15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zaraz mnie coś trafi chyba, Wattpad mi pozmieniał półpauzy :)))))

– Dzień dobry, pani profesor... Czy też raczej dobry wieczór – przywitała się Krukonka, gdy nauczycielka transmutacji wpuściła ją do gabinetu.
– Usiądź, proszę.
– Przychodzę oczywiście w sprawie raportu.
– Słucham.
– W tym tygodniu nie miałam zbyt wielu okazji do udzielenia pomocy, ale parę razy mi się zdarzyło. Trójka drugoklasistów potrzebowała pomocy przy eliksirach – skłamała; tak naprawdę potrzebowali pomocy przy transmutacji. – I myślę, że nieco rozjaśniłam im umysł.
– Przepraszam, że ci przerwę, panno Claride, ale słyszałam o twoich planach na przyszłość dotyczących eliksirów. Alchemia uzdrowicielska, tak?
– Owszem. A jeśli mogłabym spytać, to skąd pani o tym wie.
– Kilku nauczycieli mówiło, najwięcej Filius, ale wspomniał o tym także Severus.
– Och, pan profesor pewnie trochę uszczypliwie.
– O dziwo nie – Uśmiechnęła się McGonagall.
– Pan dyrektor napisał mi zgodę na wypożyczenie książki z Działu Ksiąg Zakazanych.
– Doprawdy? Zatem masz się czym poszczycić.
– Niby tak.
– Chociaż ostatnio coś przeskrobałaś – mruknęła, mierząc uczennicę surowym spojrzeniem znad okularów.
– Taaak – przyznała się Elizabeth. – Aż tak o tym głośno.
– Z tego co nam wiadomo, a przynajmniej mi, to zachowałaś się bezczelnie w stosunku do profesora Snape'a. Nie wiem jednak dokładnie o co chodziło.
– O coś głupiego, zatem nie warto o tym wspominać , pani profesor– odparła. – Może wróćmy do raportu?
– Słusznie.

Po kilku minutach Krukonka opuściła gabinet i stwierdziła, że pójdzie do kuchni, po coś do przekąszenia. Kiedy znalazła się w okolicy wielkiego gobelinu z owocami, przywitała się z kilkoma Puchonami z różnych roczników.

Pogłaskała gruszkę, która zaczęła się zwijać i w końcu przemieniła się w przejście. Gdy tylko otworzyła drzwi i zamknęła je za sobą, została otoczona przez domowe skrzaty. Elizabeth pamięta, jak swojego czasu bardzo było głośno w Hogwarcie o stowarzyszeniu WESZ. Nie należała do niego, ponieważ miała mieszane zdanie na ten temat. Z jednej strony traktowanie skrzatów przez czarodziejów, których elfy nazywały swoimi "panami" było nieodpowiednie. Nie tylko z uwagi na brak wynagrodzenia, za ciężkie zadania, ale także sam sposób w jaki do nich podchodzono. Większość posiadaczy skrzatów często stosowała wobec nich przemoc. Taką osobą był chociażby Lucjusz Malfoy, co niestety przeszło na Dracona. Młody Malfoy uważał elfy za coś co zostało stworzone do usługiwania. Z drugiej zaś strony, kiedy skrzatom proponowano wynagrodzenie, odmawiały i to najczęściej w sposób agresywny, zarzucając, iż oskarża się ich pana o złe traktowanie itp. To sprawiało, że takie stowarzyszenie tak naprawdę nie miało zbyt dużego sensu. Po co zmuszać istoty, które nie chcą zmienić swego życia, żeby dostawały wynagrodzenie. Oczywiście znalazły się także i takie przypadki. Najdoskonalszym przykładem był Zgredek, którego historia poruszyła wielu czarodziejów.

Krukonka nie wiedziała dlaczego Harry Potter w którymś momencie zdecydował się o nim opowiedzieć, ale miała dziwne przeczucie, że mogła namówić go do tego Hermiona Granger, naczelna obrończyni zniewolonych skrzatów. W skrócie, Elizabeth popierała ideę WESZ, tylko wtedy, gdy skrzat faktycznie miał dość dotychczasowego życia.

– Co panience podać?
– Mamy ciasta, ciasteczka...
– A może jakiś napój?
– Spokojnie, spokojnie – Uśmiechnęła się przyjaźnie do oblegających ją skrzatów. – Poproszę niewielką porcję kiełbasek zapiekanych w cieście i czarną herbatę z mlekiem.
– Dlaczego niewielką, czy panience dzisiaj nie smakowało? – spytała jedna skrzatka ze smutnym wyrazem twarzy.
– Smakowało, gdyby nie to bym o nie nie prosiła.
– Durna Nani, głupia Nani – elfka zaczęła walić się jakimś półmiskiem po głowie.
– Proszę, odłóż to – poprosiła Elizabeth, lekko zszokowana.
– Głupia, durna!
– Odłóż to na miejsce! – rozkazała – Masz przestać robić sobie krzywdę.

Skrzatka stanęła w miejscu, uprzednio odkładając półmisek. Te stworzenia słuchały komend tak, jak gdyby były zaprogramowane. Inny skrzat podreptał w międzyczasie do któregoś stanowiska i niedługo później przyniósł posiłek.

– Czy to wszystko?
– Poprosiłabym jeszcze o coś dla mojego kotka – Przykucnęła i odebrała tackę, czekając na kocie jedzenie.

Elfy jak zawsze przyniosły jej jakieś błonki z mięsa, czasem nawet bardzo apetyczne kąski upieczonego kurczaka oraz ogon z ryby, najprawdopodobniej pstrąga.

– Bardzo dziękuję, później wam przyniosę tacę – zaproponowała, kierując się ku wyjściu.
– Pani jest dla nas taka dobra, ale sami po nią przyjdziemy.

Dziewczyna wzruszyła ramionami. Przecież nie będzie nalegać.

Ostrożnie wędrowała w górę zamku, wspinając się po kolejnych klatkach schodowych, czasem przystając, by upić łyczek ciepłej herbaty. Podczas swojej podróży, stwierdziła, iż w Hogwarcie brakuje muzyki. Kiedy jest się z dala od uczniowskiego gwaru, robi się naprawdę cicho i cały zamek jest, można nawet powiedzieć, nieco przytłaczający. Jedynie w święta Bożego Narodzenia zaczarowane zbroje śpiewają kolędy wraz z niektórymi obrazami. Na co dzień w zamku nie ma muzyki.

"Jest dużo uzdolnionych muzycznie uczniów w Hogwarcie" pomyślała "Przecież mogłyby odbywać się mini koncerty, chociaż raz w tygodniu, dajmy na to w czasie przerwy obiadowej"

Po rozważeniu za i przeciw, uznała, że ten pomysł wcale nie jest taki głupi. Gdyby tylko mogła jakoś przekonać Severusa...

– Co to jest? Szybko przemierza przestrzeń, pokonuje góry, łąki, lasy, pola, usłyszysz zawsze, lecz wzrokiem złowić nie możesz.
– Powiem ci, że ta zagadka jest dość skomplikowana – odezwała się do orzełka, który patrzył na nią niewzruszony. – Dźwięk?
– Zgadza się, zapraszam.

Pokój wspólny był pusty, ale Elizabeth wpadła na pewien pomysł. Żałowała nieco, że dopiero teraz, lecz zdecydowała się z niego nie rezygnować. Zostawiła tackę na stoliku, upiła trochę herbaty, po czym popędziła z powrotem na korytarz. Dzięki swojej ciekawości, przez te kilka lat zdołała na własną rękę odkryć dwa skróty w Hogwarcie. Jeden prowadził z siódmego piętra, wąskimi schodami na trzecie, a drugi znajdował się na parterze i pozwalał na bardzo szybką podróż na drugie piętro. Na całe szczęście, osoba, do której Elizabeth zmierzała była także prefektem naczelnym, posiadającą osobne dormitorium, znajdujące się właśnie na trzecim poziomie zamku.

Gdy tylko znalazła się przed skromnie przyozdobionymi drzwiami z namalowanym na nich borsukiem, tuż pod mosiężną kołatką, zawahała się.

Hasła do dormitoriów zmieniały się codziennie, a ona nie znała nawet wczorajszego. Jeśli chodzi o dormitorium Puchonów, tutaj nie podawało się haseł, a wystukiwało jakiś rytm. Nie za bardzo wiedziała skąd członkowie Hufflepuffu wiedzieli, jaki rytm mają wystukać. U Elizabeth było to proste, wystarczyło odgadnąć zagadkę, chociaż czasem i ona sprawiała trudności, ale kto miałby podać rytm, jaki trzeba się nauczyć na jeden dzień?

– Kurczę – mruknęła, stąpając z nogi na nogę, z przedziwnym wrażeniem, że borsuk z malowidła patrzy na nią oceniająco.
– Hej Eli – odezwała się za jej plecami Victoria.
– Merlinie, zawału prawie dostałam. Musisz tak cicho chodzić?
– Przepraszam, nie kontroluję tego, samo wychodzi – zaśmiała się z reakcji przyjaciółki – Idziesz do środka?
– Nie, chciałam zaprosić ciebie do mnie.
– Dobra, tylko powiem Edwardowi.
– Spoko, poczekam. Jesteś głodna?
– O nie, nażarłam się jak dzika świnia – oznajmiła, zostawiając rechoczącą przyjaciółkę na korytarzu.
– Już? – spytała, gdy ta pojawiła się z powrotem.
– Da – odparła z udawanym, rosyjskim akcentem.
– Haraszo – rzekła Elizabeth, zanim obie ruszyły do dormitorium.

– No to jak tam na tym twoim szlabanie? – zapytała Victoria, gdy rozsiadła się na kanapie.

Elizabeth zajęła miejsce w fotelu, by móc swobodnie utrzymywać kontakt wzrokowy ze swoją przyjaciółką. Mia podreptała do właścicielki, zachęcona apetycznym zapachem jedzenia.

–Mam dla ciebie też – powiedziała do kotki, podając jej błonkę, którą się natychmiast zajęła. – Powiem ci, bardzo dziwnie. Bo jak byłam u Filcha, tak teraz jestem u Snape'a.
– O matko, ale wyszłaś żywa.
– O dziwo tak.
– Tak swoją drogą, to za co ci się aż tak oberwało?
– Za nieuwagę na lekcji.
– Mhm – Puchonka skinęła głową, jednak nie była do końca przekonana.
– A ty jak tam?

Victoria uśmiechnęła się, spuszczając wzrok na swoje kolana.

– Wpadł mi w oko taki jeden – przyznała się. – Gryfon.
– Nie mam do nich zbytniego zaufania.
– Oj, tylko mówię, że mi wpadł w oko. Przecież nie wychodzę z nim za mąż – zażartowała.
– No tak, ale wiesz... Przezorny zawsze ubezpieczony – Puściła przyjaciółce oko.
– W sumie – przyznała – A u ciebie?
– Z chłopakami, czy ogólnie?
– No bardziej z chłopakami.
– A nijak, nikt mi się nie podoba.
– Daj spokój, widzę jak się często w Wielkiej Sali rozglądasz – Uśmiechnęła się ciepło.
– Teoretycznie...
– Noooo – zachęciła.
– Jest taki jeden – Victoria klasnęła w dłonie. – Wiesz jakich ja lubię. Wysokich, nie takich okropnie chudych i ciemnowłosych. Uwielbiam też zarost, ale w tym przypadku ten warunek nie jest spełniony.
– Za mało szczegółów, dużo jest takich.
– Vicky– zaczęła po pauzie – To jest facet.
– Siódma klasa? – Przekrzywiła głowę.

Elizabeth po kilku chwilach intensywnego patrzenia w oczy przyjaciółki, pokręciła wolno głową.

– Jaja sobie robisz! – odezwała się Puchonka, łącząc fakty.

Te słowa bardzo uderzyły Krukonkę. Nie wiedziała, czy ma je odebrać pozytywnie, czy też nie.

– Ale w sumie – Victoria spojrzała na gwieździsty sufit – Serce nie sługa, miłości się nie wybiera, a po ukończeniu szkoły, jeśli by tylko chciał, to co stoi na przeszkodzie?
– Trochę się czuję niekomfortowo.
– Nie ufasz mi? Nikomu nie powiem, nawet siostrze.
– Nie o to chodzi, po prostu twoja pierwsza reakcja mnie trochę nastraszyła.
– Heh, dzisiaj mam taki nastrój do straszenia – stwierdziła, przypominając sobie sytuację spod drzwi do dormitorium.
– Najwidoczniej... No, ale nie sądzisz, że to głupie?
– Twoje uczucie? O ile to jest uczucie?
– Tak, jest. Trwa już sporo czasu.
– Ile, jeśli mogę zapytać?
– Mam liczyć tylko wtedy, gdy przebywałyśmy w szkole, czy ogółem, kiedy o nim na przykład myślałam?
– Ogółem.
– To jakieś trzy i pół roku.
– Merlinie! Dopiero teraz mi mówisz?
– Nie mówiłam tego nikomu. Cesarius sam wywnioskował.
– No tak, mieszka z tobą to widzi.
– Otóż to.
– Cóż mogę powiedzieć – Wpatrzyła się w kominek. – Chyba macie dobre stosunki?
– No po tym jak go narysowałam, podpisałam naszymi inicjałami, a gdy tę kartkę mi odebrał, na szczęście nie sprawdzając zawartości, to ją wezwałam zaklęciem i spaliłam.

Z każdym słowem Victoria coraz bardziej rozchylała usta i wytrzeszczała oczy, gdy wreszcie przeanalizowała całe zdanie i upewniła się, że to żadne omamy słuchowe, rzuciła się na kanapę i zaczęła śmiać.

– Nie wiem czy takie zabawne, postaw się w mojej sytuacji! – zawtórowała jej Elizabeth.
– Ale patrz, jeszcze żyjesz! Za coś takiego Snape by kogoś innego zabił!
– Tak sądzisz?
– No pewnie! – parsknęła – Muszę to gdzieś zapisać. Powinnaś trafić na karty kolejnego tomu "Historii Hogwartu". "Elizabeth Claride - słynna uczennica bez szwanku naginająca do granic możliwości zasady powszechnie znanego Severusa Snape'a". To by był hicior.
– Może i tak – Krukonka spojrzała na płomienie w kominku – Może i tak.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro