12.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Snape stał zamurowany, a Krukonka miała ochotę wykopać sobie grób i już zapobiegawczo się w nim, w miarę możliwości, wygodnie ułożyć. Nie widział w jej oczach kłamstwa, przez co zaczął gorączkowo myśleć.

Czas, który zdawał się zwolnić do ślimaczego tempa, był tak naprawdę tylko chwilą obustronnej ciszy.

– Ma pani szlaban do końca tygodnia z panem Filchem, panno Claride. Począwszy od dziś, godzina 19:00, aż do następnego piątku. Poinformuję woźnego o zajściu ze wszystkimi szczegółami – Zmrużył groźnie oczy, a dziewczyna spuściła głowę. – Wyjdź z sali.

Elizabeth złapała za swoją torbę i trzęsącymi się od powoli opadających emocji rękoma złapała za klamkę.

Podczas przerwy obiadowej dziewczyna nie zdołała zjeść niczego poza kilkoma, wciśniętymi na siłę przez Cesariusa, frytkami. Była załamana, zdołowana i miała ochotę się popłakać. Co ją w ogóle podkusiło, żeby robić coś takiego.

– Eli, proszę, zobaczysz, że nie będzie źle – mówił Krukon, pochylając się nad nią, by spojrzeć jej w oczy.

Młodej kobiecie nie chciało się nawet odpowiadać. Cały jej nastrój potęgowało to, co Snape powiedział na samym końcu:"Poinformuję go o zajściu ze wszystkimi szczegółami". Przecież woźny będzie się z niej śmiał, a niedługo po nim cała szkoła. Niby nie zależało jej jakoś bardzo na opinii publicznej, ale perspektywa obelg i żartów pod jej adresem na każdym kroku była bardzo niezachęcająca.

Jedynym plusem tamtego dnia był fakt, że był to piątek i przez dwa dni mogła nie wychodzić wcale, pomijając czas szlabanu.

– Co się stało? – usłyszeli głos profesor Salerie.
– Elizabeth ma szlaban – poinformował Krukon.
– Każdemu się zdarzyło – Dotknęła przyjaźnie jej ramienia. – Bądź silna – Uśmiechnęła się i odeszła w stronę grona pedagogicznego.
– Roweno, zabije się. Idę skoczyć z Wieży Astronomicznej – mruknęła, podpierając brodę.
– Martwa na nic się mu nie zdasz. Chyba, że chcesz wylądować w słoikach ze składnikami – powiedział cicho Krukon.

Na twarzy kobiety zawitał nieśmiały uśmiech. Chłopak przełożył jedną nogę przez ławkę i usiadł przodem do niej.

– Posłuchaj mnie uważnie. Jesteś młoda, ładna i inteligentna. Powinnaś mieć w nosie to co sobie mogą mówić inni, bo nie dorastają ci do pięt, rozumiesz? A jak się dowiedzą? To trudno! – mówił, gestykulując. – Nie będą tym żyć wiecznie. Nim się obejrzysz to o tym zapomną, poza tym poradzisz sobie z tym bez problemu, jestem pewien. A teraz masz zjeść obiad.
– A...
– Obiad – podsunął jej talerz z ładnie wypieczoną rybą. – Chociaż skubnij troszkę, no. Dla mnie.
– No już dobrze – odpowiedziała, nakładając kilka następnych frytek i kawałek pstrąga.

O godzinie 19:00 Elizabeth zapukała do kanciapy woźnego, w którym spędzał większość dnia. Gdy tylko drzwi otworzyły się szeroko, powitała ją kotka pana Filcha prychnięciem. Dziewczyna weszła do środka i podziękowała sobie w duchu, że założyła swoją ulubioną, grubą bluzę, bo w środku było nieprzyjemnie chłodno. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, to żelazne kajdany wiszące pod sufitem i coś na kształt dyb, również wiszących, ale na ścianie.

– Chciało się bazgrolić, co? Chciało się, to teraz masz! – Uśmiechnął się nieco sadystycznie i wskazał jej stos przypalonych garów, przywleczonych z okazji szlabanu z kuchni.

Dziewczyna westchnęła niepostrzeżenie i zabrała się do roboty. Dodatkową karą dla niej był fakt, że nie mogła sobie usiąść, tylko musiała przez całe sześćdziesiąt minut klęczeć na kamiennej posadzce. Szlaban bardzo jej się dłużył, nienawidziła zmywać, zwłaszcza tak zapaskudzonych naczyń.

Ku jej zdziwieniu w uwagach woźnego nie zauważyła żadnych podtekstów. Czyżby jednak Snape nie zrobił tego, co zamierzał? Nie za bardzo chciało jej się na ten temat rozmyślać.

Gdy wreszcie wróciła do swojego dormitorium, natychmiastowo weszła pod prysznic. Po tej, dziejącej się u niej codziennie, czynności, stanęła przed ładnie zdobionym lustrem i spojrzała w swe odbicie. Dzisiejszy dzień był zdecydowanie jednym z najgorszych, a jutrzejszy wcale nie zapowiadał się lepiej.

Wyszła z łazienki, przebrana w szarą piżamę i położyła się spać.

Następnego ranka obudziła się we wcale nie lepszym humorze. Była na siebie cały czas zła i rozmyślała nad możliwościami załagodzenia kary, by móc wyjść wraz ze swoimi znajomymi do Hogsmeade. W Hogwarcie takie wypady nie organizowane były często, ponieważ poprzedzały przerwy świąteczne, zatem było ich około czterech (święta Bożego Narodzenia, Wielkanocne oraz dwa dodatkowe terminy, do wyboru dla dyrektora). Dziewczyna wiedziała, że taka opcja nie wchodzi w grę, więc po przeanalizowaniu kilku opcji doszła do wniosku, iż postara się okazać swoją skruchę i może wtedy będzie miała z tego korzyści.

Po przebraniu się w swoje ulubione, zimowe ubranie w czarnej tonacji i zrobieniu delikatnego, jak zawsze, makijażu, zeszła do wspólnego dormitorium. Cesariusa jeszcze nie było, albo zdążył już gdzieś pójść. Był dobrym przyjacielem, wiedział, że teraz chciała pobyć sama z własnymi przemyśleniami. Zerknęła na zegarek na stoliku przy sofie. Dochodziła dziewiąta.

"Nieźle mi się pospało" pomyślała, bezcelowo wpatrując się w tarczę. 

– Trochę mi lepiej– poinformowała Cesariusa, wyraźnie czekającego na swoją towarzyszkę.– Czemu nie jesteś z Padmą?
– Oboje stwierdziliśmy, że często się widzimy, więc nie musimy cały czas ze sobą siedzieć, zwłaszcza na posiłkach.
– Gdybyście byli w tym samym wieku, to pewnie by tak było.
– Zapewne masz rację– odparł, nalewając sobie mleka do pucharu. – Chcesz?
Zastanowiła się chwilę, po czym pomyślała:
– Chętnie.
Podczas przeżuwania płatków kukurydzianych rozmyślała nad swoimi problemami egzystencjonalnymi, dochodząc do pewnego wniosku.
– Wiesz co, jestem strasznie głupia. Po co ja się tak tym przejmuję. Mam tracić radość z życia, bo zrobiłam jakąś pierdołę? Parę godzin w ciągu tygodnia to nie koniec świata.
– Merlinie, w końcu do nas wróciłaś. Prawdziwa Elizabeth.
– Yolo, cholera jasna.

Przyjaciele zaśmiali się.

– Lepiej mi już, serio. Masz dzisiaj trening quidditcha, jeśli się nie mylę?
– Mam, przyjdziesz?
– Chyba tak.
– Tylko ubierz się jak na Sybir – Zabłysnął zębami, a Krukonka parsknęła.

Poranny gwar uczniowski zakłócił przeraźliwy krzyk, dobiegający sprzed Wielkiej Sali. Wszystkie głowy zwróciły się w tamtym kierunku. Kilka osób, w tym nauczyciele, zerwało się z miejsc i szybciej lub wolniej udało się na miejsce. Elizabeth nie wiedziała co się dzieje, dopóki nie zobaczyła przed drzwiami wyjątkowo charakterystycznych, platynowych włosów Dracona Malfoya. Wtedy nie myślała dwa razy i sama poderwała się od stołu. W jej ślady poszedł także dyrektor.

– Co tu się stało? – spytała jakiejś Puchonki, stojącej przy ścianie niedaleko wejścia.
– Nie mam pojęcia – odparła, nie patrząc na Krukonkę.

Kobieta przepchała się przez kilka osób, stojących w zwartej grupie i stanęła na środku zbiegowiska. Przed nią na podłodze leżała jedna ze Ślizgonek, chyba z piątego roku. Tuż obok niej, czy też raczej nad nią, pochylał się Draco Malfoy, w dłoni trzymał różdżkę.

– Panie Malfoy, co to ma znaczyć? – rozpoznała z powiększającego się tłumu głos Minerwy McGonagall.
– Wolpert chciał zaatakować mnie, kiedy byłem odwrócony, ale ona... Astoria, mnie zasłoniła. Jest spetryfikowana?

Dopiero teraz Krukonka zobaczyła niewielką postać napastnika, leżącą nieruchomo na podłodze. Chłopak ubrany był po mugolsku, ale kobieta go rozpoznała - należał do Gryffindoru.

– Czy stało się jej coś poważnego? – Draco zapytał Snape'a, który przed chwilą wyłonił się spośród uczniów i teraz badał puls leżącej dziewczyny.
– Dla pewności, niech obejrzy ją pani Pomfrey – polecił.

Mistrz Eliksirów wyszarpnął zza pazuchy różdżkę, chcąc rzucić na poszkodowaną zaklęcie lewitacji.

– Nie! – odezwał się Draco, domyśliwszy się jego zamiarów. – Zaniosę ją.

Severus skinął głową.

– Pójdę z nim – powiedziała profesor McGonagall – Czy na pewno da pan radę, panie Malfoy?
– Tak – odrzekł krótko.

Elizabeth zerknęła szybko na Snape'a, który przeniósł teraz wzrok na leżącego Gryfona. Nie trzeba było wydawać komendy. Wszyscy obecni doskonale wiedzieli, że za chwilę tę dwójkę czeka bardzo poważna i nieprzyjemna rozmowa, więc zaczęli rozchodzić się do dormitoriów, bądź z powrotem do Wielkiej Sali.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro