1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zostali na polu boju sami. We dwóch... nikt więcej nie ocalał. Wszyscy się poświęcili. Oddali swe serca, życia. Levi leżał oparty o pień brzozy splamionej na czerwono, na przesiąkniętej ulewnym deszczem i krwią towarzyszy ziemi. Obok niego klęczł Eren. Zalany łzami powiedział

- Heichou...

- Nie rycz bachorze nic mi nie jest!

- Ale kapral ma złamane żebra i... co jeśli nasz wróg wróci?

- Zamknij się! Przerzyjemy! Wrócimy do domu.

- Ale... zostaliśmy tylko my... nie ma już nikogo.

- Co się z tobą stało? Zawsze jesteś wesoły, optymistyczny co tak irytuje...

- Kapralu...

- Bądź taki jak zawsze!

- Ale... ja... ja nie umiem...

- To nie proźba Jeager. To rozkaz!

- Hai

Powiedział uśmiechając się.

- Ale kapral nie da rady...

- Zamknij się już! W końcu jestem najlepszym człowiekiem ludzkości. A ty niestety jesteś naszą nadzieją.

- Heichou dlaczego niestety?

- Bo tak mówię! Zawołaj nasze konie.

Eren wykonał rozkaz kaprala. I szybko przywołał do siebie spłoszone zwierzęta. Kobaltowooki syknął z bólu próbując się podnieść. Natychmiast podbiegł do niego uniósł go na ręce, co nie uległo uwadze bruneta.

- Tch. Dzieciaku co ty robisz?

- Kapral nie da rady sam wejść na konia, a co dopiero sam jechać...

Levi przewrócił oczami. Niestety dzieciak miał rację i sam nie utrzymałby się na koniu.
Eren wsiadł zwinnie na swojego wieszchowca sadzając swojego przełożonego przed sobą. Co widocznie nie do końca spodobało się kapralowi, który mordował wzrokiem półtytana. Eren głośno przełknął ślinę, zaczepił konia kobaltowookiego do swojego po czym chwycił wodze i ruszył w stronę muru.

Droga zleciała im dość szybko. Kiedy wrócili do zamku nie zastali nikogo. To znaczy prawie nikogo. Wszyscy, któży pojechali na wyprawę za mury nie wrócili. Wyjątkiem byli Eren i Levi.

Hanji zobaczywszy że wrócili podbiegła do nich by zapytać o powodzenie misji. Zdziwiła się widząc tylko tą dwójkę. Sama nie mogła brać udziału w wyprawie gdyż musiała pilnie przeprowadzać badania nad schwytanymi tytanami. Więc wraz ze swoim oddziałem została w zamku.

- Levi co ci się stało!? Gdzie reszta!? - zapytała zdziwiona dziewczyna po czym popatrzył szybko na półtytana i kontynuowała -Eren zabierz go do mojego gaminetu. - Mówiąc to wskazała na kobaltowookiego.

Chłopak wykonał jej polecenie. Wziął bruneta na ręce, co najprawdopodobniej nie spodobało się mężczyźnie gdyż ten skarcił go wzrokiem. Nie miał siły na nic innego.

Hanji sprawnie zbadała nieprzytomnego już Levi'a. Okazało się że ma złamane trzy żebra i nogę. Oprócz tego jest strasznie przemęczony.

- Eren spokojnie! Nic mu nie będzie. -powiedziała próbując uspokoić widocznie zaniepokojonego szatyna.

- Tak pani myśli? - zapytał chłopak z nadzieją w głosie.

- Nie martw się. Jeszcze będziecie mieli dla siebie DUŻO czasu... - zaśmiała się Hanji, na co Eren widocznie się zarumienił.

- Ale...

- Przecież widzę że ci na nim zależy. - Powiedziała kobieta ze swoim psychopatycznym uśmiechem. - Nie martw się jemu na tobie też zależy...

- Tak dowódca myśli!? - odpowiedział rozradowany Eren.

Kobieta pokiwała pewnie głową dalej się uśmiechając.

- Ja nie myślę... - W tym momencie chłopak się przeraził, właśnie przyznał, że zależy mu na kapralu a Hanji sobie z niego żartowała - Ja to wiem! - Kobieta dokończyła zdanie a Eren odetchnął z ulgą.

Minęły już prawie cztery godziny, kiedy czarnowłosy się obudził.

- Kurde bachorze dlaczego zaniosłeś mnie do tej pieprzonej wariatki?

- Bo... etto... Pani Hanji kazała tu Kaprala zanieść i... - w tym momencie Levi spróbował się podnieść - powinien Kapral leżeć!

- Tch. Idę do siebie puki czterooka nie wróciła.

- Heichou nie może się męczyć! - powiedział stanowczo Eren i uniósł kobaltowookiego na rękach.

- Tch. Dzieciak... - odparł i pozwolił zanieść się do swojego pokoju.

Hanji stwierdziła że najlepiej będzie jeśli to właśnie Eren będzie zajmował się kapralem. Wiedziała, że jemu wyjdzie to najlepiej. Poza tym to właśnie on jest w jego drużynie.

- Wiesz Levi zawsze ja mogę się tobą zajmować! - powiedziała z entuzjazmem okularnica.

- To ja już wolę dzieciaka... - odparł brunet.

Eren ucieszył się na te słowa. Bardzo zależało mu na sympatii mężczyzny.

- To zostawię was samych... - Kobieta wybiegła z pokoju zamykając drzwi a Levi przewrócił oczami. Leżał na łóżku i delikatnie przymknął oczy.

- To ja już pójdę. Heichou powinien odpoczywać.

- Zostań. - Nakazał kobaltowooki.

- Hai Heichou! - odpowiedział entuzjastycznie szatyn.

Levi przesunął się na łóżku robiąc miejsce dla podwładnego. Eren zdziwiony podszedł do miejsca spoczynku przełożonego. Był strasznie zestresowany. Nie wiedział czemu ale bał się. Czuł niepokój, niepewność, strach, ciekawość, zainteresowanie i radość. Cieszył się, że kapral go zatrzymał, że kazał zostać.

- Oj dzieciaku. Jak karzę ci usiąść obok to siadaj.

Eren zdziwiony wykonał rozkaz. Myślał że wcześniej źle zrozumiał polecenie.

- Boisz się. - stwierdził Levi

- Nie... to znaczy... ja... to nie tak że ja się boję.

- Co ja z tobą mam Jeager...

- Czyli jednak...

- Czyli jednak co? - dopytywał kobaltowooki.

- No bo ja... bo... - zaczerwienił się gdy zaczął swoją wypowiedź - Heichou... i

- Możesz mówić jak człowiek?

- Bo ja... cieszę się, że nic kapralowi się nie stało...

- Oj Eren. Ważne że ty jesteś cały. W końcu bez ciebie śmierć ich wszystkich pójdzie na marne.

Eren ucieszył się ze słów kaprala, ale jednocześnie był nimi zdziwiony.

- To nie jest tak, że ciebie nienawidzę, albo raczej nie lubię - kontynuowała dowódca oddziału - po prostu... wolałbym żebyś był w jednym kawałku.

Chłopak uśmiechnął się radośnie do swojego przełożonego.

- Ja też wolę być w jednym kawałku. W końcu kto by zajmował się kapralem gdyby została mnie tylko połowa...

Levi dał Jeagerowi pstryczka w nos. Przez co Eren nie ukrywał zdziwienia. Spodziewał się raczej kopniaka prosto w swoją piękną buźkę, albo sierpowego w rzuchwę.

- Oj bachorze!

- Czemu Heichou mnie tak nazywa?

- Bo tak się zachowujesz. Jak dzieciak.

- Nie prawda! -.zawołał młodszy nadymając policzki.

Siedzieli potem w milczeniu jakieś pół godziny. Erenowi oczy same zaczęły się kleić. W końcu nie wytrzymał i zasnął. Levi uśmiechnął się w duchu. Ten bachor wyglądał tak słodko i spał tak spokojnie. Przez moment kobaltowookiemu przeszło przez myśli, że chłopak umarł.

Levi podniósł się na łokciach i ściągnął z Erena paski, spodnie i koszulkę. Sam z swoim ubraniem zrobił to samo i oddał się w objęcia morfeusza.

Chłopak budząc się poczuł na swojej talii czyjąś rękę. Nie przeszkadzało mu to zbytnio. Był zmęczony, chciał spać dalej. Wtulił się mocniej w leżącego obok kobaltowookiego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

- Oj dzieciaku. Nie za wygodnie ci?

- Nie. - stwierdził Eren nieco zaspany. Dopiero po chwili zorientował się co powiedział. Widocznie się zarumienił. Na co Levi przewrócił oczami.

- Choć na śniadanie.

- Ale Heichou nie może wstawać, i...

- Tch bachor.

- Ja przyniosę... - kontynuował młodszy z nich - i zjemy tu.

- Czy to przypadkiem nie ja tu jestem dowódcą?

- Tak. Ale...

- To idź już po to śniadanie. I nie zapomnij o herbacie.

Eren skinął głową i szybko wyszedł z pokoju kobaltowookiego.

Wchodząc z powrotem do pokoju przełożonego odłożył na biurko śniadanie i chcąc podejść do mężczyzny potknął się o własne nogi przewracając na niego.

- Oj dzieciaku! - zaczął kapral.

- Heichou... ja...- Eren nie wiedział co powiedzieć - przepraszam?

- Skoro już tutaj jesteś to... - Mówiąc to kobaltowooki sam nie wiedział już co robi. Wydawało mu się, że znajduje się w cudownym śnie.

Złapał Erena w pasie, po czym podniósł i posadził sobie na biodra. Szmaragdooki zarumienił się, nie miał pojęcia co zamierza zrobić starszy z nich. Levi pociągnął młodszego za koszulkę i złączył ich usta w namiętnym pocałunku.

- Heichou... - wyszeptał Eren którego twarz przypominała dojrzałego pomidora - ja... bo... no...

- Zamknij się już bachorze! - Odpowiedział brunet ponownie pocałował czekoladowowłosego. - Chyba część mógłbym mieć kontuzje.

- Nie może kapral... - powiedział stanowczo, ale jednocześnie z nutką niepewności w głosie Eren.

- Tak się o mnie martwisz?

Eren pochylił głowę i nie odpowiedział na pytanie przełożonego.

- Tch. Bachor.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~ Tadam 1216 słów. Miało być tysiąc ale... cóż... nie wyszło.
Wiem że słabo wyszedł mi ten shot więc nie musicie tego komentować xDDD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro