11.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tygodnie mijały. Krajobraz za oknem bardzo szybko się zmieniał. Jeszcze do niedawna pogrążone w promieniach słonecznych zamkowe błonia skąpane teraz były w bielutkim jak mleko śniegu. Elzabeth większość swojego wolnego czasu spędzała na szlifowaniu zagrywek do Bożonarodzeniowego występu lub przesiadując w szkolnej bibliotece przy książce "Eliksiry świata", z której zrobiła wiele notatek. Taka rutyna wcale jej nie przeszkadzała, chociaż w głębi duszy miała nadzieję, że dostanie kolejną okazję spędzenia kilku godzin w towarzystwie dyrektora.

W grudniu, gdy przerwa świąteczna zbliżała się wielkimi krokami, a Krukonka znała wszystkie utwory i ich aranżację na pamięć, całkowicie poświęciła się rozwijaniu swojej wiedzy o alchemii, przez co, szybciej niż przypuszczała, pochłonęła swoją lekturę. Dzięki wiedzy zaabsorbowanej z książki, niektóre eliksiry, jakie miała za zadanie uwarzyć w czasie zajęć z profesorem Snapem, kończyła nieco szybciej niż inni i z jeszcze lepszym wynikiem niż przedtem.

Na którejś lekcji, kiedy Elizabeth skończyła przedostatni etap warzenia Eliksiru Bujnego Owłosienia, który kończył się po piętnastu minutach gotowania w określonej temperaturze, aż do zmiany koloru wywaru na intensywnie zielony, miała miejsce nietypowa sytuacja.

Kobieta siedziała spokojnie przy swoim stanowisku, uprzednio dyskretnie zerknąwszy na resztę klasy. Przed nią leżał rozłożony notatnik z przejrzystymi zapiskami na temat eliksirów, a obok niego niewielkich rozmiarów ołówek, do którego miała duży sentyment.

Spojrzała na profesora Snape'a, pogrążonego w przeglądaniu prac uczniów zapisanych na zwojach papieru. Po chwili zastanowienia wzięła ołówek do ręki, przekręciła kartkę i zaczęła bazgrać. W którymś momencie z lekkim przerażeniem stwierdziła, że jej ręka właśnie narysowała profil Mistrza Eliksirów, który był obecny w tym samym pomieszczeniu co ona. Rozejrzała się szybko na boki, upewniając czy nauczyciel aby na pewno znajduję się nadal przy biurku, po czym najciszej jak tylko potrafiła, wyrwała kartkę z notatnika i zaczęła ją składać, ponieważ zgniecenie mogłoby zwrócić uwagę mężczyzny.

Zadowolona z siebie schyliła się, mając zamiar wrzucenia rysunku do torby, gdy ten nagle wyślizgnął jej się spomiędzy palców i poleciał w kierunku biurka profesora.

Elizabeth zaklęła w myślach, wpatrując się z walącym niczym młot pneumatyczny sercem w Severusa Snape'a, nonszalancko przekładającego złożoną kartkę z ręki do ręki. Krukonka modliła się do każdego znanego jej legendarnego czarodzieja, by swą nieziemską mocą powstrzymał Ślizgona od sprawdzenia jej zawartości.

Młoda kobieta wyprostowała się w ławce i podparła swoją brodę, nerwowo przytupując stopą. Wypatrzyła się w kartkę w rękach nauczyciela. Mężczyzna rozłożył pierwszą część z kilku, prawie przyprawiając Elizabeth o zawał serca. Doskonale wiedziała, że ją ciągle obserwuje, ale była tak przerażona, że nawet nie starała się ukryć swych emocji. Jego smukłe palce odwinęły kolejną. Dziewczyna przygryzła wargę, kątem oka widząc jego błąkający się po twarzy uśmiech, świadczący o dominacji w zaistniałej sytuacji oraz jego intensywny, nie zdradzający niczego wzrok.

Gdy dłonie Mistrza Eliksirów powolnym, torturującym jej emocje ruchem zmierzały do całkowitego rozłożenia kartki, Elizabeth była bliska rozpaczy. W ostatniej sekundzie przed ujrzeniem zawartości, nauczyciel odłożył kartkę na biurko z cichym plaśnięciem, po czym wstał z fotela i rozpoczął wędrówkę po klasie.

Krukonka rozłożyła się na ławce, czując teraz dla odmiany potworny chłód spowodowany stresem. Nauczyciel minął ją, pozwalając zobaczyć jej władczy wzrok, jakim ją zaszczycił. Dziewczyna oparła się krzesło, a gdy stwierdziła, że w miarę bezpiecznie może stanąć na nogach, uczyniła to. Zerknęła na zawartość swojego kociołka.

"Ciemno zielony. Jeszcze chwila" pomyślała, opierając się o ławkę i oddychając ciężko.

Po kilkudziesięciu sekundach barwa zmieniła się na jaśniejszy odcień, a po kolejnej minucie był taki, jaki sobie życzyła. Zgasiła palnik i zabezpieczyła eliksir.

Dyrektor podszedł do jej stanowiska jako ostatniego, pozostawiając ją jak zwykle w niepewności. Spojrzała mu w oczy i przełknęła nerwowo ślinę. Oczywiście spostrzegł to, był doskonałym obserwatorem, któremu rzadko kiedy cokolwiek umykało.
– Proszę zostać po lekcji, panno Claride – odezwał się chłodno, przelotnie patrząc na jej dobrej jakości eliksir.
– Dobrze, panie profesorze.

Minuty leciały przeraźliwie szybko, nieubłagalnie zbliżając Krukonkę do końca zajęć. Gdy zabił dzwon, a uczniowie opuścili salę, przyznała sama sobie w duchu, że jeszcze nigdy się tak nie bała. Jej dłonie pociły się, przez co stały się zimne. Dodatkowo trzęsły jej się, co trudno było zamaskować.

– Co to miało być?
– Nic.
– Claride – zaczął, robiąc kilka bardzo wolnych kroków w jej stronę – Mnie nie oszukasz.

Dziewczyna rzuciła okiem na papierek, leżący na skraju biurka.

– To nic ważnego, panie profesorze.
– Skoro jest to taka błahostka, to dlaczego się tak boisz? – Mierzył ją wzrokiem, którego unikała. – Claride – warknął.
– Może pan to spalić, ale bez patrzenia do środka – zaproponowała z nadzieją w głosie.
– Odpada. Co tam napisałaś i do kogo chciałaś to podać?
– Do nikogo, przysięgam – odparła pewnie. – Akurat co do tego jestem pewna.
– Sprawdzimy? – zapytał, cofając się powoli ze skierowaną do tyłu ręką.

Krukonka wiedziała, że gra jej na emocjach, ale wiedziała, iż nauczyciel nie może zobaczyć tego rysunku. Co innego, gdyby był on na nim sam, lecz jej głupota osiągnęła absolutny szczyt, dopisując pod szkicem mężczyzny inicjały SS i EC. W ciągu ułamka sekundy, szarpnęła za różdżkę i niewerbalnie przywołała do siebie papierek. Gdy ten znalazł się w jej ręku, podrzuciła go i spaliła, kolejnym zaklęciem bez wypowiadania formuły.

Snape był mocno podirytowany, co u zwykłej osoby równałoby się wściekłości. Podszedł do dziewczyny pewnym krokiem, uwięził ją pomiędzy sobą, a stanowiskiem do warzenia, odgradzając swoimi rękoma od wszelkiej drogi ucieczki. Zachował dystans na tyle, na ile pozwalała mu obecna postawa. Chciał dać do zrozumienia młodej kobiecie, że zrobiła coś co było najgorszym wyjściem z tej sytuacji.

Elizabeth unikała jego wzroku, patrząc się w bok w bliżej nieokreślony punkt na podłodze, a była tak bardzo zestresowana, że miał obawy co do tego, czy zdoła utrzymać się o własnych siłach na nogach.

– Claride – zaczął z przejmującym chłodem – Miałem cię za naprawdę dobrą i odpowiedzialną uczennicę. Ale to, co zrobiłaś teraz... – uciął.
– Prze... Przepraszam – mruknęła, wycierając dłonie o szatę. – Po prostu nie mógł pan tego widzieć.
– Powtórzę jeszcze raz: co tam było?

"List miłosny? Nie, skończę miesięcznym szlabanem za nieuwagę na lekcji. Odpowiedź na rozmowę z koleżanką/kolegą? Taki sam skutek... Cholera jasna!" myślała gorączkowo.

Przygryzła wargę.
– Pan.

Milczał, dopóki nieśmiało nie spojrzała na niego.
– Wnioskuję, że nabazgrałaś tam coś, a nie napisałaś?
– Tak.
– Zatem była to moja karykatura – stwierdził, patrząc na chwilę na półki ze składnikami.
– Nie, nic z tych rzeczy, tam nie było nic obraźliwego.
– Jak więc wytłumaczysz mi fakt, że nie chciałaś tego pokazać?

Zamilkła spuszczając głowę i pocierając nerwowo swoje kostki.

– Claride, czy ty masz pojęcie, jak bardzo bezczelnie się zachowałaś w stosunku do swojego nauczyciela? – mówił chłodno, wyraźnie wytrącony z równowagi.
– Zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziała po chwili. – Dlatego przepraszam.
– O niee. Tutaj przeprosiny nie wystarczą – Uderzył prawą pięścią w stolik, a dziewczyna wzdrygnęła się i zacisnęła powieki.

Mistrz Eliksirów wyprostował się. Negatywne emocje w postaci strachu dziewczyny potęgował wystrój w klasie, który nie należał do szczególnie radosnych. Światło z jedynego okna, znajdującego się za biurkiem dawało niebieskawą poświatę, wprowadzając nastrój tajemniczości.

– Claride, powtarzam ostatni raz. Jeśli mi nie odpowiesz, nie myśl sobie, że ci tak po prostu to odpuszczę. Twoja wiedza z eliksirów powinna ci podpowiedzieć, co mogę zrobić w takiej sytuacji. Trzy krople, panno Claride i dowiem się wszystkiego, czego tylko zapragnę – ostrzegł, stawiając nacisk na niektóre słowa.
– Tam był pan i... – ucięła, czując kolejną falę strachu.
– Dokończ.
– Merlinie, pomóż, proszę – szepnęła, patrząc szybko w sufit.
Zacisnęła mocno dłonie na krawędzi ławki i zebrała całe resztki swojej szybko uciekającej odwagi.
– Tam był pan i nasze inicjały! – powiedziała szybko, zaciskając mocno zęby, by zapanować nad emocjami.

Eeee, po reklamie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro