7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po jakże ciekawej lekcji eliksirów przyszedł czas na jednogodzinną obronę przed czarną magią.
Jak zawsze, klasa była otwarta, a w środku czekała już profesor Salerie. Po dziesięciominutowej przerwie rozbrzmiał dzwon rozpoczynający kolejne zajęcia. 

Elizabeth bardzo lubiła tę lekcję. Nie tylko były one ciekawie prowadzone i użyteczne, zwłaszcza w ciągu ostatnich lat, ale też prowadziła je Aloysia Salerie, zatrudniona po odbudowie zamku, bardzo sympatyczna, młoda nauczycielka. 

– Na dzisiejszej lekcji będziemy kontynuować to, co zaczęliśmy ostatnio. Może ktoś przypomni?

W górę wystrzeliło kilka rąk. Elizabeth siedziała spokojnie, pomimo tego że doskonale znała odpowiedź na to pytanie.

– Ostatnio próbowaliśmy wyczarować swojego patronusa – odezwała się jakaś dziewczyna.
– Zgadza się. I jako, że nie każdemu to wyszło, to dziś próbujemy znowu – poleciła, a wszyscy wstali z ławek.

Nauczycielka wykonała kolisty ruch nadgarstkiem trzymającym różdżkę, po czym szybko machnęła przedramieniem. Wszystkie ławki i krzesła uniosły się na kilkanaście centymetrów w górę i odfrunęły pod ściany. Widowiskowy pokaz umiejętności rzucania zaklęć niewerbalnych.

– Ustawcie się w rzędzie i próbujcie dalej – poleciła, przechadzając się po klasie powolnym krokiem. – Może pan Ameran przypomni kim są dementorzy?

– Dementorzy są to humanoidalne istoty osiągające wysokość nawet trzech metrów i są otoczone charakterystyczną czarną mgłą, chmurą, czy jak to nazwać. Pożywiają się ludzkim szczęściem, a także potrafią wyssać duszę –odpowiedział, a profesor Salerie pokiwała głową – Zanotowano nawet przypadki, w których dementorzy pozbawiali ducha zwierząt – dodał.
– Tak, istotnie, ale skąd o tym wiesz?
– Wie pani, lubię czytać – Uśmiechnął się.
– I jest to opłacalne. Plus pięć punktów dla Ravenclawu.

Elizabeth i Cesarius przybili piątkę.

Aloysia była osobą bardzo towarzyską, lubił ją każdy nauczyciel i większość uczniów w Hogwarcie. Starała się być sprawiedliwa, ale jak powszechnie wiadomo, każdemu się nie dogodzi. Elizabeth już od pierwszych dni złapała z nauczycielką dobry kontakt. Często rozmawiały o sprawach szkolnych, jakichś nurtujących jedną ze stron rzeczach, a wszystko zaczęło się od tego jak Elizabeth wywinęła numer jednej osobie z klasy i zarobiła szlaban. Nie był on jakoś specjalnie ciężki i nauczycielka dała go chyba raczej od niechcenia, bo tego samego dnia miała zmieniać wystrój klasy i potrzebowała kogoś do pomocy. Padło na Krukonkę, która nigdy później tego nie żałowała.

Expecto patronum! – zawołała dziewczyna, ale z końca jej różdżki wyleciała tylko spora mgiełka. – No nie dam rady.
– Jest coraz lepiej! – stwierdziła radośnie profesor Salerie, stając obok uczennicy. – Nie jest jeszcze cielesny, lecz co prawda chmura jest coraz większa.
– Czy ja wiem, nie czuję różnicy – opuściła różdżkę, a patronus Cesariusa, motyl, krążył jej nad głową.
– Eli, przypomnij sobie sytuacje z ostatnich dni, albo nawet tą z dzisiaj, o której mówiłaś mi na przerwie – zaproponował, mówiąc przyjaciółce do ucha.
– Nic z tego.
– Nie możesz się poddawać. Nawet jeśli nie potrafisz, to pokaż, że próbujesz – ostrzegła Aloysia i podeszła do innego ucznia.

Elizabeth westchnęła. Dziewczyna była lubiana, nie miała zbyt wielu wrogów, ale jest coś o czym wiedziało tylko kilka, najbardziej zaufanych osób. Rodzice Elizabeth byli bardzo zapracowani, przez co nie poświęcali jej czasu. Mieszkali blisko, tak to prawda, ale ojciec pracował w Ministerstwie, a mama była uzdrowicielką. Były tego plusy, ponieważ ich rodzinie nie brakowało pieniędzy i Elizabeth nie musiała się martwić o swój los tak długo, jak była na utrzymaniu rodziców, jednak czasem miała wrażenie, że wolałaby być uboższa materialnie, a bogatsza w ciepło rodzinne. Muzyka była rodzajem odskoczni, widziała w niej uczucia, którymi tak chętnie się otaczała, ponieważ jej ich brakowało... zwłaszcza miłości. Miewała dni, w których wolała pobyć w ciszy oraz samotności lub przynajmniej z dala od jakiegokolwiek zgiełku. Myślała wtedy dlaczego jej rodzice nie poświęcają jej uwagi, zastanawiała się co jest z nią nie tak. Czuła się osamotniona i kiedyś doszła do wniosku, że mogłaby nawet zwariować, gdyby nie zawsze obecny, bezinteresowny, najlepszy przyjaciel Cesarius.

Spojrzała na niego i pomyślała sobie, jakie to szczęście, posiadać u boku taką osobę.

Expecto patronum! – zawołała, a tuż przed nią z obłoku srebrno-niebieskiej mgiełki uformował się lew, by po chwili zniknąć.
– JEST! Widziałem! – krzyknął Krukon. – To był lew!

Kobieta podeszła do przyjaciela i uścisnęła go.

– O matko, za co to? – spytał, zaskoczony, nieśmiało odwzajemniając uścisk.
– Co się stało? – Podeszła do nich nauczycielka.
– Udało się Eli wyczarować patronusa. Po paru sekundach zniknął, ale widziałem wielkie łapy i grzywę, to musiał być lew! – odpowiedział uradowany.
– Gratuluję – pochwaliła Aloysia. – Wracajcie do zajęć – poleciła klasie, która przypatrywała się tej scenie wyraźnie zaciekawiona.
– Hej, młoda – szepnął – O czym pomyślałaś? Pewnie o tej nagrodzie pana S za twój koncert, hm?
– Nie – Uśmiechnęła się do niego, odsuwając się – Pomyślałam, że jestem prawdziwą farciarą, skoro mogę nazywać cię moim przyjacielem.
– Ooo, urocza jesteś – odparł, lecz nie wiedząc czemu na jego twarzy pojawił się słaby uśmiech.

Po lekcji Elizabeth mogła odsapnąć i przygotować się na zajęcia z zielarstwa w cieplarni numer trzy. Cesarius miał teraz numerologię, natomiast ona godzinę wolną. Nie miała ochoty na nic szczególnego, więc poszła do dormitorium i rozłożyła się na kanapie.

Jej myśli gwałtownie skierowały się w stronę dyrektora. Wyobraźnia zaczęła pracować na najwyższych obrotach, podsuwając młodej kobiecie bardzo przyjemne sceny. Wiedziała, że nie powinna patrzeć na niego w ten sposób, gdyż w czasach szkolnych mogło jej to bardziej zaszkodzić, aniżeli w czymkolwiek pomóc, ale naprawdę nie potrafiła tego kontrolować. Takie sceny w jej myślach pojawiały się nie tylko w chwilach wolnych. Niestety czasem przeszkadzały jej w skupianiu się na lekcjach, zwłaszcza na tych mniej ciekawych.

Uśmiechnęła się do siebie, zamykając oczy. Po chwili dziewczyna przewróciła się na bok i wpatrzyła w kominek.

– Oj, Eli. Masz stanowczo za dużo czasu wolnego – powiedziała w przestrzeń.

Do końca dnia nie wydarzyło się nic ciekawego. Na zajęciach z zielarstwa uczyli się o pielęgnacji i hodowli szaleju jadowitego. Elizabeth kontynuowała ten przedmiot z uwagi na karierę uzdrowiciela-alchemika, podobnie jak i opiekę nad magicznymi stworzeniami. Co prawda ten ostatni nie sprawiał jej dużo więcej przyjemności od eliksirów i zajęć z magicznymi roślinami, ale nie narzekała. Opieki cały czas uczył Hagrid i trzeba mu przyznać, że choć ma niemałe problemy z wysławianiem się oraz nieco ubogi zasób słownictwa, to nie traktuje źle zwierząt i naprawdę zna się na rzeczy. Niektóre przedstawiane przez niego stworzenia były paskudne, lekko przerażające lub obleśne, ale zdarzały się także te bardzo miłe w dotyku i budzące pozytywne skojarzenia. 

Cesarius do pokoju wspólnego wrócił późnym wieczorem. Nie zdziwiło to Elizabeth. Robił tak często, bowiem starał się spędzać sporo czasu ze swoją dziewczyną, która nie znajdowała się na liście prefektów naczelnych. Pomiędzy tą dwójką zaistniało szczere i bardzo mocne uczucie.

Krukonka nie przepadała za Padmą, ale starała się tego nie okazywać. Nie miała konkretnych powodów ku niechęci, po prostu jakoś jej się nie podobała. Być może przez jej zdolność do rozpowiadania wszystkiego na lewo i prawo.

– Hej – przywitał się Cesarius, wchodząc do dormitorium.
– No cześć, Lovelasie.

Chłopak parsknął.

– Zazdrościsz?
– Bycia z tobą czy samego faktu?
– Samego faktu.
– To tak – odparła szczerze.
– Przyjdzie i twój czas – powiedział nie patrząc na nią.
– Coś nie tak?
– Po prostu... Miałem nieprzyjemną sytuację z Padmą.
– Teraz?
– Nie, wcześniej. Jakoś przed naszymi zajęciami z obrony.
– Co wymyśliła? – zapytała, podpierając brodę o swoją pięść.
– Nie wymyśliła... Powiedziała mi, że...
– Znając Padmę to pewnie wyjechała ci z pretensjonalnym tonem. Określiłabym to bardziej jako:"zarzuciła".
– Hm, w sumie racja. Poprawka, zarzuciła mi, że spędzam z nią za mało czasu.
– Poważnie? – Jedna brew dziewczyny powędrowała do góry.
– Niestety. Chyba jest o ciebie zazdrosna.
– Stara śpiewka – mruknęła Krukonka.
– I wystawiła mnie na próbę.
– Co? – Wyprostowała się gwałtownie w fotelu. – Jaką?
– Była taka mała sprzeczka słowna... I... No i kazała mi udowodnić, że ufam jej i, ehh, że mi na niej zależy. Powiedziała, żebym zdradził jej największy sekret.

Elizabeth zmarszczyła brwi, intensywnie wpatrując się w jej przyjaciela.

– Merlinie, Ces, co jej powiedziałeś?
– Eli, obiecaj mi, że nie będziesz na mnie zła.

Polsat, buziaki ;*

I sorki, że tak długo zanim dodałam. Oglądałam z rodzicami "Hakera", bardzo fajny film z Chrisem Hemsworthem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro