Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Markus miał dość wszystkiego. Oczywiście, że dziewczyna, z którą się umówił nie pojawiła się w parku. Czemu miałaby? Przecież ta jedna rzecz nie mogła pójść po jego myśli...
- Strata czasu... - wymamrotał do siebie Markus, odgarniając sprzed oczu swoje brązowe loki, przed wyjściem elegancko uczesane.

To nie tak, że się nie starał. Starał się, ba, chyba bardziej niż większość innych. Robił wszystko, aby być szczęśliwym, ale nigdy nie był. Każda randka kończyła się fiaskiem, przyjaciele znikali z jego życia szybciej niż się pojawiali, nic nie wychodziło tak jak miało. Jedyne co szło dobrze to relacja Markusa z siostrą, bez której już dawno by się załamał.

Właśnie zerknął na telefon, żeby zobaczyć czy nie napisała do niego, kiedy przyszła wiadomość od tej, z którą się umówił. "Sorki, nie pojawię się dzisiaj, mój brat miał wypadek na motocyklu i jestem w szpitalu." Markus westchnął. Cóż, nie mógł jej mieć tego za złe, mógł być co najwyżej zły na siebie, że robi sobie nadzieje.

Już zaczął iść ku bramie parku, kiedy usłyszał łupnięcie za sobą. Obejrzał się i na ścieżce zobaczył dziewczynę, około jego wieku, ubraną w czarną sukienkę, o srebrnych, błyszczących włosach. Podszedł do niej, żeby zobaczyć czy żyje. Jak się okazało, żyła. Ponadto w ręku trzymała jakiś kamień z jakimś dziwnym tekstem wyrytym na nim. Markus nie znał ani jednej litery jaka znajdowała się na kamieniu, włożył go jednak do kieszeni - musiał być ważny, jeżeli dziewczyna tak kurczowo się go trzymała. Gdy już wziął kamień, zajął się dziewczyną - podniósł ją i zaczął nieść w kierunku domu. Była strasznie lekka i blada, ale czuć było, że jeszcze daleko jej do śmierci. Markus był nieco podekscytowany. Nie wierzył, że los mu sprzyja, dopóki tajemnicza dziewczyna dosłownie nie spadła mu z nieba. Teraz był gotów uwierzyć, że może jednak nie jest tak okropnie, jak mu się zdawało.

***

- Markus, czy możesz mi wyjaśnić czemu przyniosłeś tę dziewczynę do domu? - spytała podirytowana blondynka.

- Znalazłem ją w parku, wyglądała tragicznie... - tłumaczył chłopak.

- Markus. Markus. Karetka. Kojarzysz coś takiego? Szpital. Profesjonalna pomoc medyczna.

- Oh... - mruknął Markus.

- Żebyś wiedział, że "Oh...", chociaż to chyba słaba obrona jak ktoś nas pozwie o uprowadzenie dziewczyny z parku. - westchnęła dziewczyna.

- To może teraz zadzwonię... -zaproponował chłopak.

- Nie! Teraz to już za późno, chyba że zatargasz ją z powrotem do parku. - zaprotestowała blondynka.

- Ani mi się śni... Po prostu musimy się nią tak dobrze zająć, żeby to nie wyglądało na uprowadzenie... Czy coś. 

- Markus, to najgłupsza rzecz jaką słyszałam w ciągu ostatniego miesiąca. Ale masz rację, powinniśmy się nią zająć. A mówiąc "my" mam na myśli ja. Bez urazy, ale niezbyt pomożesz mi w opatrzeniu jej. Na razie idź spać, a ja zrobię co w mojej mocy, żeby jutro się obudziła.

- Jasne. Dobranoc, Becky. - kiwnął głową Markus i ruszył do swojego pokoju.

- Branoc, Markus. - odpowiedziała Rebecca.

***

Icarus nie pamiętał za wiele z upadku. Błysk, nagły ból, i już leciał w dół. Nie spodziewał się, że Cirra tak po prostu zasłoni się tabliczką. W końcu obudził się, leżąc twarzą w ziemi. Podniósł się, trzymając się za bolącą głowę.

- Na Ifrit, co to było? Jak mogłem dać się tak wystrychnąć na dudka, w dodatku... jej. Ugh, nieważne. Będę miał tę tablicę, prędzej czy później...

Chłopak przeszedł trochę, czując ból z każdym krokiem. Zaraz jednak jego uwagę od ran oderwał fakt, że przed nim pojawiły się rzeczy, których przedtem nie widział. Metalowe pudełka na kołach, przewożące w środku ludzi, jakieś świecące pudełeczka, które ludzie trzymali w rękach i przesuwali po nich palcami... Icarus nie rozumiał tego świata.

- Cholera, świat pod Miastem Chmur nie jest wcale podobny do Miasta... Będzie mi trudno się ukrywać szukając fragmentów tabliczki... Zakładam, że się rozpadła.

Nagle, do Icarusa podeszła jakaś ciemnowłosa dziewczyna.

- Hej, piękny... Cassandra jestem. Ale ty możesz mi mówić Cassie... - zagadała i mrugnęła do niego flirtownie okiem.

Icarus miał ochotę dać jej do zrozumienia, że przybrała nieodpowiedni ton mówiąc do przyszłego boga, ale wpadł na pomysł, który jego samego zaskoczył.

- Cassandra... Piękne imię. Icarus, miło mi. - powiedział, ukłonił się i ucałował jej dłoń.

- Dżentelmen, hm? Podoba mi się... A więc, Icarus... Jeśli nie masz nic lepszego do roboty, może... Poszlibyśmy gdzieś razem? - zaproponowała.

- Nie mam nic zaplanowanego, czemu nie? Jestem pewien, że wieczór upłynie nam... Magicznie. - uśmiechnął się chłopak. Wiedział dobrze, że ze względu na ewidentne zauroczenie nim, jego czar kontroli umysłu nie napotka oporu. Mógł też dać Cassandrze ułamek swojej mocy, aby mieć przydatną podwładną... Tak, pomimo chwilowej porażki, Icarus czuł... Ta wojna była jeszcze do wygrania.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro