27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po zakończeniu spotkania Krukonka odczekała dłuższą chwilę, ponieważ chciała sama zostać jeszcze przez kilka minut w Wielkiej Sali, by przemyśleć co nieco, a także wstępnie zastanowić się nad wyborem utworu.

– Panno Claride – odezwał się profesor Flitwick, po tym, jak dziewczyna usiadła na podwyższeniu, gdzie zazwyczaj stał stół nauczycielski. – Nie spieszy się pani do dormitorium?

– Nie, panie profesorze. Mam w czymś pomóc? – spytała, lekko się podnosząc.

Nauczyciel powstrzymał ją ruchem ręki.

– Nie, nie o to mi chodzi – oznajmił, stając przed nią. – Czy weźmie pani udział w konkursie?

– Właśnie kusi mnie, ale zastanawiam się jeszcze nad eliksirami. Wie pan na czym będzie polegać taka dyscyplina?

– Niestety profesor Snape nie zdradził mi szczegółów – odparł. – Ale, panno Claride, nie wiem, czy pani zdaje sobie z tego sprawę... Severus już docenia pani osiągnięcia w tej dziedzinie.

– Och – mruknęła. – Szczerze, nie bardzo wiem, co mam na to odpowiedzieć.

– Eliksiry są trudnym przedmiotem, ja sam zawsze miałem z nimi problem. – Uśmiechnął się do dziewczyny. – A z tego co mi wiadomo, bardzo dobrze pani sobie z nimi radzi.

– Nie przesadzajmy – odpowiedziała, czując lekkie zawstydzenie. – Nie jestem jakaś nieomylna.

– Oczywiście, że nie. Mylić się jest rzeczą ludzką – stwierdził. – Chciałem tylko pani powiedzieć, że trzeba też się czasem pokazać z innej strony, zwłaszcza, jeśli ta druga strona jest równie utalentowana co pierwsza. – Wskazał podbródkiem na gitarę, którą trzymała dziewczyna.

– Bardzo panu dziękuję, panie profesorze – powiedziała, lekko zarumieniona i szczęśliwa z powodu tego docenienia.

– Nie ma za co. Pozwoli pani, że stary człowiek pójdzie sobie odpocząć. Do widzenia, panno Claride.

– Do widzenia, panie profesorze. – Uśmiechnęła się, odprowadzając mężczyznę wzrokiem.

Po paru chwilach, gdy została sama, schyliła się lekko i dała buziaka swojej gitarze, by po chwili spojrzeć na ciemne chmury, które spowiły całe sklepienie pomieszczenia.

– Tym razem pójdę za tą drugą pasją – powiedziała, czule głaszcząc gryf instrumentu. – Tylko co by tu wybrać.

Do głowy, jak na zawołanie przyszło jej kilka pozycji, które postanowiła natychmiast wypróbować. Wstała, poprawiła pasek od gitary, wyjęła z kieszeni swoją ulubioną – jak to mówią mugole – kostkę i zaczęła grać jeden z pierwszych utworów, jaki w całości się nauczyła.

"Nie, to nie" stwierdziła, wykreślając jedną pozycję z niezbyt długiej listy. "Mało osób lubi cięższe brzmienia, poza tym potrzeba mi utworu, który będzie wspaniały melodycznie. Śpiewać nie umiem, więc tak, czy siak ominę tekst"

Po kilkunastu minutach, podczas których młoda kobieta analizowała wiele znanych jej utworów, a także wiele z nich w celu ostatecznego werdyktu zagrała, z wyrazem zrezygnowania, który malował się na jej twarzy, powłóczyła nogami aż do swojego dormitorium na najwyższym piętrze. Nad wyborem melodii myślała bardzo intensywnie przez całą resztę dnia, jednak bez skutku. Jedyne, co przychodziło jej do głowy zaliczało się do utworów wykonywanych przez cały zespół, przez co występ samej gitary automatycznie sprowadziłby nawet największe arcydzieło na nieco niższy poziom.

Następnego dnia na śniadaniu, Krukonka sprawiała wrażenie osoby odciętej od rzeczywistości.

– Wyglądasz, jak gumochłon – usłyszała znajomy głos przy swoim uchu.

– Ty to wiesz czym poprawić humor.

– Oczywiście – nieskromnie przyznał Draco. – Jeśli nie ja, to któż inny?

Elizabeth parsknęła, patrząc przez chwilę na Ślizgona.

– Coś się stało wczoraj na próbie, że chodzisz taka – przerwał, szukając określenia – no taka wczorajsza?

– Stało się i to bardzo dużo – ożywiła się nieco. – Wyobraź sobie, że w całym Hogwarcie zostaną zorganizowane zawody.

Blondyn wydał się być bardzo zainteresowany. Wpatrzył się w przyjaciółkę, jednocześnie przeżuwając tosta z serem.

– I to nie tylko takie, że wiesz quidditch i na tym koniec, tylko cała masa konkursów. Od tych z każdego przedmiotu, jakie są w Hogwarcie, po pojedynki i występy artystyczne.

– Jakie pojedynki? – zapytał zbyt szybko, przez co musiał odkaszlnąć parę razy.

– Już dobrze? – spytała, przymierzając się do klepania go pomiędzy łopatkami.

– Tak, tak, mów dalej.

– Nawiasem mówiąc, to wiedziałam, że zapytasz o pojedynki. – Spojrzała na niego znacząco. – Wydaje mi się, że to będzie coś takiego, że wiesz zrobią jakiś podest, w sensie mini arenę, możliwe, że będzie się ciągnęła przez całą długość sali. – Wskazała przeciwne ściany, a Dracon podążał za nią wzrokiem – i wiesz, stajesz na przeciwko siebie i rzucasz zaklęcia rozbrajające albo coś w tym stylu.

– Czyli taki pojedynek, jaki zorganizował kiedyś Lockhart?

– Eee, Draco, to chyba nie mój rocznik.

– A faktycznie. Nie rozmawiam zbytnio z młodszymi uczniami i dlatego cię pomyliłem.

– Właśnie jeszcze nie wiemy, ale podejrzewam, że ogłoszą to na jakimś posiłku, kiedy wszyscy wrócą z przerwy świątecznej. A, no i cały zamysł tych konkursów jest taki, że uczniowie z talentami się zaprezentują i przy okazji zdobędą punkty dla domów.

– Super – powiedział Dracon. – Rozwalę wszystkich na pojedynku.

– Oj, nie wątpię. – Klepnęła go przyjacielsko w ramię. – Jeszcze masz quidditcha.

– Zrezygnowałem.

– Serio? – zdziwiła się szczerze. – Dlaczego?

– A tak jakoś... Przestało mnie do niego ciągnąć. – Wzruszył ramionami. – Ale miotły nie sprzedam, bo mam do niej sentyment.

– Coś takiego, Draco Malfoy i sentymenty – Pokręciła głową, robiąc głupią minę.

Ślizgon parsknął.

– No nie? Sam w to nie wierzę.

Po śniadaniu dwójka przyjaciół zdecydowała się na pierwszą lekcję panowania nad emocjami. W tym celu udali się do pokoju wspólnego prefektów naczelnych, który obecnie zamieszkiwała tylko Elizabeth.

Kiedy Ślizgon wraz z Krukonką stanęli przed zdobionymi drzwiami z kołatką w kształcie orzełka, jak zwykle mały, wyrzeźbiony ptak ożył i zajął ich umysły zagadką:

– Pojawia się wtedy, gdy nie potrafimy znaleźć wspólnego języka. Szybko wzbiera na sile, ale równie prędko opada, pozostawiając po sobie niesmak popełnionych czynów.

– I tak jest za każdym razem? – Draco spojrzał pytająco na Elizabeth, która skinęła głową. – Salazarze, chyba bym sfiksował.

Krukonka parsknęła, zastanawiając się jednocześnie nad odpowiedzią.

– Odpowiedź to gniew – oznajmiła po chwili.

– Bardzo dobrze, zapraszam do środka – powiedział orzełek i znieruchomiał.

– To co, zaczynamy – rzekł Malfoy, gdy weszli do środka – Całkiem tu ładnie, ale to nie to co u nas.

Elizabeth pokręciła głową z uśmiechem. Typowy Ślizgon dumny ze swojego domu.

– Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie, patrząc na mnie, że jestem Snapem? – spytał.

– Nie sądzę. – Skrzywiła się lekko.

– Trudno, będziesz musiała zamknąć oczy. Musisz wyobrazić sobie sytuację z twoim lubym, im bardziej realistyczną, tym lepiej.

– Dobra, dobra. Rozumiem – powiedziała, stając naprzeciw blondyna.

– Mówiłaś mi, że całkiem niedawno miała miejsce sytuacja, która pozbawiła cię wszelkiej nadziei na twoją przyszłość z nim, tak?

– Niestety – mruknęła, nadal mając zamknięte oczy.

– Wiem, że to nie będzie przyjemne, ale musisz przypomnieć sobie każdy, nawet najmniejszy szczegół, ton jego głosu, jego gesty, nastrój panujący w otoczeniu, po prostu wszystko. Nadążasz?

– Tak. – Skinęła głową, będąc maksymalnie skupiona.

Przez chwilę poczuła się, jakby jakaś siła przeniosła ją o parę dni w czasie. Poczuła zapach swojego ukochanego mężczyzny, usłyszała jego głos wymawiający to okropne zdanie, które otwarcie sugerowało jej, że nie ma na co liczyć.

– Mam to – powiedziała, a Dracon usłyszał, jak zadrżał jej głos.

– Teraz wyobraź sobie, że jesteś w posiadaniu takiego urządzenia, które jest w stanie wyłączyć twoją niechcianą emocję. Wystarczy nacisnąć przycisk. – Chłopak pstryknął palcami. – i po wszystkim.

– O kurczę, trochę mi to pomogło. – Zdołała opanować drżenie rąk, po czym otworzyła oczy. – Draco, to naprawdę działa!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro