19.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dni dzielące czas nauki od przerwy bożonarodzeniowej zleciały bardzo szybko. Jak co roku Elizabeth towarzyszyła Cesariusowi w pakowaniu bagażu, który miał starczyć na nieco ponad dwa tygodnie. Krukon nie zabierał większości rzeczy, dzięki czemu jego bagaż nie był przesadnie wielkich rozmiarów, jaki to mieli zwyczaj nosić ze sobą uczniowie Slytherinu oraz Gryffindoru. Dwa te rywalizujące ze sobą domy w znacznej części pustoszały, zupełnie jakby ktoś miał ich okraść.

Niedługo przed rozpoczęciem ostatniego wspólnego w tym świątecznym okresie śniadania, Elizabeth wręczyła swoim przyjaciołom prezenty. Wszystkie postarała się starannie zapakować, dobierając do każdego przyszłego właściciela kolor papieru ozdobnego, odpowiadającego ich upodobaniom. Cesariusowi wręczyła ciemnoniebieski prezent, z którego Krukon bardzo się ucieszył. Zawartością podarunku była książka z bardzo użytecznymi zaklęciami, których nie wiedzieć czemu nie uczą w Hogwarcie. Krukon natomiast wręczył swojej przyjaciółce coś, co jak twierdził wypatrzył kiedyś na Pokątnej, ale Elizabeth nie do końca w to wierzyła, gdyż podarował jej maść bardzo popularną wśród gitarzystów-czarodziei, powodującą twardnienie opuszek palców. Dziewczyna miała co do tego podejrzenia, ponieważ nigdy na Pokątnej czegoś takiego nie widziała i w końcu, po kilkunastu minutach przyjaciel zdradził jej, że maść pochodzi wprost z Ameryki Północnej. Elizabeth z jednej strony bardzo się ucieszyła, ale z drugiej miała świadomość, że zamówienie z tak odległej części świata musiało go wiele kosztować, a ona nie przepadała za dostawaniem drogocennych podarunków. Victorii podarowała własnoręcznie wykonany śpiewnik, ze specjalną dedykacją na pierwszej stronie, którego zawartość stanowiły jedne z najwspanialszych utworów, jakie kiedykolwiek napisali mugole. Dla siostry Victorii, Allie, Elizabeth przygotowała niewielką fiolkę eliksiru, którego kilka kropel wystarczy na krótkotrwałą zmianę głosu. Wiedziała, że ten prezent przypadnie jej do gustu, ponieważ bardzo często podczas niezbyt poważnych rozmów ze swoją siostrą, Allie starała się przybrać inną barwę głosu, by w ten sposób rozśmieszyć Victorię. W zamian za to, od Puchonek dostała dwutomową kolekcję eliksirów, o których już czytała  w "Eliksirach Świata", ale tutaj były rozpisane nieco bardziej czytelnie, za co szczerze podziękowała przyjaciółkom.

− Chciałabym jeszcze raz powtórzyć wczorajszy występ − zdradziła Victoria, towarzysząc Elizabeth i Cesariusowi w podróży na śniadanie do Wielkiej Sali.
− Byliście świetni, bardzo mi się podobało − oznajmił Ces.
− Chyba nie tylko tobie − dodała Allie, doganiając małą grupkę. − Przecież były owacje na stojąco.
− Noo! Nawet profesor Snape wstał − podłapał Krukon.
− Śmiesznie klaskał − rzuciła Elizabeth, delikatnie uśmiechając się na to wspomnienie do kamiennej posadzki.
− Bo wiecie, samo to, że już wstał było dla was zaszczytem, a kiedy doszedł do tego ten gest − Przyjaciele spojrzeli na Cesariusa, naśladującego Snape'a − to nie mógł być taki pospolity. Każdy klaska w miarę szybko, ale przepraszam bardzo, nasz Mistrz Eliksirów musiał jakoś wyjść z twarzą.

Grupka roześmiała się i we wspaniałych nastrojach wkroczyła do Wielkiej Sali.

Śniadanie minęło bardzo szybko, przez co przyszedł czas już mniej wesołego pożegnania. Elizabeth jeszcze przez parę minut stała w głównych wrotach, odprowadzając wzrokiem trójkę swoich przyjaciół, innych uczniów, a nawet kilku nauczycieli.

− Nie spieszy ci się do domu? − spytał Snape, pojawiając się obok dziewczyny.
− Jak co roku. Znając rodziców to jeszcze nie wrócili z pracy.

Severus spojrzał na Krukonkę, a ta miała nadzieję, że zapyta o coś jeszcze.

− A pan? − zapytała, przerywając niezręczną ciszę. − Jedzie pan gdzieś na święta?
− Na razie zostanę w szkole, później może zajrzę... − urwał.

Elizabeth oparła się o kamienną futrynę, przekonując samą siebie, że nie powinna drążyć tematu.

 Nagle poczuła znajome trącenie w łydkę.

− Mijcia! Kochanie moje − wzięła kotkę na ręce i pocałowała ją w czółko.
− Ty znów z tym kotem.
− To nie jest kot, tylko kotka, panie profesorze. I tak samo, jak każde inne stworzenie potrzebuje uwagi.
− Akromantula bądź wilkołak również?
− Miałam na myśli bardziej zwierzęta domowe... Poza tym wilkołaki to w połowie ludzie, którzy na pewno lepiej przechodziliby swoje przemiany, gdyby mieli kontakt ze swoimi rodzinami, no i oczywiście wsparcie z ich strony.
− Wsparcie w postaci darmowego jedzenia?
− Ale się pan doczepił − wywróciła oczami − Idziemy sobie od pana, prawda Mijciu?

Kotka odpowiedział miauknięciem.

− O, właśnie − potwierdziła Elizabeth, po czym znów cmoknęła zwierzątko w czółko.

Dziewczyna przeszła kilkanaście kroków, następnie odwróciła się z zamiarem życzenia profesorowi wesołych świąt, ale mężczyzna niespodziewanie rozpłynął się w powietrzu.

− Jak tu z takim nie zwariować. Zacznę myśleć, że jego osoba to w ogóle moje schizy − mruknęła pod nosem, stawiając kota na ziemi i idąc wraz z nim na górę.

Po upływie kilkunastu minut Elizabeth była gotowa do opuszczenia Hogwartu. Rzucone wcześniej zaklęcie powiększające pojemność plecaka było bardzo przydatne i wygodne podczas wielu rodzajów podróży.

Kiedy wyszła z zamku upewniła się, czy jej kotce, której pyszczek wystawał spod kurtki Krukonki, jest ciepło.

− Trochę będziemy szły, więc nie kręć się, bo do plecaka wejść nie chciałaś − powiedziała Elizabeth, głaszcząc kocią główkę.

Gdy dziewczyna pokonała troszkę ponad połowę drogi, usłyszała dziwnie znajomy dźwięk.

− Czy to nie Edgar? − spytała Elizabeth, wypatrując sowy na niebie.

Rzeczywiście, po kilkunastu sekundach bura sowa zaczęła obniżać swój lot, rozpoznając bez problemu odbiorcę wiadomości. Edgar wylądował najdelikatniej jak potrafił na wyciągniętym przedramieniu młodej kobiety, pozwalając na odwiązanie niewielkiego liścika zwiniętego w rulonik, który niedbale został przywiązany do nóżki ptaka.

− Mama? − Krukonka zmarszczyła brwi, rozpoznawszy pismo.

Ukucnęła na środku ścieżynki prowadzącej do Hogsmeade, ustawiając się tyłem do kierunku wiatru. Rozwinęła całkowicie papierek, śledząc uważnie szybko nabazgrane litery.

Cześć, córeczko. Tatuś i ja mamy niepowtarzalną szansę do awansu, której nie chcemy zmarnować. Wiem, że to przerwa świąteczna, ale na pewno jakoś ci to wynagrodzimy. Nasz chwilowo wspólny szef szacuje, że cała sprawa zajmie nam około trzech tygodni w porywach do miesiąca, więc może zostaniesz w zamku? No wiesz, tam zawsze masz jakichś kolegów i koleżanki.

Buziaki, mama :-)

Elizabeth potarła zmarznięty nos. Stała na środku ośnieżonej i lekko oblodzonej ścieżki, niespełna kilometr od domu i nagle dostaje taką wiadomość.

− Edziu, leć do sowiarni. Tam masz cieplutko, a o tej porze Filch przynosi wam jedzenie − poleciła, podrzucając sowę do góry, która natychmiast wzbiła się w powietrze.

Przez całą drogę powrotną dziewczyna hamowała łzy, a robiła to tylko dlatego, że ślady po nich w mig zamarzłyby jej na twarzy. Tłumiła w sobie także potrzebę wyrzucenia kilku przekleństw, ponieważ kiedyś sobie przyrzekła, że będzie je ograniczać do minimum. Cieszyła się, że chociaż w tym wszystkim uczestniczyła jej kochana kotka i to jej, jak zawsze, mogła się najbardziej wyżalić.

Przeszła do lekkiego truchtu, jednocześnie uważając na zamarznięte fragmenty ścieżki, które groziły nagłą utratą równowagi.

− Wejdę do zamku i cholera jasna, pierwsze co zrobię to idę po kakao − oznajmiła, będąc już teraz wyjątkowo wytrącona z równowagi.

Droga do zamku zleciała jej szybciej i naprawdę ucieszyła się, kiedy znalazła się pod głównymi schodami.

"Jak dobrze, że Filch nie zamknął jeszcze bramy" pomyślała, łapiąc za masywną klamkę i pchając wrota z całej siły.

− Uf, ciepełko − mruknęła, zamykając drzwi oraz rozpinając kurtkę, z której wyskoczyła Mia.
− Claride? − spytał zdziwiony Snape, wracający najwidoczniej z pokoju nauczycielskiego.

Młoda kobieta poczuła nagły uścisk w gardle oraz pieczenie oczu. Wygrzebała zwinięty papierek z kieszeni i podała mężczyźnie, nie potrafiąc wydobyć z siebie ani jednego słowa.

Severus szybko przeczytał zawartość. Doskonale wiedział jak podle musiała się teraz czuć jego uczennica. Pstryknął palcami, wzywając jednego ze szkolnych skrzatów.

− Ori, zabierz pannę Claride do jej dormitorium − polecił. − Elizabeth.

Dziewczyna podniosła na niego smutne spojrzenie.

− Rozpakuj się.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro