziło mnie to. Wciąż nie wierzyłam, że to się w ogóle dzieje i byłam pewna, że to jeszcze długo do mnie nie dotrze.

-Od kiedy wiesz?

-Od wczoraj. Próbowałam to odkręcić, ja...

Nie zdążyłam nawet dokończyć, bo oni tak po prostu nas objęli. I staliśmy tak całą piątką. Zapewne normalnie powiedziałabym, że to cudowne. Mieć taką grupkę przyjaciół, którzy zawsze są przy tobie. Ale to zdecydowanie przestaje być cudowne, gdy wiesz, że następnego dnia ich zostawisz. Zwyczajnie wyjedziesz, zostawiając ich w tyle, zaczynając jeszcze raz.

Najgorszy koszmar mojego życia.

-Czyli widzimy się ostatni raz? – spytał Nick, a ja wyłącznie zacisnęłam usta.

-Do której masz czas? – szepnęła Patty.

-Nie mam pojęcia. Pewnie do wieczora, a w nocy będę się pakować, bo i tak nie zasnę – westchnęłam.

-Ja mam pomysł! – Mike niemal od nas odskoczył. – Pójdziemy do ciebie, pomożemy ci się spakować i zostaniemy na noc.

-Nie wiem, czy rodzice... - zaczęłam, ale Jake od razu mi przerwał.

-Ley, to twoja ostatnia noc w Jersey, nie wiem, jak bardzo musieliby nie mieć serca, żeby nie pozwolić ci spędzić jej z nami – Wciąż mnie obejmował, a ja skinęłam głową, przyznając mu rację.

-Może Beth też wpadnie – dodała Patty, sięgając po telefon, zapewne, żeby napisać do mojej cioci, ale powstrzymałam ją gestem.

-Ma dziś nockę. Wczoraj spędziłyśmy dzień razem i jutro przyjdzie się pożegnać – Uśmiechnęłam się smutno. – Idziemy?

***

Otworzyłam drzwi do mieszkania, wpuszczając jednocześnie do środka całą czwórkę. Nie krzyknęłam żadnego powitania, nie czułam nawet takiej potrzeby, ale moi przyjaciele, jak na dobrze wychowanych i niezwykle grzecznych (śmiech) ludzi przystało, całym chórkiem krzyknęli „dzień dobry".

A mi podskoczyło zażenowanie.

Momentalnie w korytarzu pojawili się rodzice, odpowiadając na przywitanie i już czułam czekającą mnie dyskusję. Tamtą czwórkę przegoniłam do swojego pokoju, a sama udałam się do salonu.

-Przyszli pomóc mi się pakować i zostaną do jutra. Skoro to nasza ostatnia noc w tym mieszkaniu, to pozwolicie, że spędzę ją nieco przyjemniej, niż rycząc do rana w poduszkę – powiedziałam, nawet nie czekając na ich pytanie i o dziwo, przystanęli na to.

Wreszcie weszłam do swojej sypialni, rozglądając się po wnętrzu. Pojedyncze rzeczy były już zabrane, więc jak widać, rodzice nie marnowali czasu. Zatrzymałam wzrok na kartonach, które stały w rogu. Chyba lepiej mieć to za sobą.

Wręczyłam im pudła, mówiąc tylko, że mam gdzieś to, jak to zrobią, bo chcę tylko szybko to skończyć, tak więc wszyscy po prostu wrzucaliśmy do nich wszystko po kolei z szafek, szuflad i półek, po czym wystawialiśmy je na korytarz.

Przypomniało mi się nawet, jak wprowadzałam się do tego pokoju trzy lata wcześniej. Wszystko było tak dopracowane, całą drogę z San Mannon rozrysowywałam sobie, jak wszystko ustawię i ozdobię. Wierzyłam, że w tym miejscu będzie mi lepiej, że spełnią się te moje dziecięce marzenia i mimo że miałam tu cholernie dużo ciężkich chwil, to był cudowny czas. A teraz czułam, że będzie tylko gorzej i schludne ułożenie moich rzeczy na pewno nie należało do spraw, które mogłyby mi poprawić humor.

-Zrobione. Mam dość – westchnęłam, opadając plecami na swoje łóżko.

-I mamy jeszcze całą noc! – dodała Patty, praktycznie na mnie wskakując, na co jęknęłam z bólem.

-Kanapka! – krzyknął Mike, rzucając się na nas, co zaraz po nim uczynili Nick i Jake. I nawet mimo utrudnionego oddychania, wybuchłam śmiechem.

Będzie mi tego brakować.


***
*kaszel* same, ley, same.

ej bo ja sie w sumie nie znam, jakbym czysto hipotetycznie robila bonusowy rozdzial to lepiej dodac go jako osobna prace czy jako rozdzial w tamtej ksiazce.....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro