13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Co tam się stało? – spytał Cesarius, stojący przy stole.
– Dracon miał małą potyczkę z Gryfonem i nie został spetryfikowany tylko dlatego, że zasłoniła go Astoria.
– Ta siostra Dafne Greengrass? – upewnił się.
– Dokładnie tak. Idziesz już na trening?
– Idę.
– Niedługo do was dołączę. Oczywiście na widowni – powiedziała i po raz kolejny opuściła salę.

Gdy była już owinięta w szalik Ravenclawu, a całe jej ciało pokrywały dodatkowe warstwy ubrań, wyszła na błonia i skierowała się natychmiast w stronę boiska do quidditcha. Cesarius może i nie był zbyt umięśniony, ale o dziwo miał silną rękę, co czyniło z niego bardzo dobrego pałkarza. Prawdę mówiąc, Elizabeth nie przepadała specjalnie za tym sportem. Podobała jej się sama idea, że czarodzieje stworzyli coś zupełnie nowego, i to na latających miotłach, ale z drugiej strony przerażał ją fakt, jak wiele kontuzji zdarzało się w ciągu jednego meczu. Same tłuczki zdawały się wyjątkowo niebezpieczne, a przecież zadaniem jej przyjaciela, pałkarza, było strącenie wrogiej drużyny. Pomijając te negatywne aspekty gry, to faktycznie była ona widowiskowa i w pewien sposób wciągająca.

Elizabeth nie myślała nigdy o wstąpieniu do drużyny. Nie tylko ze względu na jej strach przed poważniejszymi urazami, ale także przez to, iż nie za dobrze umiała latać na miotle.

"Mogliby wymyślić jakiś sport na testralach" pomyślała, rzucając okiem w stronę chatki Hagrida.

Kobieta widziała skrzydlate konie, gdyż była obecna przy śmierci swojej babci, którą naprawdę ceniła. Babcia była osobą, poświęcającą jej o wiele więcej czasu niż rodzice przez te kilka lat od momentu narodzin Elizabeth, aż do śmierci babci. Nie znała jej męża, lecz z jej opowiadań najczęściej bardzo pozytywnych wykreowała sobie go jako wysokiego, potężnego mężczyznę z kozią bródką i czarnymi włosami przyprószonymi siwizną. Oprócz tego według Krukonki babcia miała rzadko spotykane i ładne imię - Rayana. W wielu sprawach miały te same zdanie, nawet jeśli chodzi o upodobania w stosunku do facetów. Elizabeth uwielbiała mężczyzn starszych od niej przynajmniej o dwa lata, co do górnej granicy nie była pewna, ale wiedziała, że nie poślubiłaby czarodzieja starszego o sześćdziesiąt lat. Nie chodziło już nawet o wiek, bo nie każdy czarodziej może nawet po tak wielu latach wyglądać na mającego około jednego wieku. W tym przypadku w grę wchodził wiek mentalny. Rayana zawsze mówiła swojej wnusi, że jest wyjątkowo dojrzała i odpowiedzialna, jak na osoby w swoim wieku. Elizabeth bardzo lubiła takie komplementy, ponieważ dawały jej nadzieję na to, że któregoś dnia jakiś inteligentny, przystojny i starszy mężczyzna zwróci na nią uwagę.

– Eli! – zawołał Cesarius z góry.
– Idę, idę! – odkrzyknęła, wbiegając na trybuny.

W całym Hogwarcie spotkała tylko kilku chłopaków, mogłaby policzyć na palcach jednej ręki, którzy przykuli jej uwagę. Większość osób wydawała się jej dziecinna. Może wydawać się to śmieszne, bo przecież jak osoba, która zarobiła już tyle szlabanów i uważana jest za lekko głupkowatą, może wiedzieć cokolwiek o odpowiedzialności? W przypadku Elizabeth było to możliwe, gdy sytuacja tego wymagała. Dziewczyna zawsze, gdy trzeba było być poważnym, stawała się poważna, a kiedy nic na ten temat nie było mowy, to po prostu korzystała z życia, w swojej definicji tego słowa.

Usiadła na ławce i mocniej zawiązała szalik, przytrzymujący jej kaptur. Pogoda na dworze była wyjątkowo nieznośna. Wiatr wiał w tak dziwny sposób, że sypiący z góry śnieg zacinał wprost do oczu, w którąkolwiek stronę by się nie ustawić.

– Dawaj, Cesarze! – krzyknęła i zaklaskała, co zostało stłumione przez wełniane rękawiczki. 

Po kilku rundach, z których i tak nie za wiele zobaczyła, zawołała przyjaciela i poinformowała go, że wraca do zamku.

W sobotę, niedługo przed swoim szlabanem, Elizabeth postanowiła, że porozmawia z Draconem. Udała się w tym celu w okolice wspólnego pokoju Ślizgonów, przy którym kręciło się kilku starszych uczniów. Od nich Krukonka dowiedziała się, iż Malfoy przesiaduje w Skrzydle Szpitalnym. Bezzwłocznie udała się we wskazane miejsce.

– Hej, Draco – przywitała się, kiedy tylko pani Pomfrey pozwoliła jej wejść do środka.
– Cześć – mruknął, nie odrywając wzroku od leżącej. – Zasnęła, chodźmy gdzieś – zaproponował.
– Możemy powoli iść w stronę gabinetu Filcha.
– A po co? – Zmarszczył brwi, wyrażając swoją odrazę.
– Mam szlaban.
– Żartujesz? – zapytał z wrednym uśmiechem.
– Chciałabym! – odparła.
– Jak go zarobiłaś?
–Ech, długo by opowiadać.
– Jeszcze mamy sporo do przejścia. Mów – Był wyraźnie ciekaw.
– Podpadłam dyrektorowi – przyznała niechętnie.

Blondyn wydał z siebie dziwny dźwięk na kształt hamowanego śmiechu.

– O co ci chodzi?
– Nieważne, dlaczego zarobiłaś?
– Nabazgrałam coś na kartce. Odebrał mi ją i kazał zostać na przerwie, a kiedy tak się stało to ją mu zabrałam i spaliłam.

Dracon zatrzymał się gwałtownie. Jego oczy były szeroko otwarte, a usta lekko rozchylone.

– Że co proszę? Spaliłaś? Dobrze słyszałem?
– Niestety.

Malfoy zaczął się śmiać.

– Nadal nie wiem co cię śmieszy.
–To jest śmiech geniusza zła – poinformował– Nie znam nikogo, kto odważyłby się na coś takiego. Gratuluję, masz moje uznanie.
– Nie ma to jak gratulować braku szacunku do swojego opiekuna.
– Zaraz tam braku szacunku... A co było na tej kartce? – Spojrzał jej w oczy.
– Nic specjalnego, nie chciałam, żeby na nią patrzył i już.

Skręcili w główny korytarz i zaczęli schodzić po schodach, mijając co jakiś czas uczniów.

– Powiedz, nie ufasz mi?
– No nie wiem czy w takim czymś mogę ci ufać.
– To zrobimy inaczej – Zagrodził jej drogę, zatrzymując się. – Patrz mi w oczy.
– Eeee, dobra.
– Narysowałaś Snape'a.
– Nie? – Uciekła na bok wzrokiem.
– Ha! Właśnie to potwierdziłaś – zawołał uradowany.
– Malfoy, przymknij się. Zaraz wszyscy usłyszą.
– Ojej, wielkie mi halo. I tak już większość wie, że robisz do niego wielkie oczy – Rzucił jej wredne spojrzenie przez ramię.
– Wcale nie robię, coś ci się ubzdurało – oburzyła się.
– Mhm, jasne.
– Skąd to wiesz, tak poza tym?
– Z różnych źródeł.
– Na przykład?
– Wiesz, że informacje w mojej rodzinie są płatne.
– Wiesz, że mnie to jakoś szczególnie nie zdziwiło? – Podparła się pod boki.
– Chodź, nie marudź – Uśmiechnął się, lecz jego zadowolenie natychmiast zniknęło, gdy minęli grupkę Gryfonów.

Elizabeth poklepała go przyjaźnie po ramieniu.

– Powiesz mi wreszcie? – spytała łagodnie.
– Od Pansy.
– Co? – Skrzywiła się. – Niby jak?
– Nie wiem czy wiesz, ale Pansy startuje do... – Zrobił sugestywną minę.
– Wiem.
– I na jeden z jej listów, odpowiedział, że:"ma kogoś innego na oku".
– Ale do niej to nie dotarło.
– No to swoją drogą – przyznał. – I nie pytaj mnie, skąd to wiem.
– Tego akurat się domyślam. Pewnie wykorzystałeś to, że ma do ciebie słabość.

Malfoy tylko się uśmiechnął.

– Można tak to ująć.

Stanęli przed gabinetem pana Filcha.

– To miłego szorowania pucharów, albo czegoś w tym stylu – powiedział i udał się do lochów.

Krukonka zapukała w drzwi. Kiedy się uchyliły, nie wiedziała za bardzo co się dzieje. Otworzył jej nie woźny, a sam Severus Snape. Nie powiedział nic, tylko zostawił otwarte szeroko drzwi i podszedł do woźnego. Na środku gabinetu stała ławka i jedno zwykłe, drewniane krzesło. Na ławce znajdowała się jakaś miska pełna odpadków i wielki talerz z obślizgłymi larwami rabotyków. Jej zaskoczenie potęgował fakt, że przy ławce siedziała już jedna osoba i był to napastnik, który spetryfikował Astorię Greengrass.

Dziewczyna zrobiła niepewny krok naprzód i przymknęła drzwi. Kiedy to zrobiła, w jej stronę odwrócił się Snape, który do tej pory prowadził cichą rozmowę z panem Filchem. Elizabeth zobaczyła tylko, że trzyma pęk jakichś paczek, a zaraz po tym usłyszała:
– Proszę za mną, panno Claride.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro