Słoneczne dni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tadeusz stał w jasnym salonie zapatrzony w szczelinę okna między dwoma zasłonami. Pokój był przestrzenny i ładnie uporządkowany. Dopiero co niedawno tu przyjechał, a mimo tego zdążył wszystko ładnie rozłożyć w swoim stylu.
Trzymał gorący kubek z herbatą, uważał, że to najlepsza forma przyzwyczajania organizmu do gorącego lata. Szczególnie, że to tutaj było zdecydowanie bardziej upalne niż w Warszawie.
Ubrany był w jasnobeżową koszulę kantową i szarą kamizelkę co zwiastowało, że czeka na gości. Wszystko ładnie wyprasowane i dopięte na ostatni guzik.
Pokój był urządzony bardzo ładnie, półokrągły z rzędem okien i dwoma filarami podtrzymującymi strop. Wiatr wpadł do pokoju przez jedno z uchylonych okien i rozwiał zasłonki co oślepiło nieco Zawadzkiego mruczącego oczy. Odwrócił się szybko i odstawił kubek na stół.

- Zośka bo on zaraz tu będzie, na co czekasz?

Rudy wpadł otwierając drzwi na oścież co spowodowało mały przeciąg.
Dopinał właśnie ostatni guzik białej koszuli co chwila odgarniając rozsypane po twarzy włosy.

- Źle zapiąłeś cepie.- Tadeusz tylko ruszył nieznacznie głową w jego stronę.

- Że ja? A...- Janek zauważył, że ostatniemu guzikowi na dole brakuje pary przez nierówne zapięcie. Zaczął wiec od nowa.

- Nic nie robię bo wszystko gotowe. To ty nigdy nie wyrabiasz się z czasem.

- Głupoty gadasz. A ciasto?

- Ciasto przywiozłem już wczoraj, nie zostawiam rzeczy na ostatnią chwilę. A ty założyłeś bandaże?

Rudy zatrzymał się podczas zapinania koszuli i popatrzył na Zośkę uśmiechnięty.

- Jak mogłeś tego nie zrobić. Nawet własnego zdrowia nie potrafisz dopilnować.- Podszedł szybko do przyjaciela i zapiął za niego ostatni guzik przy szyi. Dalej nie miał do końca sprawnych dłoni, by móc sprawnie chodzić potrzebował usztywniania stawów bandażami, a na całej jego skórze znajdowało się wiele blizn.

Dobrze wiedział, że nigdy nie wróci sobie zdrowia sprzed feralnego wydarzenia i zostanie to z nim na zawsze niczym zły cień przypominający o przeszłości. Jednak co dziwne nie przekładało się to tak na jego psychikę jak na Tadeusza.
Obwiniał się o całe zajście wyszukując to najmniejszych szczegółów i swych błędów jakie kiedykolwiek popełnił.

Zawadzki po ułożeniu kołnierzyka Rudego popatrzył na niego z góry i przytulił bratersko.
Janka zdziwiło to oczywiście, jednak nie odsunął się. Zośka nie często okazywał swe emocje i nie chciał mu przeszkadzać.

- Żyjesz Rudy, rozumiesz? Jesteś tu. To najlepsze co mogło mnie spotkać, nie wiedziałem, że...- Słowo utkwiło mu w gardle kiedy odsunął się dalej trzymając dłonie na jego ramionach. Czuł pewien rodzaj bólu i ścisku w przełyku. Coś co uniemożliwiało mu jakikolwiek ruch, nawet wzięcie większego oddechu.

- Ej spokojnie. Tadek, wszystko dobrze. Ja miałbym nie przeżyć? Mógłbyś to powiedzieć o Gliździe, ale ja?- Znowu zaśmiał się rezolutnie co rozluźniło Zośkę, który również uniósł nieznacznie kąciki ust i usiadł przy stole z ciemnego drewna.

Od całego zajścia minęło zaledwie kilka miesięcy. Był sierpień, do marca wcale nie było daleko. Gdy tylko zdrowie i okazja pozwoliła Rudy wyjechał na wieś, na początku z matką i siostrą. Potem gdy one musiały wracać przyjechał do niego Tadeusz który miał zająć się chorym tak by sam się o własne nogi nie potykał.
Co prawda Rudy czuł się już o wiele lepiej i chciał wracać do stolicy nie pozostawiając jej i swych przyajciół na pastwę losu jak to nazywał.
Jednak Zawadzki kategorycznie mu tego zabronił co poparł komendant i właściwie każdy kto Rudego znał. Był teraz na celowniku to też nie mógł od tak zacząć znowu pokazywać się na ulicy.
Tadeusz choć chciał wracać i pracować dla kraju, przysiągł Pani Bytnarowej, że póki ona nie może zająć się synem on to zrobi.

Rudy był już dorosły, to prawda, skończył dopiero co dwadzieścia dwa lata, ale jego zdrowie fizyczne było mocno pokrzywdzone.
Skóra dalej gdzieniegdzie nabierała koloru fioletowego, nogi czasem odmawiały posłuszeństwa przez niegdyś połamane stawy. Nawracał ból, a rany goiły się bardzo ospale.

W ten dzień miał odwiedzić ich Alek, który po wielu błagalnych listach od Rudego zgodził się w końcu przystać na zaproszenie i przyjechać na dwa bądź trzy dni.

Ledwo Rudy zdarzył się przyszykować, a usłyszeli tętent końskich kopyt.

Rudy zbiegł szybko na dół po drodze zarzucając na siebie kamizelkę podobną do tej Tadka.
Ten znowu ruszył za nim wiedząc, że nie powinien tak szybko rzucać się na biegi szczególnie po schodach.

- Czy ty kompletnie zgłupiałeś?- Zbiegał za nim i mimo dobrej kondycji dalej był od niego dużo wolniejszy i mniej skrętny.- Zapomniałeś, że już nie jesteś gwiazdą sabotażu? Trzeba było tak biegać pół roku temu.

- Zośka ty się lepiej przymknij i przynieś wino z dołu, to co podała mama.

Przewrócił oczami schodząc powoli z ostatniego schodka i skierował się w stronę piwnicy.

Rudy za to wybiegł na ganek i gdy tylko zobaczył dobrze znanego mu dryblasa uśmiechnął się szeroko.

- Rudy!- Dawidowski wypuścił z rąk walizkę i przytulił przyjaciela poklepuj go po łopatce.- Sto lat cię nie widziałem.

- Trzeba było przyjechać wcześniej, z Tadeuszem. Nie obraziłby się gdyby musiał dzielić z tobą pokój, tego jestem pewniem.

- A właśnie gdzie on jest?- Wziął do ręki skórzaną walizkę i po uprzednim jej otrzepaniu zaczęli iść w kierunku drzwi wejściowych.

- Poszedł na dół, zaraz powinien być.

Już po chwili wszyscy siedzieli z tylu posiadłości na tarasie pijąc powoli wino robione przez mamę Rudego i patrząc się w zachodzące słońce.

- Powiedz no Aluś, jak sprawy w Warszawie?- Rudy spragniony wiedzy o mieście nie mógł wytrzymać z braku informacji.

Mina chłopaka szybko skwaśniała i zamyślony popatrzył się w dal.

- Nie jest dobrze. Z tygodnia na tydzień rygor się zaostrza, nie jest łatwo. A i oczywiście wasz brak jest doskwierający.

- Są sprawy ważne i ważniejsze.- Zawadzki poprawił się na krześle dopowiadając. Obwiniał się o krzywdę Janka niesamowicie. I choć tęskno mu było za pracą dla kraju traktował to jak obowiązek.

- Ja mogę wracać.- Zarzekł się Bytnar kładąc dłoń na sercu.

- Ty to możesz co najwyżej tu siedzieć i łowić ryby Rudy. Wrócisz tam, a zaraz ci łeb ukręcą.

- Nie zaprzeczę.- Odezwał się znowu Alek.- Komendant zabronił ci wracać. Nie teraz.

Rudy naburmuszył się.

- A co u Basi?

- U Basi?- Alek zalał się rumieńcem na co wszyscy trzej się uśmiechnęli.- U Basieńki dobrze, prosiła pozdrowić. Monia się tylko martwi, twoja siostra Zośka też mówi, że mógłbyś już wrócić.

- Ania da sobie radę. Niedługo wrócimy.- Spojrzał na zegarek na nadgarstku i szybko wstał.- Przyniosę to ciasto, chłodziło się. Będzie na pewno dobre.

Gdy tylko wyszedł Alek zaśmiał się szturchając Rudego.

- Co to Zośka stał się taką Panią domu?

- Od kiedy stłukłem po kolei trzy talerze z kompletu mamy. A zresztą nasz Zośka zawsze się do tego nadawał. Dobry z niego przywódca, ale powiem ci Alek wojna do niego nie pasuje ani trochę.

- Też prawda. Jest na to za ładny.- Przedrzeźnił jego ton głosu i obaj wybuchnęli śmiechem.- Ładnie tu bardzo Rudy. Naprawdę. Cieszę się, że Tadeusz z tobą został, w końcu obiecał ci.

- Obiecał? Kiedy?

Alek uśmiechnął się chytro i zmierzwił włosy.

- Jak to mówiłeś? Na wyzdrowienie zamieszkanie razem, tak?

- Gadasz!- Rudy oburzył się.- Zośka puścił parę? A to zdrajca.

Dawidowski wybuchnął śmiechem widząc zdenerwowanego Rudego.

- Jasne jasne...

- Byłem chory, miałem gorączkę, bredziłem.

- Ale nie jest fajnie?

- Jest...- Przyznał mu cicho chowając się za przydługimi włosami rozwiewanymi na wietrze.

- Jesteś dla niego ważny. Ja to wiem.

- Myślisz? Jak bardzo?

- Rudy nie przeginaj! Z tego co wiem to bardzo...- Przeciągnął samogłoskę.

Rudy rozpromienił się patrząc na przyjaciela z nadzieją w oczach. Był szczęśliwy mimo bólu który dalej go męczył. Był szczęśliwy.

Nie jestem fanką zmieniania prawdy historycznej aż tak, wole wplatać w te shoty wątki które mogły się wydarzyć, ale chciałam napisać coś innego, no i obiecałam szczęśliwe zakończenie! Nie sprawdzane więc jeśli widzicie błędy przez autokorekte czy cos takiego to piszcie. Miłego weekendu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro